Szedł cały czas naprzód nie zwracając uwagi na chaos panujący wokół niego. Jego umysł powtarzał tylko jedną komendę „Idź do niego". Więc wykonywał ją. Widział cały czas przed sobą jego ciało leżące na ziemi. To drobne ciało nie poruszało się, nawet klatka piersiowa nie unosiła się w charakterystycznym rytmie oddechu. Półprzymknięte oczy i uśmiech na twarzy zdobiły jego twarzyczkę.
Pamiętał dzień gd poraz pierwszy to małe ciałko pojawiło się w jego sali tronowej. Stał dumnie, nie okazywał strachu, a w jego unikatowych oczach można było zobaczyć odwagę, zawziętość i nadzieję. Wysłuchał go wtedy, ah... co go do tego podkusiło. Gdyby od razu zabił smarkacza teraz nie żałowalby tego, nie musiał trzymać w ramionach jego MARTWEGO ciała.
Jego szkarłatne oczy dokładnie obejrzały JEGO stan, nie żył. Nie, to niemożliwe. Czemu on, ten który się go nie obawiał, ten który mu się sprzeciwiał, ten który go pokochał leży teraz nieżywy na pokrytą rosą trawie?
Przybył do niego aby się przyłączyć, aby zmienić czarodziejski świat i uratować wszystkie magiczne istoty od prawdziwego zagrożenia. Udalo im się, po wielu próbach, bitwach, ofiarach osiągneli cel. Władali całą magiczną Anglią, ale po co?
Chwycił jego zimną dłoń w swoją i niemo wpatrywał się w jego włosy. Czarne, wiecznie nieułożone włosy jego kochanka. Przeczesał je wolną ręką, zrzucając z nich resztki pyłu i brudu.
Wszystko było dobrze, zmienili prawo, ludzie się z tm zgadzali, odcięli się całkowicie od mugoli, ale jednak... Jakoś się dowiedzieli, zaczęli kombinować, eksperymentować, aż w końcu zaczęli walczyć. Co innego im zostało jak nie walka? Bronili swojej społeczności, swoich rodzin, bronili swojej magi, a jednak mugole mieli swoje bronie, atomy, bomby biologiczne. Co z tego, że w większości z tych broni ginęli oni sami, że niszczyli ekosystem. To im pasowało.
Zamknął jego szmaragdowe oczy, przytulił jego zimne ciało do siebie. Jego ukochany nie żyje. Leży martwy w jego objęciach. Naokoło nich czarodzieje walczą z ludźmi, oczywiście wygrywają. Wszystkie rasy magiczne zjednoczyły się i wspólnie bronnią swojego świata. Ale co mu zostało? Właśnie odszedł jedyny sens jego istnienia.
Ostatni raz przyłożył swoje wargi do jego czola i zabezpieczył jego ciało silną tarczą, nic się przez nią nie przedostalo. Wstał, niech świat mugoli pozna najgorszy gniew czarnoksiężnika tych czasów. Jego oczy jażyły czerwienią, Czarna różdżka, ktorą dzierżył aż drżała przekierowując jego wewnętrzna moc do świata.
Wspomnienie jego uśmiechu, jego grymasów. Jego delikatej skóry i twardego charakteru. Jego słów, ruchów, jego magi, czarów. Niemalże czuł jego dotyk na swoim policzku, ale to tylko wspomnienie. On umarl, odszedł, został zabity przez te szlamy, przez mugoli!
Cierpiał, jego czarne serce rozpadalo się, jego ukochany odszedł. Jedyna osoba która była wstanie go zrozumieć i którą on rozumiał odeszła. Jedna łza uwolniła się z końcika oka i zabarwiona krwią rysowała mokry ślad na jego twarzy.
Przez chwilę skupiał swoją moc, a kilka sekund poźniej z końca Czarnej różdżki wyleciał czarny jak smoła płomień który tłamsił wszystko na swojej drodze. Ludzi, broń, drzewa, trawę. Wszystko obracało się w proch. Tom Marvolo Riddle stał trzymając przed sobą różdżkę i nie pozwalał aby płomień chodź odrobinę przygasł. Niech cierpią, niech błagają o śmierć, niech wszyscy odczują jego ból. Stracił swoje życie. Stracił Harrego Jamesa Pottera.
