Poczuł tak dobrze mu już znany metaliczny posmak, a ciepła strużka krwi wypłynęła z jego ust, by leniwie spływać po brodzie i szyi, kończąc na, już i tak zabrudzonym kołnierzyku jego ulubionej koszuli w kratę. Wiedział, że go to czeka. Może nie od początku, ale od momentu, kiedy Steve otworzył gębę i po raz pierwszy powiedział coś, co zawierało w sobie podmiot i orzeczenie i nosiło ślady tej jednej, jedynej funkcjonującej jeszcze szarej komórki.
- Nie wiem po jaką cholerę Stary chce go tu jeszcze trzymać! Nie mamy z niego totalnie żadnego pożytku - wściekał się jeden z łowców, kopiąc skrępowanego grubymi sznurami chłopaka w zakrwawiony już brzuch.
- Uspokój się, Steve. Wiesz, że Argent chce złapać Alfę tej watahy. Musimy poczekać, aż ten przyjdzie po dzieciaka. - Ciemnowłosy mężczyzna odciągnął kumpla od nieprzytomnego zakładnika, jednak nie udało mu się go uspokoić.
- Watahy? On nie jest częścią żadnej pieprzonej watahy! Tracimy czas. Nie rozumiesz? Nawet jego własny ojciec go nie szuka!
Dla młodego chłopaka, który właśnie wybudził się z letargu, słowa łowcy były niczym kubeł zimnej wody. Kiedy znęcano się nad nim, chcąc wyciągnąć informacje na temat watahy, wiedział, że nie może się poddać, bo zdradzi wszystkich, na których mu zależy. Powtarzał to sobie raz za razem.
Powtarzał to, kiedy Scott pobiegł za szlochającą Allison i gdy nie wrócił w ciągu kolejnych dni.
Najlepszy przyjaciel zostawił go zakrwawionego i przywiązanego do metalowych krat w piwnicy domu Argentów. Opuścił go w momencie, gdy najbardziej potrzebował jego pomocy. Dlaczego? Bo suka, przez którą znalazł się w tej sytuacji, nagle, po godzinach patrzenia na jego tortury z okrutnym uśmieszkiem, wykrzesała z siebie resztki człowieczeństwa i zrobiło jej się "przykro". Akurat, kiedy do pomieszczenia wpadł na wpół zmieniony Scott. Poważnie?
Powtarzał to, kiedy Erica uciekła nie oglądając się na siebie. Dzięki wszelkim wyższym mocom, myślał, jest bezpieczna. Sprowadzi pomoc. Nie sprowadziła.
Dziewczyna, która twierdziła, że była w nim zakochana, która w międzyczasie stała się jego przyjaciółką, uciekła przy pierwszej możliwości, zostawiając go wykrwawiającego się przez kolejną zadaną przez Argenta Seniora ranę. Nie obejrzała się nawet, kiedy sztylet został wbity głębiej w jego ciało, a z gardła wyrwał mu się ochrypły, pełen bólu krzyk.
Słowa Szeryfa były ciężkie, ale rozumiał go. Przysporzył swojemu ojcu tylu zmartwień, że podobne nastawienie wcale go nie zdziwiło. Nie miał mu tego za złe. Wiedział, że jego Tata ruszy na poszukiwania, gdy nie wróci do domu. Powtarzał swoją mantrę i czekał.
Jego Ojciec, kiedy jeden z łowców działających na zlecenie Argenta, zachęcony wizją szybkiego zysku zadzwonił z żądaniem okupu, oświadczył tonem nieznoszącym sprzeciwu: "Przekaż mojemu synowi, że dość mam jego chorych żartów. Nie raczył pojawić się w domu od trzech dni i jeżeli nie zobaczę go dziś wieczorem, może już nie wracać. Mam aż nadto problemów z jego powodu." Nie było go w domu od ponad tygodnia. W międzyczasie skończył 18 lat. Ojciec nie zauważył.
To dlatego słowa Steve'a były tak bolesne. Porwano go 17 dni wcześniej. Wiedział dokładnie, bo jeden z łowców - John, lubił przypominać mu o tym zanim zaczął poranną "sesję". Najwyraźniej nikt go nie szukał. Nikt o niego nie walczył. Nikt o nim nie pamiętał.
Tego dnia łowcy byli wyjątkowo żądni krwi. Nie prosił ich jednak, prawdopodobnie po raz pierwszy, by przestali. Nie krzyczał, nie obrzucał nikogo bluzgami. Nie groził im watahą, ani ojcem Szeryfem. Nie robił absolutnie nic, a to rozjuszało oprawców jeszcze bardziej.
Jego końcem okazał się niefortunny zbieg okoliczności. Przypadek. Steve kopnął zbyt mocno, a metalowy pręt wystawał z ziemi zbyt blisko. Wtedy zrozumiał, że to miejsce, brudna piwnica Argentów, było ostatnim jakie miał w swoim, jakże krótkim życiu zobaczyć. Nadszedł czas, by się z tym pogodzić.
