Szli w rzędzie. Jeden za drugim. Krok w krok. Szli do sądu. Oskarżyli ich o życie, o istnienie. Niewiele z nich się znało. Zwykła zbieranina niezwykłych wyrzutków. Niektórzy byli znani, inni nie. Byli między nimi kobiety i mężczyźni, staży i młodzi. Wszyscy, około 17 osób. Niektórzy zasłaniali twarze, inni płakali, a jeszcze inni trzymali się twardo, ignorowali to. Jednak wszyscy wiedzieli co ich czeka i jaki będzie wynik procesu, choc to była pierwsza rozprawa. Wprowadzono wszystkich do wielkiej sali. Usiedli na wyznaczonych miejscach. Wkroczył sędzia. Nagle rozległ się głos. Brzmiał wyniośle, ale i z pogardą dla oskarżonych.
- Po wyczytaniu, oskarżony wstaje. – odchrząknął –Jonson, Michael –chłopak w wieku około 11 lat wstał lecz po chwili usiadł – Maximov, Lena – kobieta, najwyraźniej Rosjanka powoli wstała z nienaturalnym spokojem – Howlett, James – tym razem nikt nie wstał – szturchnijcie tam kogo trzeba – powiedział sędzia. Jeden z żołnierzy podszedł do mężczyzny siedzącego na brzegu. Był pogrążony w myślach, ale gdy szturchnieto go kijem w plecy, zareagował od razu. Warknął i spojrzał na żołnierza. Ten odskoczył do tyłu. – Czy Howlett, James może wstać – dalej nic.
- Wstawaj – powiedział żołnierz, szturchając go jeszcze raz, lecz tym razem mocniej. Mutant ustąpił i wstał.
- Nareszcie. Kontynuujmy. McCoy, Henry, Munroe, Ororo, Lee, Jubilation – Azjatka z wielkimi, rżowymi okularami na nosie wstała – proszę o zdjęcie okularów, to obraza sądu.
- Nie mam ochoty. – powiedziała bezczelnie. Ktoś zdjął jej je z nosa, a proces toczył się dalej. Po kilku godzinach proces się zakończył. Wszystkich odprowadzono do cel. Były 2-osobowe. Ororo trafiła do celi razem Jubilation, a Henry dostał cele z "Jamesem". W pierwszej celi rozpoczęła się rozmowa.
- Już po nas, przecież wiadomo jak to się skończy. – powiedziała zrozpaczona Ororo. – dobrze, że chociaż trafiłyśmy do jednej celi, ciekawe co z resztą.
- Nie martw się tak, Beast powiedział mi że już pracuje nad jakąś formą obrony – powiedziała szybko Jub – gorzej z tymi co są tu za gorsze rzeczy niż bycie mutantem. – dokończyła.
- My to mamy szczęście.
Całkiem inna atmosfera panowała w sąsiedniej celi.
- Wolverine, od kiedy nazywasz się "James Howlett"? – zapytał spokojnie Beast, pisząc coś na kartce.
- Od nigdy! – odwarknął Rosomak – jutro kolejny proces. Masz coś na obronę.
- Właśnie coś szykuję, więc jeśli łaska przestań się rzucać, Logan. – powiedział mutant – Logan? – Henry spojrzał w stronę koji przyjaciela. Mężczyzna zwijał się trzymając się za głowę. Można było słyszec cichy pomruk, a co jakiś czas głoœniejsze warknięcie. Beast podszedł i położył swoją wielką dłoń na ramieniu Wolverina. Rosomak uspokoił się natychmiast, jakby został wyrwany z jakiegoś transu. Zamknął oczy i zaczął głęboko oddychać.
- Co się dzieje? – zapytał McCoy
- Nic... Nic się nie dzieje... nie martw się... – uspokaja kolegę, a może siebie.