Autor: Noemi

Beta: Kasiol

Paring: SS/HP

Kanon: Staram się go zachować, ale chyba nijak mi wychodzi.

Ostrzeżenia: Postacie własne. Strasznie namieszane w pochodzeniu Harry'ego.

Uwagi: Początek tego FF ma miejsce we wrześniu 2010 roku i do tej pory był zamieszczany na blogu pod tą samą nazwą co opowiadanie. Przed wstawieniem go na FanFiction zostanie on poprawiony, więc zachęcam do poczekania na resztę rozdziałów tutaj.


Prolog

Wszędzie będzie mi lepiej niż u ciebie!

W Little Whinging był wczesny ranek. W domach ludzie powoli wybudzali się ze snu, aby przygotować się do pracy. Nie inaczej było na Privet Drive 4, gdzie Harry Potter otworzył niechętnie oczy. Kilka minut wcześniej obudziły go pierwsze promienie słońca. Jednak ciągle starał się rozkoszować tym porankiem.

Chłopak skrzywił się z niezadowolenia, gdy nie mógł znaleźć okularów na szafce nocnej. Wzdychając, usiadł i zaczął błądzić dwiema rękami po blacie. Kiedy wreszcie dotknął dłonią przedmiotu, którego szukał, uśmiechnął się lekko, a jego oblicze na chwilę złagodniało.

Kilka sekund później nastolatek wstał z łóżka i wolnym krokiem podszedł do okna. Po drodze zerknął na gazety oraz listy leżące na biurku, ale szybko odwrócił od nich wzrok. Nie miał ochoty wracać teraz do wspomnień i wydarzeń z czerwca. Spoglądając przez szybę, sprawiał wrażenie wyjątkowo strudzonego życiem. Właśnie tak wyglądałby człowiek, który zaznał za mało miłości i zbyt wiele bólu.

Na szczęście, albo nieszczęście, z zamyślenia wyrwał go głos dochodzący z innej części domu:

— Potter! Chcę cię widzieć za pięć minut na dole! — zawołała ciotka Petunia głosem, który nie oznaczał niczego dobrego. Ton ten wskazywał na to, że czeka go dzisiejszego dnia dużo ciężkiej pracy. Zwykle było tak że, gdy do Dursleyów mieli przyjść goście, pedantyczna część siostry jego matki dawała o sobie znać.

— Dobrze, ciociu! — odkrzyknął chłopak, podchodząc do szafy, aby się przebrać.

Harry Potter wszedł do kuchni, ubrany w stare, powyciągane dżinsy i podkoszulek po swoim kuzynie. Na jego widok ciotka lekko się skrzywiła, a następnie bez słowa podała chłopcu listę obowiązków na cały dzień. Piętnastolatek rzucił tylko okiem na kartkę. Ledwo powstrzymał się przed oburzonym prychnięciem, bo mogło ono sprowadzić na niego kłopoty. Na chwilę całkowicie zapomniał o swoich problemach, rozmyślając o tym co stało się po ostatniej kłótni z wujostwem. Szybko wrócił do teraźniejszości, gdy usłyszał pośpieszające chrząknięcie ciotki. Zaczął czytać listę, podczas gdy kobieta stukała nogą w oczekiwaniu.

Wypiel ogródek

Zrób śniadanie na 9.00
Zmyj naczynia
Skoś trawnik

Przyszykuj Lunch na 12.30
Posprzątaj dom
Naszykuj obiad dla 5 osób na 18.00
Sprzątnij kuchnię

Miał raczej małe szanse na wyrobienie się z tym wszystkim. Z drugiej strony, jeśli nie wykona poleceń ciotki, może jutro nie dostać nic do jedzenia, a wcale nie chciał głodować drugi dzień z rzędu. Wątpił nawet, czy dzisiaj uda mu się coś zjeść. Kobieta zawsze patrzyła mu na ręce, kiedy szykował jedzenie. Przełknął ślinę z obawą i spojrzał na swoją krewną z niedowierzaniem.

— Mam to wszystko zrobić przed osiemnastą? — zapytał cicho, starając się, żeby jego głos nie zadrżał ze złości. W ten sposób tylko pogorszyłby swoją sytuację.

— Tak. — Krótka odpowiedź nie zostawiła miejsca na niedopowiedzenia. Chwilę później pani Dursley odwróciła się i wyszła z pomieszczenia, zostawiając chłopaka samego w pomieszczeniu.

Petunia Dursley wcale nie zachowywała się dziwnie, a przynajmniej nie bardziej niż zwykle. Od początku wakacji ona i Harry zamieniali tylko kilka zdań dziennie, zwykle kiedy wydawała mu polecenia. Dzięki temu znacznie obniżyła się ilość ich kłótni. Zresztą, kobiecie nieszczególnie zależało na rozmowie ze swoim siostrzeńcem po wydarzeniach, które miały miejsce podczas jego poprzedniego pobytu w jej domu. Nadal była zła za "nasłanie" na jej syna dementorów i za nic miała sobie tłumaczenia nastolatka, iż to nie jego wina. Specjalnie nie pomagał też fakt, że nadal obawiała się Syriusza Blacka, a nocami śniła o tym, jak puka do jej drzwi. Potter nie powiedział jej o śmierci mężczyzny oraz o uniewinnieniu go.

Oczywiście nie tylko te wydarzenia wpłynęły na zachowanie pani Dursley wobec Harry'ego. Większe znaczenie miało to, że kobieta zaczęła się go bać. Sama nie wiedziała, co do tego doprowadziło, ale ważniejszy stał się fakt, iż zaczęła nienawidzić Pottera. Może było to wtedy, gdy krótko po pojawieniu się w jej domu sprawił, iż groszek wyparował z jego talerza, albo kiedy po obcięciu włosów dziecka te odrosły w nocy. Prawdopodobnie wszystkie te wydarzenia doprowadziły do obecnej sytuacji. Bowiem Petunia miała dość tego wszystkiego. Tych dziwactw, które towarzyszyły chłopcu i nie zamierzała się już bawić z Harrym. Dała mu ostatnią szansę. Postanowiła wyrzucić go z domu, jeśli tylko jeszcze raz zrobiłby coś nieodpowiedniego. Nie interesowało ją bezpieczeństwo chłopca. To nie jej sprawa, co się z nim stanie. Skoro Dumbledore — czy jak tam nazywał się ten starzec — tak troszczył się o syna Lily, to w jakim celu zostawił go u niej, przecież mógł mu zapewnić dużo lepszą ochronę z ludźmi podobnymi do tego dzieciaka. Właśnie z takimi myślami pani Dursley zajęła się swoimi sprawami.

Chłopiec— Który— Przeżył westchnął, a następnie wyszedł przez drzwi kuchenne do ogrodu. Podszedł do komórki i wyjął z niej narzędzia oraz rękawiczki, po czym zabrał się za czyszczenie ogródka. Wykonywał swoje obowiązki bez najmniejszego zapału, wściekły na ciotkę za to, że traktuje go jak domowego skrzata.

Kiedy tuż przed osiemnastą skończył swoje obowiązki, ledwie mógł ustać na nogach, nie mówiąc już o chodzeniu. Ostatkami sił doszedł do łazienki, a następnie wszedł pod prysznic, żeby zmyć z siebie pot i zmęczenie. W trakcie tej czynności nie mógł się powstrzymać od złorzeczenia na ciotkę. Gdy wreszcie zakręcił kurki z wodą, wytarł się ręcznikiem i założył czyste ubrania, czuł się nieco lepiej. Chwilę później poszedł do swojego pokoju, gdzie rzucił się na łóżko. Gdy tylko położył głowę na poduszce, zasnął.

Nie długo cieszył się odpoczynkiem, bo zaczął śnić o scenie z ministerstwa, zresztą jak co dzień od tamtego wydarzenia. Ledwie jego chrzestny zniknął za zasłoną, obudził się z krzykiem. Siedział kilka minut w szoku, a po jego policzkach płynęły słone łzy. Między oddechami powtarzał wciąż i wciąż imię Łapy, co wprowadziło go w jeszcze większą rozpacz.

Gdy już się trochę uspokoił, wstał z posłania i podszedł do kalendarza. Przelotnie spojrzał na zegarek i ujrzał, że jest dopiero parę minut po dwudziestej pierwszej. Przeniósł wzrok na kratkę z napisem 1 lipca, po czym wziął długopis z biurka i ją przekreślił, a następnie ciągnięty jakimś nieznanym uczuciem, zamazał całe pole. Łzy, które jakiś czas temu przestały płynąć, znowu się pojawiły, jednak tym razem było ich jeszcze więcej. Chłopak powoli osunął się na podłogę, opierając się plecami o ścianę i podciągając nogi pod brodę.

Tak naprawdę Harry Potter wcale nie był histerykiem, a raczej do tej pory nie sprawiał takiego wrażenia. To wszystko zmieniło się po śmierci jego ukochanego ojca chrzestnego, ostatniej osoby, której na nim zależało tak naprawdę, a nie tylko dlatego, że jest Chłopcem—Który—Przeżył. Oczywiście niektórzy powiedzieliby, iż swoim zachowaniem chce tylko zwrócić na siebie uwagę, ale to nie było prawdą. Bo kto nie płakałby po kimś bliskim, każdego dnia błagając siły wyższe, aby jego życie było tylko snem, jedynie kolejną marą nocną.

Chłopak siedziałby dłużej na swoim miejscu, gdyby nie usłyszał głosów z przedpokoju, które oznaczały, że goście Dursleyów wychodzą. Dość niepewnie spojrzał na zegarek, a zobaczywszy, że jest już po dwudziestej drugiej postanowił ponownie iść spać. Miał nadzieję, iż może tym razem uda mu się wyspać. Ułożył się na łóżku i przykrył kołdrą, a niedługo potem odpłynął w objęcia Morfeusza.

Niestety, życzenie Harry'ego się nie spełniło. Około pierwszej w nocy zaczął się rzucać na posłaniu i krzyczeć. Na swoje nieszczęście był na tyle głośny, że udało mu się obudzić ciotkę Petunię. Kobieta, zobaczywszy, która jest godzina, wstała z łóżka i ruszyła w stronę pokoju chłopca. Gdy udało jej się uporać z wszystkimi zamkami, weszła do środka. Nie za bardzo wiedziała, jak postąpić z nastolatkiem. Co prawda nie pierwszy raz słyszała wrzaski siostrzeńca, ale do tej pory nie zwracała na nie uwagi. Z lekkim westchnieniem podeszła do dzieciaka i dotknęła jego ramienia, wymawiając nazwisko chłopca. Ten poderwał się i prawie ją uderzył.

Harry zobaczywszy swoją ciotkę, zamarł. Jego umysłowi dłuższą chwilę zajęło zrozumienie, co ona tu robi. Kiedy wreszcie do niego dotarło, że właśnie obudziła go z koszmaru, miał nawet ochotę jej podziękować. Jednak nie zdążył, bo kobieta odezwała się pierwsza:

— Potter, bądź ciszej, nie mogę przez ciebie spać — rzekła, a następnie chciała wyjść z pokoju.

Co prawda na początku zamierzała być dla niego miła, ale wtedy dotarło do niej, że mimo wszystko to nadal jest ten pyskaty i zarozumiały chłopak, który sprawia same kłopoty.

— I co z tego? — dobiegła ją odpowiedź nastolatka, na którą obróciła się momentalnie i spojrzała na niego ze złością.

— „Co z tego"? To z tego, Potter, że jesteś w moim domu, a ja nie mam ochoty przez sen słuchać twoich krzyków! — wrzasnęła na siostrzeńca.

— To co? Może ja mam w ogóle nie spać, skoro tobie to przeszkadza! — odpowiedział takim samym tonem Harry, a jego zielone oczy błyszczały złowieszczo.

— Nie tym tonem dziecko...

— Nie jestem dzieckiem! — przerwał ciotce.

— Jeżeli nie uspokoisz się w tej chwili, to możesz zacząć się pakować — odpowiedziała mu pani Dursley, o dziwo spokojnym głosem, jednak kryło się w nim tyle chłodu i nienawiści, że Harry zadrżał.

— Wszędzie mi będzie lepiej niż u ciebie! — krzyknął pomimo ostrzeżenia, ale ledwie skończył zdanie, poczuł jak ciotka uderza go otwartą dłonią w policzek.

— Pakuj się. Za pół godziny ma cię tu nie być, a wraz z tobą mają zniknąć wszystkie twoje rzeczy! — krzyknęła kobieta.

Miała dość. Jakby mało było, że chłopak mieszka u niej prawie piętnaście lat, to jeszcze teraz ma odwagę jej pyskować. Gdyby choć raz ktoś pomógł im z Potterem, ale nikt nigdy tego nie zrobił. A teraz gówniarz miał czelność powiedzieć takie słowa.

— Ale... — zaczął Harry, lecz nie wiedział jak ma postąpić. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Na dodatek pewna część jego umysłu podpowiadała mu, że przesadził i powinien przeprosić. Jednak nie potrafił, nie potrafił przeprosić kogoś, kto od najmłodszych lat nim gardził. Dodatkowo nie pomagały wszystkie te chwile spędzone na Privet Drive 4. Były one jak jeden niekończący się koszmar.

— Nie ma żadnych "ale"! Ruszaj się, nie masz za wiele czasu! Jeszcze dwadzieścia dziewięć minut — odpowiedziała mu ciotka, a jej oczy błysnęły. Chwilę potem wycofała się z pokoju, mówiąc, iż wróci za dwadzieścia pięć minut.

Harry niepewnie zaczął się pakować. Wiedział, że ma niewiele czasu. Cieszył się, iż po powrocie ze szkoły wypakował tylko ubrania, a resztę zostawił w kufrze. Teraz wrzucił do niej pocztę i inne rzeczy leżące na biurku. Wyjął ze swojej tajnej skrytki pod łóżkiem kilka książek, o których istnieniu Złoty Chłopiec nie powinien nawet wiedzieć. Dopiero na to wszystko zaczął wrzucać ubrania z szafy. Następnie wypuścił Hedwigę, a jej klatkę położył w kącie pokoju. Skończył po piętnastu minutach i dopiero wtedy dotarło do niego, co się stało i jakie będą konsekwencje jego nieprzemyślanych słów.

Po pierwsze, Chłopiec—Który—Przeżył nie miał od teraz gdzie mieszkać. Chyba, że Dumbledore jakoś ugłaska ciotkę, ale nastolatek w to wątpił. Przecież kobieta wyglądała na wyjątkowo wściekłą i zdecydowaną, nie pozwoli, żeby tu wrócił. Szczególnie po tym, jak jej powiedział, iż wszędzie będzie lepiej niż u niej.

Po drugie, prawdopodobnie zaraz po tym, jak wyjdzie z domu w środku nocy, z kufrem w jednej ręce, szpieg zakonu zauważy, że coś jest nie tak. Musiałby mieć wyjątkowego farta, żeby ktoś nie przekazał Dyrektorowi, iż opuścił dom wujostwa, a jeszcze więcej szczęścia potrzebował, aby nikt go nie zauważył. Co prawda miał pelerynę niewidkę, ale jeśli na straży byłby Snape lub Moody, to nic ona by nie dała, zresztą musiał zabrać swoje rzeczy, a z walizką nie zmieściłby się pod peleryną.

Po trzecie, jako piętnastolatek nie mógł korzystać z magii poza Hogwartem oraz kilkoma innymi nielicznymi miejscami. W ucieczce więc mogły mu pomóc jedynie peleryna oraz kilka produktów ze sklepu bliźniaków Weasleyów.

Gdy skończył rozmyślanie nad tym, co teraz się z nim stanie, wyjął drżącymi rękoma pelerynę niewidkę. Był pewny tylko jednego — za nic w świecie nie chce widzieć teraz Dumbledore'a ani mieszkać w Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa; a zapewne tam umieściliby go, po poznaniu wszystkich faktów. Co prawda był jeszcze Hogwart, ale nie można było w nim przebywać w czasie wakacji, chociaż prawdopodobnie gdyby dyrektor sobie tego zażyczył, na pewno dla niego uczynionoby wyjątek. To była kolejna sprawa, która doprowadzała Harry'ego do szału. Dumbledore bowiem cały czas zachowywał się jak poczciwy dziadek. Sprawiał tym, że ludzie mu ufali, jednak tak naprawdę niewiele miał wspólnego z osobą, na którą się kreował. Czasem nastolatek zastanawiał się, czy dyrektor nie jest odzwierciedleniem Voldemorta po jasnej stronie i wcale nie chodziło mu o to, że obaj są potężnymi czarodziejami. Miał na myśli fakt, iż obaj oczekują posłuszeństwa, żaden także nigdy nie wyjaśnia swoim podwładnym wszystkich swoich planów. Zupełnie jakby uważali ich za głupszych lub gorszych od siebie.

Rozmyślania chłopca przerwała ciotka Petunia, która wróciła do pokoju i spojrzała na niego z oczekiwaniem. Kiedy nie dostrzegła żadnej reakcji, odezwała się:

— Spakowałeś się? — Jej głos był chłodny.

— Tak, ciociu...

— Nie waż się tak do mnie mówić, nigdy więcej. Nie życzę sobie, żebyś komukolwiek opowiadał o swoim pokrewieństwie ze mną — rzekła, a Harry zadrżał.

— Dobrze. — Przerażenie spowodowane strachem przed tym, co nadejdzie, sprawiło, że Harry nie miał siły kłócić się ze swoją krewną.

— Doskonale, a teraz odejdź i nigdy nie wracaj. Drogę do drzwi znasz — powiedziała, jakby zadowolona, że już więcej nie będzie musiała się męczyć z chłopcem.

Harry Potter wyszedł bez słowa przed dom. Była ciemna, zimna noc. Na dodatek zapowiadało się na deszcz. Pomimo tego, kiedy chłopak stanął na wycieraczce przed drzwiami, poczuł się dobrze. Tak jakby po raz pierwszy mógł odetchnąć pełną piersią. To była wolność. I choć nieraz słyszał, że sporo się za nią płaci, zrozumiał nagle, dlaczego ludzie tak bardzo jej pragną, dlaczego potrafią dla niej zabijać i umierać.

Chwilę potem czarnowłosy ruszył szybkim krokiem do parku. Właśnie tam postanowił przywołać Błędnego Rycerza. W myślach cały czas błagał, aby nikt go nie zauważył. Miał nadzieję, że na straży był Mundungus Fletcher albo ktoś inny, kto byłby w stanie przykładowo przysnąć na warcie. Póki co, wszystko wskazywało na to, że Harry'emu uda się dotrzeć tam, gdzie chciał. Gdy na horyzoncie dojrzał pierwsze drzewa, przyśpieszył. Chwilę później znalazł się w ich cieniu i poczuł się trochę bezpieczniej. Pomimo tego nie zwolnił, kierując się w stronę wąskiej uliczki, która znajdowała się w parku. Kiedy do niej doszedł, rozejrzał się dookoła, sprawdzając, czy nie ma kogoś w pobliżu, po czym machnął różdżką, aby przywołać autobus.

Błędny Rycerz przybył parę sekund później. Jego widok sprawił, że na twarzy Harry'ego pojawił się uśmiech. Obejrzał się jeszcze raz, upewniając się, iż na pewno nikt go nie obserwuje. Gdy nie zobaczył nikogo, miał ochotę roześmiać się ze szczęścia. Pierwszy raz od wydarzenia w ministerstwie czuł się dobrze i nie chciał, żeby to się zmieniało.

— Witam cię, zagubiony czarodzieju, gdzie chciałbyś się dostać przy... — zaczął Stan Shunpike.

— Nie bądź taki oficjalny, Stan, trochę mi się śpieszy. Mógłbym już wejść? — przerwał mu chłopiec.

— Tak, jasne, Harry. Dokąd chcesz jechać? — zapytał lekko zdezorientowany przewodnik.

— Do Londynu, a konkretnie na Nokturn — odpowiedział, a Stan zmierzył go długim spojrzeniem.

— Nie pytam nawet, co taka osoba jak ty chce tam robić — odrzekł.

— Tym lepiej, Stan. To ile płacę?

— Trzynaście sykli — odpowiedział, a brunet wyjął z kieszeni sakiewkę i wytrząsnął na rękę trochę monet.

— Masz, i jeśli mógłbyś zmniejszyć mój bagaż, byłbym ci dozgonnie wdzięczny — dodał, a Stan kiwnął głową i zabrał pieniądze, by w następnej chwili wykonać prośbę Chłopca—Który—Przeżył.

— Twoje łóżko jest tam. — Wskazał posłanie na samym końcu autobusu, a następnie odszedł. Chwilę potem pojazd ruszył.

CDN.