Jestem w jakiejś uliczce. Po lewej kontener na śmieci, po prawej stoję ja. Wydaje się, że wszystko stanęło w miejscu. Żadnych odgłosów, powietrze nawet nie drga. Ja także. Stoję już dobrych kilka godzin, ale nie odczuwam żadnej niedogodności – mogłabym tak stać całą wieczność.

Na ulicy, którą obserwuje, panują pustki. Czekam na kogoś. Uważnie nasłuchuje. Nie słychać niczego. Kroków, oddechu, ani nawet bicia serca. Mogłabym nawet pomyśleć w to, że czas się zatrzymał, gdybym była dość naiwna, by w to uwierzyć. Już dawno przekonałam się, że czas rządzi się własnymi prawami. Nie zwolni, nie przyspieszy, ani nie stanie na naszą prośbę.

Nagle pośród ciszy słyszę trzy cudowne odgłosy, dzięki którym nie będę dzisiaj głodna. Zbliża się człowiek. Wsłuchuje się w rytm jego serca – rytmiczny i wolny. Dudni mi w uszach, a zapach pompowanej prze nie krwi, roznieca płomień w moim gardle.

Kroki zbliżają się coraz bliżej, a ja z trudnością powstrzymuje chęć rzucenia się na mężczyznę natychmiast i zabrania tego, co moje.

Mocno zaciskam zęby i przełykam jad nagromadzony w ustach. Gdy mężczyzna jest 10 metrów ode mnie, odmawiam sobie bolesnej rozkoszy wdychania jego zapachu. Nie mogę być rozkojarzona.

Człowiek jest coraz bliżej, a ja przygotowuje się do ataku. Tu-dum, tu-dum, tu-dum – słyszę jedynie w moich uszach. Weź mnie, weź, zdaje się śpiewać jego słodka krew. Cała trzęsę się w amoku.

Mija moją uliczkę, idę kilka kroków z nim. Słyszę, jak jego serce przyspiesza. Jego podświadomość daje mu sygnał do ucieczki, ale on nie przyspiesza kroku, bagatelizując sprawę.

Moje gardło pali coraz bardziej, nie mogę dłużej czekać. Łapię mężczyznę za gardło, a z jego ust wydobywa się krzyk, po chwili sprawnie już tłumiony przez moją prawą rękę. Lewą ręką obejmuje jego nadgarstki, nie ma sensu, by niepotrzebnie się szamotał. Ciągnę go z powrotem do ciemnej uliczki, w której się wcześniej przyczaiłam się, czekając na ofiarę.

Moja zdobycz próbuje oswobodzić ręce, lecz im bardziej się stara, tym mocniej ściskam. Gdy nie może uwolnić swoich rąk, zaczyna wierzgać nogami. Ściskam mocniej jego nadgarstki i słyszę chrzęst połamanych kości. Z ust mężczyzny wydobywa się ni płacz, ni jęk. Poluźniam żelazny uchwyt, nie chcąc mu sprawiać bólu przed śmiercią.

Ciągnę go za śmietnik. Moja ofiara nie wyrywa się już z taką werwą jak wcześniej. To dobrze, im mniej będzie się ruszać, tym mniej bolesna będzie śmierć.

Przypieram go do ściany budynku. Wiem, że nie powinnam patrzeć na jego twarz, ale nie mogę się powstrzymać. Mężczyzna ma około dwudziestu kilku lat, krótkie czarne włosy, brązowe oczy głęboko osadzone na jego raczej podłużnej twarzy.

W jego oczach widzę panikę i strach. Wiem, że mnie nie widzi. Jego czekoladowe oczy wyraźnie przeszukują ciemność, próbując znaleźć twarz napastnika.

Zza chmury wyłania się księżyc i oświetla moją twarz. Widzę, jak w oczach mojej ofiary narasta lęk. Dokładnie wiem, co widzi. Moja twarz odbija się w jego oczach. Blada cera, czerwone usta, i czarne oczy, w których widać głód. Jego panika jest uzasadniona. Pochylam się nad nim powoli, puki moje usta nie znajdują się tuż przy jego uchu. Otwieram usta, chcąc coś powiedzieć. Mój lodowaty oddech na jego skórze wywołuje u niego gęsią skórkę i ciarki. Nie ma znaczenia, co powiem, on i tak zginie. Wdycham jego słodki zapach po raz ostatni. Moje całe ciało płonie w potrzebie. Muszę mieć jego krew, by ugasić płomień w moim gardle, w moich żyłach. Gdybym miała inne wyjście, ale nie mam. Rozchylam ponownie wargi – Przepraszam – wyszeptuje cicho i zatapiam zęby w jego arterii.

Jak się podobało? Głownie opublikowałam to żeby poznać opinię innych na temat mojego pisania. Nie ma sensu zabierać się za coś jeżeli nie ma się zdolności pisarskich, więc chcę sprawdzić czy ma sens zaczynanie czegoś dłuższego. Komentujcie i krytykujcie.