Księżyc i ważka
Księżyc tak pięknie odbija się w stawie,
a cicha ważka naraża swe życie
fruwając wśród gąszczu liści trzcinowych.
Cesarz Meiji
- To nie jest dobry pomysł – powtórzył po raz kolejny Harry.
- Och, przestań, będziemy się dobrze bawić! - Hermiona mimo protestów wydawała się zachwycona i przeglądała się w lustrze, rozważając, czy wybrać niebieskie czy raczej czarne buty do swojej nowej sukienki.
- Mam nadzieję, że pamiętasz, że ja nie tańczę. - Harry nie chciał dać za wygraną. - Poza tym dlaczego w ogóle muszę iść na ten bal? Poradzicie sobie beze mnie.
Dziewczyna jeszcze chwilę przyglądała się butom, po czym odrzuciła parę niebieskich szpilek w kąt i spojrzała na przyjaciela z dezaprobatą.
- Ile jeszcze razy będziemy przez to przechodzić? To ostatni weekend karnawału, nie bądź taki, Harry... Chcemy, żebyś ty też się trochę rozerwał. - Dziewczyna różdżką wyrwała chłopakowi z rąk Proroka Wieczornego, by w końcu na nią spojrzał. - Ciągle siedzisz w domu. Sam. Rozumiem, że boli cię rozstanie z Ginny, ale minęło już tyle czasu... Może pora dać sobie szansę na coś nowego?
Harry milczał przez chwilę, po czym tylko skinął głową w nadziei, że Hermiona nie będzie go ciągnąć za język. Niech myśli, że rzeczywiście jego największym problemem jest rozstanie z Ginny. Cóż, może to i lepiej, że nie wie, co naprawdę się dzieje.
A działo się wiele i Harry był coraz bardziej zaniepokojony. Od jakiegoś czasu czuł się gorzej – na początku myślał, że to coś nieważnego, zmęczenie albo przeziębienie, ale kiedy samopoczucie nie poprawiało się po tygodniach i miesiącach, przyjrzał się sobie uważniej. Nie zmienił przecież trybu życia, nie zaczął diety, wręcz przeciwnie – wszystko zaczęło się powoli układać po wojnie, kupił mieszkanie, zaczął kurs na aurora. Wszystko, czego chciał, nie było już tylko niejasną wizją, ale działo się. Mimo to zaczął gorzej sypiać. Nękały go sny, których nie mógł zapamiętać, co tylko zwiększało niepokój. Budził się w środku nocy zlany potem i gotowy do ucieczki, choć nie miał pojęcia, przed czym ucieka. Mniej więcej w tym samym czasie przestał spotykać się z Ginny. Nie był pewien, dlaczego tak się stało – teoretycznie dogadywali się dobrze, nigdy się nie kłócili, a przyjaciele widzieli w nich idealną parę, ale od jakiegoś czasu Harry'emu czegoś brakowało. Starał się tego nie okazywać, jednak Ginny najwyraźniej też nie była w stu procentach zadowolona z ich związku, bo pewnego dnia, kiedy chciał zrobić jej niespodziankę i wpadł do mieszkania, które wynajmowała z koleżanką, zastał ją w aż nazbyt jednoznacznej sytuacji z nieznanym mu mężczyzną. Dowiedział się później od Hermiony (choć wcale o to nie pytał), że był to jakiś mugolski sprzedawca, którego Ginny poznała w centrum handlowym. Był zdziwiony, jak bardzo go to nie obchodziło.
Po rozstaniu z Ginny przez pewien czas czuł się lepiej, jakby udało mu się z czegoś wyzwolić i myślał, że tym razem wszystko będzie już dobrze. Jak bardzo się mylił... Nie minął miesiąc, a sny wróciły i choć nadal ich nie pamiętał, były chyba bardziej przerażające. Nie mógł już spać w sypialni, przeniósł się więc na kanapę w salonie i znów przez chwilę było lepiej. Tylko przez chwilę, bo po krótkim czasie zaczęły go atakować nie tylko nocne koszmary, ale też wspomnienia i to takie, których wcale się nie spodziewał.
Pierwszy zdarzyło się to, gdy wybrał się do mugolskiego Londynu po książki dla Hermiony. Wiedział, że oprócz opasłych tomów Transmutacji dla zaawansowanych i Stu zaklęć, których jeszcze nie znasz, przyjaciółka lubi od czasu do czasu rozerwać się lekturą czegoś lżejszego, na przykład dzieł zebranych Jane Austen. Właśnie tej pozycji szukał w sobotnie popołudnie, spacerując zupełnie beztrosko po słonecznym mieście. Korzystając z cudownej zdobyczy mugoli zwanej internetem, znalazł antykwariat, w którym miał nadzieję kupić wyjątkowo stary egzemplarz Dumy i uprzedzenia - tylko tej książki brakowało mu do kompletu. Ciesząc się anonimowością po tej stronie miasta zawędrował aż do wąskiej i niezbyt miło wyglądającej uliczki. Kiedy tylko wszedł do sklepu, zaatakował go zapach starych książek, wcale nie nieprzyjemny, ale w pewien sposób domowy, bo przypominający Hogwart. Jednak kiedy przez wąski korytarz przeszedł do oświetlonego lampą z abażurem pokoju, nawiedziło go dziwne uczucie. Jakby już tu kiedyś był. Jakby już kiedyś widział ten korytarz. I jakby nie powinien czuć się tu dobrze. Ogarnął go niepokój i już miał wychodzić nawet nie pytając o prezent dla Hermiony, kiedy zauważył go właściciel. Nie mogąc uciec, powiedział szybko, po co przyszedł i już po chwili szedł w kierunku staromodnej kasy fiskalnej ustawionej na równie wiekowym biurku.
Wtedy znowu to poczuł – już tu kiedyś był, chociaż miejsce jednocześnie wydawało się obce. I nagle stary sprzedawca zrobił coś, co sprawiło, że wszystko nabrało sensu: nieznacznie przesunął stos papierów na biurku i Harry zobaczył między nimi wyblakłą fotografię. Przedstawiała mało urodziwą kobietę w średnim wieku, wyraźnie zmęczoną życiem. Jednak Harry'emu to zdjęcie wystarczyło, by zrozumieć, co to miejsce mu przypomina. Był w jakimś budynku podejrzanie podobnym do sierocińca Wool's, chociaż ten został zburzony już ponad dwa lata wcześniej. Ten sam korytarz, układ pokoi, dziwnie przygnębiająca atmosfera – jak mógł nie rozpoznać tego miejsca wcześniej? I jeszcze zdjęcie opiekunki sierocińca, pani Cole. I to biurko, założyłby się, że we wspomnieniu Dumbledore'a też je widział!
- Czy mogę w czymś jeszcze pomóc? - zapytał sprzedawca, wyrywając Harry'ego z gorączkowego zamyślenia.
- Nie, to wszystko... - odpowiedział szybko chłopak, nadal szukając wzrokiem znajomych szczegółów. - Właściwie... Czy mógłby mi pan powiedzieć, skąd ma pan to zdjęcie? - Wskazał fotografię rzuconą między gazety.
- Och, to? - Antykwariusz był wyraźnie zmieszany. - Chyba nie znał pan pani Cole? Umarła już jakiś czas temu, stanowczo za wcześnie jak na tak dobrą kobietę – sprzedawca urwał na chwilę. - Była opiekunką sierocińca w tej okolicy. Kiedy go rozbierali, udało mi się zabrać kilka rzeczy.
- Po co? - zapytał chłopak, zanim zdążył ugryźć się w język.
Przez chwilę miał wrażenie, że mężczyzna mu nie odpowie. Cisza trwała już niezręcznie długo, kiedy w końcu właściciel sklepu powiedział cicho:
- Cóż, to część mojego życia. Może nie najlepsza, ale mimo wszystko znacząca. - Spojrzał na Harry'ego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Wychowałem się w tym sierocińcu.
- Czy... mógłbym zapytać o coś jeszcze? - Nie doczekując się sprzeciwu, chłopak kontynuował: - Ile ma pan lat?
- Siedemdziesiąt.
- Siedemdziesiąt? - Harry szybko przekalkulował, jak bardzo nieprawdopodobna jest ta sytuacja. - A więc mniej więcej w tym samym czasie, co pan, w sierocińcu mieszkał pewien Tom Riddle?
- Tom Riddle? - Tym razem to sprzedawca wyraźnie się zdziwił. - Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś usłyszę to imię... Nie myślałem o Tomie od lat! Kto by przypuszczał, że jeszcze w ogóle sobie o nim przypomnę – wydaje się tak odległy jak moja młodość. Właściwie wtedy widziałem go po raz ostatni. Nie trzymał się za bardzo z innymi, nie chodził z nami do szkoły; chyba lubił myśleć, że jest od nas lepszy... Dziwny chłopak – poraniony jak my wszyscy, chociaż chyba sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać. - Mężczyzna zamyślił się na moment, po czym zapytał: - Czy wiesz, co się z nim stało? Przepraszam, jeśli to zbyt osobiste pytanie... Przecież pewnie jesteś jego synem, nie powinienem tak bezczelnie się wtrącać.
Synem? Ta myśl na chwilę wytrąciła Harry'ego z równowagi, jednak szybko powiedział, że nic się nie stało i że niestety nie wie, co się stało z Tomem. Odniósł wrażenie, że staruszek niezbyt mu wierzy, ale nie pytał już o nic więcej i odprowadził chłopaka do drzwi.
Voldemort. To o nim musiał śnić przez te wszystkie miesiące, wypierając z pamięci koszmary. Twarz, której wspomnienie trudno było nazwać przyjemnym, znów stanęła mu wyraźnie przed oczami. Czarny Pan. Czy mógł liczyć na to, że tak łatwo uda mu się uciec od przeszłości? Powinien chyba lepiej wiedzieć, jak taka ucieczka wygląda – beznadziejny wyścig, w którym człowiekowi wydaje się, że ucieka, jednak w rzeczywistości goni za tym, czego już nie ma. Mógł się spodziewać, że jego śmiertelny wróg nie da tak łatwo za wygraną; nie bez przyczyny naznaczył go jako równego sobie. Tak długo, jak istnieje Chłopiec, Który Przeżył, pamięć o Czarnym Panu nie może przeminąć.
A jednak minęło sporo czasu, zanim sobie to uświadomił, prawda? Potrzebował wielu miesięcy, w których umysł płatał mu figle, każąc przenosić się z wygodnego łóżka na kanapę, a wystarczyło tylko odwiedzić ten podupadający antykwariat, żeby zrozumieć.
Podziękował sprzedawcy i wyszedł na ulicę, przez chwilę walcząc z pokusą pobuszowania choć przez chwilę po zagraconych książkami pokojach, gdzie być może odrzucony przez rodziców Tom Riddle zostawił po sobie jakiś ślad.
Nie, nie powinien tego robić. Przeszłość powinna pozostać tam, gdzie jej miejsce – w książkach, pamiętnikach i starych albumach. Nie może sobie pozwolić na rozpamiętywanie tego, co się stało. Tak wielu ludzi zginęło, a jednak wielu nadal żyje. Czy to nie im powinien poświęcać myśli? Przecież przyszedł tu po prezent dla Hermiony, a nie w poszukiwaniu śladów ludzi, którzy odeszli.
Być może nie szukał przeszłości, jednak wszystko wskazywało na to, że ona nie ma zamiaru tak łatwo dać za wygraną. Harry z niepokojem przypomniał sobie szafę pełną zakorkowanych wspomnień w gabinecie Albusa Dumbledore'a i pomyślał, że być może on też musiałby przesiać swoje myśli. Może zamiast zapomnieć lepiej byłoby w ogóle nie pamiętać?
I chociaż miał nie pamiętać, od tej chwili nie potrafił przestać myśleć o Voldemorcie. Sny nabrały kształtu – wydawało mu się, że co noc przeżywa na nowo każde ich spotkanie; od klapy w podłodze aż do spotkania w Zakazanym Lesie, ciągle od początku. Quirrel o podwójnej twarzy, Tom Riddle w Komnacie Tajemnic, zdeformowana postać zabijająca starego Franka i nareszcie sam Lord Voldemort, blady i nieludzki. Po pewnym czasie nie wiedział już, czy sny przerażają go, czy tylko męczą. Czarny Pan nie żył, Harry był tego absolutnie pewien. Blizna nie bolała go od miesięcy, ten dowód wydawał się wystarczający. A sny? Gdy już wiedział, co właściwie przedstawiają, nie bał się aż tak bardzo. Przecież znał Voldemorta. A jeśli zna się kogoś wystarczająco dobrze, człowiek przestaje się bać.
Tak minęły kolejne miesiące – za dnia żył swoim snem, snem o przyszłości. Kurs, praca, okazjonalne wystąpienia i wypowiedzi w kwestiach, w których czarodzieje z niewiadomych powodów chcieli znać jego zdanie. Jednak nocami śnił tylko o przeszłości, czasami wyraźniej niż żył za dnia. Powoli zaczął się przyzwyczajać, a przynajmniej tak mu się wydawało. Dopiero dziś Hermiona zwróciła mu uwagę, że oddalił się od nich wszystkich. Nie zauważył, naprawdę. Przecież spotykali się, może nie tak często jak kiedyś, ale Ron i Hermiona zaczęli nowe wspólne życie i nie chciał im przeszkadzać. Cóż, może nie miał zbyt wielu znajomych na kursie, ale to dlatego, że widzieli w nim Wybrańca, prawda? To nie tak, że celowo się od nich odsuwał. Może nie wychodził z nimi co tydzień do Dziurawego Kotła, ale dogadywali się dobrze.
Oczywiście mógł się mylić, co zasugerowała dość wyraźnie Hermiona. I tym razem jej głos wyrwał go z zamyślenia:
- Przyniosłeś chociaż jakieś szaty? Chyba nie pójdziesz w tym? - Dziewczyna wskazała wytarte spodnie i nieco niedopraną koszulę.
- Tak, jasne, zaraz się przebiorę – odparł Harry, zmuszając się do uśmiechu. Może rzeczywiście powinien gdzieś wyjść? Nie sądził, żeby bal charytatywny był najlepszym wyborem, ale przynajmniej organizowano go w Hogwarcie.
…
Zamek nie wyglądał tego wieczoru tak wspaniale jak w dniu pamiętnego Balu Bożonarodzeniowego, ale Harry'emu specjalnie to nie przeszkadzało. Wielka Sala była co prawda przystrojona, jednak ozdoby były dużo bardziej swojskie i Gryfon jeszcze raz mógł poczuć się w Hogwarcie jak w domu.
Porwał ze stołu kieliszek szampana i kiedy tylko z podwyższenia popłynęły pierwsze takty walca, szybko usunął się pod ścianę. Nie miał zamiaru tańczyć, to bardziej niż pewne. Obserwowanie tańczących par z pewnej odległości było w pewien sposób przyjemne, jednak znalezienie się w tym szalonym wirze absolutnie nie leżało w kręgu jego zainteresowań. Z zażenowaniem przypomniał sobie swój pierwszy (i właściwie ostatni) występ taneczny w towarzystwie Parvati Patil. Chyba nawet bycie Wybrańcem nie zmazywało tej plamy na honorze.
Dostrzegł w drugim kącie sali Slughorna, który chyba też go zauważył. Nie chcąc narażać się na towarzystwo starego nauczyciela, postanowił szybko się ulotnić. Zawsze może powiedzieć, że poszedł do łazienki, prawda? Nie, przecież wcale nie chodzi o to, że się alienuje.
Pokonał pośpiesznie kilka metrów dzielących go od drzwi, chociaż mógłby się założyć, że słyszał za sobą znajome wołanie. Na szczęście był młodszy i szybszy niż nauczyciel eliksirów, co uratowało go przed poznawaniem masy ludzi i byciem obiektem grupowych rozmów. Tym razem Slughorn musiał obejść się smakiem.
Szukając samotności, wyszedł z zamku. Błonia były zasypane śniegiem, więc utorował sobie drogę różdżką. Księżyc oświetlał jezioro tajemniczym blaskiem, a kroki Harry'ego skrzypiały na śniegu. Dawno nie czuł się tak dobrze – przeszłość otaczała go w tym miejscu z każdej strony, ale jakoś nie sprawiało mu to przykrości. Tyle dobrych chwil spędził w szkole, że nie potrafił myśleć o tych, które były dramatyczne.
Odetchnął głęboko wieczornym, zimowym powietrzem. Wiatr kołysał lekko nagimi witkami wierzby bijącej, a od strony sowiarni dochodziło miarowe pohukiwanie. Chatka Hagrida była pogrążona w ciemności, ponieważ jako członek grona pedagogicznego też dostał zaproszenie na bal. Harry nie sądził, by jakiekolwiek datki na Fundację Dzieci Wojny mogły zwrócić ofiarom to, co straciły – rodziców. Pomyślał o Teddym: kiedy właściwie widział go po raz ostatni? Chłopiec mieszkał z rodzicami Tonks i z pewnością niczego mu nie brakowało, Harry był tego pewien. Mimo to poczuł lekkie ukłucie wstydu. Był jego ojcem chrzestnym. Czy nie powinien trochę bardziej przejmować się tym, jak Teddy się czuje? Sam wiedział, jak trudno dorastać bez rodziców i chociaż jego chrześniak był otoczony kochającą rodziną, też musiało mu być ciężko. Być może na razie był zbyt mały, by rozumieć niektóre sprawy, ale nie zwalniało to dorosłych z odpowiedzialności. Poczucie osamotnienia, które tak często towarzyszyło w dzieciństwie Harry'emu, dopadnie prędzej czy później także chłopca. Powinien częściej go odwiedzać i częściej o nim myśleć.
Riddle'a nikt nie odwiedzał, pomyślał niespodziewanie Harry. Właściwie nie miał pojęcia, skąd wziął ten pomysł. Oczywiście wiedział, jak wyglądało dzieciństwo Voldemorta, przecież Dumbledore pokazał mu je dość dokładnie, a wielu rzeczy mógł się domyślić na podstawie tego, co sam przeżył. Tylko jakoś... nigdy wcześniej nie spojrzał na to w ten sposób. Mężczyzna z antykwariatu twierdził co prawda, że Riddle uważał się za lepszego i sam odwrócił się od innych dzieci, ale staruszek wydawał się też zainteresowany losem Toma. Może mimo wszystko ktoś kiedyś się nim przejmował, chociaż w małym stopniu? Aż trudno było uwierzyć, patrząc na późniejsze dokonania Czarnego Pana, że w dzieciństwie żył w takim osamotnieniu. Sam wśród mugoli, nie wiedząc, kim naprawdę jest. Zupełnie jak ja. Byliśmy tak podobni, że moglibyśmy w pewnym momencie zamienić się miejscami, a jednak nigdy nie starałem się go zrozumieć.
Pogrążony w tych niezbyt miłych rozważaniach Harry doszedł aż na pomost. Jezioro było przy brzegu zupełnie nieruchome przez cienką warstwę lodu, a wielka kałamarnica zapewne odpoczywała gdzieś na dnie pogrążona w zimowym śnie. Panował tu taki spokój, że aż trudno było uwierzyć, że nieco ponad rok temu walczono w tym miejscu o wolność.
Nagle Harry zauważył, że nie jest na molo sam. W ciemności stał ktoś jeszcze; ktoś, kto już go zauważył.
Wysoki mężczyzna stał nieco z boku, więc Harry nie mógł dostrzec jego rysów, jednak mimo to miał wrażenie, że nieznajomy kogoś mu przypomina.
- Trochę dziś zimno, prawda? - zagaił, karcąc się w myślach za wybór tak banalnego tematu.
Wybraniec, mistrz polotu.
Mężczyzna roześmiał się w odpowiedzi:
- Czy naprawdę będziemy rozmawiać o pogodzie, Harry?
Chłopak poruszył się niespokojnie i instynktownie sięgnął po różdżkę. Coś w tym człowieku budziło jego niepokój.
- Bez nerwów, Harry – powiedział nieznajomy, nadal wyraźnie rozbawiony. - Przybywam w pokojowych zamiarach. A może życzysz sobie białej flagi?
- Kim jesteś? - zapytał chłopak, oceniając swoje szanse.
- Zawsze zastanawiałem się, co Dumbledore w tobie widzi. Z pewnością musisz mieć jakieś niezwykłe zalety oprócz tej powalającej inteligencji. - Wydawało się, że nieznajomy mówi bardziej do siebie, chociaż w jego głosie wyczuwalna była kpina. - Odniosłem najwyraźniej niesłuszne wrażenie, że sprowadziłeś mnie tu w jakimś celu.
Stali przez chwilę w milczeniu i Harry czuł się bardzo dziwnie. Nie miał pojęcia, kto stoi przed nim, ale z drugiej strony nie wyglądało na to, by nieznajomy miał złe zamiary. Tylko ta wzmianka o dyrektorze... Brzmiała zupełnie jak coś, co mógłby powiedzieć Lucjusz Malfoy. Albo nawet sam Voldemort. I przecież nikogo nie sprowadzał do zamku. Hermiona pytała go o osobę towarzyszącą co najmniej tysiąc razy.
Po chwili chłopak znowu się odezwał:
- Przepraszam, to chyba jakaś pomyłka. Nikogo nie zapraszałem.
- Nie zapraszałeś? - Tym razem to mężczyzna okazał zdziwienie i zrobił kilka kroków do przodu, a Harry nareszcie mógł zobaczyć jego twarz.
Przez moment nie potrafił dokładnie powiedzieć, dlaczego ta twarz tak bardzo nie pasuje mu do tego miejsca. Jednak problem nie leżał w miejscu – problemem był czas. Stał przed nim nie kto inny jak Tom Marvolo Riddle, na oko nawet nie dwudziestoletni, ubrany w czarną szatę i wyraźnie zmarznięty.
Gdy tylko Harry zorientował się, kogo ma przed sobą, odskoczył, jednocześnie wyciągając przed siebie różdżkę.
- Nie ruszaj się! - krzyknął, czując szybkie bicie serca. - Ani kroku dalej!
- Harry, nie jesteśmy bohaterami westernu, chyba się ze mną zgodzisz? - Chłopak nie mógł uwierzyć, że Riddle zachowuje się tak spokojnie i jest zupełnie nieporuszony faktem własnej śmierci. Czyżby znalazł kolejny sposób na jej oszukanie?
- Co tu robisz? - zapytał, cofając się o kolejny krok. Znalazł się niebezpiecznie blisko krawędzi pomostu.
- Sam chciałbym wiedzieć – odpowiedział Riddle, przyglądając się Harry'emu uważnie. - Byłem przekonany, że nie żyję. Właściwie nadal jestem pewien, że umarłem, w dodatku z twojej ręki, a jednak jakimś sposobem znalazłem się tutaj. Czy to nie dziwne?
- Dziwne? Nie wiem, jak tu trafiłeś, ale możesz być pewien, że wkrótce wrócisz, skąd przyszedłeś!
- Jak zawsze heroiczny... - Czarny Pan nie wydawał się szczególnie poruszony nastawieniem chłopaka. - Podejrzewam, że sam wrócę, skąd przyszedłem, jak to ująłeś, kiedy nadejdzie czas. Zapewne wszystko rozwiąże wschód słońca, jak to zwykle bywa w baśniach.
- O czym ty właściwie mówisz? - Harry nie potrafił odnaleźć się w tej sytuacji mimo usilnych starań.
Niełatwo zrozumieć coś takiego – nie co dzień staje się twarzą w twarz z przeszłością, która wydawała się martwa. W dodatku trudno myśleć o koszmarze, kiedy opakowany jest w postać marzenia. Tom Riddle i Lord Voldemort – który stał właśnie przed nim i czego właściwie chciał? Musiał szybko coś wymyślić, bo zapewne świt nie rozwiąże tego problemu...
Moment. Czy pół godziny temu nie myślał o tym, jacy są podobni? Szybko zapomniał o smutnym dzieciństwie Voldemorta, kiedy stał z nim znów twarzą w twarz. A jednak... Kiedy patrzył na Riddle'a, jakoś łatwiej było sobie wyobrazić, jakim był dzieckiem, jakim był człowiekiem. Nigdy wcześniej nie zauważył, jak smutny się wydaje. Arogancja, osamotnienie, agresja – widział to wszystko we wspomnieniach Dumbledore'a. Podstępność, dążenie do władzy, skłonność do przemocy – przekonał się o nich na własnej skórze. Ale smutek? Nie dostrzegł go nigdy wcześniej. A może pojawił się w tych oczach dopiero teraz?
Chciał zrobić jeszcze jeden krok do tyłu, by spojrzeć na to wszystko trochę z boku, jednak nie zorientował się, że stoi właściwie na krawędzi molo. Zachwiał się niebezpiecznie i z pewnością wylądowałby w lodowatym jeziorze, gdyby czyjeś ręce, zupełnie ludzkie i ciepłe, nie chwyciły go w ostatniej chwili.
Zamiast zachować równowagę, jak przystało aurorowi, zatoczył się niezręcznie i już po chwili spotkał się bliżej z twardymi deskami, ciągnąc za sobą Riddle'a.
- Przepraszam – powiedział zupełnie odruchowo, wstając i wyciągając dłoń w kierunku Czarnego Pana. Po chwili zorientował się, co właściwie robi, jednak zmusił się do nieschowania ręki.
Riddle wydawał się nieco zdziwiony, może wahał się nawet bardziej niż Harry, ale ostatecznie przyjął pomoc.
- No cóż, zostało nam trochę czasu do świtu – stwierdził niemrawo Wybraniec. - Masz na to jakiś pomysł?
- Chciałbym jeszcze raz zobaczyć zamek – odpowiedział krótko Riddle i zanim Harry zdążył zaprotestować, skierował się w stronę głównego wejścia.
Szli w milczeniu, każdy pogrążony we własnych myślach. Początkowo Harry zastanawiał się, jak na to wszystko zareagują goście, jednak nie musiał się obawiać – wszyscy zgromadzili się w Wielkiej Sali, gdzie właśnie trwała licytacja na rzecz Fundacji. Tom Riddle na szczęście nie wydawał się nią zainteresowany i od razu skręcił w boczny korytarz prowadzący do lochów.
- Chyba nie chcesz wejść do pokoju wspólnego Ślizgonów? - zapytał Harry, kiedy stanęli przed znajomym fragmentem ściany. - Przecież nie znasz hasła.
- A ty raczej nie powinieneś wiedzieć, gdzie właściwie znajduje się ten pokój, prawda? - odpowiedział pytaniem Riddle, przyglądając się ukrytemu przejściu. - Czysta krew. Jad węża. Dziedzic Slytherina. - W ścianie pojawił się kontur drzwi.
- Serio? - jęknął Harry. - A podobno to Ślizgoni są przebiegli.
Riddle przemilczał ten komentarz i już po chwili znaleźli się w salonie. Harry pierwszy raz widział uśmiech na twarzy Czarnego Pana. Najwyraźniej nie tylko on czuł się najszczęśliwszy właśnie tutaj.
- Pamiętam te fotele! W tym Orion Black przesiadywał całymi godzinami, kiedyś przypadkiem przypalił końcem różdżki tapicerkę, o tutaj, widzisz? A w tamtym kącie Abraxas Malfoy i Cygnus Black grali co wieczór w kości, oczywiście nikt nie wiedział, że tak naprawdę nie są ludzkie, nastraszyli masę pierwszorocznych... Moment, czy to zdjęcia absolwentów?
Harry zbliżył się do wskazanego fragmentu ściany. Rzeczywiście wisiały tam rzędy zdjęć, zupełnie jak w mugolskiej szkole, z tym, że te oczywiście były zaczarowane. Nigdy nie podejrzewałby Ślizgonów o taki sentymentalizm. Uczniowie z przeszłości machali energicznie i przepychali się między rzędami, bo każdy chciał być z przodu. Tylko na jednym zdjęciu panował wyraźny porządek – ciemnowłosy chłopak w centrum był otoczony przez grupę uczniów, którzy zachowywali wyraźny dystans.
- To ja – powiedział cicho Riddle, jakby nie do końca wierzył w to, co widzi. - Zawsze wydawało mi się, że to wyglądało trochę inaczej...
Harry nie wiedział, co powiedzieć, więc milczał. Jak miał to skomentować? Oni już wiedzieli, że jesteś niebezpieczny i trzeba trzymać się od ciebie z daleka?
Czarny Pan jeszcze przez chwilę przyglądał się zdjęciu, po czym poszedł w kierunku sypialni.
- To moje – westchnął, siadając na jednym z łóżek w dormitorium. Niczym nie różniło się od innych, a mimo to Harry był w stanie zrozumieć dziwny sentyment Riddle'a.
- Nigdzie nie czułem się tak jak tutaj, w zamku – stwierdził nagle chłopak.
- Jak w domu – dodał Riddle.
Nic więcej nie powiedzieli, a mimo to Harry miał wrażenie, że coś się zmieniło, że doszli razem do czegoś nieuchwytnego, ale ważnego. I chyba lepiej było nie niszczyć tego słowami. Jakby coś zrozumieli. Może to, jacy byli podobni? A może to, że czasu nie dało się tak naprawdę cofnąć i cokolwiek zjednoczyło ich tej nocy, z pewnością nie jest trwałe?
Kiedy wyszli z lochów, z Wielkiej Sali znów dobiegała melodia walca. Harry spojrzał na zegarek.
- Już prawie północ. Gdzie jeszcze chciałbyś pójść?
Jednak chłopak nie doczekał się odpowiedzi – Riddle po prostu chwycił go za rękę i pociągnął w kierunku Wielkiej Sali.
- Przestań! Przecież nikt nie może cię zobaczyć! - krzyknął chłopak, nie chcąc sobie nawet wyobrażać, jak na widok Voldemorta zareagowaliby goście.
- Myślisz, że ktoś mnie pozna? - roześmiał się Tom Riddle. - Odnoszę wrażenie, że nie ma tu zbyt wielu moich znajomych. Może stary Horacy, jeśli go zaproszono, ale prędzej uzna mnie za sen niż uwierzy w to, że żyję.
- Ale...
- Tym razem nie przyjmę sprzeciwu, Harry. Chyba nie odmówisz umierającemu? - zapytał Riddle z uśmiechem zupełnie niepasującym do tej sytuacji, po czym ukłonił się nieco staromodnie i wyciągnął dłoń. - Czy mogę prosić?
Harry przez chwilę stał zupełnie bez ruchu, nie mając pewności, czy na pewno dobrze usłyszał pytanie. Już miał się co do tego upewnić, kiedy Riddle po prostu pociągnął go na środek sali, obejmując przy tym w pasie.
- Ja nie tańczę – próbował zaprotestować Harry, jednak nie przyniosło to oczekiwanego efektu.
- Zapewne nigdy nie trafiłeś na wykwalifikowanego partnera – odpowiedział prosto Riddle, jakby nie był ani mordercą, ani umarłym, a jedynie uczniem, któremu udał się jakiś wyjątkowo dobry żart, a Harry musiał przyznać, że Tom Riddle tańczy dużo lepiej niż Wybraniec.
Chłopak starał się nie zauważać zaintrygowanych spojrzeń gości. Cóż, byliby jeszcze bardziej zdziwieni, gdyby dowiedzieli się, z kim właściwie tańczy, prawda? Wyłowił spojrzeniem Rona i Hermionę, których reakcje wyraźnie się różniły – przyjaciel wyglądał na nieco zdezorientowanego, co wcale Harry'ego nie dziwiło, a Hermiona sprawiała wrażenie niezwykle uszczęśliwionej, co właściwie dziwiło go jeszcze mniej.
Musiał przyznać, że tańczenie nie było aż tak złe, jak to zapamiętał. Nie przyznałby się nawet przed sobą, że dużą rolę odgrywał w tym wszystkim Riddle, który z bliska wydawał się tak bardzo ludzki, że momentami Harry zapominał, kim on właściwie był. Człowiek, który zamordował jego rodziców i próbował zamordować jego. Co tu właściwie robił? I jaka magia go tu sprowadziła?
Było w tym wszystkim coś dziwnie strasznego i pięknego jednocześnie, czego nie potrafił ująć w słowa. Po prostu tańczył, od czasu do czasu patrząc w te tajemnicze oczy, jednocześnie stare i młode, roześmiane i smutne, przerażające i ujmujące.
Tańczyli nadal, kiedy zegar wybił północ.
I nagle Harry poczuł, że coś się zmieniło. Zatrzymali się, chociaż nie wiedział, dlaczego. Dopiero po chwili zrozumiał, że z Riddle'em dzieje się coś niedobrego. Już wcześniej był blady, jednak teraz wydawał się prawie przezroczysty. Nie, on naprawdę był przezroczysty, z minuty na minutę coraz bardziej.
- Co się dzieje? - zapytał Harry, zdziwiony strachem we własnym głosie. - Przecież słońce jeszcze nie wschodzi.
- Północ – odpowiedział Czarny Pan nieco zdezorientowany. - To też godzina czarów.
Harry nadal nie rozumiał, co się dzieje.
- Wygląda na to, że jednak nie jestem koszmarem – roześmiał się jeszcze Riddle, po czym zupełnie zniknął.
AN: Nawet nie wiem, skąd zabrała się ta historia – napisałam pierwszą stronę jakieś dwa tygodnie temu (kiedy rzeczywiście był koniec karnawału) i urwałam nagle w zdaniu o poszukiwaniu Dumy i uprzedzenia. Dokończyłam opowieść chyba nieco inaczej niż planowałam, ale mam nadzieję, że i tak dobrze się bawiliście, mimo wyraźnych braków.
