Tango straconych,
bo gdyby człowiek wiedział, że upadnie, to by sobie usiadł…
by „Tamara Demowa"
Luty 2011
Europa Środkowowschodnia. Epoki zmian. Lata 1945-1991, koniec 2009 oraz początek 2010 roku. Trochę mielenia polityki, nawet bez słowotoku. Czasami poplątana chronologia, ale mam nadzieję, że bez większych poślizgów. Nastrój? Nie potrafię pisać komedii. Czasem wyjdzie mi jakiś ciekawy gag, ale na tym się kończy.
Pisane w stanie dzikiego upojenia Kazikiem, nonsensopedią i cytrynową Aqua'ą, jakkolwiek się to pisze. Narracja na zmianę pierwszo- i trzecioosobowa, coby pokazać też trzeźwiejsze spojrzenie na świat. Sponsorowane przez Rozdwojenie Osobowości.
Wielkie podziękowania dla wszechwiedzącej Cioci Wikipedii oraz inspirującego Fandomu.
W rolach głównych: Laura Lappan (fanmade) jako Obwód Kaliningradzki, Iwan Bragiński jako Rosja.
W rolach drugoplanowych: Taurys Laurinaitis jako Litwa, Raivis Galante jako Łotwa, Gilbert Beilschmidt jako Prusy, Jekatierina jako Ukraina.
Epizodycznie:Estonia, Białoruś, Polska plus jacyś tam wspomniani.
No to co? Enjoy?
Raz – bo siła sugestii to za mało.
- Iwan, proszę cię…
- Sestra, nie.
- Pomagałam ci w tylu sytuacjach! Nie jesteś w stanie…
- Nie.
- Potrzebujemy tych pieniędzy! Zobaczysz, ludzie w końcu…
- Nie martw się o nich. Radziłem sobie z buntami przez tyle lat, poradzę sobie i teraz.
- Feliks do spółki z Gilbertem – drugie imię zabrzmiało wyjątkowo jadowicie w moich ustach – i paroma znajomymi pewnie powiedziałby co innego.
W jednej chwili atmosfera w pokoju zgęstniała. Pogodny uśmiech, jaki Rosja zwykł nosić na twarzy uciekł pod szafę, by nie musieć oglądać jego reakcji.
- Sestra, mam dla ciebie dużo cierpliwości. Więcej, niż dla kogokolwiek na świecie. Nie naciągaj jej.
Zacisnęłam dłoń w pięść, aż knykcie niebezpiecznie pobielały. Nie śmiałam uderzyć własnego przełożonego – czy raczej brata, bo przecież on nazywał mnie siostrą. Bynajmniej nie w obecnym stanie rzeczy. I nie, kiedy ten trzymał za paskiem nieśmiertelny kran, a ja miałam do obrony jedynie dyżurny, plastikowy długopis, tkwiący w kieszeni na piersi.
Chociaż, gdyby tak zdjąć tą gaśnicę…
- Czy to wszystko?
Głos Iwana znów przemienił go z wiecznego dziecka w silnego mężczyznę. Nie lubiłam, gdy tak się zmieniał. Nagle przeciął powietrze, dając do zrozumienia, jakiej odpowiedzi oczekuje.
- Tak. – Odwróciłam się od okna, w które gapiłam się bezmyślnie przez większą część spotkania. Wróciłam do stołu, gdzie leżała papierowa teczka z rozbebeszoną zawartością. – Z mojej strony tak.
- Doskonale. – Uśmiech małego chłopca nieśmiało wychylił się spod szafy. – Do svidaniya!
Wyszedł, nie męcząc się zamykaniem drzwi.
Powietrze uleciało ze mnie, jak z dziurawego materaca.
Ta historia nie zmieniała tempa bodaj od sześćdziesięciu lat. No, może Iwan stał się odrobinę spokojniejszy, a jego dom trochę opustoszał, ale poza tym… Wszystko pozostało takie samo. Nie przepadałam za zmianami. Miałam ich dość po ostatnich wydarzeniach. Jeśli można nazwać je ostatnimi – ale takie rzeczy wybacza się dziewczynie, która nie pamięta, kiedy się urodziła…
Dawno, dawno temu nazwano mnie Laurą. Dlaczego właśnie tak? Kto? Nie wiedziałam. Nie pamiętałam. Zresztą, czy to ważne? Byłam – i jestem – tylko niewiele znaczącą krainą, która niewiele ma do gadania w kwestii historii świata. Przez długi czas po prostu byłam – nie żeby mi to jakoś specjalnie wadziło. Żyłam spokojnie, monotonną egzystencją, godną niemalże Hondy Kiku. Tyle że on miał jakieś tam cele. Miał swoje tradycje. Miał coś, czego mógł się kurczowo złapać. Mi tego brakowało. Od dawien dawna bowiem ktoś decydował o moim losie. Najpierw były to plemiona pruskie, które w gruncie rzeczy nie za dobrze pamiętam. Gdzieś w XIII wieku rozgościł się u mnie Gilbert Beilschmidt, by w 1945 roku, po długim okresie dość ciekawej współpracy, wykopał go Iwan Bragiński… I zniknęła Laura, by pojawiła się Larysa. Zniknął Königsberg, by pojawił się Kaliningrad i cały Obwód Kaliningradzki; oczywiście pod patronatem Pana w Kremowym Płaszczyku… Wszystko się zmieniło. Nie potrafiłam jakoś określić, w którą stronę.
Westchnęłam, gdy gdzieś z zakamarków pamięci wypełzły stare, lekko zamazane wspomnienia. Przed oczami śmignęły pomieszane obrazy z przeszłości. Zamrugałam gwałtownie, by się ich pozbyć i bezwiednie sięgnęłam palcami do niemal niewidocznej już jasnej linii, znaczącej lewy policzek. Od lat próbowałam nauczyć swoją pamięć wybiórczości. Na razie wychodziła mi tylko przewlekła skleroza.
Spojrzałam na zegarek. Piętnasta dwadzieścia. Dwadzieścia minut temu miałam być w domu. Przeklęty Iwan i jego przeklęta władza!
Teraz już nie ma co się spieszyć. Larysa zaraz zadzwoni, Larysa się usprawiedliwi… Powoli sięgnęłam po walające się na stole dokumenty. Połowy z nich nawet nie czytałam. Przejrzałam nagłówki, żeby wiedzieć, o czym w ogóle z Iwanem rozmawiać. Niewiele mnie one obchodziły. Zwykle wolałam działać, niż bawić się w biurokrację. Wystarczyło, że moi ludzie je sprawdzili. Ufałam im. Być może niesłusznie, ale mimo wszystko wierzyłam, że mnie nie zawiodą. W końcu ja ich nigdy nie zawodziłam!
Aż do dzisiaj – odezwał się upierdliwy głosik gdzieś z tyłu czaszki, podejrzanie podobny do iwanowego. Czułam, jak grymas wściekłości powoli wykrzywia mi usta. Bo jak niby mam wytłumaczyć podwładnym, że Iwan nie ma zamiaru pomóc? Że ma ich, najprościej mówiąc, głęboko w dupie?
Oparłam się pokusie wyżycia na bogu ducha winnym stole. Poskładałam do końca wszystkie mniej lub bardziej ważne karteluszki, wcisnęłam je byle jak do teczki i opuściłam pomieszczenie.
Pokój nie był duży. Pod ścianą, która kiedyś pewnie była biała, stała wysłużona kanapa. Nad nią wisiał obraz. W mdłym świetle lampy porzuconej w kącie pomieszczenia, przypominał raczej rozmazaną plamę. Na środku stały trzy rozklekotane krzesła. Otaczały równie rozklekotany stół. Na stole kawał żelastwa, przy odrobinie wyobraźni przypominający radio. Cicho buczało, ale nie wydawało się mieć jakichś głębszych chęci nawiązania łączności.
Co jeszcze? Ano jeszcze okno, za którym widać było ni mniej, ni więcej, jak koniec świata. Za sfatygowaną firanką i równie sfatygowaną, popękaną w kilku miejscach szybą, leżało odłogiem rumowisko. Stosy kamieni, cegieł, kawałków metalu, popękane rury, zerwane linie energetyczne. Nie było ciał. Ludzie nie byli głupi. Uciekali, gdy tylko widzieli na niebie cienie samolotów, a w ostatnim czasie stanowiły one niemal stały element krajobrazu. Wojenka przechodziła tędy, kiedy tylko chciała i zostawiała za sobą odór zniszczenia.
W zamku zgrzytnął klucz. Coś kliknęło cicho i do pomieszczenia wszedł mężczyzna. Miał na sobie granatowy, ubłocony mundur i oficerki, które pewnie jeszcze niedawno były czarne. Teraz przypominały raczej brązowe gumowce. Nie nosił hełmu. Chyba nigdy nikomu nie udało się przekonać Gilberta Beilschmidta, by założył hełm. Jego platynowe włosy stały ponad to.
Prusy odłożył na stół karabin, zwieszający się do tej pory z jego ramienia. Opadł na krzesło. Mebel skrzypnął żałośnie, ale nie poddał się i dzielnie wytrzymał ciężar mężczyzny. Ten zaczął majstrować przy radiu.
- Czekałam.
Albinos gwałtownie podskoczył, szarpnął karabin i wycelował w fałdy zasłon, okalających brzegi firanki. Ta rozsunęła się ze zgrzytem i z półmroku wyłoniła się postać dziewczyny. Twarz otulały wręcz absurdalnie długie, płowe włosy. W świetle lampy błysnęły oczy, bez cienia litości w tęczówkach. Oczy zaprawione w boju. Oczy, które zadawały śmierć. Oczy, których długo bała się Europa.
Oczy, których czerwień powoli przechodziła w purpurę.
Gilbert zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział, co się dzieje. Nie był głupi. Za nic w świecie nie przyznałby się do tego, nawet Ludwigowi, ale… Prusy zwyczajnie się bał.
Do Kaliningradu dotarłam kilka ładnych godzin później. Klnąc, na czym świat stoi, wpadłam do mojego gabinetu w siedzibie dowództwa Floty Bałtyckiej. Chyba tylko tutaj mogłam być pewna, że nikt nie ośmieli się podsłuchiwać rozmów, jakie prowadzę. W środku, mimo późnej pory, wciąż na mnie czekali – trzech mężczyzn, Igor, Miron i Jurij. Nie doceniałam ich cierpliwości… Albo ciekawości – jak kto woli. Nie byli jakoś specjalnie ważni dla kraju, ale to chyba było jedną z ich największych zalet.
- Sądząc po twojej minie, nie poszło ci najlepiej – usłyszałam, zamiast powitania. Nie żebym jakoś specjalnie go oczekiwała.
- Nie poszło najlepiej? Ten idiota zwyczajnie mnie olał! – Rzuciłam teczkę na biurko, opadłam ciężko na obrotowy fotel i odchyliłam się do tyłu. Tak, przede wszystkim wyprostować plecy. Królestwo za masaż! Nogą wprawiłam mebel w ruch, kręcąc się jak na karuzeli. – Przysięgam, gdyby tylko jego szef był trochę mniej czujny…
Mężczyźni spojrzeli po sobie. Słyszeli tego typu tyrady średnio pięć razy dziennie. Powinni się już do nich przyzwyczaić. Powinni, a jednak wciąż tylko wzdychali z dezaprobatą.
- Dobrze wiesz, że Iwan nie odda ci Kaliningradu tak łatwo – odezwał się Igor. – Jest dla niego zbyt cenny.
- Wiem. I dlatego to jest tak cholernie frustrujące.
Zatrzymałam się. Oparłam łokcie na blacie biurka i ukryłam twarz w dłoniach. Następnym razem pojadę pociągiem. Albo jeszcze lepiej polecę samolotem. Tak, to dobry pomysł.
Miałam ochotę krzyczeć. Albo najpierw udusić Iwana. O tak. Najpierw złapać go za gardło, przycisnąć do ściany i udusić. Dusić, dusić! A byłam przecież tak beznadziejnie bezsilna…
- Co teraz masz zamiar zrobić?
Czyj to był głos? Nieważne…
- Nie wiem – wymruczałam. – Dajcie mi się z tym przespać. Jutro dam wam znać, co dalej.
- Ludzie chcą odpowiedzi już teraz.
- A ja im jej nie dam. – Wyprostowałam się i spiorunowałam mężczyzn wzrokiem. Tak, jestem kobietą. Jestem tylko kobietą. Ale życie nauczyło mnie, jak radzić sobie z płcią przeciwną, jej oślim uporem, humorami i przekonaniem o wyższości. Na psychologii znam się raczej łopatologicznie, ale w praktyce czasami tyle wystarczało. – Jak nie chcecie dostać czymś rykoszetem to idźcie już do domów. Spotkamy się pojutrze, o ósmej. Muszę podzwonić w parę miejsc, odwiedzić starych kumpli. Igor, ty zostań.
Nie usłyszałam sprzeciwu. Nigdy go nie słyszałam. Moje rozkazy były wykonywane bezwzględnie, nieważne, jakie by były, czego by dotyczyły. Tu było wojsko.
Tu był Kaliningrad.
Skulona dziewczyna siedziała w jednym z wielu pokoi ogromnego pałacu. Kazali jej czekać. Po prostu siedzieć i czekać, aż ktoś łaskawie przyjdzie i ją do siebie zabierze. Czuła się jak osierocone dziecko, którego tak naprawdę nikt nie chce. Albo chcą wszyscy. W każdym razie i tak nie trafi do domu, do którego chciałaby trafić…
Bawiła się kosmykiem długich włosów, które rozsypały się po posadzce falą o słomianym odcieniu. Przez tyle lat była z nich tak dumna… Tak o nie dbała… Tylko dzięki nim nie brano jej za mężczyznę! I Gilbert tak lubił się nimi bawić… Często siadał obok i po prostu wtulał w nie nos. Laurę to irytowało, lecz nie protestowała. Ale teraz były ledwie namiastką swojej dawnej świetności. Końcówki, niby na złość właścicielce, porozdwajały się. Postrzępiły. Gdy wreszcie wzięła gorącą kąpiel, zaczęły wypadać. Laura była zrozpaczona…
Wszystko działo się zbyt szybko… Pamiętała, jak opatrywała rany Gilberta, wracającego ze swoich licznych potyczek – najpierw z Litwinami, później z Polakami… Pamiętała, jak razem świętowali utworzenie suwerennego państwa… Pamiętała, jak razem gratulowali Fryderykowi I koronacji, jak musiała stopować docinki Gilberta pod adresem mężczyzny… Pamiętała też, jak Gilbert rozpływał się nad bodaj wnukiem owego króla… Jak go nazywał? „Stary Fritz"?… Pamiętała, jak wraz z Beilschmidtem katowała Łukasiewicza za jego wybryki, gdy część jego terenów należały do Prus… Pamiętała wybuch I, później II wojny światowej. W jej pamięci zawsze było mnóstwo dziur, które zaklejała jakimiś drobnymi epizodami, ale te najważniejsze wydarzenia prezentowały się czysto, klarownie i bardzo dokładnie.
Ale wszystkie te epizody odnosiły się do Beilschmidta. Gilberta. Prus Wschodnich. Gdzie był teraz? Cholera go wie! Zostawił ją! Tak po prostu! Jakby chciał powiedzieć: „bierzcie ją sobie, nie jest mi już do niczego potrzebna"!
Skuliła się bardziej na zimnej podłodze i otuliła szczelniej popielatym płaszczem. Nawet nie zauważyła, że to płaszcz Bragińskiego! Od bardzo długiego czasu nikt nie nadszarpnął jej zdrowia tak, jak ten barbarzyńca ze wschodu. Osobiście wyciągnął ją z pustego mieszkania Prusaka. Nie miała siły, by się dalej bronić. Od wielu dni dokuczała jej gorączka, była bardzo słaba i potwornie zmęczona. Iwan opowiadał o klęsce Gilberta, o wywieszonej białej fladze, o zwycięstwie Armii Czerwonej. Laura nie wierzyła. Nie chciała wierzyć.
Drzwi otworzyły się z niemrawym skrzypnięciem. Dziewczyna wciąż jednak tuliła twarz do zgiętych kolan, jak gdyby były jedyną realną rzeczą w tym wirze dziwności. Nie chciała wiedzieć, kto przyszedł. Modliła się w duchu, by to wszystko okazało się snem. Koszmarem, z którego zaraz obudzi ją zachrypnięty głos Gilberta, albo dzwon wieży kościelnej…
- Wstań, sestra, jedziemy do domu – usłyszała łagodny, niemal kojący głos. Ktoś położył jej potężną rękę na ramieniu. Była zimna. Gdy do pokoju wpadł przeciąg, owionęła ją ostra woń spirytusu.
Mężczyzna, widząc, że Laura nie ma zamiaru się ruszyć, widocznie uznał, że zasnęła. Jedną rękę włożył w zgięcie między kolanami, drugą podparł plecy. Dziewczynę zaskoczyły delikatne, choć zdecydowane gesty Rosji. Mimowolnie otworzyła w końcu oczy i ujrzała nad sobą fiołkowe spojrzenie.
- Dobrze, że jednak nie śpisz. – Wygiął usta w łagodny uśmiech. – Mam ci dużo do powiedzenia! Bo wiesz… Teraz zamieszkamy razem na jakiś czas… Może nawet na zawsze? Bo ja chciałbym, żeby…
Reszta słów nie dotarła do uszu Laury. Odwróciła twarz. Myślała, że zacznie płakać, ale nawet na to zabrakło jej sił.
Iwan niósł dziewczynę do samochodu. Dużo opowiadał o tym, co się stało, o nowym domu, o tym, jak bardzo jest potrzebna Związkowi Socjalistycznych Republik Radzieckich. I oczywiście, jak bardzo się cieszy, że może ją nazywać „sestrą". Laura nie odezwała się ani razu, ale on nie oczekiwał odpowiedzi. Lubił mówić, robił to z wielką pasją. Nie robiło mu różnicy, czy prowadzi dialog, czy monolog.
Dotarli do samochodu. Pięknie wypucowana Emka stała sobie na podjeździe i warczała na wszystkich, którzy ją mijali. Iwan popatrzył na nią z jakąś taką czułością, po czym otworzył tylne drzwi, ułożył Laurę na siedzeniu i sam wepchnął się do środka. Musiał się zgarbić, bo głowa nijak nie chciała się zmieścić, a i tak szorował nią po suficie. Wydawało mu się to nie przeszkadzać. Dziewczyna – czy to z braku miejsca, czy po prostu ze zwykłej bierności, oparła mu głowę na ramieniu. Gdy przejechali kawałek i samochodem zaczęło trząść, opadła na jego kolana. Bujanie, miękkie uda Iwana pod głową i jego ciepły płaszcz na plecach sprawiły, że zrobiła się jeszcze bardziej senna, niż była do tej pory. Nie słuchała, o czym Rosja rozmawiał ze swoim szefem. Zasnęła.
Emka – Chodzi o samochód produkcji rosyjskiej GAZ M-1. Można sobie poczytać chociażby na Wikipedii.
