Przed Wami moje kolejne tłumaczenie. Osobiście bardzo lubię ten tekst, choć jest nieco niekanoniczny (ale z drugiej strony - co nie jest?). Został napisany w 2003 roku, w związku z czym nie jest kompatybilny z szóstym i siódmym tomem HP. Mam jednak nadzieję, że zostanie tak ciepło przyjęty, jak poprzednie opowiadania, które tu publikowałam.
Chciałabym jeszcze tylko podziękować niezastąpionej Ewciavi za sprawdzenie i wprowadzenie poprawek do tego tekstu — bez niej nie dałabym sobie rady.
Autor - kitsunelover
Tytuł oryginału - The Night Dances
Zgoda - jest
Beta - Ewciavi
Nocne Tańce
1. Malfoy, przeklęty Malfoy
— Jakieś zadanie, taa?
Hermiona przerwała swoje rozmyślania i odwróciła się od oceanu.
— Tak — odpowiedziała, patrząc na opuszczoną wyspę, na którą właśnie aportowała się z odbywającą praktyki grupą aurorów i ze swoim instruktorem, Szalonookim Moodym. W tym roku, w ramach przysługi dla nowego Ministra, Minervy McGonagall, Szalonooki zgodził się szkolić najbardziej obiecujących spośród młodych rekrutów. Zastrzegł jednak, że jeśli znowu zostanie zamknięty w kufrze, to nigdy, do końca swojego życia nie zbliży się do jakiegokolwiek pracownika Hogwartu na odległość mniejszą niż dwadzieścia stóp.
Kandydaci na aurorów, w tym Hermiona, trenowali od roku. Wszyscy byli od niej starsi, ponieważ, choć dopiero co ukończyła szkołę, Moody uznał, że jest wystarczająco inteligentna, by dorównać zaawansowanej grupie.
Na siódmym roku Ron, Harry i Hermiona zaciekle walczyli na wojnie. Harry doprowadził do ostatecznego upadku Lorda Voldemorta, na co wszyscy od dawna liczyli. Jednak nie udało mu się tego dokonać przed śmiercią Dumbledore'a, czego Harry nie mógł sobie wybaczyć. Tak więc McGonagall została Ministrem Magii, a Snape dyrektorem. Mówiono, że dość dobrze się dogadywali, choć rywalizował z Fineasem Nigellusem o tytuł najbardziej nielubianego dyrektora Hogwartu.
Po wojnie Harry stwierdził, że ma dosyć walki, więc, zamiast aurorem, został sławnym graczem quidditcha. Ron również zdecydował się zaniechać żmudnego aurorskiego treningu (poza tym jego oceny i tak nie były wystarczająco dobre) i dołączył do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, gdzie szybko awansował na stanowisko młodszego podsekretarza dyrektora swojego departamentu.
Hermiona była dumna ze swoich przyjaciół, ale obiecała sobie, że odniesie taki sam sukces jak oni, albo nawet większy. Wciąż była jedyną, która nie osiągnęła jeszcze niczego konkretnego, ponieważ trening był długi i trudny.
Ostatnio Moody powiedział im, że aby zostać dobrym aurorem, muszą zrozumieć psychikę przestępcy. Właśnie to sprowadziło ich do Azkabanu.
Brzemienne w skutki fiasko rządów Knota dało wielu ludziom pamiętną lekcję. Dlatego teraz przerażające więzienie czarodziejów było dowodzone przez wyselekcjonowanych aurorów, którzy mieli pod komendą liczną i świetnie wyszkoloną brygadę uderzeniową. Nieliczni dementorzy, trzymani pod mocnym Imperiusem, stali w strategicznych miejscach na krańcach wyspy i tylko okazjonalnie wprowadzano ich do budynku, gdy mieli złożyć Pocałunek. Jednakże ich obecność miała głównie uniemożliwić potencjalnym uciekinierom dostanie się do oceanu — nawet jeśli opuszczenie budynku okazałoby się możliwe. Przewodnik, który oprowadzał ich po tym miejscu podczas wcześniejszej wycieczki, z dumą stwierdził, że „nowy Azkaban" jest strzeżony każdym znanym czarodziejom zaklęciem ochronnym i jest bezpieczniejszy nawet od Hogwartu czy Gringotta. Moody, słysząc te słowa, prychnął z niedowierzaniem, ale nic nie powiedział.
Właśnie w chwili, gdy Hermiona się odwróciła, Moody wyszedł przez frontowe drzwi.
— Wchodźcie wszyscy — rozkazał. Jego niebieskie oko kręciło się wściekle na wszystkie strony, co robiło piorunujące wrażenie. Najwyraźniej nowe zabezpieczenia więzienia nie przekonały go o jego doskonałości.
Jego uczniowie pośpieszyli do środka, chcąc szybko oddalić się od dementorów. Na wyspie wciąż było zimno i przygnębiająco, mimo że liczba przebywających na niej dementorów zmniejszyła się o połowę.
— To ważne, byście wszyscy wiedzieli, jak działa umysł przestępcy. Chcę, żebyście wybrali co najmniej trzech spośród tych wysoce niebezpiecznych skazańców — wskazał na listę — i spędzili następne sześć miesięcy przesłuchując ich. Poznajcie ich motywy! Poznajcie ich lęki! Poznajcie ich mocne strony! Chcę, żebyście tak dobrze poznali umysł tych, którzy czynią zło, żeby każdego łamiącego prawo drania, jakiego spotkacie, móc przypisać do jednej z pięćdziesięciu głównych kategorii! Pamiętajcie, że oczekuję pełnego raportu pod koniec tych sześciu miesięcy!
— Ha. — Blondyn stojący za Hermioną uśmiechnął się ironicznie. — Taa. Jasne. Pięćdziesiąt kategorii?
Po jej prawej stronie Krukonka, którą jeszcze za czasów szkoły ledwie znała, szepnęła — Stała czujność!
— STAŁA CZUJNOŚĆ! — wrzasnął Moody sekundę po Emmie.
Hermiona powstrzymała się od uśmiechu.
— Teraz spójrzcie na listę i wybierzcie, kogo będziecie dziś przesłuchiwać. Macie trzymać swoje różdżki w pogotowiu od momentu, kiedy wejdziecie do cel. To są najpilniej strzeżeni więźniowie!
Wszyscy podeszli, żeby przejrzeć listę. Hermiona rozpoznała kilka nazwisk. Gdy dotarła do „M", zobaczyła pozycję „Malfoy, Lucjusz". Znaczący śmierciożerca ledwie uchylił się od Pocałunku i wielu uważało, że użył wszystkich wpływów jakie mu zostały (nie wspominając o wielkiej sumie pieniędzy, którą wciąż posiadał), żeby uniknąć wyroku.
Niewiele myśląc, Hermiona napisała swoje nazwisko obok jego, dając do zrozumienia, że będzie go przesłuchiwała tego dnia.
— Lucjusz Malfoy? — Emma, która na treningach była jej najbliższą przyjaciółką, spojrzała na nią zaintrygowana. — Hermiono, jesteś pewna, że chcesz...? On jest uprzedzonym dupkiem... może sprawić ci jakieś problemy. — Nie wspomniała o pochodzeniu Hermiony.
— Dzięki, ale myślę, że sobie z nim poradzę. — Uśmiechnęła się dziewczyna.
— No dobra... W takim razie ja wezmę tego faceta. — Emma wpisała się obok kogoś o nazwisku Chester.
Hermiona sprawdziła swój egzemplarz mapy więzienia, które rozdano im wcześniej. Malfoy był w celi 289...
Po kilku minutach wreszcie go znalazła. Przechadzka spowodowała, że Hermiona zrobiła się nerwowa, choć towarzyszył jej strażnik. Ubrani na czarno więźniowie patrzyli na nią złowieszczo przez okna krat, a niektórzy gwizdali lub stroili miny.
Potężny strażnik wycelował różdżką w drzwi do celi Malfoya. Gdy się otworzyły, Hermiona weszła za nim do pomieszczenia.
— Malfoy!
Lucjusz, który siedział na swoim łóżku, spojrzał w górę, zaskoczony.
— Panna Granger przesłucha cię w ramach zadania, które jest częścią jej aurorskiego treningu. Ma swoją różdżkę, a ja będę w pobliżu, więc niczego nie próbuj. Współpracuj z panną Granger, a wszyscy będą zadowoleni. Zrozumiałeś?
Lucjusz spojrzał na niego chłodnym wzrokiem. — Całkowicie.
— To dobrze. — Strażnik odwrócił się do Hermiony. — Jeśli będzie miała pani kłopoty, proszę wystrzelić ze swojej różdżki czerwone iskry. Cela jest tak zaczarowana, aby uniemożliwić mu używanie magii, ale pani będzie w stanie. We wszystkich pomieszczeniach jest zaklęcie wykrywające, które powiadamia nas, gdy czerwone iskry zostają wystrzelone. — Następnie wypowiedział zaklęcie i wycelował różdżką w środek pomieszczenia, gdzie natychmiast pojawił się stół i dwa krzesła.
— Dziękuję — powiedziała Hermiona.
— Żaden problem. — Strażnik wyszedł z celi i zamknął drzwi.
Upłynęła minuta ciszy, w czasie której oboje obserwowali się uważnie. Hermiona zauważyła, że chociaż życie w ponurej, pozbawionej okien celi, nie służyło wyglądowi Malfoya, ale nie wyglądał tak źle, jak się spodziewała.
Był czysty, nie w tak nieskazitelny i godny pozazdroszczenia sposób, jak kiedyś. Raczej sterylnie, jakby przebywał w szpitalu. W przeciwieństwie do Syriusza tuż po ucieczce, włosy Malfoya były zadbane — Hermiona podejrzewała, że przekupił strażników, by dostarczali mu przybory toaletowe. Nosił standardowe czarne szaty więźniów, jakby były najnowszym krzykiem mody z Paryża. Choć nie mogła tego wytłumaczyć, Hermiona była w pewien sposób zadowolona, że nie musiał cierpieć z powodu tych koszmarnych pomarańczowych, odblaskowych ubrań, które nosili mugolscy skazani.
Nawet jeśli Azkaban zrobił coś Lucjuszowi Malfoyowi, to przede wszystkim nie stracił on swojej godności.
Patrzył na nią, a jego twarz była całkowicie pozbawiona wyrazu. — Czemu zawdzięczam zaszczyt pani wizyty, panno Granger?
Zwyczajnie usiadł na krześle.
— Słyszał pan strażnika — odpowiedziała nieco skrępowana. Choć wiedziała, że to ona tu rządzi, to napotykając jego bezlitosny wzrok, nie mogła powstrzymać uczucia bezbronności.
Lucjusz się zaśmiał. — Usiądź, drogie dziecko.
Głos w jej głowie krzyczał, żeby nie straciła równowagi, żeby zachowała spokój. Pragnąc, by ten głos zamilkł, usiadła sztywno naprzeciwko mężczyzny.
— Zastanawiałem się, dlaczego wybrała pani mnie. Bo z pewnością miała pani wybór. — Jego uśmiech był tak irytujący.
— Chciałam tylko zobaczyć, jak bardzo polubiłeś Azkaban, ty pretensjonalny draniu — warknęła. Jej nienawiść wypłynęła nagle. — Jak wypada w porównaniu z pana rezydencją w Wiltshire?
Uniósł brew. — Nie musi być pani niemiła, panno Granger.
Nadal był pełen pogardy. Hermionę szczerze zaskoczyło, że jeszcze nie nazwał jej szlamą.
Gdy nie powiedział nic więcej, wyjęła ze swojej torby rolkę pergaminu i samonotujące pióro. W przeciwieństwie do pióra Rity Skeeter, jej było ciemnoczerwone. Przystawiając je do pergaminu, Hermiona przygryzła wargę, zawstydzona, że już okazała słabość przed Malfoyem i powiedziała wymuszenie spokojnym głosem — Czy mogę zacząć zadawać panu pytania, panie Malfoy?
— Jak najbardziej — odpowiedział, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Szkarłatne pióro zapisało Lucjusz Malfoy, 44, Więzień z celi 289. Przesłuchanie 1.
— Więc został pan złapany i uwięziony dwukrotnie. — Było to stwierdzenie, nie pytanie i dlatego Malfoy zaledwie skinął wyniośle głową.
— Niech pan opisze oba przypadki.
— Pierwszy również? Ach, ależ oczywiście... była pani nieprzytomna, kiedy to się wydarzyło. — Lucjusz zamilkł na chwilę, żeby jego słowa miały czas ją zirytować.
— No więc... Próbowałem odzyskać przepowiednię od Pottera, gdy zostałem uderzony Impedimentą...
— Przepraszam, panie Malfoy, czy może pan sprecyzować, czyje to było zaklęcie? — Głos Hermiony stał się niebezpiecznie słodki i mężczyzna zrozumiał, że to była zemsta, za jego wcześniejsze szyderstwo.
— Pottera — odpowiedział neutralnym głosem, ale Hermiona widziała w jego oczach, że tego nie zapomni.
— Rozumiem. Proszę kontynuować.
— Pobiegłem na podium, na którym walczyli Black i Bellatriks. Zignorowałem ich i ponownie wycelowałem różdżką w Pottera, gdy wilkołak — gdy wspomniał o Lupinie, w jego głosie na moment zabrzmiała pogarda — wskoczył przed nich i zablokował moje zaklęcie. Odbiło się rykoszetem i prawie udało mi się przed nim uchylić. Choć nie odczułem jego pełnej mocy, znacznie mnie osłabiło. Wtedy ten przygłupi miłośnik mugoli rzucił na mnie i na innych zaklęcie blokujące teleportację. Później mnie przesłuchano i sprowadzono tutaj — głos Malfoya pozostał spokojny przez cały czas, gdy opowiadał.
Hermiona chciała wydobyć z niego jakąś reakcję. Im więcej czasu z nim spędzała, tym bardziej go nienawidziła za to, że uniknął zasłużonej kary, że był członkiem rasistowskiej grupy, którą wielu czarodziejów uważało za elitarną, że utrudniał życie Harry'emu. Za wszystko.
— Niech mi pan powie, jak się pan wtedy czuł.
Wzruszył ramionami z nonszalancją. — Byłem zdenerwowany, tak przypuszczam. Sfrustrowany... Może być... czułem żądzę mordu? To powinno dodać pikanterii pani raportowi. — Spojrzał na Hermionę lubieżnym wzrokiem, kiwając głową w kierunku pióra pędzącego po pergaminie.
— Jak pan uciekł?
— Przyszło kilku moich przyjaciół, zakamuflowanych różnymi zaklęciami. Byli dużo potężniejsi niż czarodzieje, którzy zastępowali dementorów, więc mogli dostać się do mojej celi bez większych problemów. Złamanie barier ochronnych zajęło im około godziny, a następnie zakamuflowali również i mnie, i teleportowaliśmy się do lasu, gdzie czekał nasz Pan.
Hermiona już znała tę opowieść. Ministerstwo było wściekłe, że ktoś tak ważny jak Malfoy uciekł z taką łatwością. Knot znalazł się pod dużą presją.
— Urocze — wyszeptała.
— Byłem wściekły, że czekali miesiąc, zanim przyszli mnie wydostać. — Lucjusz uśmiechnął się na to wspomnienie. — Ukarałem ich później, gdy nasz Pan pozwolił nam odejść.
— Dlaczego nie uciekł pan sam? Z pewnością wielki Lucjusz Malfoy byłby zdolny do takiego wyczynu — zadrwiła Hermiona.
Zrobił elegancki gest ręką, który zdawał się mówić „No cóż, sama wiesz..."
— Kiedy nie masz różdżki i jesteś zamknięta w celi, która ma wystarczającą ilość zaklęć ochronnych, by ujarzmić smoka, nie masz zbyt wielkiego pola manewru, panno Granger.
— Ach tak. — Hermiona walczyła ze sobą, by zachować spokój, ale nie doceniła Malfoya. Każdy jego gest lub słowo miało na celu wyprowadzenie jej z równowagi. A ona nienawidziła tego, że mu się udawało. Był wyrachowanym draniem.
— Niech mi więc pan opowie o tym, jak został pan złapany po raz drugi — powiedziała.
Przechylił głowę na bok. — Wie pani, nie mam na to ochoty. — Jego głos pozostał znudzony, ale wyraz twarzy stał się diaboliczny.
Zaciskając zęby, Hermiona opanowała ton głosu i grymas na twarzy. — Dobrze. Czy jest pan świadom obecnego stanu swojej rodziny?
— Tak, wiem, że moja żona uciekła, a syn jest martwy — odparł spokojnie.
— Jaka była pana reakcja na śmierć Draco? — dopytywała Hermiona, zastanawiając się, czy okaże smutek. Nie okazał.
— Wiedziałem, że to się stanie, prędzej czy później. Tak to bywa. — Uśmiechnął się. — Ale jeśli odnosi się pani do faktu, że umarł tak młodo, to nie mogę powiedzieć, że jest mi bardziej przykro niż pani. Był raczej rozczarowującym dzieckiem.
Swoją aktualną postawą zdawał się pokazywać, że ma w nosie doskonałość. Jednak wiedziała, że to tylko pozory. A oczywiście, Draco był mniej niż doskonały.
— Czy wie pan, gdzie pojechała Narcyza? — zapytała.
Bez wątpienia zdawał sobie sprawę z tego, że próbowała go sprowokować. Zachował zimną krew i powiedział przeciągłym głosem — Prawdopodobnie do Francji, albo jakiegoś innego europejskiego państwa, gdzie może wygodnie pozostać w ukryciu.
— Jak się pan czuje w związku z tym, panie Malfoy? — Hermiona podejrzewała, że ten temat jest trudny dla Lucjusza, więc jej własna złość ulatniała się.
— Kim ty jesteś? Jakimś cholernym psychologiem? — Wciąż jeszcze nad sobą panował (z powodu tłumionego gniewu mówił zduszonym głosem, stąd mała przerwa między „cholernym" i „psychologiem"), ale jego szare oczy miotały błyskawice. Hermiona nieświadomie odchyliła się do tyłu, gdy przysunął się bliżej.
— Niech pan odpowie na pytanie. Proszę — dodała automatycznie.
Nienawiść zniknęła z jego spojrzenia, choć Hermiona czuła, że tylko ją zamaskował. Wyprostował się.
— Przypuszczam, że oczekuje pani, że powiem, iż czuję się zraniony. Zdradzony. Wściekły. Przygnębiony. — Lucjusz na chwilę zamknął oczy.
— Ale nie jestem. Dlaczego powinienem czuć coś innego niż zadowolenie, że moja żona jest bezpieczna, z dala od tego kraju? — spytał, a jego szare oczy wpatrywały się intensywnie w jej brązowe.
Hermiona przestraszyła się jego nieoczekiwanej reakcji i, nim zdała sobie z tego sprawę, jej ręka powędrowała do kieszeni, by zacisnąć się wokół różdżki. Zorientowała się, że zadawanie tego rodzaju pytań było niebezpieczne, ale odczuwała niewytłumaczalną chęć, żeby ciągnąć to dalej.
— Kochał ją pan? — zapytała głosem ledwie głośniejszym niż szept.
Niemal natychmiast jej przypuszczenia okazały się słuszne. Podniósł się gwałtownie.
— Czy ją kochałem? — powtórzył głosem nie głośniejszym niż jej. — Tak. Tak, kochałem ją. Kochałem jej dłonie, jej usta, jej głos i jej oczy. Kochałem sposób w jaki kładła swoje złote włosy na mojej piersi i słuchała bicia mojego serca.
Podniósł nieco głos, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. — Kochałem ją w sposób, którego ty, mała brudna szlama, nigdy nie zrozumiesz!
Hermiona również wstała i cofnęła się przerażona. Wyrwała różdżkę z kieszeni i uniosła przed sobą.
— Podciąłbym te nadgarstki, gdyby to zapewniło jej szczęście. Patrz i drżyj! — Lucjusz gwałtownie podciągnął rękawy, odsłaniając przerażająco blade nadgarstki. Ogniste światło pojawiło się na jego twarzy. Wyciągnął nóż. Hermiona nie wiedziała, skąd go miał — nie powinien mieć noża! I brutalnie przeciął skórę, a jasna, jasna krew skapywała wszędzie...
Hermiona krzyknęła i szybko wyczarowała czerwone iskry.
Strażnik, który stał na zewnątrz, wpadł do środka i od razu rzucił na Lucjusza zaklęcie ogłuszające.
— Co się stało, panno Granger? — Patrzył na postać leżącą na podłodze, krwawiącą i wciąż trzymającą nóż.
— On... on zaczął histeryzować, kiedy go o coś spytałam — Hermiona jąkała się, przyciskając rękę do piersi. — Krzyknął i wtedy wyciągnął ten nóż... zaczął podcinać sobie nadgarstki... ja nie wiem... ja...
— Dobrze. Niech się pani uspokoi — wymamrotał strażnik i wystrzelił ze swojej różdżki srebrną chmurę, która wyleciała z pomieszczenia i podążyła wzdłuż korytarza. Położył jej rękę na ramieniu w dodającym otuchy geście. — Chce pani, żebym panią odprowadził?
— Nie... nie. — Oddychała głęboko, próbując się uspokoić. — Nic mi nie jest, dziękuję.
— Dobrze — powiedział ponownie. — Jest pani pewna, że nic się pani nie stało?
— Tak, chcę po prostu wyjść — powiedziała. Nie chcąc już rozmawiać ze strażnikiem, zebrała swoje rzeczy, szybko opuściła celę i poszła do pomieszczenia z przodu budynku. Po drodze widziała członków patrolu, którzy śpieszyli w kierunku, z którego przyszła, najwyraźniej żeby opatrzyć Lucjusza.
Moody stał, trzymając książkę, ale nawet nie udawał, że czyta, rzucając dookoła podejrzliwe spojrzenia. Mężczyzna na służbie, siedzący przy biurku, był wyraźnie podenerwowany.
— Co tu robisz, Granger? — warknął.
— Mój... mój obiekt miał nóż. Stracił kontrolę, gdy zadałam mu pytanie i zaczął się ciąć — Hermiona tłumaczyła rozpaczliwie.
— Miałaś Malfoya, taa? — Moody przeglądał listę. — Nic dziwnego. Cholerne więzienie! Skąd najlepiej strzeżony więzień wziął nóż? — Patrzył oskarżycielsko na chudego mężczyznę, siedzącego za biurkiem. — Idź do domu i odpocznij. Jak się pozbierasz, przejrzyj swoje notatki i może zacznij pisać sprawozdanie. Piekielna rzecz, jak na pierwszy dzień.
— Tak, proszę pana — zgodziła się bez tchu. — Err... w takim razie do widzenia, Szalonooki.
Machnął do niej krótko, gdy wychodziła.
Kiedy teleportowała się do swojego mieszkania w Londynie, opadła na sofę, próbując uporządkować myśli, kotłujące się w jej głowie, niczym muchy nad padliną.
W końcu uspokoiła się, więc wstała, by zrobić sobie filiżankę herbaty.
Może powinna powiedzieć Szalonookiemu, że dokonała złego wyboru i zapytać, czy nie mogłaby go zmienić i przeanalizować kogoś innego. Czy to wyglądałoby na słabość? Słyszała w głowie jego niezadowolone mamrotanie. „Tylko jedna sesja i się wycofuje... przeklęte młodziki w dzisiejszych czasach... nie nadają się do niczego..."
A potem był Lucjusz. Był sprytnym draniem, pewnie by się domyślił, że za bardzo się go przestraszyła, by to kontynuować i że nie była gotowa. Ta myśl dokuczała Hermionie bardziej niż wizja tego, co powiedziałby Moody. Zaczęła się osobista wojna między Hermioną i Malfoyem, a ona nie mogła przyznać się do porażki. Wychwalana gryfońska odwaga dodawała jej pewności.
Dymiący czajnik zagwizdał, odrywając ją od tych myśli, więc wlała wrzącą wodę do filiżanki pomalowanej w jaskółki, latające wokół gałązek wierzby.
Gdy piła herbatę, powrócił demoniczny wyraz twarzy Malfoya, a przed jej oczami ukazała się świeża, lśniąca czerwień, taka jak jego krew. Hermiona niepewnie odłożyła filiżankę.
Nagle poczuła gwałtowne pragnienie, by napić się mocnego alkoholu.
Chciała upić się tak bardzo, jak było to możliwe.
Nienawidziła Lucjusza Malfoya.
CDN.
