gatunek: general/angst/romance, czasy szkolne (i dalej)

spoilery: HPiKPK, HPiIS, częściowo HPiZF

pairing: HP/SS, HP/OC, SS/RL

ostrzeżenia: wulgaryzmy, sceny erotyczne, drastyczne sceny

oświadczenie: postaci należą do JKR, ja na nich nie zarabiam.

beta: sandwich (chupa-chak) - dziękuję!


xxx SZCZELINA LĘKU xxx

Rozdział pierwszy

Harry poruszył się niespokojnie. Spojrzenie Snape'a było jeszcze bardziej natrętne niż zazwyczaj. Od początku zajęć nie spuszczał z niego wzroku. Harry nie mógł zrozumieć, jak facet skupiony na nim do tego stopnia jest w stanie prowadzić lekcję i zapewniać bezpieczeństwo uczniom. No chyba że nie dbał o bezpieczeństwo uczniów; wcale by się nie zdziwił. Próbował jakoś zakrywać dłoń, ale wiedział, że Snape zauważył. Czekał na zgryźliwą uwagę typu: W końcu ktoś zastosował wobec ciebie adekwatne metody wychowawcze. Ale Snape milczał. Może czekał na bardziej sprzyjającą okazję.

Harry był tego dnia bardziej rozdrażniony niż zwykle. Całą noc budziły go koszmary i Voldemort syczący mu do ucha groźby. Miał coraz mniejszą ochotę dzielić się tym z przyjaciółmi. Marzył, by mieć własny pokój, jakieś miejsce, w którym będzie mógł być sam. Bez zmarszczonej twarzy Rona czy lękliwych spojrzeń rzucanych przez Neville'a. Bez Hermiony zawsze czekającej na niego w pokoju wspólnym, choć tak naprawdę — wiedział to — wolałaby zniknąć gdzieś z Ronem. Jeszcze się nie dogadali. Czasem chciał, żeby już to zrobili, może wówczas daliby mu spokój.

Od kiedy chcesz, żeby twoi przyjaciele dali ci spokój, Harry Potterze?

— Potter! — Ktoś chwycił go za rękę. Podniósł wzrok i spojrzał na wściekłą twarz Snape'a. — Chcesz sobie zrobić krzywdę? Droga wolna, ale nie na moich zajęciach. — Wyjął mu z dłoni zmięte skrzydła ważki, które właśnie chciał wrzucić do wywaru. — Gryffindor traci dziesięć punktów przez twoją nieuwagę. — Gdzieś na tyłach sali rozbrzmiał chichot Malfoya. Harry skrzywił się w złości i wyrwał rękę. — Cisza, Malfoy — warknął Snape, nie spuszczając z Harry'ego wzroku. Klasa sapnęła zdziwiona. — Koniec zajęć. Spakujcie się. Nie chcę was widzieć aż do przyszłego tygodnia. — Snape w końcu wyprostował się i wrócił do swojego biurka. Harry zdał sobie sprawę, że wstrzymuje oddech. Jego serce biło niepokojąco szybko. — Panie Potter, pan zostanie.

Najwyraźniej ten dzień miał być jeszcze gorszy niż pozostałe.

Spakował się, starając nie widzieć rzucanych spojrzeń pełnych politowania czy drwiny; wiedział, że to tylko podsyci jego wściekłość. Teraz musi zrobić wszystko, aby się opanować i nie zabić Snape'a. Jego życie było wystarczająco skomplikowane.

— Za mną — powiedział jedynie Snape i zniknął w składziku na tyłach sali.

Harry bywał tam nieraz, gdy podczas szlabanu układał alfabetycznie przeróżne ingrediencje, czy spisywał stan każdej z nich, ale wtedy nie zauważył niczego szczególnego w tym pomieszczeniu. Snape wymówił szeptem jakieś hasło i jedna ze ścianek poruszyła się, po czym schowała w murze. Za nią były prywatne kwatery Snape'a.

Wściekłość powoli ustępowała zdziwieniu. Spędził ze Snape'em wyjątkowo dużo czasu podczas swojej edukacji w Hogwarcie, jednak nigdy nie widział jego mieszkania. Gabinet, klasa, składzik, korytarze, Wielka Sala, ale nigdy, przenigdy jego kwatery. Żaden z uczniów w nich nie był, nawet ukochani Ślizgoni. Krążyło mnóstwo plotek. Jedni byli przekonani, że Snape ukrywa rodowe skarby i że jego komnaty ociekają złotem, a inni twierdzili, że wręcz przeciwnie, jest pusto i po spartańsku i że Snape codziennie rano myje się w lodowatej wodzie. Ktoś wspominał o łańcuchach i biczach, a ktoś inny o trumnie lub o niekończącym się laboratorium. Komnaty Snape'a zaś okazały się wyjątkowo przeciętne, prócz jednego, cudownego szczegółu. Jedna ze ścian była zrobiona ze szkła, przez które widać było kołyszące się wodorosty, rosnące w jeziorze okalającym zamek. Harry podszedł do niej natychmiast.

— Jest zaczarowana? Czy to prawdziwe szkło?

— Potter, luki w twojej edukacji nie przestają mnie zadziwiać. Oczywiście, że jest zaczarowana. I oczywiście, że to prawdziwe szkło. To, że zostało transmutowane z kamienia, nie oznacza, że nie jest prawdziwe.

— Sam pan to zrobił?

— Nie przyprowadziłem cię tutaj, żeby dyskutować nad szczegółami aranżacji moich komnat. Siadaj. — Wskazał ręką kanapę.

Snape znikł w pomieszczeniu obok i po chwili wrócił z dwoma buteleczkami i kawałkiem czystej gazy. Kiedy usiadł obok niego na kanapie, Harry poczuł się nagle bardzo niezręcznie. Zmarszczył się i przesunął nieco, by być jak najdalej od nauczyciela. Snape odstawił mikstury na stolik do kawy i spojrzał na niego uważnie. W jego spojrzeniu nie było zwykłej ostrości czy nienawiści, więcej zmęczenia i rezygnacji. Harry zastanowił się, czy nie powinien się uszczypnąć, bo na pewno śnił.

— Pańska ręka, panie Potter — powiedział w końcu Snape i wyciągnął swoją.

— Co? — Do Harry'ego nie dotarło znaczenie słów. Snape uśmiechnął się kpiąco.

— Proszę pana o rękę — powtórzył.

Harry poczuł jakby coś utkwiło mu gardle uniemożliwiając oddychanie. Pewno dlatego w jednej chwili zrobił się całkiem czerwony.

— Po co? — wydukał w końcu.

— Potter, z łaski swojej nie odstawiaj teatru. — Zniecierpliwił się Snape. — Widziałem ranę i blizny. Pokaż — rozkazał.

— To nie jest pańska sprawa — syknął Harry, czując znów napływającą falę złości.

Snape wyglądał, jakby liczył w myślach do dziesięciu.

— Musisz być takim bohaterem, prawda? — I nie czekając na odpowiedź, dodał: — Musisz.

Wstał z kanapy i podszedł do kominka, by szturchnąć pogrzebaczem palenisko. Potem usiadł na fotelu i zapatrzył się w ogień. Wyglądało, jakby całkiem zapomniał o Harrym. Harry natomiast czuł się zupełnie zagubiony.

— Proszę pana? — spytał w końcu, nie potrafiąc znieść niepewności.

— Tak? — Snape oderwał wzrok od ognia i spojrzał na niego.

— Będziemy tak siedzieć? — Chętnie by wyszedł, ale jakoś nie zapytał, czy może. Wiedział, jak sobie radzić z rozwścieczonym Snape'em, ale z tym?

— Nie wiem jak ty, ale ja czekam, aż zmienisz zdanie. Wbrew pozorom nie mam zamiaru wykręcać ci ręki czy łamać kości.

Harry westchnął, wplótł palce we włosy i wsparł głowę na dłoniach. Z nieznanych sobie przyczyn był o krok od płaczu.

— Nie rozumiem — powiedział do swoich kolan. — Nienawidzi mnie pan z całych sił i nagle, w jednym momencie, chce pan oglądać skaleczoną rękę. — Podniósł głowę. — Dumbledore panu kazał?

— Nie — westchnął Snape i odwrócił wzrok.

W pomieszczeniu znów zapadła cisza. W Hogwarcie Harry rzadko kiedy mógł się nią nacieszyć. Dormitorium, pokój wspólny, Wielka Sala, klasy, korytarze — wszystko wypełniał gwar i szum. W komnatach Snape'a było całkiem cicho; przez grube mury nie miał prawa przeniknąć żaden dźwięk szkolnego życia. Tylko ogień trzaskał nieznaną nikomu melodię, mógł ją usłyszeć i docenić teraz, gdy nic jej nie zakłócało. Ale nie był tu sam. I to nie były jego komnaty. Harry, ociągając się nieco, wstał i podszedł do fotela, na którym siedział nauczyciel. Snape podniósł głowę i wskazał mu stojący obok niski stołek.

Ręce Snape'a były ciepłe i suche, i wyjątkowo silne. Palce jednej zacisnęły się na jego dłoni trochę zbyt mocno. Natomiast druga, ta, która zajmowała się wcieraniem kolejnych mikstur w ranę, była delikatna — Harry ledwie czuł ocieranie skóry o skórę. Ze zdumieniem patrzył, jak obrzęk powoli znika, a litery zaczynają się zacierać.

— Nie pomoże od razu. Trzeba będzie powtórzyć jeszcze dwukrotnie, żeby blizny zeszły.

— Nie powie pan, że mi się należało? — wyrwało się Harry'emu, zanim zdążył się zastanowić. To, że Snape był tak blisko, że go dotykał, sprawiało, że znów zrobił się nerwowy.

— A należało ci się?

— Nie.

Snape puścił jego dłoń i wstał.

— Ufam, że zachowa pan dla siebie szczegóły tego spotkania. Radziłbym też udać się do dyrektora i zawiadomić go o metodach wychowawczych profesor Umbridge.

— Dyrektor nie chce mnie widzieć.

Snape nic na to nie odpowiedział. Podszedł do drzwi i otworzył je.

— Znajdzie pan drogę do swego dormitorium. Proszę unikać szlabanów u profesor Umbridge. Najlepiej po prostu zająć się nauką.

Harry chwycił worek z książkami i skierował się do wyjścia.

— To kiedy mam przyjść? — zapytał, zatrzymując się w progu. Snape uniósł pytająco brew. — No z ręką.

— Za tydzień wystarczy.

Harry kiwnął głową. Drzwi zamknęły się za nim i zniknęły. Stał, wpatrując się w kamienną ścianę lochów, kolejną ślepą uliczkę, jedną z wielu. Zanim wyszedł na główny korytarz, wypalił różdżką w kamieniu maleńkie H. Na wszelki wypadek.

xxx

W przejściu za portretem natknął się na Ginny, która wymykała się gdzieś z Deanem Thomasem.

— O, cześć. — Harry znów miał wrażenie, że przeciskając się, celowo próbuje się o niego otrzeć. W te wakacje wyrosły jej piersi. — Nie mów nic Ronowi, dobra?

— Jasne. — Przepuścił Deana i wszedł do pokoju wspólnego. Większość Gryfonów poszła już do swoich dormitoriów, tylko kilku z czwartego roku odpisywało na listy i grało w magiczne szachy. Harry kiwnął do nich i poszedł na górę.

— Stary, przegapiłeś kolację! — krzyknął do niego Ron, który grał na łóżku z Seamusem w eksplodującego durnia. — Czego chciał ten wredny kutas?

— Niczego — warknął Harry. Czasem naprawdę nie znosił Rona. Wypieszczonego, szczęśliwego Rona, który śmieje się z głupkowatych dowcipów, gra w eksplodującego durnia, je ile tylko pozwala mu żołądek, masturbuje się, gdy myśli, że nikt nie widzi, i nie ma o niczym pojęcia. Nie chce mieć o niczym pojęcia. Który wszystko traktuje jak zabawę, a jeśli nawet nie, to i tak ma na sobie kamizelkę ratunkową swojej rodziny, klosz, spod którego nawet jeśli coś zobaczy i doświadczy, to dziwi się temu i mówi: nie, to nie moje, świat jest piękny, a mama czeka w domu z obiadem.

To głupie — pomyślał Harry — Ron nie jest niczemu winien.

Nie był winny temu, że śpi jak suseł, pochrapując lekko, że nikt nie nawiedza go w snach. Ale nawet ta świadomość nie potrafiła zetrzeć niesmaku, który Harry czuł w ustach, spoglądając w tej chwili na przyjaciela.

— O co chodzi? — Ron podniósł rude brwi.

Nie pomoże ci, jeśli wyżyjesz się na Ronie.

— O nic — powiedział spokojniej. — Zmęczony jestem. — Przyjaciel rzucił mu wszystkowiedzące, współczujące spojrzenie. Złość znów zawrzała w Harrym, ale ją przełknął. — Idę spać. — Położył się na łóżku i zaciągnął zasłony. Słuchał przyciszonych głosów swoich przyjaciół i wiedział, że z każdym dniem dzieli go od nich coraz więcej.

xxx

Tej nocy nie spał, bojąc się koszmarów i tego szczególnego powiązania z Voldemortem, którego doświadczył kilka miesięcy temu, gdy Nagini zaatakowała pana Weasleya. Potem te nieszczęsne lekcje oklumencji, które zakończyły się widowiskowym fiaskiem, a w związku z tym dzisiejsze dziwne zachowanie Snape'a. Ostatnim razem, gdy rozmawiali sam na sam, cisnął w niego słoikiem z karaluchami. Może, na swój dziwny snape'owy sposób, chciał go dziś przeprosić. Albo zaproponować zawieszenie broni. Harry odtworzył w pamięci podejrzane wspomnienie i westchnął. Miał wrażenie, że opuścili go wszyscy, nawet duchy zmarłych rodziców. Przez tyle lat mógł karmić się wizją idealnego, odważnego i uczciwego ojca, czerpać z tego siłę. A teraz nienawidził go równie mocno, co Snape'a. Momentami nawet bardziej, bo wiedział, że miał niemały udział w tym, jaki Snape jest dziś.

Zło zawsze wraca, przenosi się z pokolenia na pokolenie.

Nie chcę być jak mój ojciec.

Będziesz jeszcze gorszy, Harry. Zobaczysz.

Nie będę!

Już jesteś. Masz w sobie zło dużo większe, niż kiedykolwiek miał twój ojciec. Masz w sobie Voldemorta.

Harry uderzył pięścią w poduszkę.

To takie niesprawiedliwe.

Coś roześmiało się głośno w nim samym.

Głupi Potter.

Zasnął dopiero jak zaczynało świtać. Lepiej spało mu się za dnia.

xxx

— Możesz to potraktować jako prezent na moje urodziny, Lucjuszu.

Malfoy nieznacznie pobladł, ale bez słowa skłonił się nisko.

— Oczywiście, mój panie. Z największą przyjemnością.

— Nie będę mógł ci towarzyszyć.

— To zrozumiałe. Postaram się jednak zrobić to z taką pompą, byś mógł obejrzeć swój prezent w każdym dzienniku czarodziejskiej Anglii.

Voldemort uśmiechnął się łaskawie.

— Weź każde wsparcie, jakie ci będzie potrzebne. Na miejscu mogą zjawić się aurorzy lub… inni. Myślę, że to będzie doskonały początek mojej kampanii. Odpowiedni wstęp do przyszłych wydarzeń. Swoista… prognoza — roześmiał się cicho.

Malfoy odwzajemnił uśmieszek, nie dając poznać po sobie rosnącej w płucach paniki. Kogo ma wziąć? Niezrównoważoną Bellę? Greybacka? Czarny Pan nie miał w swoich szeregach jeszcze tylu sojuszników co kiedyś i mało którego Lucjusz wziąłby ze sobą bez obaw na tak karkołomną misję. Wiedział jednak, że od tego nie ma odwołania. Raz powiedziane słowo stawało się ciałem, a jeśli nie… no to, cóż… ciało jakiegoś odpowiedzialnego za to nieszczęśnika znajdą o świcie w rowie jadący do pracy farmerzy.

— Chętnie wziąłbym Severusa…

— Snape nie może się jeszcze ujawnić. Niech siedzi tam, gdzie jest i pilnuje dla mnie chłopaka.

Lucjusz spuścił głowę, bojąc się nalegać.

— Oczywiście. Pójdę poczynić konieczne przygotowania. — Skłonił się nisko i powoli zaczął wycofywać się w kierunku drzwi.

Voldemort skinął głową i spojrzał w okno.

xxx

Dwa dni później Miranda Johnson, charłaczka sprzątająca w Ministerstwie Magii, otworzyła wielkie drzwi prowadzące do głównego holu. Skierowała się do gabinetu ministra, zapalając kolejne światła w korytarzach. W końcu zapaliła wielki kryształowy żyrandol wiszący nad rotundą i wejściem do sal konferencyjnych Wizengamotu. To, co w niej ujrzała, odebrało jej na chwilę oddech. Usta rozchyliły się, a źrenice rozszerzyły w przerażeniu.

Stojąca na środku rotundy rzeźba zmieniła się nie do poznania. Zamiast czarodziejskich postaci, w kamieniu wyciosana była olbrzymia szubienica ze zwisającym z niej opasłym ciałem Knota. Obok niej leżał martwy Dumbledore. Figura do złudzenia przypominająca Voldemorta wgniatała jedną stopą twarz czarodzieja w błoto, a różdżką celowała w klęczącego przy ciele dyrektora Harry'ego Pottera.

Na piedestale wyryty był napis: Oto daję wam jedyną prawdziwą przepowiednię.

Pewien szczegół przykuł uwagę Mirandy. Całość wydawała się wykuta z kamienia, jednak ciało ministra nieznacznie się kołysało. Na kamiennej linie? Ostrożnie podeszła bliżej i dotknęła posągu. Kamień zaczął pękać i odpadać. Spod niego ukazała się tkanina, używana najczęściej do szycia garniturów najlepszej jakości, i ludzka skóra.

xxx

Następnego dnia w Wielkiej Sali panował taki gwar, że ani Snape, ani McGonagall, ani nawet sam Dumbledore nie próbowali go uciszyć. Prorok Codzienny przekazywany był sobie z rąk do rąk. Na głównej stronie oświetlone fleszem lampy błyskowej ostro rysowało się ponure przesłanie Voldemorta. Uczniowie szeptali do siebie, zerkając raz po raz w stronę Harry'ego i Dumbledore'a. Profesor Umbridge nie zjawiła się przy stole prezydialnym; najwyraźniej wezwano ją do ministerstwa. Ktoś podobno widział ją nad ranem, jak wychodziła z zamku, ubraną całą na czarno, z chusteczką przyciśniętą do nosa.

Harry dowiedział się o wszystkim dopiero przy stole. Wyrwał gazetę Seamusowi i przebiegł wzrokiem artykuł. W jednym momencie poczuł na sobie spojrzenia wszystkich zebranych w sali. Najchętniej by uciekł, ale nie miał gdzie. Poza tym ucieczka nic by nie zmieniła. Zmusił się, żeby coś zjeść i postanowił ignorować zachowanie kolegów.

— Harry… — zaczęła ostrożnie Hermiona, wyraźnie zastanawiając się, jak dobrać słowa. — Dumbledore nie pozwoli, żeby coś ci się stało… Voldemort nie odważy się zaatakować szkoły.

Harry wepchnął tylko więcej owsianki do ust i wolno ją przeżuwał. Nawet na nią nie spojrzał.

— Na pewno zwołają zebranie Zakonu — dodała przyciszonym głosem. — Coś wymyślą, zobaczysz. To tylko groźby, nic więcej.

Harry westchnął.

— Hermi, nie chcę o tym rozmawiać.

— Rozumiem, jak ci ciężko, ale…

— Nie chcę o tym rozmawiać — powtórzył ostrzej. Hermiona spojrzała na niego z wyrzutem. — Po prostu nie teraz, jasne?

Nie teraz i nie z tobą.

Dziewczyna zmarszczyła trochę brwi, ale kiwnęła głową.

— Po zajęciach.

Siedzący obok nich Ron pochłaniał tylko coraz większe ilości jedzenia, udając, że nie słyszy ich rozmowy. Harry po raz pierwszy był wdzięczny pani Weasley, że nauczyła syna chować głowę w piasek.