-Will…- głos, zbyt niewyraźny by był go w stanie rozpoznać dobiega do niego gdzieś z oddali.

Próbuje się rozejrzeć jednak woda zalewa go z każdej strony, rozsadzając jego płuca, domagające się nowej dawki tlenu.

Jak się tu znalazł ? Co dokładnie się wydarzyło ? Wspomnienia są gdzieś w jego głowie jednak nie ma do nich w tej chwili dostępu. Wie, że musiał to zrobić, że chciał jednak co tak naprawdę ? W jakim celu ? Krzyczy jednak żadne słowo nie ucieka z jego ust. Szamocze się z przerażeniem jednak dookoła odnajduje jedynie ciemność. Jest zbyt słaby. Nie ma siły, by się odbić ani by przeciwstawić się żywiołowi. Czuje jak wir zasysa go coraz mocniej jednak nie broni się przed tym. Tonie i jest tego całkowicie świadom. Pozwala by woda otuliła go swoimi lodowatymi mackami i porwała. Jego ciało pod wpływem kolejnych prądów szarpie się to w jedną to w drugą stronę zupełnie jak szmaciana kukła.

-Will… - słyszy ponownie, naglący go głos.

Brzmi tak znajomo, tak blisko. Zupełnie jakby go znał, jakby wcześniej wiele razy słyszał już w jego ustach swoje imię. To jednak niemożliwe, jest przecież sam, całkowicie sam. Nie ma już dla niego żadnego ratunku. Wie, że śmierć jest bliska.

Gdzie ? Gdzie jesteś ? Chce krzyczeć jednak nie może, nie jest w stanie. Czuje na swojej ręce czyjś dotyk. Nie jest pewien czy to kolejnej fale lodowatej wody czy…

-Will…

Głośne buczenie maszyny wybudza go ze snu. Oddycha ciężko i gwałtownie. Wdech, wydech, wdech, wydech. Myśli krążą mu po głowie jak szalone jednak żadna z nich nie jest racjonalna. Żadna z nich nie ma większego sensu i nie łączy się w całość. Woda, wszechobecna woda i przejmujący strach powracają do niego w jednej chwili. Zaczyna kaszleć, początkowo powoli by natychmiast przejść w spazmatyczne charczenie. Wody już nie ma jednak on cały czas ją odczuwa. Ta napiera na jego ciało i powoduje, że ponownie traci nad nim panowanie. Czy dalej płynie ? Czy dalej próbuje zaczerpnąć powietrza, wiedząc, że i tak mu się nie uda ? Ból pojawia się niespostrzeżenie, nie wiadomo nawet skąd. To tak boli. Tak niesamowicie boli. Próbuje otworzyć swoje oczy jednak nie jest w stanie. Każda z powiek waży po kilka kilo, a on jest zbyt słaby. Ponownie, nie ma siły by walczyć, jedyne co może zrobić to oddalić się w sen. Nie chce jednak, nie może, musi…

-Śpij Will, śpij…

Zaciska mocno powieki, czując jak ponownie wpada do ciemnego wiru. Poddaje się jednak głosowi i spełnia jego polecenie. Ponownie czuje silny uścisk na swojej dłoni i wie, że nie jest sam. Spada coraz głębiej w stronę całkowitej ciemności z której nie ma już żadnego powrotu.

Świadomość powraca do niego gwałtownie i niespodziewanie. Otwiera powoli jedno oko. Światło atakuje go wściekle w jednej chwili. Zaciska powieki i czeka. Wsłuchuje się w rytmiczne dźwięki wydawane przez maszyny dookoła i stara uspokoić swój oddech. Ten jednak cały czas wydaje się być szarpany i nierówny. W głowie słyszy szum fal rozbijających się o brzeg. Oblizuje powoli swoje usta, wydaje mu się, że czuje na nich sól. Podejmuje kolejną próbę i uchyla nieco swoje oczy. Morze w jego głowie znika w jednej chwili zastąpione małym, jasnym pokojem. I chociaż nie ma tu fal ani lodowatej wody, czuje jak strach ponownie bierze sobie jego ciało we władanie.

-Cc…- próbuje wyjąkać jednak zamiast tego z jego ust wydobywa się jedynie charczenie. Kaszel dopada go ponownie, uniemożliwiając jakąkolwiek komunikację.

Jest sam.

Przystawione do jego łóżka krzesło zieje teraz pustką. Nie czuje już uścisku na swojej ręce, nie słyszy kojącego go głosu. Dookoła nie ma nikogo, jedynie on sam i jego własne myśli.

Panika pojawia się jako pierwsza, wypierając wszystko co tylko racjonalne w jego umyśle. Obrazy skaczą mu w głowie i mieszają się jeden po drugim, bez żadnej kolejności i chronologii. Jack, Alana, kolejne śledztwa, martwe ofiary patrzące na niego pustym wzrokiem, dowody i wizje w których zatapia się raz po raz…wszystko to zlewa się teraz w jedną, wielką plamę i nie znaczy dla niego zupełnie niczego. Morze ponownie daje o sobie znać wydając gniewne pomruki. Mewy skrzeczą i piszczą gdzieś w oddali, a piasek przesypuje się między jego palcami.

Unosi się powoli na swoim miejscu jednak po chwili ponownie na nie opada.

Zbyt słaby…

Gdy ponownie odzyskuje przytomność przy jego łóżku znajduje się Alana. Tłumi w sobie zawód, który odczuwa na jej widok jednak nie daje tego po sobie poznać. A przynajmniej taką ma nadzieję. Dalej do końca nie panuje nad swoim ciałem. Porusza się powoli, badając czy ból ponownie go nie zaskoczy.

-Will, obudziłeś się- kobieta patrzy na niego uważnie.

Ucieka spojrzeniem na bok, nie będąc w stanie zignorować współczucia, które maluje się w jej spojrzeniu. Odczuwa je jeszcze mocniej i wyraźniej niż zawsze. Alana zawsze traktowała go jak małe stworzonko, którym musi się zaopiekować, teraz jest to jeszcze bardziej widoczne. Biedny, niestabilny Will jak zawsze skazany na pomoc innych ludzi. Zbyt kruchy by poradzić sobie w prawdziwym świecie.

-Co… - zaczyna jednak kolejna fala kaszlu powoduje, że nie jest w stanie dokończyć.

Kobieta podsuwa mu wodę, którą łapczywie chwyta i wypija. Koi ona nieco pragnienie i powoduje, że jego myśli tymczasowo się uspokajają.

-Co się stało ? - wydusza z siebie ostatecznie.

Gdy słowa opuszczają jego usta widzi nagły grymas, który pojawia się na twarzy kobiety. Niezwykle subtelny i w porę opanowany jednak on widzi go idealnie. Strach ?

-Will, posłuchaj… - mówi spokojnie jednak pokój ponownie zaczyna wirować w jednej chwili, zupełnie jak na zawołanie. Fale są coraz bliżej, słyszy wyraźnie ich groźne szumienie i automatycznie kuli się na swoim miejscu w pozie obronnej - wszystko będzie dobrze. Jesteś w szpitalu, pod odpowiednią opieką, wszystko w porządku - powtarza Alana jakby chciała by te słowa wyryły się w jego głowie.

On już jednak wie.

Litery w jednej chwili rozmazują mu się przed oczyma. Nie ma pojęcia jak się tu znalazł. Cała droga samochodem i pomiędzy zawiłymi ścieżkami gdzieś wyparowała. Nie jest na to przygotowany, nie jest gotowy na ten widok. Nie jest w stanie patrzeć. Nie chce. Nie może. Doskonale wie co znajdzie na lodowatej płycie nagrobnej. Mijają zaledwie sekundy jednak dla niego każda z nich wydaje się niekończącą się godziną. Nie jest nawet pewien kiedy upada na kolana i zanosi się histerycznym płaczem. Rzeczywistość odpływa od niego w jednej chwili. Jest do tego jednak przyzwyczajony, tak wiele razy to robił, że to dla niego nic nowego. Teraz jest jednak inaczej. Nie ma mordercy, nie ma ofiar jest jedynie on sam i grób. I wina. To cholerne poczucie winy, które nie opuści go już nigdy, aż do końca jego życia.

-Will… - głos ponownie dociera do niego z oddali.

To jednak nigdy nie będzie ten głos. To nigdy nie będzie już on.

Nigdy, nigdy, nigdy…słowo wiruje w jego głowie jednak nie ma dla niego na razie żadnego znaczenia. Jest jedynie pustym, wytartym frazesem.

Jakaś silna ręka próbuje podnieść go do góry jednak oponuje. Nie chce. Szarpie się jak dzikie, zranione zwierzę. Wyje wznosząc swoje żale do nieba. Nie ma jednak nikogo kto byłby w stanie ich wysłuchać, nie ma nikogo kto by na nie odpowiedział. Jedynie wwiercająca się w uszy potworna i okrutna cisza.

Panika ponownie odbiera mu zmysły. Zakrada się do niego w jednej chwili, całkowicie chwytając go za serce. Pozwala jej jednak na to, nie zamierza się bronić. Jego gardło zaciska się coraz mocniej i mocniej. Łapie głęboki oddech jednak czuje, że nie będzie już w stanie wykonać kolejnego. Przełyka nerwowo ślinę czując jak gula w przełyku urasta do horrendalnych wielkości. To koniec. Strach rozsadza jego głowę podsuwając jedynie jedną myśl - uciekaj ! Jedynie to ma teraz znaczenie. Chce się podnieść i gnać przed siebie jednak wie, że żadna odległość nie będzie wystarczająca. Świat jest za mały na ból, który odczuwa, na stratę, która przelewa się przez jego ciało. Zastyga w jednej pozycji, niezdolny do ruchu, niezdolny do trzeźwego myślenia. Niezdolny do życia.

Jack kuca przy nim. Jego usta otwierają się i zamykają jednak nie wydobywają się z nich żadne słowa. Will czuje jak wszystko ponownie się od niego oddala. To nie jest rzeczywistość. A to nie jest on. Stoi z boku wszystkiego jedynie się przyglądając. Cichy obserwator, właśnie nim teraz jest. Odsuwa się tak daleko jak tylko może, oddzielając swoje emocje i prawdziwe uczucia. Jest tu jedynie widzem, nie biorącym aktywnego udziału w przedstawieniu. To wszystko to fikcja.

-Will… - dudni w jego głowie po raz kolejny - Will…

Stara się skupić swoje spojrzenie na agencie jednak nie jest w stanie. Obraz rozmywa się przed nim jak źle nastawiony kanał telewizyjny. Jedyne co teraz widzi to jego rdzawe spojrzenie. Opuszcza swój wzrok nieco niżej, na jego wyraziste kości policzkowe. Mógłby na nie patrzeć godzinami i nigdy nie miałby ich dość. Są takie wyraźne, tak idealnie, że za każdym razem powstrzymywał się by ich nie dotknąć. Zapomina o nich w tej chwili, gdy jego wzrok natrafia na jego usta. Skrojone idealnie, zapewne muszą być niezwykle delikatne i soczyste. I ten krawat ! We wzór, który nie pasowałby zupełnie nikomu a tylko jemu. Wszystkie spędzone razem chwile w jednej sekundzie wirują mu przed oczyma powodując kolejną falę mdłości.

Wypuszcza spazmatycznie powietrze i ponownie mocno się nim zaciąga. To jednak nie pomaga. Wszystkie metody relaksacyjne i te mające pomóc w uspokojeniu się nie działają. Jego ciało drży, najpierw powoli by po chwili przejść w prawdziwe drgawki. Nie jest w stanie ich powstrzymać, nie wie nawet czy sam tego chce.

-Will, musisz się skupić - Jack ponownie chwyta go za rękę.

Skupić ?

-Nie możesz już niczego zrobić. To przeszłość. On już nie wróci - padają kolejne słowa.

Will uśmiecha się z obłędem w swoich oczach.

-To jedynie kolejna wizja - mówi, łamiącym się głosem. Spogląda na Jacka jednak cała jego sylwetka wiruje mu przed oczyma - kolejna wizja, kolejne halucynacje. Mam zapalenie mózgu, to nie jest prawdziwe, nic z tego nie jest prawdziwe. Obudzę się w swoim mieszkaniu, przerażony i zlany potem jednak nic - podkreśla z uporem maniaka - nic nie będzie prawdziwe.

Urywa, patrząc błagalnie w stronę grobu. Nic się jednak nie zmienia.

-Nie jesteś prawdziwy. Tak samo jak ja. Nic tutaj nie jest rzeczywistością - powtarza powoli.

-Will - Jack patrzy na niego uważnie - to nie jest wizja. To nie są halucynacje.

To nie jest…

-Wykorzystałeś mnie tak wiele razy do wymyślania historii i odtwarzania ich w moim umyśle. Wcielałem się w psychopatów, myślałem jak oni, czułem się jak oni, byłem nimi - wyrzuca z siebie mężczyzna - nie dostrzegałeś mojej kruchości i mojej niestabilności, wmawiając mi, że wszystko jest ze mną w porządku. Liczyły się jedynie kolejne misje, kolejne zabójstwa. Zaklinałeś nieustannie rzeczywistość i teraz ponownie to robisz, wmawiając mi, że on, że on… - urywa, wciągając mocno powietrze do płuc.

Mocny uścisk w gardle powoduje, że całe jego ciało ponownie drży. Stara się kontrolować swój oddech jednak to jedynie wszystko pogarsza. Jest cieniem samego siebie, cieniem człowieka. Silniejszy wiatr byłby w stanie zdmuchnąć go teraz w jednej chwili jak połamaną gałąź. Głuchy śmiech wydobywa się z jego ust.

-Przykro mi - mówi jedynie Jack.

Will jednak wie, że w głębi duszy jego szef nie marzył o niczym innym. Jedyne czego Jack może żałować to, to, że nie zabił go sam, własnymi rękoma. Taka śmierć zdecydowanie by mu się podobała. Will go jednak wyręczył.

Zaciska mocno oczy jednak nie jest w stanie pozbyć się tego obrazu ze swojego umysłu. Nigdy nie będzie. Hannibal patrzący na niego tym spojrzeniem. Bez żadnych barier jedynie z czystym i całkowitym zrozumieniem. Otworzył przed nim drzwi do swojego świata, pokazał mu stronę siebie samego, której nie znał nikt. Dał mu wszystko, a on w zamian… W każdej, najmniejszej nawet chwili jego życia ten obraz nieustannie będzie go nawiedzał. W koszmarach jak i w rzeczywistości. Nieustannie. Mieli zginąć razem. To miał być koniec dla nich w dwójkę. Odcięcie się od świata niezrozumienia, który otaczał ich dookoła. Ludzi, którzy nie pojmowali ich wizji. To było najlepsze co był w stanie dla nich zrobić.

Ponowny uścisk na ramieniu.

-Will, musisz wrócić do rzeczywistości - pada kolejne zdanie.

-Rzeczywistości ? - Graham pociera mocno swoje oczy i nakłada okulary. Te jednak nie pomagają. Nie są w stanie odgrodzić go od własnego bólu i ziejącej pustki w środku - po co ? - pyta głucho.

-Nie jesteś sam, jesteśmy z Tobą. Wszyscy - mówi z naciskiem Jack - Twoja żona…

Will ponownie się śmieje.

-Moja żona - powtarza słowa, które nie mają teraz żadnego znaczenia ani sensu. Przywołuje z odległych warstw umysłu jej obraz. Mdła, nijaka, nie rozumiejąca, pusta… Jedyne emocje jakie jest w stanie przywołać w stosunku do jej osoby są negatywne. Przepełnia je głównie niesamowity żal. Gdyby pozwoliła mu wtedy zostać, gdyby nigdzie nie pojechał… Mówił jej przecież, że wróci całkowicie inny, odmieniony.

-Czeka na Ciebie Will, Twój własny dom na Ciebie czeka - kontynuuje Jack, nie przeczuwając, że dla mężczyzny nie ma to teraz żadnego znaczenia.

-Pójdziemy na ryby, a później zjemy je na obiad jakby zupełnie nic się nie wydarzyło - mówi z goryczą w głosie.

-Życie toczy się dalej czy Ci się to podoba czy nie Will, przykro mi - Jack klepie go po raz kolejny po ramieniu, wstając i powoli otrzepując swoje ubranie.

-Moje życie już dawno stanęło w miejscu - szepcze mężczyzna patrząc na dwa wyrazy naprzeciwko siebie.

Hannibal Lecter.