Ręce są sine i blade. Trupie.
Sięgają po mnie.
Próbuję uciec od nich jak najdalej, ale nie mam siły.
Coś blokuje mi oddech. Krztuszę się.
Ręce są sine i blade. Trupie.
Dosięgają mnie.
Przyciągają mnie do siebie, z trudem łapię oddech.
Następna jest ciemność. Czuję jak w niej tonę.
Tonę, tonę, tonę…
Otwieram oczy i gwałtownie biorę oddech. Rozglądam się po swojej sypialni i wiem, że nic mi nie grozi. To był tylko sen.
Podświadomie czuję jednak, że coś jest nie tak. Jeszcze raz, dokładniej, przyglądam się znajomym zielonym ścianom, książkom na regałach, obrazie z mottem naszego rodu, Toujours pur, wycinkom z gazet dotyczących Voldemorta.
Sam nie wiem, dlaczego widok mojego pokoju wydał mi się tak dziwny, nie zastanawiam się jednak nad tym długo, bo wtedy dociera do mnie kolejna rzecz.
Nic nie pamiętam.
Cóż, może nic to nie do końca adekwatne słowo. Wiem, jak się nazywam, w jakim jestem domu w Hogwarcie, że gram w quidditcha. Znam całe drzewo genealogiczne mojego rodu, pamiętam twarze wszystkich poznanych krewnych. Pamiętam ten pokój, ten dom. Pamiętam zasady wpajane mi od małego, wiem, co robić, by nie zhańbić rodu.
Nie pamiętam jednak żadnych wydarzeń, które miały kiedykolwiek miejsce.
-Stworek- wołam zachrypniętym głosem i dopiero teraz czuję, że boli mnie gardło, jakbym całą noc krzyczał. Co powie matka, jeśli mnie słyszała, przechodzi mi przez głowę, ale mam wrażenie, że to nieistotne.
Stary skrzat domowy zjawia się przy drzwiach, tak brzydki, jak go zapamiętałem. Na jego widok czuję niezrozumiałą ulgę, choć nie pamiętam, co mogłoby spowodować mój niepokój.
-P-pan Regulus- wyjąkuje, patrząc na mnie zszokowanym i przerażonym wzrokiem. Kłania się z ociąganiem, jakby nie wiedział, jak się zachować.
-Stworku…- zaczynam, ale skrzat deportuje się w chwili, gdy tylko otwieram usta. Coraz mniej rozumiem.
Wstaję z łóżka i odruchowo spoglądam w lustro. Wyglądam gorzej, niż normalnie. Moje czarne włosy są rozczochrane, szare oczy podkrążone, a ja sam wydaję się trochę zbyt wychudzony.
Słyszę szybkie kroki na schodach- ktoś biegnie.
-Uspokój się, Molly –głos jest znajomy, nie mogę go jednak dopasować do żadnej znanej mi osoby. –To stary skrzat, mógł się pomylić. Pewnie Ginny dostała się do jego pokoju, a on był zaskoczony, że kogoś tam zobaczył.
-Łatwo ci mówić –tego głosu z pewnością nigdy nie słyszałem i trochę mnie to dezorientuje. Nie mam pojęcia, kim jest owa Molly, ani wspomniana Ginny, ani co mogłaby robić w moim pokoju. Zdecydowanie czuję, że coś jest nie tak. –To nie twoja córka zniknęła!
-Zauważ, że nie mam córki –znajomy głos odpowiada zgryźliwie. –Przez dwanaście lat w Azkabanie nie miałem zbyt wielkich możliwości na znalezienie jakiejś normalnej partnerki.
Słyszę, jak kobieta bąka niewyraźnie przeprosiny, po czym próbuje otworzyć mój pokój. Zyskuję pewność, że nie jest Black'ówną- każdy z naszego rodu od razu użyłby odpowiedniego zaklęcia, co robi jej towarzysz.
Drzwi się otwierają, a ja staję oko w oko z przysadzistą, rudowłosą kobietą koło pięćdziesiątki oraz… ojcem? Nie, chwila, ojciec miał inne oczy…
Myśli przerywa mi okropny ból głowy, jakby ktoś rozrywał mi czaszkę od środka. Przyciskam dłonie do skroni i czuję tylko ból, ból, ból, padam na ziemię, a wtedy…
Przez głowę przelatują mi wspomnienia.
