Zatrzymała się tuż przed masywnymi drzwiami prowadzącymi na szczyt wieży. Obróciła się do twarzą do towarzyszy. Zlustrowała stan ich gotowości. Kilka chwil odpoczynku. Zdyszane oddechy. Ryk furii dosłyszalny tuż za drzwiami. Jej granatowe oczy utkwione w nim.
– Aż do bram Czarnego Miasta? – rzuciła patrząc na niego. Jej uśmiech był smutny.
Przytaknął. Dłoń Strażniczki powędrowała do kołnierza jego zbroi. Przyciągnęła go do siebie. Jej usta były ciepłe i miękkie…
– Na Stwórcę – usłyszał za sobą szept Wynne. Sam by tego lepiej nie ujął.
– Rozproszyć się! – Głos Strażniczki, dźwięczący niezłomną wolą.
Patrzał, jak podbiega do bestii uchylając przed śmiercionośnym pazurami. Uniosła swój miecz i z okrzykiem na ustach dźgnęła bestię w podbrzusze. Głuchy pomruk przetoczył się nad ich głowami. Smok zamachał skrzydłami. Nieporadnie odbił się od ziemi lądując ciężko parę metrów dalej. Fioletowy płomień buchnął z rozwartej paszczy wprost w Strażniczkę. Przetoczyła się w bok. Podniosła się z ziemi odwracając ku Zevranowi. Jej twarz, blada i zakrwawiona posoką nigdy nie wydawała mu się piękniejsza…
– Zev, balista – zawołała, kolejny raz starając się podejść bestię. Tym razem skryła się za swoją tarczą. Piekielny ogień buchnął z jego uzbrojonej w olbrzymie kły paszczy. Smok pochylił łeb starając się uchwycić Strażniczkę. Kobieta zasłoniła się tarczą. Siła uderzenia pchnęła ją na ścianę. Bestia zaryczała tryumfalnie. W następnej chwili Zevranowy sztylet trafił wprost w nozdrze sprawiając, że potwór zawył przeciągle…
– Teraz już nam nie ucieknie – wyszeptała wysuwając się z ramion elfa, który podniósł ją z ziemi. Poprawiła uchwyt na rękojeści miecza. Obróciła się do niego. Uśmiechnęła się słabo. Widział łzy w jej oczach. Nim pojął co się dzieje, biegła już w stronę rannej bestii…
Widział ją, sylwetkę odcinającą się od jaskrawego światła emanującego z czaszki potwora. Snop blasku rozprzestrzeniał się, sącząc się z szerokiego rozcięcia, w którym utkwił miecz.
Patrzał bezradnie, jak kobieta mocuje się ze swą bronią próbując ją wydostać. Podmuchy wiatru unosiły ciemne kosmyki włosów, które wysunęły się z grubego warkocza. Z każdą sekundą czerwony płomień w oczach smoka gasł, krew buchnęła z pyska. Skrzydła zatrzepotały raz jeszcze, pazurami przeorał posadzkę. Płomień oczu zgasł do końca, pozostawiając bezbrzeżnie puste źrenice. W powietrze wyprysnął słup ognia, grzmot przetoczył się po niebie. Potężny wybuch odrzucił wszystkich w tył…
– Eris – szeptał podnosząc się z ziemi. Inni, równie oszołomieni, unosili głowy patrząc z niedowierzaniem. Bestia była martwa, pomioty rozpierzchły się. Wkoło wesołe okrzyki i wiwat. Ignorował je poruszając się jak w transie. Jedna myśl w jego głowie. Znaleźć ją, zamknąć ją w swych ramionach, nigdy, nigdy nie puścić. Czuł, wiedział, nim jeszcze zobaczył dłoń, nieruchomą, palce zaciśnięte na rękojeści miecza…
Pochylił się nad nią unosząc w ramionach. Rozpiął klamry rękawicy i odrzucił w kałużę krwi, desperacko pragnąc poczuć ciepłą, miękką skórę. Drżącymi palcami sięgnął szyi odgarniając włosy. Jej głowa opadła bezwładnie na ramię elfa, z ust spłynęła stróżka krwi. Przyłożył palce do tętnicy na szyi starając się wyczuć puls, choćby najsłabszy, modląc się do wszystkich bogów o jakich kiedykolwiek słyszał, by ją mu zwrócili. Oddech uwiązł mu w piersi, gdy wreszcie to pojął. Nic nie mogło mu jej zwrócić. Spoczywała w ramionach skrytobójcy, bez życia, z oczami lekko rozwartymi, patrząc na niego pustym granatem nieobecnego spojrzenia…
– No… Erendis… – wyszeptał pochylając się nad nią.
– No… – przycisnął do siebie bezwładne ciało, jakby jego ramiona mogły ocalić ją od tego, co już się stało.
– Mi Amora por favor… no me dejeis – szeptał, czując jak dreszcze przeszywają jego ciało, świadomość tego, co tracił nagle zalęgła się potwornym ciężarem na sercu. – Mi querida, no te mueras… NO!...
NO! – Zerwał się z posłania zdezorientowany, zlany potem. Serce w jego piersi dudniło głośno. Uniósł się z posłania łapiąc głębszy oddech. Jego ręka siłą nawyku powędrowała do noża ukrytego pod poduszką. Ogarnął spojrzeniem wnętrze małej kajuty. Powoli uspakajał się. Był na statku, na morzu. Otarł ręką czoło, odłożył nóż z powrotem pod poduszkę. Jego powieki zamknęły się. W ciemności widział to tak wyraźnie. Jego sen. Koszmar, który dręczył go od chwili, gdy opuścił Denerim. Był przekonany, że pozbył się go już na dobre, przez ostatni rok niemal o niej nie śnił. Teraz, gdy był coraz bliżej Fereldenu, znów zaczął śnić o tamtej nocy i o tamtej bitwie. Nie rozumiał tego. Nie pojmował, czemu za każdym razem w snach widział coś, co się nie zdarzyło. Za każdym razem, gdy się budził, musiał przekonywać sam siebie, że to nie była prawda. To Alistair zadał cios, to on zginął, Erendis była bezpieczna…
Mruknął z frustracją. Była w niebezpieczeństwie, jeśli jego informacje były prawdziwe. Całkiem możliwe, że nie zdawała sobie z tego sprawy, całkiem możliwe, że w tej właśnie chwili…
Westchnął cicho, tsykając na siebie. Zevranie, takie gdybanie w niczym ci nie pomoże – pomyślał wychodząc ze swojej kajuty i kierując się ku wejściu na pokład.
No to zaczynamy kolejną przygodę, tym razem ściśle nawiązującą do DAO i DA Przebudzenie. Wyjątkowa gratka dla fanów seksownych elfów i ponurych łuczników. Jeśli ktoś z was czytał "Deep Within" z pewnością zorientuje się ze "Długo i szczęśliwie" jest kontynuacją tamtego fica, który niestety utknął tymczasowo w miejscu.
Jak zwykle czekam z niecierpliwością na Wasze komentarze.
Życzę miłej zabawy.
