Tytuł: Fałszerz
Autor: euphoria
Betowała wspaniała okularnicaM:*
Fandom: Incepcja
Pairing: Eames/Arthur
Rating: +18
Info: AU incepcyjne, Mal żyje i dobrze się ma, Eames jest młody, współśnienie-freeform


Nowy Jork, 15 października 2005

Arthur wchodzi do bogato przystrojonej sali i zamiera, gdy dostrzega kątem oka Mal. Żona Cobba żartuje z gośćmi przesuwając się centymetr po centymetrze w stronę celu. Mężczyzna rozmawia ze swoim szefem niczego najwyraźniej nie podejrzewając.

Sen jest stabilny. Zbyt niewiele osób wie o nowej technologii, aby powstały zabezpieczenia, ale Arthur i tak ma się na baczności. Ostatnie współśnienie nie poszło tak gładko i tym razem Dom rozrysował im każdy detal planu.

Mal w końcu zerka na mężczyznę, Johna Barnesa, młodego asystenta prezesa jednej z największych firm zajmujących się energią jądrową. Klient chce dostępu do sejfu i pewnych informacji na temat przyszłych planów konsorcjum Fishera, a przez ręce tego mężczyzny prześlizguje się każdy dokument. Mniej lub bardziej poufny.

Tak jak można było się spodziewać, Mal została zauważona. Cel prześlizguje po niej wzrokiem i śmieje się wraz z pozostałymi chociaż ewidentnie nie usłyszał żartu. Odchodzi też niby przypadkiem kierując się w tę samą stronę co kobieta, do baru po więcej alkoholu.
Mal ma zdobyć zaufanie celu, zasugerować, że jest ukrywaną wciąż przez Fishera córką. Prawdziwą trudność stanowi fakt, że Barnes powinien sam się tego domyślić. Jest młody i ambitny. Mal ma uwodzić go delikatnie i nienachalnie, żeby wywołać wrażenie, że mężczyzna ma u niej szanse. Planowo ma pochwalić się jak ważny jest w firmie.

Jak do tej pory ta strategia nigdy nie zawiodła, więc Arthur obserwuje jak Mal prosi o kolejny kieliszek szampana i zaczyna chichotać, jakby usłyszała najzabawniejszą rzecz pod słońcem. Wzrok Barnesa zsuwa się niżej, na dekolt kobiety, a potem nagle Arthur zaczyna mieć naprawdę złe przeczucia, bo mężczyzna dalej zdaje się być uprzejmy i jego wyraz twarzy się nie zmienia. Ani o jotę.

Instynktownie daje Mal znak, żeby się wycofała. Wszystko zdaje się grać dopóki Barnes nie dopija drinka i nie wychodzi tuż za nią.

Arthur przestaje udawać i wybiega z sali, dopadając ich akurat w chwili, gdy mężczyzna wpycha Mal do pokoju. Kobieta nie broni się, bo jeśli jakkolwiek uszkodzi Barnesa ten obudzi się w starym magazynie, a to ostatnia rzecz, której chcą. Planowali przenieść mężczyznę do jego mieszkania po skończonej akcji, ale teraz priorytetem jest wybudzenie Mal, więc Arthur wyciąga broń i strzela.

- Co do… - zamiera na ustach Barnesa, a potem mężczyzna jednym skokiem dopada go i posyła na ścianę.

Arthur czuje kolejne uderzenia, dobrze wyważone i celne. Zna tę technikę i zastanawia się jak u licha przegapili, że mężczyzna przeszedł wojskowe szkolenie. Udaje mu się w końcu odsunąć, ale nie na długo. W tle zaczyna grać Edith Piaf, co oznacza tyle, że Arthur jak najszybciej musi znaleźć jakąś drogę wyjścia. Nie może zostać rozbudzony nagle i zostawić swojego martwego bez powodu ciała w śnie Barnesa.

Okazuje się to niepotrzebnym zmartwieniem, bo mężczyzna popycha go na okno i wypadają obaj, co tylko oznacza, że obaj się też wybudzą.

Słyszy, że spore ciało upada na posadzkę, zanim jeszcze otwiera oczy. Dom celuje już do Barnesa, który rozgląda się wokół z szeroko otwartymi ustami. Mężczyzna siedzi wciąż na betonowej podłodze kompletnie ogłupiały. Jego marynarka jest pomięta, a w żyłach tkwi igła. Arthur rozważa podłączenie go ponownie do PASIVA, ale nigdy nie był zwolennikiem zamieniania nikogo niepotrzebnie w warzywo.

Dom chyba odczytuje jego myśli, bo po prostu wyłącza urządzenie.

- Co do cholery? – pyta w końcu Barnes. – Byliście w mojej głowie, prawda? – ciągnie dalej i sytuacja z minuty na minuty staje się coraz gorsza.

Mal zagryza wargi.

- To nie był mój sen – mówi nagle Barnes i Arthur zamiera.

- Skąd wiesz? – pyta zaciekawiony, bo byłby to pierwszy raz, gdy ktoś faktycznie się zorientował, że osadzono go w cudzym śnie.

Przeważnie nie wchodzili do świata celu, chociaż odwzorowują go bardzo dokładnie. Cały czas wszystko rozbija się o kontrolę, więc stosują podwójne środka bezpieczeństwa. Cobb stanowi pierwszy filar. Jest obserwatorem i władcą snu. Głównym architektem. Jednak to Arthur i Mal zajmują się bardziej mobilnymi kwestiami. On sam przeważnie ochrania kobietę.

- Skąd wiesz?! – pyta więc dużo głośniej i Barnes wyrywa igłę z ramienia nawet się nie krzywiąc.

Jego postura się zmienia, gdy wsuwa się z powrotem na fotel, z którego spadł. Wygląda teraz bardziej na boksera niż kulturalnego ułożonego urzędasa. Arthur nagle zwraca uwagę na jego dłonie, z odciskami w dość sugestywnych miejsca i klnie cicho pod nosem.

- To nie jest Barnes – mówi wyciągając własny pistolet.

Ma ochotę zastrzelić nieznajomego, ale ten wtedy spogląda na niego tymi niebieskimi oczami i uśmiecha się krzywo.

- I nie chcesz wiedzieć co tam robiłem, skarbie? – pyta mężczyzna z dobrze słyszalnym brytyjskim akcentem.

To niesamowite widzieć jak nieznajomy nagle przeobraża się na ich oczach. Sporej wielkości dłonie kierują się w stronę gładko ogolonej twarzy i mężczyzna ściąga sylikonowe nakładki. Pozbywa się pieprzyka, wyciąga coś dziwnego z ust, co chyba odpowiadało za ściągnięcie bliżej jego policzków, bo teraz jego twarz wydaje się pełniejsza. Nakładki z zębów znikają w chwilę potem i teraz spogląda na nich mężczyzna o dość przeciętnej urodzie. Niewyróżniający się za bardzo z tłumu. Jego jasne włosy wciąż układają się poskromione przez żel i są jedynym dowodem, że ten mężczyzna tutaj i John Barnes to jedna i ta sama osoba.

- Jest dobry – mówi Mal z podziwem.

Coś niebezpiecznego gości też w oczach Cobba.

- Najlepszy, skarbie – odpowiada mężczyzna i uśmiecha się krzywo. – I teraz, jeśli odłożycie broń, powiem wam co zrobiliście źle – proponuje.

- Wydajesz się pewny, że później nie sięgniemy po nią ponownie – zauważa Arthur i już nienawidzi tego uśmiechu, którym raczy go mężczyzna.

- Widzisz, skarbie. Wtedy nigdy nie dowiecie się, gdzie znajduje się prawdziwy John Barnes. A Fisher wzmocni ochronę, jeśli jutro w pracy nie pojawię się przy biurku – odpowiada.

Sytuacja ulega diametralnej zmianie i mężczyznę zdaje to bawić. Spodziewali się raczej, że udawał Barnesa od samego początku jego kariery w Fisher Investments. Przeważnie przekręty tego typu przygotowywano latami, żeby zdobyć cudze zaufanie od podstaw. Pięto się bardzo mozolnie w hierarchiach firmy i owoce zbierano naprawdę po długich latach.

Nikt nie był nigdy na tyle dobry, żeby podszyć się już pod żyjącą i dobrze znaną postać. Nikt też nie był nigdy na tyle dobry, żeby nabrać Arthura.

Cobb przeciera twarz i siada na jednym z foteli. Dłoń Mal niemal natychmiast trafia na ramię Doma, więc Arthur odsuwa PASIV możliwie najdalej od nieznajomego. Ostatnim czego chce to uszkodzenie urządzenia.

- Zacznijmy od tego kim jesteś – zaczyna Arthur.

- Jestem fałszerzem – odpowiada mężczyzna. – Eames – przedstawia się i wyciąga rękę, ale Arthur jej nie przyjmuje.

Cobb wygląda na tylko bardziej zainteresowanego.

- Dlaczego nigdy o tobie nie słyszałem? – pyta mężczyzny.

- O dobrym fałszerzu nie usłyszysz. Słyszysz tylko o tych, których fałszerstwa wykryto – tłumaczy butnie.

- A twoich nie wykryto – stwierdza Dominick. – Co robiłeś w firmie Fishera?

- Podejrzewam, że to samo co wy – odpowiada wymijająco.

Cobb spogląda na niego krzywo i chyba Eames widzi coś jeszcze w tym wzroku, bo nagle wzdycha i wyciąga przed siebie te wielkie ręce, od których Arthur nie może oderwać wzroku. Intuicja podpowiada mu, że mężczyzna jest też szulerem i z przyzwyczajenia wkłada dłoń do kieszeni odnajdując swój totem. Czerwoną kostkę sześcienną do gry.

- A cóż fałszerz mógł robić w tak doborowym towarzystwie? – pyta retorycznie Eames. – Fisher jest w posiadaniu pewnego diamentu i chcę go mieć – mówi po prostu.

- Ktoś cię wynajął? – upewnia się Dom.

Arthur już widzi jak pracują trybiki w głowie jego kolegi. Jeden przekręt z łatwością przykryliby drugim i żaden z Fishera nigdy nie dowiedziałby się o ich ingerencji. Musieliby jednak współpracować z Eamesem. Na domiar tego wprowadzić go w tajniki współśnienia.

- Dżentelmen nie całuje i nie opowiada o tym wszystkim – tłumaczy mężczyzna bez zająknięcia.

Jego brytyjski akcent zaczyna doprowadzać Arthura do szału.

- Jak zamierzałeś ukryć, że podszywałeś się pod Barnesa? Rozumiem, że on żyje, więc kiedy go wypuścisz Fisher dowie się o wszystkim – mówi Mal i faktycznie tego Arthur nie pojmuje.
A Eames pomimo swojej postury wygląda na cholernie inteligentnego. Wie też, że mężczyzna jest zaskakująco szybki. To nie jest jego pierwsza akcja, więc pewnie obmyślił kilka jej wariantów.

- Co to jest za urządzenie? – pyta w zamian Eames i wskazuje na PASIV.

Arthur ma ochotę warknąć, że nie jego interes, ale Dom splata przed sobą palce i patrzy na niego w zamyśleniu.

- Jesteś dobry, Eames – mówi ważąc słowa. – Bardzo dobry. Nawet we śnie wykreowałeś postać, w którą wcieliłeś się w normalnym życiu – ciągnie dalej i Arthur dopiero teraz przypomina sobie, że też widział to po raz pierwszy. Bardziej był do tej pory zajęty oceną zagrożenia niż faktycznymi perspektywami.

Eames nie ukrywa nawet, że nie podoba mu się komplement. Nie należy jednak do ludzi, których można tak kupić i Arthur o tym wie. Mal zapewne też, bo uśmiecha się pod nosem. To ona jest odpowiedzialna za rozpracowywanie psychologiczne celów. Z ich trójki to oni dwoje zawiedli w przypadku Eamesa, więc nie jest nawet zdziwiony, gdy kobieta zaczyna obserwować uważniej dłonie mężczyzny. Eames sporo gestykuluje, jest bardzo otwarty i bezpośredni. Nie jest więc typowym Brytyjczykiem, chociaż mogą się mylić. Eames wcale nie musi zdradzać im swojej narodowości lub zamieszkiwał i wychował się w jednej z kolonii.

- Zorientowałeś się, że diamenty w koli są fałszywe – wtrąca się nagle Arthur, gdy przychodzi mu do głowy jedno z najprostszych rozwiązań.

RPA jakoś nie pasuje do mężczyzny, ale zainteresowanie diamentami musi mieć jakieś źródło.

- Źle załamywały światło – potwierdza jego podejrzenia Eames i zmienia akcent.

Teraz brzmi jak Teksańczyk, co jeszcze bardziej irytuje Arthura. Mal wydaje się jednak rozbawiona, więc przynajmniej tyle.

- Kiedy chcecie odwzorować coś takiego musicie spojrzeć na klejnot w każdym możliwym świetle i pod każdym możliwym kątem – ciągnie Eames. – Poznanie struktury to podstawa – dodaje.

Arthur zaciska wargi w wąską kreskę i odchyla się do tyłu. Nie na tyle, żeby groziła mu utrata równowagi, jeśli mężczyzna postanowi zaatakować. Nie stara się być nawet subtelny, ale Eames uśmiecha się znowu, tym razem o wiele szerzej jakby dzielili pomiędzy sobą jakąś tajemnicę. Ma wrażenie, że ta gra do niczego nie prowadzi. Eames też jest profesjonalistą.

- To jest PASIV – zaczyna tłumaczyć, wskazując na urządzenie. – Pozwala na wejście do cudzego snu. Tam znajdowaliśmy się przed chwilą – mówi.

Eames słucha uważnie. Nie pyta dwa razy o to samo. W zasadzie w ogóle nie zadaje pytań, co wydaje się dziwne. Dom uzupełnia od czasu do czasu jego wykład o ciekawostki dotyczące architektonicznych cudów, których czasem dokonują. Jak niekończące się schody, które wydają się nielogiczne i inne, pozaginane budynki stojące na chwiejnych fundamentach.

Mal dodaje od siebie, że ważne są nie tylko sny i marzenia celu, ale przede wszystkim psychologia człowieka. To dzięki dobremu poznaniu i rozpracowaniu celu mogą przewidzieć jego reakcje oraz opracować jak zamierzają wypełnić zadanie.

Arthur milknie i obserwuje zafascynowaną twarz Eamesa, na której zaczynają powoli pojawiać się różne emocje. Mężczyzna odpręża się, jego ramiona rozluźniają, a dłonie przestają nerwowo zaciskać. Nawet jego gestykulacja była pewną częścią gry i Arthur zaczął zastanawiaC się czy Eames pamięta jak zachowywać się naturalnie. Jak być sobą.

- Wykradacie informacje – mówi w końcu mężczyzna, gdy Dom kończy opowiadając o 'kicku'.

- I będziemy potrzebowali twojej pomocy. Jestem w stanie zaangażować cię do kilku zleceń w ciągu roku – ciągnie Cobb i Eames uśmiecha się krzywo. – Chcę jednak móc ci ufać – dodaje.

- Planowałem autosabotaż. Podrobiłbym diament i podłożył go w sejfie. W dzień powrotu Barnesa z wakacji, na które go wysłałem, zamierzałem nieudanie włamać się po raz drugi. Oczywiście odkryto by to, podobnie jak wciąż zamknięty sejf, więc po prostu wzmocniono by zabezpieczenia – opowiada mężczyzna.

- Znasz kod do sejfu? – pyta Cobb nie udając nawet, że jest zainteresowany.

Eames pochyla się do przodu z szerokim uśmiechem.

- Mało tego. Przeważnie tego nie robię, ale widziałem wszystkie dokumenty, które się tam znajdowały. I jestem już w posiadaniu podrobionego diamentu – dodaje zadowolony z siebie.

- Zapomnij o diamencie – mówi szybko Mal. – Nie sprzedasz go.

Eames wzrusza ramionami.

- Kto mówi, że chciałbym go sprzedać – odpowiada.

- Ten diament – zaczyna Mal, ale Eames unosi dłoń, uciszając ją.

- Ten diament był w mojej rodzinie od pokoleń i chcę go odzyskać. To sprawa sentymentalna dlatego też zabrałem się za to pomiędzy czymś grubszym – tłumaczy spokojnie.

- Nie przepadamy za emocjonalnym podejściem do zadań – wtrąca się szybko Arthur.

- Kochanie, wątpię, żebyś przepadał za czymkolwiek emocjonalnym – odpowiada Eames. – Widziałem jak strzeliłeś do partnerki bez mrugnięcia okiem.

Mal porusza się niepewnie. Arthur bez trudu dostrzega jak kobieta zaczyna bawić się swoim totemem. Po tylu latach i on czasami musi się upewniać, że nie znajduje się we śnie.

- Wiedziałem, że nic jej nie będzie. Zajmuję się wybudzaniem, gdy to konieczne i zabezpieczaniem odwrotu – mówi chociaż nie ma pojęcia dlaczego się tłumaczy.

Mężczyzna nie wydaje się usatysfakcjonowany i prycha.

- Gdybym miał z kimś współpracować – zaczyna. – Wolałbym, żeby zabezpieczanie moich tyłów nie kończyło się kulką w łeb. Poza tym dość dziwną formę wybrałeś.

- Nie wiedziałem, co chcesz zrobić. We śnie czujemy wszystko i potem wszystko pamiętamy – tłumaczy znowu, ale Eames jest nieprzekonany. – Czułeś po wybudzeniu szybę w dłoniach? Szybę, przez którą wypadliśmy? – pyta. – Widziałem jak rozmasowujesz dłonie. Nic im nie jest, ale mózg rejestruje wrażenie i ono też pozostaje na dłużej. Na twoim miejscu przez parę dni nie robiłbym nic, co potrzebuje dopracowania detali – radzi.

Eames marszczy brwi.

- Kiedy to minie? – pyta ciekawie.

- Każdy organizm jest inny dlatego tak ważnym jest, żeby znać swoje granice. Oboje z Mal wybraliśmy strzał. Czasami sami skaczemy z okien, ale lepiej jest, gdy ktoś to robi – mówi Cobb i Arthur przypomina sobie, że żadne z nich jak do tej pory się nie przedstawiło.
Zastanawia się czy Eames podał im prawdziwe imię, ale w jego zawodzenie nie jest to ważne. Już widzą jak dobrym aktorem jest.

- Czyli teoretycznie we śnie mógłbym się uczyć? Czy to jest… wydajniejsze? – zmienia temat mężczyzna.

- We śnie czas płynie inaczej. Im głębiej wchodzisz tym szybciej płynie czas relatywny. Jednak im głębiej się znajdziesz tym trudniej wrócić – podejmuje Mal. – Nie jest wskazane przebywanie w tym stanie dłużej niż to konieczne. Zmiany osobowościowe następują bardzo szybko i śniący tracą poczucie rzeczywistości. We wczesnych etapach doświadczeń co drugi śniący nie wracał. Nie miał powodu, ponieważ zamykał się w świecie swoich marzeń. Często z najbliższymi, którzy od dawna nie żyją. Udowodnienie im, że ich świat nie jest realny było niemożliwe, ponieważ sen wydaje się realny aż do chwili, gdy się budzisz – kończy kobieta.

- A oni nie chcieli się obudzić – stwierdza ze zrozumieniem Eames. – Musicie mieć coś, co podpowiada wam czy sami nie znajdujecie się w śnie. Nie wierzę, że chodzicie z tym naładowanym 'pistoletem' przy boku, nie licząc się z tym, że pewnego dnia wyciągając broń stwierdzając, że czas was wybudzić.

Arthur zagryza wargi i już właśnie ma coś odpysknąć, gdy Mal parska rozbawiona.

- Totemy. Każdy z nas posiada przedmiot, który sam stworzył i tylko on wie czym różni się od pozostałych. W cudzym śnie totemy reagują zgodnie z cudzym oczekiwaniem – dodaje Mallorie i wyciąga metalowy bączek, ale cofa dłoń, gdy tylko Eames wyciąga swoją rękę.

- Nie. Zasada jest taka, że nikt nie dotyka twojego totemu, żeby przypadkiem lub specjalnie nie zamknął cię we śnie – wtrąca się Dom i zaciska dłoń na totemie Mal.

- Wysłałeś swoją kobietę, żeby mnie omotała? – dziwi się Eames. – Cóż za pragmatyzm.

- Jestem kobietą jednego mężczyzny, ale wielu snów – żartuje Mal i Cobb patrzy na nią spode łba.

Arthur nagle ma dość. Czas ucieka i Eames już dawno powinien być martwy lub zamroczony. Nie jest pewien, co planuje Dom, ale w ciągu następnych dwóch dni muszą wykonać kolejne podejście, a nie mają czasu zebrać informacji. Na to zejście zmarnowali ponad dwa tygodnie obserwując najpierw Barnesa, a potem jak się okazuje podszywającego się pod mężczyznę fałszerza.

Sięga po broń i wymierza ją w stronę Eamesa, który znowu zerka na niego z tym szerokim uśmiechem. Nie zdąża nawet mrugnąć, gdy mężczyzna podważa jego fotel i nagle ląduje na ziemi. Dwie cholernie silne dłonie podnoszą go do góry, jakby ważył gramy, a guziki jego garnituru strzelają wokół. Czuje na szyi przedramię mężczyzny, co oznacza tylko, że albo Eames skręci mu kark, albo lekko zadusi.

Cobb wygląda na mało zachwyconego sytuacją, ale nie rusza się z miejsca.

- Arthurze, mówiłam ci, że nie musisz strzelać do każdego – zaczynam Mal. – Przez ciebie mamy wyjątkowo niewielu znajomych – dodaje kobieta. – A on będzie nam potrzebny.

Czuje ciepły oddech na karku i wodę kolońską, która wcale nie pasuje do Eamesa, więc na pewno jest zapachem, którego używa Barnes. Fałszerz jest perfekcjonistą w każdym calu najwyraźniej. Arthur nie zna się na tym, zresztą nie sądził, żeby ktokolwiek jeszcze fałszował i podszywał się w ten sposób pod kogokolwiek.

Oczywiście ogranicza go jego własna sylwetka, ale we śnie nie miałby z tym problemu. Mógłby być kimkolwiek chce i Arthur naprawdę rozumie dlaczego Cobb jest zainteresowany Eamesem.

Nie zmienia to jednak faktu, że nie znają mężczyzny i jest on potencjalnym zagrożeniem. A Arthur usuwa potencjalne zagrożenia.

- Więc jak będzie, skarbie? – pyta Eames wprost do jego ucha. – Rozumiem, że pozostała część waszego zespołu mnie akceptuje – dodaje i rozluźnia uścisk.

Arthur osuwa się z powrotem na swój fotel nawet nie kryjąc niezadowolenia. Jego uwadze nie umyka fakt, że Eames nie oddał mu broni. Zamiast tego mężczyzna zerka zegarek i krzywi się.

- Zabraliście mi prawie trzy godziny – stwierdza, krzywiąc się. – Mal, Arthurze i… - milknie zerkając na Cobba.

Dom wstaje z ociąganiem i wciąż przygląda się badawczo Eamesowi, jakby chciał się upewnić, że podejmuje właściwą decyzję.

- Dom Cobb – przedstawia się i wyciąga dłoń, którą Eames ściska niezwłocznie. – Będziemy w kontakcie – dodaje.

ooo

Eames przychodzi na spotkanie dobę później i wygląda totalnie inaczej. Jego koszula jest mniejsza, węższa. Ma też ciemniejsze włosy i wygląda na zagubionego dzieciaka, który całkiem przypadkiem znalazł się w opuszczonym magazynie.

Nie puka, ale ma przy sobie broń. Arthur poznałby ten kształt wszędzie, więc sam sugestywnie zaczyna czyścić lufę swojego pistoletu. Mal uśmiecha się w jego stronę wszystkowiedząco, więc przewraca oczami. Jak kiedyś wyląduje z kulą w czaszce będzie za późno na środki ostrożności.

- Ile masz lat? – pyta Cobb zamiast się przywitać.

Eames wrzuca na stolik zwykłą tekturową teczkę, z której wysuwa się pendrive i kopia spotkań Fishera na następne dwa miesiące.

- Ciekawość zawodowa czy zatroskanie rodzica? – odpowiada młody mężczyzna. – Bo do Gwiazdki daleko, a ja mam prezenty – dodaje.

Cobb ledwo zerka na teczkę i czeka ewidentnie na swoją odpowiedź. Po prawdzie Arthur też jest zainteresowany, ale prędzej strzeli sobie w stopę niż się przyzna. W ten sposób otwarcie poinformowałby ich wszystkich, że Eames mu imponuje, a to nie jego styl. Mężczyzna może być naprawdę dobry, ale jest niepewny. I nie chodzi tylko o sam fakt, że go nie znają. Nie wie co o Eamesie jest prawdą, a nie lubi się domyślać. Ceni sobie prostotę i jest ceniony za to właśnie.

- Mniej niż dwadzieścia – podejmuje grę Mal. – Wciąż chcesz coś udowadniać, więc masz jeszcze coś do udowodnienia. Nigdy też nie brałeś udziału w bardziej poważnej akcji, chociaż grożono ci już bronią i wiesz jak się zachować w takim przypadku. Ktoś w twoim otoczeniu na pewno był wojskowym, widać, że wychowano cię zgodnie z pewnymi tradycjami, chociaż starasz się temu zaprzeczać – ciągnie niezrażona tym, że Eames marszczy brwi. – Koszula pomimo tego, że wymięta jest dobrej firmy, a buty masz wypastowane – wyjaśniła. – Nie afiszujesz się swoim wiekiem, dopóki nie jesteś przekonany, że nie będzie miał on znaczenia – kończy i zerka sugestywnie na teczkę.

Eames uśmiecha się po raz pierwszy i sięga do kieszeni. Wyjmuje żeton z kasyna i zaczyna go przewracać między palcami. Robi kilka rund, a potem chowa po prostu krążek z powrotem.

- Jesteś też inteligentny i szybko się uczysz – podejmuje Mal. – Pistolet nie był dla nas, ale dla ciebie – zgaduje i Eames przytakuje.

- Ile masz lat? – pyta ponownie Dom, ale tym razem ostrzej.

- Siedemnaście – odpowiada Mal pospiesznie. – Gdyby był pełnoletni przyznałby się od razu. Jest jednak na tyle dorosły, żeby ochrona na lotnisku nie zrobiła mu kłopotu – uzupełnia kobieta.

Eames stara się nie wyglądać, jakby był pod wrażeniem, ale nie udaje mu się. Zdradza go powieka. Nie wydaje się jednak przestraszony czy niepewny. Raczej przyjemnie zaskoczony. Arthur przez chwilę ma ochotę go zastrzelić, bo nagle dociera do niego, że dał się rozbroić dzieciakowi. Tłumaczenie fantomowym bólem po upadku z okna jest uwłaczające. Chłopak został dobrze wytrenowany albo to życie sprawiło, że zaczął sobie dobrze radzić. To też jest wciąż do zbadania.

- Co skłoniło cię do… - urywa Dom.

- Nie pytam dlaczego wy zaczęliście – zauważa przytomnie Eames. – Musimy zachować pewną tajemniczość.

- Czego zatem chcesz za dokumenty? – pyta Dom. – Wiem, że masz diament. Wczoraj pojawiła się informacja, że włamano się do gabinetu Fishera. Rozumiem, że Barnes wraca z wakacji.

- Cały i zdrowy. Będzie miał opaleniznę i kilka naprawdę świetnych fotografii – dodaje Eames.

- Czego zatem chcesz w zamian? – pyta ponownie Cobb.

Eames uśmiecha się.

- Pytanie brzmi; do czego mógłbym wam się przydać – stwierdza młody mężczyzna i Arthur wie, że znienawidzi ten dzień.