Ostrzeżenia: AU, slash, sceny erotyczne

Oświadczenie: HP należy do JKR, wiecie?


Przyczajona fretka, ukryta ropucha


Rozdział I

Draco usłyszał pisk i już w następnej sekundzie poczuł obejmujące go ręce oraz przyciskający się do ramienia wcale-nie-taki-duży biust. Z jawną niechęcią wyrwał się z uścisku dziewczyny. Problem nie polegał na rozmiarze jej cycków, tylko na tym, że go dotykały. Nie lubił damskich piersi. Żadnych. Na korytarzu rozległ się kolejny dźwięk, przypominający sopran jakiegoś kastrata. Och, do cholery, co znowu? Wąż? Szczur? A może własny cień?

— F-fuj… po prostu oblecha. — Pansy drżącą ręką wskazała na wnękę, gdzie kiedyś, prawdopodobnie, stała jakaś zbroja.

Po murze spływało kilka kropel. Wilgoć. Idealne warunki dla wielu stworzeń, które jego przyjaciółka tak bardzo kochała. Przewrócił oczami. Przy ścianie stała najzwyklejsza na świecie…

— Ropucha! — pisnęła. — Kto w Slytherynie, w ogóle trzyma takie paskudztwo?! — Nie miał nawet ochoty odpowiedzieć, że nikt. Gdyby jej się chciało przeczytać listę zwierząt, którą dostała, jako prefekt, od Snape'a, sama by wiedziała.

— No chyba, że z lasu się jakoś ten gadzior przybłąkał… — Gad? Serio?

— Płaz. — Tym razem nie wytrzymał.

— Cokolwiek. — Zdegustowana mina nie schodziła z jej twarzy. Choć dziewczyna miała dopiero siedemnaście lat, Malfoy doskonale wiedział, gdzie będzie miała najgłębsze zmarszczki. — Wszystko jest tak samo obślizgłe i obleśne!

Od muru odbiło się echo głośnego rechotu, na dźwięk którego Pansy upadła tyłkiem na podłogę. Draco nawet nie starał się nie zaśmiać. To było bezbłędne. Jeden zero dla ropuchy.

— Kurwa, zabiję gnoja! — O-ho. Odrobina upokorzenia i uaktywniła się w niej mściwa bestia.

Podał przyjaciółce rękę, którą ta bez zastanowienia przyjęła, choć furia nie opuszczała jej oczu.

— Uspokój się — powiedział już mocno zirytowany Draco. — I wracaj do dormitoriów. — Parkinson chciała już mieć jakieś „ale", jednak szybko ją powstrzymał. — Wezmę ropuchę do profesora Snape'a, on będzie wiedział do kogo należy, a jak okaże się być kogoś z innego domu, to przekaże ją innemu opiekunowi. — Oczywiście, że będzie musiał ją przekazać.

— Pójdę z tobą, Draco! Przecież też jestem prefektem. — Czasem nie miał pojęcia jakim cudem.

Nie zamierzał się kłócić. Pewnym krokiem podszedł do ściany i przykucnął przy brązowawej ropusze. Ta ani drgnęła. Uśmiechnął się pod nosem, gdy zauważył niewielką kałużę, jaka znajdowała się pod zwierzęciem. Dobrze ci tu, co mała?, pomyślał, pomijając fakt, że raczej spora z niej była sztuka. Powoli wyciągnął dłonie, na co otrzymał rechot, jakby na znak protestu. Pansy znowu wydała z siebie jakiś dziki dźwięk, a on zręcznym ruchem podniósł ropuchę. Wierciła się w jego uchwycie dość buntowniczo, ale przecież był szukającym – jak już coś złapał, to łatwo nie wypuścił. Wybacz, nie możesz się błąkać po lochach. To niezbyt bezpieczne, uwierz mi.

— Proszę. — Draco odwrócił się do pani prefekt. — Weź ją.

I tak o to, ponownie, mógł podziwiać słynną minę Pansy Parkinson.

— Nie ma mowy. — Cofnęła się.

— Tak myślałem — zakpił, czym podsumował zachowanie dziewczyny.

Wiedział, że poczuła się urażona, ale nie przejął się tym. Zawsze była humorzasta i „jak wiatr zawieje". Jutro o wszystkim zapomni. No, ewentualnie za kilka dni.

— To ja idę — wysyczała (ojej, chyba opcja „za kilka dni" była bardziej prawdopodobna) i, omijając go szerokim łukiem, ruszyła w stronę pokojów Ślizgonów.

Gdy Pansy zniknęła z pola widzenia, Draco uniósł płaza, aby lepiej mu się przyjrzeć.

— Więc, skąd się tu wzięłaś, hm? — Nie był na tyle nienormalny, żeby myśleć, że zwierze mu odpowie, ale w ciemnych, zaszklonych oczach dostrzegł niezadowolenie. — Och, daj spokój, rozumiem, że było ci tu dobrze… — Korytarze w lochach były chłodne, a wilgoć aż dało się wyczuć w powietrzu. — …ale pewnie twój właściciel trzyma cię w równie odpowiednich warunkach. — Ropucha wydała z siebie odgłos, który Draco mógłby porównać do ludzkiego prychnięcia. Zachichotał.

Dobra, chyba rzeczywiście musiał udać się do Snape'a. Jednak… a co mu tam, nie będzie się spieszył.

Niewiele osób wiedziało, ale Draco Malfoy uwielbiał dotykać skóry „takich" zwierząt. Może i bywała obślizgła, jak to określała Pansy, ale na pewno nie „obleśna". A już jego butów z wężowej skóry nie można było określić żadnym z tych przymiotników. Westchnął. Gdy tak patrzył w te pełne życia oczy miał lekkie wyrzuty sumienia za każdą skórzaną część swojej garderoby. I za befsztyk z cebulką. I nawet za te szczurze jelita, które Snape kazał im dzisiaj kroić (na szczęście ewentualną zawartość czyściło się za pomocą zaklęcia). Jeju, ten to nawet kiedyś kazał Longbottomowi napoić eliksirem… Stop!

— Jesteś Longbottoma! — Zwierze ponownie się ożywiło; poruszało tylnymi odnogami. — Oczywiście, że jesteś jego… Jak mogłem wcześniej się nie zorientować? — Przecież mało kto posiadał ropuchę za zwierzaka. W Ravenclawie było ich kilka (ale one zdawały się nie mieć skłonności do ucieczek), a inni, jak już, posiadali żaby albo te niewielkie i kolorowe drzewołazy.

— Zaraz… Teodora, tak? — Był tego pewien. Ileż to razy, głównie na pierwszym roku, nasłuchał się zdesperowanego Gryfona i jego „Teodoro! Teodoro! Gdzie jesteś Teodoro?". Prawdziwie ślizgoński uśmieszek pojawił się na jego twarzy. — Tutaj jestem, Neville… — wyszeptał, poruszając ropuchą. — Jestem z Draco Malfoyem, który weźmie mnie do swojego pokoju i… jeszcze do końca nie wie, jak mnie wykorzysta, choć ma już kilka pomysłów. — Wyglądało na to, że na wcześniejsze stwierdzenie o poziomie jego nienormalności, trzeba wziąć pewną poprawkę.

Zabawę przerwał mu nieprzyjemny, ale jakże charakterystyczny, przeszywający dreszcz.

Duch.

A-ha-ha-ha!

Irytek.

— „Draco, Draco,

książę Domu Węża,

chyba pragnie,

wziąć se płaza za męża!"

Malfoy nerwowo rozejrzał się po korytarzu, dzięki Salazarze, nikogo nie było widać na horyzoncie. Spiorunował wzrokiem wciąż śmiejącego się poltergeista, ale nie zrobiło to na nim wrażenia.

— Iryt! — syknął. Nic. Re-re-kum-kum Teodory. Ciągle nic. W końcu to nie była Pansy. Na szczęście każdy posiadał swoją piętę achillesową.

— Iryt, albo się zamkniesz i zapomnisz o wszystkim, albo zawołam Krwawego Barona. — Groźba zadziałała, a przynajmniej sprawiła, że Irytek zamilkł. Niestety tylko na moment.

I co? Opowiesz mu o swojej wieeeelkiej miłości? Potężny, wspaniały, szanowny Baron zajadał się takimi na śniadanie!

— Nie — pewnie zaczął Draco. — Powiem mu, kto namieszał w składziku profesora Snape'a.

Co? — pisnął nadworny złośliwiec Hogwartu. — Ja-ja-ja nigdy! Ni-nigdy nie u profesora Snape'a!

— Czyżby? — Blond brew poszybowała w górę.

Biedny Irytek! Niczego dzisiaj nie widział, nie słyszał, nawet nie był w pobliżu lochów!


Draco leżał na swoim pełnowymiarowym łóżku z rękoma skrzyżowanymi z tyłu głowy. To był ciężki dzień, po którym nastąpił pełen wrażeń wieczór. Gdy tylko przeszedł przez pokój wspólny, szybko umieścił Teodorę w zlewie i wezwał zaufanego skrzata. Zaowocowało to odpowiednio dużym terrarium, przystosowanym do magicznych ropuch i zdechłymi muchami, które natychmiastowo zostały skonsumowane. Postanowił zostawić zwierze w łazience, w końcu do jego pokoju czasem ktoś przychodził (niestety nie w tych przyjemnych celach), a on wolał zachować swojego nowego pupilka w tajemnicy.

Poruszył nogami, a satynowa pościel delikatnie ześlizgnęła się po jego skórze. Mmm. Odkąd, z racji bycia prefektem, dostał własną kwaterę (oczywiście tylko w Slytherynie obowiązywały takie standardy), sypiał nago. Wcześniej po prostu nie miał ochoty przysporzyć nikogo o zawał, pomimo iż, tak naprawdę, spodziewał się innej, bardziej entuzjastycznej reakcji. Przesunął dłonią po gładkiej satynie. Tak, uwielbiał to uczucie. Jego zmysł dotyku był bardzo wyczulony, a niektóre tkaniny, powierzchnie, czy... skóry, powodowały u niego przyjemne dreszcze. Już od małego kochał miętosić materiały, które krawcowa jego matki przynosiła do dworu.

Niestety, nawet najlepsza satyna nie mogła równać się z uczuciem, które towarzyszy, gdy o jedno nagie ciało ociera się drugie. A jego za-duże-dla-jednej-osoby łóżko dawno nie miało gościa. W porównaniu z poprzednim rokiem, gdy Marcus Belby sypiał u niego od czasu do czasu, w tym panowała posucha. A jeżeli Draco miał być szczery, to ostatnio romansował tylko z własną ręką. Nie żeby ta nie doprowadzała go do szczęśliwego zakończenia, ale… Właśnie to „ale" przyczyniło się do szybkiej akcji w składziku na miotły z MacMillanem. Niezłe obciąganko, ale nic poza tym. Czytaj: Draco nie zamierzał tego powtarzać. Miał wrażenie, że wraz z ukończeniem Hogwartu przez Marcusa, zakończyło się jego życie erotyczne. Smutne. A nawet żałosne.

Jednak Malfoy przeczuwał zmianę na lepsze.

Miał pewien plan i „zakładnika" w łazience.