A/N:Okej. To mój pierwszy fic, który publikuję. Ma już sześć wersji, porozrzucanych po moim pokoju na kartkach A5. Zbierałam się żeby to napisać od października, no i mam nadzieję że wam się spodoba. Każdy Review/dodanie do ulub itp. mile widziane! thx!

~o0o~

Podobno czas goi rany. A co jeśli ran nie ma? Są tylko wyobrażeniem? Co, jeśli ran nie ma, a chcielibyśmy, żeby istniały? Espere Hawke właśnie tak się czuła. Jakby zdradziła tych wszystkich niewinnych ludzi, nie czując nawet złości na Andersa. Jakby powinna być złamana, zdruzgotana, zszokowana. Dlaczego więc czuła tylko zrozumienie? Nie była magiem. Jej siostra była, ale zginęła dawno temu na Głębokich Ścieżkach. Dlaczego więc Hawke walczyła? Nie miała w tym osobistego interesu, zysku, nie miała powodów. Ale nie miała też nic do stracenia. Jak to się skończy, wszyscy rozejdą się w swoje strony i nigdy się nie spotkają ponownie. Hawke ogarniały coraz czarniejsze scenariusze. To przez Katownię – przez jej przytłaczające ściany, miedziane figury powoli wysysające całą nadzieję. Co za ironia. Mówili, że magowie nie są więźniami. Że to dla ich dobra. Więc dlaczego zamknęli ich w byłym więzieniu dla niewolników? To nie w porządku. Traktować równego sobie jako gorszego z powodu niezwykłego daru. Ale to również nie był powód, dla którego walczyła. Więc dlaczego?

–Dlaczego?– usłyszała za sobą ten głos, którego nie powinna pragnąć, powinna nienawidzić, mimo wszystko jednak kochała.

–Dlaczego co?– odwróciła głowę, żeby zobaczyć jego spojrzenie, zdeterminowane, lecz pełne wątpliwości. Stał za nią w bezpiecznej odległości, jakby bał się podejść bliżej. Znów zwróciła wzrok przed siebie, w stronę krat bramy do Sali Templariuszy, z której niczym z legowiska Matki Lęgu mieli już za chwilę wyłonić się ich najwięksi wrogowie.

–Dlaczego zostałaś. Sądziłem, że to wszystko… że zawiodłem twoje zaufanie na zawsze. Ale ty pozostałaś i walczysz w mojej sprawie. Dlaczego?– Podszedł bliżej. Teraz oboje wpatrywali się w czarną otchłań na końcu korytarza, gdzie oczekiwało nieznane. Jego twarz nie pokazywała żadnych silnych emocji. Espere pomyślała, że to dziwne – zawsze był jak otwarta książka. Łatwo się irytował, widać było, kiedy jest zadowolony, kiedy smutny, zdenerwowany...

–Nie wiem. Zastanawiałam się nad tym przez całą drogę tutaj. Chociaż ciężko jest mi myśleć, kiedy podcinam gardło templariuszom. Ale powiem ci coś – to dziwnie… odprężające – spróbowała trochę rozluźnić atmosferę. Chyba się udało, bo kąciki ust maga na chwilę się uniosły, by zaraz potem powrócił skupiony wyraz twarzy.

–Chciałem ci tylko podziękować. Że zostałaś. Wiem tylko, że nikt inny nie zrobiłby tego, co ty. Byłem pewien, że nie dożyję końca dnia. Ale broniłaś mnie. Mimo że powinnaś mnie nienawidzić.

Espere westchnęła, lekko zirytowana i obróciła się w jego stronę. Stali teraz naprzeciwko siebie, jednak Anders unikał jej spojrzenia. – Wybacz, ale nie wiem, czy zauważyłeś, że rzadko robię to, co powinnam – dwoma palcami uniosła podbródek mężczyzny, który z uporem wpatrywał się w swoje buty. Gdy wreszcie ich oczy się spotkały, dodała cicho, – Nigdy nie mogłabym cię nienawidzić. Jesteś dla mnie zbyt ważny – przesunęła dłoń wyżej, delikatnie gładząc jego policzek.

–Wciąż zadaję sobie pytanie, czym na ciebie zasłużyłem. Mogłabyś mieć spokojne życie, z dala od – omiótł spojrzeniem pokój, wypełniony trzęsącymi się ze strachu magami – tego – zatrzymał się na moment, jak gdyby oczekiwał, że Hawke się wycofa. Ale stała wciąż, wwiercając w niego to chłodne szmaragdowe spojrzenie, które tylko dla niego miękło i przybierało barwę świeżej wiosennej trawy. –Jesteś dla mnie jedną wielką zagadką– przysunął się bliżej, tak, że czuła jego ciepły oddech na znieczulonej zimnem nocnego powietrza twarzy. –Zagadką, którą bardzo chciałbym rozwiązać. – Pocałował ją czule, miękko, jak wtedy w ich pierwszą wspólną noc w posiadłości. W tym pocałunku zawarte było wszystko, co chciał jej przekazać, ale zabrakło na to słów. Był jak ich własna, tajemna obietnica – nie ważne, gdzie czy kiedy, ważne że razem. Romantyczny moment przerwał szczęk metalowych zbroi, krzyki i dźwięk rozcinanego ciała. Kochankowie odskoczyli od siebie i naszykowali broń. Czas, aby walczyć. W tym byli najlepsi, nieprawda?

~o0o~

–Dlaczego po prostu nie topią nas jako noworodków? Po co dawać złudną nadzieję?– Orsino zapytał żałośnie, patrząc na ciała swych braci i sióstr, przyjaciół i uczniów. Templariusze nie okazywali litości – nie była również okazana im. Ale co z tego, skoro tylu dobrych magów zginęło? To było zbyt wiele. Nie może pozwolić, aby ta wiedźma zabiła ich wszystkich! Jest tylko jedno wyjście. Quentin miał rację. Elf westchnął i wbił wzrok w ziemię. Tym, co teraz wyzna, nie zaskarbi sobie sympatii Bohaterki. Ale trzeba coś zrobić. Zanim będzie za późno. –Badania Quentina były zbyt bluźniercze, zbyt szokujące. Ale teraz widzę, że to jedyne wyjście– oświadczył smutno, wyjmując sztylet zza pasa.

Espere zamurowało. Czy to prawda? Orsino pomógł mordercy jej matki? Teraz wszystko ułożyło się w jej głowie. To on był tajemniczym 'O' z listów, które znaleźli. I kto inny mógłby mu zapewnić te wszystkie książki o nekromancji? Miał dostęp do całej biblioteki! Zanim jednak ktokolwiek zdążył się poruszyć, usłyszeli za sobą cienki elfi głosik. –Orsino, nie! Magia krwi nie jest wyjściem!

–Jest jedynym wyjściem!– sprzeciwił się Pierwszy Zaklinacz, unosząc sztylet wyżej –Nie ma już nadziei!

–Nie mów tak. Masz Hawke, i jej przyjaciół. Chcemy ci pomóc.– Nawet Fenris, już uniósłszy miecz, opuścił go i kiwnął z aprobatą do dalijki. –Wiem, do czego jest zdolna magia krwi. Straciłam przez nią najdroższą mi osobę, i cały mój klan. Doprowadzi tylko do zniszczenia. Poza tym potwierdzi wszystko, co komtur rozpowiada na twój temat. Czy tego pragniesz? – Merrill brzmiała wyjątkowo dojrzale – strata jej klanu, zwłaszcza Opiekunki, wyjątkowo ją zahartowały. Nie była już naiwną, młodą elfką, zawierzającą demonom – rzuciła magię krwi, a eluvian roztrzaskała na kawałki.

Hawke otrząsnęła się z początkowego osłupienia i dołączyła do dyskusji. –Merrill ma rację, Orsino. Widziała z pierwszej ręki, jakie szkody może uczynić magia krwi. Nie popełniaj tego błędu – zrobiła krok w stronę kompletnie rozdartego maga. Spojrzał się niepewnie na sztylet, po czym opuścił go z głośnym westchnieniem.

–Ja... Macie rację. To nic nie zmieni. I wydaje mi się, że jestem ci winien przeprosiny, Bohaterko. W sprawie twojej matki – Kobieta uśmiechnęła się ciepło.

–Wszyscy popełniamy błędy. Sztuką jest zdać sobie z nich sprawę – pocieszyła go – Cieszę się, Orsino, że już w porządku. Twoja pomoc będzie bezcenna. Musimy jeszcze rozprawić się z panią komtur – ostatnie słowa wysyczała z nienawiścią. Ona i Meredith nie przepadały za sobą, łagodnie mówiąc. Omiotła spojrzeniem pokój, dopiero teraz zdając sobie sprawę z ogromu strat, jakie ponieśli magowie. Porozrzucane ciała jednej i drugiej strony leżały w całej komnacie, słały podłogę jakby pstrokate dywany uszyte przez szwacza –amatora. Ocalała tylko trójka – Alain, młody mag ze Starkhaven; Starsza Zaklinaczka, elfka Olheana i młoda, może siedemnastoletnia ludzka czarodziejka Finelle. Ocalali magowie, Orsino, Hawke i jej towarzysze biegli na dziedziniec Katowni, by wreszcie i ostatecznie pozbawić Meredith władzy, co mogło nastąpić tylko przez jej śmierć. W jednym Orsino miał rację – tego nie rozwiąże się już pokojowo. Jedna strona musi ustąpić. A obie trzymały się kurczowo cienkiej nitki życia.

~o0o~

Meredith nie żyła. A przynajmniej tak to wyglądało. Jej wielki miecz ze skażonego lyrium rozpadł się, a ona sama zmieniła się w posążek z tego metalu. Mimo wszystko, Espere było trochę żal kobiety – nawet jeśli była templariuszką, to wierzyła, że wszystko czyni dla dobra innych, miała jakiś kodeks moralny, w przeciwieństwie do chociażby ser Alrika. Nie doszłoby do rzezi, gdyby nie ten cholerny posążek! Meredith miała ten sam obłęd w oczach, co Bartrand. Możliwe, że magia idola była silniejsza, im silniejszą wolę miała ofiara. Najprawdopodobniej jednak nikt już nigdy się tego nie dowie – obie osoby podatne na wpływ statuetki nie żyją, a sam przedmiot zainteresowania jest zniszczony. Taką przynajmniej mieli nadzieję.

– Czyli to jednak prawda. Thrask miał rację. Meredith była szalona. Gdybyśmy go tylko wcześniej posłuchali – Cullen potarł dwoma palcami nasadę nosa. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie i żal. Był blisko z komtur, mimo jej błędów będzie mu brakować jej przewodnictwa. –Dziękuję ci, Bohaterko, za twoją pomoc. Nie wiem, czy dalibyśmy radę uporać się z tym... problemem – zwrócił wzrok w stronę skamieniałych szczątków templariuszki.

–Wygląda na to, że otrzymałeś awans, Cullen. Gratulacje – odpowiedziała mu uśmiechem, który jednak nie sięgnął jej oczu. Wciąż było przerażona. Nie wiedziała, co kapitan planuje odnośnie do niej i Andersa. Cullen westchnął i zrobił krok w stronę Hawke, która przysunęła się bliżej do ukochanego, zasłaniając go.

–Mogę spowolnić pościg, ale nie na długo. Wyruszcie jak najszybciej i spróbujcie zacierać ślady. Obawiam się, że sama Boska może się tym zainteresować. Będziecie w niebezpieczeństwie – oznajmił ściszonym głosem.

– A czy kiedykolwiek byliśmy bezpieczni? – odpowiedziała z żalem. –Dziękuję, Cullen.

Odwróciła się, chwyciła Andersa za rękę i wybiegli w stronę Górnego Miasta. Gdy tylko wychylili głowy zza bramy, ujrzeli to, na co nikt nie był przygotowany. W porcie leżało jeszcze więcej ciał, niż gdy parę godzin temu, gdy płynęli tutaj spod Zakonu. Większością poległych byli magowie, choć dało się zauważyć parę zamrożonych lub spalonych trupów templariuszy. Większość budynków płonęła – niczym pochodnie zagubionych w ciemnościach, wołających o pomoc. Bunt nie oszczędził nawet Górnego Miasta. Może to nie dziwne, skoro właściwie to tam wszystko się zaczęło. Jednak para nie zwracała uwagi na panujące wokół zamieszanie. Byli zbyt zajęci biegiem. Gdy wreszcie udało im się dotrzeć do domu Hawke, zdyszani, spoceni i zakrwawieni zmienili w biegu swoje ubrania na takie, które nie będą rzucać się w oczy. Do małych toreb spakowali najpotrzebniejsze rzeczy – jedzenie, bieliznę, pieniądze (Hawke udało się uzbierać prawie 800 suwerenów podczas sześciu lat życia w Górnym Mieście).

–A tak właściwie to gdzie idziemy? – zapytał Anders, gdy wybiegli z posiadłości, podążając w stronę przystani.

–Do Gwaren– odparła jakby od niechcenia.

–Co? Przecież to trzy tygodnie morzem! – zatrzymał się i chwycił ją za przedramię. –Nie mamy tyle jedzenia!

–Kupimy przed wejściem na statek, poza tym to nie tak, że mamy jakieś specjalnie wielkie apetyty, tak? Radziłeś sobie bez jedzenia.

–No tak, ale widzisz, Strażnicy słyną ze swoich, ehm, apetytów. Nieważne. Wciąż nie odpowiedziałaś mi na pytanie: dlaczego do Gwaren?

– Po pierwsze, to bezpieczniejsze niż podróż do Denerim lub Amarantu – Tu musiał przyznać jej rację. Denerim to siedziba główna fereldeńskiego Zakonu – nie ma potrzeby ryzykować. Natomiast jeśli chodzi o Amarant, jest szansa, że wypatrzą go Szarzy. Nie chciał, żeby go dopadli po hecy – to łagodne słowo – z Justynianem. –Poza tym, istnieje szansa, że wieści o tej... rzezi, nie dotrą jeszcze do Gwaren. To drugi koniec Fereldenu. Będziemy tam bezpieczniejsi niż – no, gdziekolwiek indziej. Poza tym, to jednak port i będziemy mogli otrzymywać informacje na bieżąco. Możemy kupić jakiś dom, potem, jak wszystko przycichnie. Może gdzieś w bannornie – powiedziała, podejmując bieg. –Na razie musimy wziąć jakiś statek – nie mogli liczyć na Izabelę – parę tygodni temu wyruszyła do Rivainu.

Chwilę później byli już na przystani, szukając kapitana, który planuje podróż do Fereldenu. W końcu, po jakiejś półgodzinie, udało im się. Kobieta, około trzydziestu pięciu lat, miała w planach rejs po Amarantowym Oceanie. Wygląda na to, że nie rozpoznała ani Bohaterki, ani jej towarzysza. Nie wyglądała na obywatelkę Kirkwall – mówiła z lekkim północnym akcentem, poza tym była opalona, jak Izabela. Wydawała się porządna, potrafiła wzbudzić sympatię. Nie chcieli brać pierwszej lepszej okazji, ale nie wyglądało, żeby mogli trafić na coś lepszego. Za dwanaście suwerenów zgodziła się przewieźć parę w ładowni. Podróż miała trwać niecałe dwa i pół tygodnia, przy pomyślnych wiatrach nawet krócej – statek był raczej nieduży i dość szybki, istniała więc szansa, że starczy im prowiantu. Mieli wyruszyć za dwie godziny. Hawke nie zmartwiła się za bardzo – templariusze będą zbyt zajęci sprzątaniem krwawej łaźni, co zajmie im parę dni. A informacje nie przechodzą aż tak szybko. Anders natomiast był coraz bardziej nerwowy. Espere domyślała się, że Justynian prawdopodobnie żąda, by mag wrócił do Katowni i skończył, co zaczęli – czyli wybił wszystkich templariuszy, bez wyjątków. Widok miasta też pewnie nie poprawiał sytuacji. Mężczyzna stał przed statkiem i co chwila nerwowo spoglądał w stronę dawnej siedziby Kręgu.

–Anders? Wszystko w porządku?

–Tak... nie... sam nie wiem– westchnął i ukrył twarz w dłoniach. –Nie daje mi spokoju. Ciągle mnie nagabuje, żebym tam wrócił. Nie zniosę tego– podeszła do Andersa i przytuliła go mocno. Natychmiast opuścił ręce i przyciągnął ją do siebie jeszcze bardziej. Ułożyła czubek głowy pod jego podbródkiem.

–Nie martw się. Będzie dobrze – spróbowała go pocieszyć, mimo że nawet jej samej słowa te wydały się puste, bez pokrycia. Mimo wszystko, potrzebował wsparcia, i szukał go w niej. – Może, jak już opuścimy to miasto, on się uspokoi – zasugerowała.

–Może masz rację. Czy... możemy wejść na pokład? Źle się czuję, cały czas patrząc na to więzienie – bez słowa wzięła go za rękę i zaprowadziła po trapie na statek. Weszli pod pokład i usadowili się w kącie na skrzyni, która wyglądała dosyć solidnie. Espere wdrapała się Andersowi na kolana i zaczęła gładzić go po włosach i szeptać uspokajająco. Wcześniej nie zauważyła, ile kosztował go tamten desperacki czyn. Teraz gdy miała szansę wszystko przemyśleć, przypomniała sobie, jak wyglądał tuż po fakcie, siedząc na tamtej skrzyni, lub w Katowni, przed ostateczną walką z 'wybawicielami Thedas', jak ironicznie nazywał templariuszy od czasu do czasu. Praktycznie trząsł się z nerwów i widać było, że ledwo udaje mu się utrzymać kontrolę. Wtuleni w siebie, trwali przez chwilę, gdy usłyszeli kroki nad sobą – ktoś spacerował po pokładzie. Hawke zsunęła się z kolan ukochanego i usiadła obok niego wciąż trzymając go za rękę i spoglądając na niego z troską.

Wkrótce do ładowni weszła rodzina – starsza kobieta, najwyraźniej z mężem i dzieckiem, dziewczynką, na oko czternastoletnią. Teraz dopiero Espere zaczęła się martwić – pamiętała tą rodzinę. Mieszkali niedaleko niej w Górnym Mieście. Mogą ją rozpoznać, i Hawke bała się, jak zareagują. Na razie postanowiła zachowywać się normalnie, lecz nieznacznie trzęsły jej się ręce. Głównie z obawy o Andersa – nie wiedziała, jaki stosunek mają do magów, ale wyglądali na raczej religijnych.

–Dzień dobry, mam nadzieję, że nie przeszkadzam?– zaczęła kobieta z uśmiechem. –nazywam się Marvien, a to mój mąż Tival i nasza córeczka Lorrien. Miło mi was poznać– kontynuowała, a potem zmarszczyła brwi i dodała –Zaraz, my się chyba znamy, prawda? Nie jesteś przypadkiem córką Leandry?

–Ach no tak! Teraz poznaję! Mieszkaliście niedaleko nas? Dobrze cię znowu widzieć – Hawke podała jej rękę z wymuszonym uśmiechem, klnąc w myślach. Oby tylko nie...

–A kim jest ten młody mężczyzna? Ktoś ważny, hę? – spytała ze znaczącym uśmieszkiem na twarzy. Bohaterka poddała się i postanowiła, że nie będzie już udawać. I tak rozstaną się w Denerim i już nie spotka tej rodziny. Miała tylko nadzieję że okażą się być wyrozumiali.

–Em, no tak, zasadniczo... To jest Anders – odparła niepewnie. Mag spojrzał się na nią z niedowierzaniem i pytaniem w oczach. Umawiali się, że nikomu nie zdradzą jego tożsamości – a już na pewno nie po tym, co zrobił. Byli pewni, że każdy w mieście wiedział już, kim jest.

–Ach, rozumiem – kobieta nie wydawała się być poruszona. Wręcz przeciwnie, spojrzała na Espere z sympatią i współczuciem. Usiadła obok niej na skrzyni i powiedziała –Wiem, jak to jest. Znałam twoją matkę. Kiedy byłyśmy dziećmi, często przychodziła do mnie i bawiłyśmy się razem. A potem poznała twojego ojca. Kiedy wyjeżdżali, była już w ciąży. Bardzo mi jej brakuje. Cieszyłaby się, że znalazłaś szczęście – Hawke spojrzała się na Marvien zaskoczona.

–I... Nie wydasz nas?

–A po co? Po co niszczyć coś pięknego? Uważam, że to co zrobiłeś – zwróciła się do Andersa – było bardzo heroiczne. Będziesz kiedyś bohaterem.

–Dla mnie już jest – Hawke uśmiechnęła się i pocałowała maga, który teraz nieśmiało się uśmiechał. – Dzięki, Marvien. Wiesz uważam, że to będzie bardzo przyjemna podróż.

–Ja też, moja droga. Ja też – Z tymi słowami młoda matka podniosła się, uściskawszy Espere.

~o0o~

A/N:Okej. To by było na pierwszy chapter. Naprawdę mi się nie podobało, że Orsino został tym mega–plugawcem. No więc od czego mamy takie magiczne narzędzie, zwane przez większość AU? No i wyszło mi takie coś. Nie martwcie się o Orsino, z tego co planuję, jeszcze się pojawi. Chyba że mi się odmieni huehue. W każdym razie, dzięki za czytanie! xoxo Dalya