Notka odautorska
Czuję się w obowiązku ostrzec wszystkich potencjalnych czytelników. Wystarczy spojrzeć na resztę mojej twórczości i moje ulubione historie, aby wiedzieć, że jestem maniaczką LZ. Zwykle jednak pracuję nad fabularnym tłem dla danej historii, przekazać w historii coś więcej niż mojego fisia, jednak ten fanfik powstał na moim absolutnym głodzie, który dopraszał się jakiejś czysto LZ'owej opowieści :D Niezrażonym życzę, mam nadzieję, miłej lektury :)
„Panno Lino, Panie Zelgadisie!
Ostatnio stałam się najszczęśliwszą osobą na ziemi. A ponieważ potworną niesprawiedliwością byłoby, gdybym jako jedyna pławiła się w szczęściu, postanowiłam pomóc osiągnąć prawdziwe szczęście moim przyjaciołom, bez których nigdy nie znalazłabym się w takim punkcie w życiu, czyli Was! 3 Bardzo dokładnie wszystko sobie przemyślałam i doszłam do wniosku, że, nawet jeśli nie zdajecie sobie z tego sprawy, od dawna się kochacie! To Wy jesteście swoim nieodnalezionym szczęściem! Drzwi się z powrotem otworzą, jak tylko zdacie sobie z tego sprawę i wyznacie sobie miłość!
Całuuuję Was mocno i życzę powodzenia!
Wasza Amelia
PS. O 19 zaczyna się uczta. Tym razem pojawi się smocza kuchnia pana Ashforda!"
- CO TO MA ZNACZYĆ, DO CHOLERY?!
Cała aż się trzęsła z wściekłości. Dłoń, w której dzierżyła kawałek papieru opatrzony piękną niebieską wstążeczką, zaczęła zaginać się w pięść.
- Możesz przestać wydzierać mi się do ucha? – spytała gburliwie chimera, brutalnie uświadamiając ją, kto stał tuż za nią. – Co znalazłaś?
W jednej chwili jej twarz pokryła się szkarłatnym rumieńcem, a miętoląca papier ręka zastygła w bezruchu.
Zelgadis przez moment przyglądał się całkowicie wyprowadzonej z równowagi czarodziejce, jednak zniecierpliwiony dotychczasowymi bezowocnymi poszukiwaniami sposobu opuszczenia orihalkonowego pomieszczenia nie miał ochoty czekać aż Lina wreszcie wydusi z siebie jakieś sensowne zdanie i jednym, płynnym ruchem wyrwał jej z dłoni sfatygowaną kartkę.
Nim minęła minuta, na całe pomieszczenie rozległ się…
- CO TO MA ZNACZYĆ, DO CHOLERY?!
Minęło tyle lat, od kiedy się wszyscy poznali. W tym czasie uległo zmianie niemalże wszystko. Wszystko… poza kilkoma szczegółami.
Sposób, w jaki na nią patrzył, kiedy myślał, kiedy nikt mu się nie przyglądał.
To jej niemalże niezauważalne spoglądanie, gdy siedział zanurzony w lekturze kolejnych opasłych tomisk.
Sytuacje, gdy pochłonięci w dyskusji, za którą tylko oni sami mogli nadążyć, zapominali o istnieniu całego świata.
To o sekundę zbyt długie przytrzymanie dłoni, gdy miał ją powstrzymać przed kolejnym gwałtownym wyskokiem.
Ten znacznie intensywniejszy niż u innych żal, gdy po raz kolejny wyruszał bez słowa pożegnania, wyrażany w postaci płomiennej złości.
To były jedynie szczegóły. Nic nieznaczące błahostki. Tak w każdym razie pewnie uważało każde z nich po wielu latach podświadomego ignorowania tych niewygodnych detali…
Amelia westchnęła ciężko na skutek własnych rozmyślań. To było to. Wreszcie udało jej się rozwiązać tę zagadkę. Zawsze pragnęła z całego serca, aby jej przyjaciele znaleźli w życiu prawdziwe szczęście. Tak, jak ona, gdy poznała miłość swojego życia…
Jej wybranek nie był jej pierwszym dziecięcym zauroczeniem, chociaż wiedziała, że pan Zelgadis będzie miał w jej sercu zawsze wyjątkowe miejsce. Kilka lat wcześniej z radością wyobrażała sobie samą siebie w pięknej, białej sukience u boku chimery w czarnym, dopasowanym garniturze. Z czasem jednak młodzieńcze serce zaczęło dojrzewać i dostrzegać, że mistrz szamanizmu przy swoim umiłowaniu własnej prywatności nie byłby w stanie żyć szczęśliwie w postaci tak publicznej osoby, jaką byłby małżonek koronowanej księżniczki Seyrun. A także doszła do niej zwyczajna prawda, że bezlitosny szermierz nigdy na nią nie patrzył tak, jak teraz jej prawdziwa miłość w jej oczy.
Kiedy usłyszała, że Lina i Gourry zaproponowali wspólne podróżowanie Sylphiel, nabrała pierwszych podejrzeń, że coś się zaczyna się zaburzać w typowej dynamice relacji jej przyjaciół. Gdy widziała ich po raz ostatni, nie ulegało żadnym wątpliwościom, że pomiędzy kapłanką a szermierzem pojawiły się gesty, jakie nie miały wcześniej miejsca, a którym rudowłosa czarodziejka przyglądała się z pozytywnie nacechowaną irytacją.
Właśnie wtedy u Amelii pojawiła się refleksja, że młodzieńcze uczucia nie są stałe. Owszem, mogą dojrzeć i się tylko umocnić, lecz w procesie dorastania pękają niczym puste ziarna, jeżeli brakuje im odpowiednich podstaw. Dzięki temu nowemu podejściu pozwoliła odejść dawnemu uczuciu i otworzyła się na nową relację, gdzie czuła się kochana, bezpieczna i po prostu szczęśliwa.
Była tak przepełniona szczęściem, że za wszelką cenę chciała, aby jej przyjaciele również doświadczyli czegoś podobnego do niej. I te myśli naprowadziły ją na rozważenie relacji pomiędzy bezlitosnym szermierzem i rudowłosą czarodziejką. Nie miała całkowitej pewności, że ma rację, ale postanowiła zaryzykować. W końcu miłość i sprawiedliwość zawsze zatriumfują!
Z tą myślą w głowie, z żarem w sercu i z zapałem w palcach Amelia zabrała się do wypisywania czterech identycznych zaproszeń. W jej ogarniętym przez miłość umyśle powoli zaczął kiełkować doskonały plan. Tak doskonały, że nawet tak uparte duchy jak panna Lina i pan Zelgadis będą musieli się poddać sile miłości!
- JAK. TO. JEST. MOŻLIWE?! Jakim cudem te runy nie mają nawet pojedynczej luki?! Zel! To twoja wina! Ty ją uczyłeś runów!
- Uczyłem ją tylko podstaw. Aby ułożyć taką sekwencję, musiała zasięgnąć porady nadwornego maga Seyrun. Zresztą mam ci przypomnieć, kto ją uczył o właściwościach orihalkonu?
- Nie rozśmieszaj mnie, podałam jej jedynie kilka faktów, które powinien znać każdy mag.
- No i gratulacje. Udało ci się stworzyć prawdziwe monstrum.
- MI się udało? Czy przypadkiem nie zapominasz, od kogo nauczyła się stosować niemoralne podstępy?
- Nie bądź taka skromna. Ja tu widzę wpływy twojego nieprzebierania w środkach w dążeniu do celu i braku pomyślunku o skutkach twoich czynów.
- Że co?! Ty samolubny, egoistyczny dupku! Ja przynajmniej nie pokazuję na każdym kroku, że mam w dupie własnych przyjaciół!
- Och, doprawdy? Byłaby z ciebie prawdziwa krynica dobroci, gdybyś nie była hipokrytką.
Tego było już za wiele. Gorąca wściekłość zaślepiła jej umysł i dziewczyna niewiele się namyślając wzięła zamach. Niemalże w ułamku sekundy mężczyzna złapał jej dłoń. Widząc kątem oka drugi cios, błyskawicznie unieruchomił jej drugą rękę. Czarodziejka wydała z siebie okrzyk wściekłości, gdy w jednej chwili Zelgadis wykręcił jej obie ręce do tyłu, przyciągając ją blisko do siebie, blokując jej jakikolwiek ruch własnym ciałem.
- O, właśnie to robisz całe życie! Chowasz się za maską wkurwiającego przemądrzalca, który ma wszystko w dupie, odpychając wszystkich, którzy chcą się do ciebie zbliżyć! – wykrzyczała mu prostu w twarz.
- Masz ciekawe sposoby zbliżania się do ludzi – odparł tonem ociekającym sarkazmem.
- Och, nie wiedziałam, że taki z ciebie znawca zachowań ludzkich. Szkoda tylko, że nie stosujesz swojej wiedzy w praktyce.
- Cóż, jesteś mistrzynią generowania sytuacji, w których ta wiedza zupełnie się nie sprawdza.
- Że co?
- Na przykład teraz. Co w zasadzie chciałaś osiągnąć?
Jego spojrzenie było tak przenikliwe, że Lina po raz pierwszy odczuła pozycję, w jakiej się znajdowali. Pozbawiona w zasadzie jakiejkolwiek możliwości ruchu, nagle stała się bardzo świadoma faktu, że każdy centymetr kwadratowy jej ciała ciasno przylegał do muskularnego torsu mężczyzny. Ich twarze znajdywały się bliżej niż kiedykolwiek…
- Chciałam, żebyś wreszcie przestał się zachowywać jak ostatni kretyn – odparła nieco spokojniej. Nagłe zdenerwowanie obecną sytuacją błyskawicznie wpłynęło na ochłodzenie jej temperamentu. – Puścisz mnie wreszcie?
Zelgadis uważnie lustrował ją przez dłuższą chwilę.
- A przestaniesz wreszcie wygadywać te pierdoły, jak to rzekomo mam was w dupie?
- Powiedziałam tylko, jak odbieram w większości twoje postępowanie. To już twoja sprawa, aby to zmienić.
- Przesadzasz.
- Nie, Zel, nie przesadzam.
Te słowa w jakiś sposób go dotknęły. Czarodziejka poczuła, że jego chwyt traci na sile, co natychmiast wykorzystała, wyrywając się z jego uścisku.
- Stale znikasz bez słowa. Czasami nawet nie było wiadomo, czy w ogóle żyjesz. To jest twoim zdaniem przesada?
- Wiesz, że miałem ku temu powód. – W jego głosie po raz pierwszy od początku całej tej przepychanki słownej zanikła chłodna ironia. – Poza tym przecież nie zostawałaś sama...
- Taaa. Z Gourry'm, który od roku się zastanawia, jak się oświadczyć i zakochaną w nim na zabój kapłanką, która już nie wie, co ma zrobić, aby wspomóc odwagę tego blond kretyna. Nie dodajesz sobie argumentów, Zel.
- Co? Gourry… chce się oświadczyć Sylphiel?
- Widzisz? Jakbyś nie miał nas w dupie, to byś o tym wiedział.
- I dla ciebie to jest w porządku?
- Że co niby? To, że masz nas w dupie, nie jest w porządku.
- Lina.
- Gourry i Sylphiel? Jak najbardziej – oznajmiła w taki w sposób, który mocno sugerował powstrzymanie następnych pytań w tym temacie. – A co cię to w ogóle obchodzi? – dodała po chwili.
Na długą chwilę zapadła absolutna cisza.
- Obchodzi mnie to – powiedział cicho.
Czerwone oczy rozszerzyły się w szoku.
- Co masz dokładnie na myśli?
- A jak uważasz, wielka i podobno genialna Lino Inverse? – zadrwił mag.
- Możesz na jedną pieprzoną chwilę przestać ironizować?
- Gdzieżbym śmiał. Po prostu pokładam nieskończoną wiarę w twe przymioty umysłowe.
- Jaki. Ty. Jesteś. Irytujący! – wycedziła przez zęby czarodziejka, wykrzykując ostatnie słowo.
Chimera skrzywiła się na skutek nadmiaru decybeli.
- Czy ty naprawdę nie potrafisz mówić ciszej? – odezwał się z lekkim poirytowaniem.
- Odpowiesz wreszcie na moje pytanie?
- Eeech…– Zelgadis westchnął ciężko, po czym mimowolnie się zarumienił. – W liście Amelii może tkwić odrobina prawdy.
W pomieszczeniu ponownie zapadła cisza.
- I dopiero teraz mi to mówisz? – odezwała się wreszcie rudowłosa, również się rumieniąc.
Mężczyzna parsknął z drwiną.
- A kiedy niby miałem o tym wspomnieć? Przed czy po tym, gdy skakałaś mi do gardła, jak się tylko spotkaliśmy?
- Dostawałeś to, na co zasługiwałeś. – Założyła ręce na piersiach i odwróciła głowę. – Ale… mi również się wydaje, że list Amelii nie jest tak zupełnie pozbawiony sensu...
W jednej chwili zapadła cisza. Dwójka zupełnie niespodziewających się takiego obrotu spraw ludzi patrzyła się na siebie w oniemieniu. Nie wiedzieć kiedy rozległ się cichy trzask. Wielkie, opatrzone ciężką runiczną pieczęcią orihalkonowe drzwi otworzyły się.
Kilka Fire Balli, których celem była koronowana księżniczka Seyrun, później Lina Inverse z pełnym, szczęśliwym żołądkiem ponownie przeklinała w myślach bezlitosnego szermierza. Zniknął. Znowu. Jej ręce zacisnęły się w pięści. Idiota, idiota, idiota. Wszystko wokół ją irytowało. Entuzjastyczne szmery, pijackie chichoty towarzyszące uczcie, kolejne nieudolne zagadywanie Sylphiel przez Goury'rgo. Chociaż jak miała być szczera, może wcale nie takie nieudolne. Patrząc w uradowane oczy Sylphiel i pogodę na twarzy byłego właściciela Miecza Światła, można było to uznać za swoisty rodzaj szczęścia…
Westchnęła ciężko i wstała od stołu. Dotarcie do przydzielonej jej komnaty nie zajęło jej wiele czasu. Zrzuciła z siebie pelerynę i natychmiast położyła się na łóżku. Zamknęła oczy, łudząc się, że szybko nadejdzie sen, który sprawi, że chociaż przez moment nie myślałaby o tym idiocie.
Zaklęła w duchu po raz kolejny. Czemu wielka Lina Inverse, arcymistrzyni czarnej magii, musiała się zmagać z czymś takim? Dlaczego ludzie są tak beznadziejnymi istotami, że podświadomie uzależniają swoje szczęście od woli jednej osoby? I czemu w tym przypadku nie może się różnić od zwyczajnych śmiertelników?
Z okrzykiem wściekłości poderwała się z łóżka. Nie no, w takim stanie nigdy nie zaśnie. Bez namysłu wstała i ruszyła w stronę balkonu. I jak tylko przekroczyła próg…
- Już się zmyłaś z imprezy? – Do jej uszu doszedł znajomy, melodyjny tenor. Zelgadis stał swobodnie, opierając się o sąsiadujący balkon.
W jednej chwili poczuła, że coś jej się zaczęło przewracać w żołądku.
- I tak zostałam dłużej niż ty – odparła z pozorną niedbałością w głosie.
- Wiesz, że nie lubię takich zgromadzeń.
- I tak jestem w szoku, myślałam, że już dawno swoim zwyczajem opuściłeś Seyrun – odwróciła od niego wzrok, wpatrując się w zdające się ciągnąć w nieskończoność ogrody królewskie.
- Jesteś blisko. Wyruszam jutro rano.
Ponownie poczuła ścisk w sercu. Czego chcesz więcej? – pytała samą siebie. Chciałaś, aby ci mówił, kiedy odchodzi. Właśnie to robi, więc o co ci jeszcze chodzi? Nienawidziła u siebie tej słabości. Tego, że jeden człowiek potrafił sprawić, że całkowicie traciła władzę nad swoimi emocjami.
- W takim razie szerokiej drogi – powiedziała, siląc się na obojętność w głosie i ruszyła w stronę swojego pokoju.
- Lina.
Zatrzymała się.
- Co?
- Jeżeli naprawdę masz dosyć Gourry'ego i Sylphiel, może chcesz ruszyć ze mną?
Lina oniemiała patrzyła się na niego przez kilka dłuższych chwil aż w końcu opanowała się i uśmiechnęła się z wyższością.
- A co? Zorientowałeś się, że potrzebujesz pomocy wielkiej i genialnej Liny Inverse?
Zelgadis uśmiechnął się półgębkiem.
- Po dzisiejszym dniu trochę zacząłem wątpić w ten kawałek o genialności.
Młoda kobieta zmrużyła niebezpiecznie oczy. W jej dłoni pojawił się Fire Ball.
- Powtórz to.
Mag jednym płynnym skokiem pokonał dzielącą ich barierkę i stanął tuż przed czarodziejką.
- Naprawdę zamierasz mnie teraz szczuć Fire Ballami?
- Hm… - Czarodziejka przyłożyła palec do ust w teatralnym geście zastanawiania się. – Patrząc na całokształt twojej działalności, chyba tak.
Niezrażony jej słowami i gestami Zelgadis wciąż się niebezpiecznie uśmiechał. Bez wahania wyciągnął rękę i lekko objął ją w talii.
- Ale… może twój wyrok zostanie trochę oddalony w czasie. – Mimowolnie się uśmiechnęła, gdy mężczyzna przyciągnął ją jeszcze bliżej siebie.
- No proszę, od kiedy to Lina Inverse nauczyła się cnoty łaskawości?
- Phi, Lina Inverse od zawsze była łaskawa. Wystarczy być trochę mniejszym dupkiem niż zazwyczaj.
Fire Ball zniknął zupełnie, gdy Zelgadis zaczął lekko gładzić palcem jej policzek.
- Wystarczy się trochę mniej wydzierać i trochę bardziej słuchać ludzi, wiesz? W każdym razie, chociaż ciężko mi to przechodzi przez usta, pomysł Amelii chyba nie był wcale taki najgorszy – oznajmił mag z zadowoleniem w głosie.
Czarodziejka oparła ręce o jego tors.
- Coś w tym może być. – Uśmiechnęła się raz jeszcze. – Ale nie chcemy dać naszej uczennicy satysfakcji, prawda?
Zelgadis lekko się zaśmiał.
- O, nie. Niech minie trochę czasu, zanim zda sobie sprawę, jakim się stała przebiegłym manipulatorem.
- Będzie dobrą władczynią, prawda?
- Nie mam do tego żadnych wątpliwości – odparł mężczyzna, pochylając się i delikatnie muskając usta czarodziejki.
