Dwoje młodych ludzi krążyło wokół marmurowej fontanny, rozkoszując się ciepłem słońca świecącego ponad ich głowami. Miedzianowłosy ujął kobiecą, delikatną dłoń w swoją i machał nią w rytm jednostajnych kroków. Rozwichrzona czupryna kładła delikatne cienie na zielonych tęczówkach, pozostawiając czoło spowite szarą poświatą. Wokół oczu pojawiły się delikatne zmarszczki, kiedy uśmiechnął się szeroko. Zmarszczył lekko nos i zmrużył powieki, gdy przed ich nogami przebiegły dwa rozpędzone psy. Spojrzał na swoją towarzyszkę i zrozumiał, że miłość może nie mieć granic. Być niezmierzoną i nieprzebytą taflą morskiej wody, która woła o więcej i pragnie doświadczeń. On mógł, a przynajmniej chciał, dać jej wszystko, o czym marzyła. Szatynka zagryzła dolną wargę, ale mimo tego ogólny wyraz twarzy przedstawiał zadowolenie. Czuła na swojej dłoni ciepło innej, obcej skóry, w wyniku czego po jej ciele rozchodziły się przyjemne dreszcze. Drugą ręką przytrzymywała przewieszoną przez ramię czerwoną torbę, tak aby amortyzować kolejne uderzenia o biodro. Już drugi raz powolnym krokiem okrążali fontannę, gdy Edward przerwał ciszę:
– Może usiądziemy?
Skinęła głową i podążyła za przyspieszającym stopniowo mężczyzną. Miedzianowłosy przysiadł na brązowej ławce, opierając się o metalowe pręty i pociągnął dziewczynę, tak aby usiadła na jego kolanach. Objął ramionami wątłą talię ukochanej kobiety. Choć znali się od niedawna – wiedzieli, że to jest "to". Wielka miłość z happy endem. Wzloty i upadki, choć tych pierwszych zdecydowanie więcej.
– – Kocham cię – szepnął – wiesz o tym, prawda?
– Uświadamiasz mnie przy każdej okazji.
Obdarzyła go promiennym uśmiechem i musnęła jego wargi. Włożyła dłoń w gęstą czuprynę Edwarda i zaczęła delikatnie masować skórę. Nie reagował. Obniżyła się i pocałowała go w czubek głowy. Nie sądziła, że potrafi zakochać się w ciągu miesiąca, a teraz miała przed sobą żywy dowód na to, jak bardzo się myliła.
– Nie myślisz, że jest zbyt idealnie? – zapytała, wpatrując się w przestrzeń za jego ramieniem.
– Tak, ale wykreślając jedno słowo: "zbyt" – wymruczał. – Kocham cię i będę to powtarzał codziennie, jak to się mówi, do końca świata i jeden dzień dłużej.
Po policzku Belli spłynęła jedna samotna łza, której żadne z nich nie otarło.
Dwa nagie ciała, do niedawna połączone w ekstazie, leżały bezwładnie na obszernym łóżku. Mężczyzna jedną rękę założył sobie pod głowę, a drugą pieścił piersi swojej towarzyszki. Jasnowłosa piękność podkuliła nogi i zatonęła w narastającej fali wyrzutów sumienia. Nie chciała czuć się winna – kochała Edwarda. A to, co on robi, jest jego decyzją, powtarzała w myślach. Próbowała okłamać samą siebie, choć nie do końca jej się to udawało. Przekręciła głowę w prawo, w stronę mężczyzny jej życia i ujrzała wpatrujące się w nią zielone oczy.
Zdrada nie wynika
z braku miłości,
lecz z nadmiaru tego
pierwiastka...
– Tan... Ja...
– Wiem, i tak do niej wrócisz. – Zagryzła dolną wargę, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy, i wtuliła się w ciało przystojnego mężczyzny.
Mimo starań zaczęła panicznie szlochać, a jej oddech stopniowo przechodził w nerwowe rzężenie. Edward czuł się jak świnia i miał ku temu powody. Ranił dwie bliskie kobiety – Bellę i Tanyę – i nie czuł się z tym dobrze. Kochał żonę i nie potrafił nawet podać powodu kolejnej nocy spędzonej w gościnnych objęciach bliskiej przyjaciółki. Oficjalnie był na delegacji, a znajdował się w przestronnej sypialni, trzymając w dłoni kobiecą piękność zamiast teczki pełnej papierów. Spędzał tu coraz więcej czasu, i choć wiedział, że dawał tym samym Tanyi nadzieję, nadal to robił.
Edward miał nieczyste sumienie, którego protesty zagłuszał alkoholem, choć zdecydowanie częściej w objęciach namiętnej kochanki. I tak koło się zamyka...
– Bello, muszę ci o czymś powiedzieć – zakomunikował przygnębionym tonem.
Kobieta stała na krześle, wycierając zabrudzone szyby w oknie kuchennym. Rozprzestrzeniała kolejne dawki piany, które potem rozmazywała specjalnymi ściereczkami. Słyszała słowa męża, ale, szczerze mówiąc, teraz obchodziła ją głównie czystość okien przed świętami Bożego Narodzenia.
– Czy możesz to, do cholery, przerwać? – zapytał, podnosząc nieco głos.
Poskutkowało.
Bella zeszła na podłogę i usiadła na krześle. Założyła nogę na nogę, odchrząknęła i oznajmiła:
– Słucham cię, kocha...
– Zdradziłem cię – przerwał jej w pół słowa.
Tylko człowiek
o wielkim sercu
może wybaczyć
niewybaczalne.
Tylko człowiek
bez serca
może doprowadzić
do niewybaczalnego.
Twarz Belli momentalnie straciła jakikolwiek wyraz i przybrała przygnębioną minę. Trzymany w prawej ręce płyn do mycia spadł na drewnianą podłogę. Jak ich wielka miłość mogła się skończyć? Brutalna prawda wpadła do głowy i stopniowo poddawała się dogłębnej analizie. Co stało się ze szczęśliwym zakończeniem? Czy zagubiło się gdzieś po drodze między rodziną a karierą? Możliwe. Wystarczyły dwa słowa i kobieta podjęła natychmiastową decyzję. Jej emocje zmieniały się jak w kalejdoskopie – od żalu, przez smutek, aż po złość. W jednej chwili runęła cała, z trudem wykreowana rzeczywistość.
– Kochanie, ja... – zaczął.
– Nie nazywaj mnie tak, do cholery! – odwarknęła, podnosząc na niego wzrok. – Z kim?
– To nieistot...
– Z kim? – krzyknęła, akcentując dobitnie każde słowo.
Nie chciał mówić o tym fakcie, tak jak i nie chciał zniszczyć miłości, która między nimi była. Przez ostatnie dwa tygodnie zastanawiał się nad swoim życiem i zrozumiał, kogo musi wybrać.
– Wracasz do niej? – Skinął głową. – Wiedziałam.
Blondynka oparła się o twardą ścianę i zsunęła na zimną podłogę, podwijając nogi pod brodę. Kiedy z oczu popłynęła pierwsza łza, pomyślała, że bijące dotąd serce umiera. Wraz z drugą zrozumiała, że cała jej osoba powoli zbliża się ku śmierci. Gdy on wyjdzie, skończy się jej życie... A później przestała już liczyć słone kropelki. Oparła głowę o kolana i zanurzyła się w ciemności. Bez niego mnie nie ma, pomyślała. Nie podnosiła wzroku, ale słyszała szurające buty i trzask zamykanych drzwi.
Wyszedł.
Jej życie się skończyło. Przez jednego człowieka.
Był przekonany, że podjął właściwą decyzję.
– Z Tanyą – szepnął ledwo słyszalnie.
Dotarło do niej. Te wszystkie wizyty wspólnej znajomej, uśmieszki... Były niemal przyjaciółkami. Ale przyjaciółki tak nie postępują. Kiedy wychodziłam, zostawiając ich ze sobą, myślała, rzucali się sobie w objęcia.
– Gdzie? – Uderzyła otwartą dłonią w policzek męża.
– Nieważne... – Przyłożył zimną rękę do piekącego miejsca.
Jednak Bella nie dała się tak łatwo zbyć:
– U nas? W naszym małżeńskim łożu? – Popchnęła go i odwróciła się w stronę okna.
– Przecież wiesz, że nie byłbym do tego zdolny – zaprotestował
– Już nic nie wiem. Dawniej nie byłbyś zdolny do zdrady.
Otarła rękawem płynące łzy, wsunęła buty, założyła kurtkę i wybiegła z mieszkania.
– To koniec! – krzyknęła ze schodów.
Bella przechadzała się parkową uliczką, lewą ręką muskając przystrzyżone krzewy. Delikatny wiaterek smagał jej zwiewną, białą sukienkę i rozpuszczone włosy. Skręciła w prawo i dotknęła opuszkiem marmur fontanny, przeszedł ją dreszcz. Tędy spacerowali z Edwardem, gdy byli jeszcze szczęśliwi.
Teraz samotnie przemierzali świat.
Ona tu, a on tam.
Młodzi, lecz los ich nie szczędził.
Miedzianowłosy mężczyzna oparł się o biały marmur i zerknął na dno fontanny. Rzucił tam kamyk i obserwował rozchodzące się fale. Kiedyś robili tak razem z Bellą.
Głupota zniszczyła ich szczęście.
Miłość runęła w otchłani.
Bella spostrzegła delikatny ruch wody, ale nie widziała, kto go wywołał. Od drugiej strony fontanny oddzielała ją potężna ryba, z której swój początek brał wodny wachlarz. Zapragnęła wejść w marmurową misę i stanąć za linią spadającej cieczy, która oddzieliłaby ją od świata.
Trwali tak kilka minut blisko siebie, a jednak daleko. Dzieliło ich parę metrów, które były przepaścią.
Odsunęła się od marmuru i ruszyła w stronę wyjścia z parku.
Odwrócił się i wszedł w kolejną alejkę.
