tytuł: Księga Marzeń
autor: euphoria
fandom: HP
pairing: SS/HP
info; Dla tygodnia snarry - drogi ku snarry prompt z księgą... to jest AU z bratnimi duszami :)

dla angi w ramach podnoszenia na duchu za poprzedni angst :P


Harry był pewien, że ten rok będzie inny. Czuł już w swoich kościach i chociaż Ron żartował z niego, obaj wiedzieli jak bardzo ważne wydarzenia ich czekały. W pociągu słychać było przyciszone rozmowy. Ich wagon wypełniony uczniami ostatniego roku nie spędzał tych ostatnich chwil wolności hałasując i śmiejąc się. Większość zastanawiała się czy to co zastaną w szkole zmieni ich życie nie do poznania.
- Och to śmieszne – warknęła Hermiona w końcu, odkładając księgę, którą zapewne dla rozrywki trzymała w torebce.
Harry ten jeden raz naprawdę nie cierpiał magii. Jego przyjaciółka miała tendencję do mieszczenia w tych portmonetkach całych bibliotek i jeszcze uważała, że wraz z Ronem powinni studiować równie wnikliwie co ona. Gdyby nosiła z sobą cokolwiek na temat quidditcha, byliby wniebowzięci. Tymczasem ona katowała ich głównie transmutacją czy numerologią.
- Nie wierzę w przeznaczenie – powiedziała, ignorując to, że wszyscy w ich przedziale spoglądają na nią po raz pierwszy jakby to ona była szalona, a nie Luna obserwująca ją spokojnie ze swojego miejsca.
Harry nie był zaskoczony jej reakcją. Sam nie był początkowo przekonany czy Ron nie żartuje, gdy zaczął mu opowiadań o starej księdze przekazywanej z pokolenia na pokolenie w jednym w jednym z najstarszych czarodziejskich rodów. Protoplasta rodziny był tak niezaniepokojony faktem, że jego liczne dzieci przedwcześnie związywały się ze swoimi wybrankami, że zaklął cymelium w ten sposób, by w dzień ich siedemnastych urodzin pokazywało imię tego, kto jest im faktycznie przeznaczony.
Z biegiem czasu więzy rodzinne rozluźniały się, ale czar zamiast przestać działaś, nabierał tylko więcej mocy, wiążąc ze sobą czarodziejów wszystkich rodzin. Nie było tajemnicą, że większość rodzin magicznych było z sobą spokrewnionych w tym lub innym pokoleniu, ale dla ludzi pokroju Hermiony czy jego – wychowanych w mugolskich rodzinach, brzmiało to nieprawdopodobnie. Granger zresztą była przekonana, że jej nazwisko nie widnieje w księdze. Zgodnie z twierdzeniem Slytherina nie była czystej krwi, więc nie podlegała temu prawu.
Kiedy zeszli się z Ronem rok wcześniej, zapewne żadne z nich nie myślało o księdze, która leżała zapewne zakurzona na półce w gabinecie Albusa Dumbledore'a.
- Nie ma czegoś takiego jak bratnia dusza – zaprzeczyła. – Pomyślcie o tym chociaż przez sekundę…
- Denerwujesz się tym, że może cię tam nie być? – spytała Lavender i Harry pierwszy raz w życiu poczuł, że mógłby uderzyć dziewczynę w twarz.
Hermiona poczerwieniała niemal natychmiast. Od czasu, gdy pokonali Voldemorta takie twierdzenia nie zdarzały się zbyt często. Jego przyjaciółka jednak miała mały kompleks na punkcie swojego pochodzenia. I odbiła Lavender chłopaka, co nie stało się nigdy wcześniej. Brown na pewno nie zamierzała głosić rasistowskich poglądów w czasach, gdy skazywano za nie na Azkaban, ale dokuczanie koleżance już leżało w granicach jej możliwości.
- Myślę, że Hermiona ma trochę racji – podjęła nagle Luna, zupełnie nieświadoma napięcia, które nagle zapanowało w ich przedziale. – Ci, którzy znaleźli miłość wcześniej, wiedzą, że nie da się umniejszyć temu uczuciu. A nawet jeśli ktoś innych jest ich bratnią duszą, jak zważyć szczęście? Jak określić które byłoby większe? – spytała filozoficznie Krukonka.
Harry przygryzł wnętrze policzka, bo fakty były takie, że nie spodziewał się wiele przez ostatnie kilka lat. On już osiągnął apogeum tego co mógł. Zamieszkał z Remusem w domu Syriusza i nie musiał oglądać każdego dnia Dursleyów. Pokonał Voldemorta i mógł spokojnie sypiać każdej nocy nie zastanawiając się nad tym czy następnego dnia obudzi się lub którekolwiek z jego przyjaciół.
To też był rodzaj szczęścia. I był pewien, że nie oddałby tego za nic na świecie.
- Po co zatem w ogóle są odczytywane te nazwiska? – spytała Lavender, zapewne nie chcąc dać za wygraną.
Lun wzruszyła ramionami.
- Może po to, aby dać szczęście tym, którzy go nie odnaleźli? – odpowiedziała Krukonka, nic sobie nie robiąc z ostrego tonu Brown. – Albo po to, aby przekonać nas, że powinniśmy dać szansę tym, o których sądzimy, że nie są nas warci – dodała i tym razem spojrzała na Lavender tak, jakby wiedziała co, o czym pozostali nie mieli pojęcia.
Brown zaczerwieniła się i spuściła wzrok.
- Poza tym, gdy księga zostanie wysłała do Beuxbatons i pojawią się tam nasze nazwiska, ułatwią nam spotkanie z wilami – rozmarzył się Seamus.
Harry miał ochotę przewrócić oczami, ale właśnie w ten sposób Bill spotkał swoją żonę. Nikt nie wiedział o tym, że będą tak doskonałą parą, bo porażeni jej urodą, nigdy nie starali się nawet z nią porozmawiać. Przy bliższym poznaniu okazała się niezwykle inteligentną czarownicą, z talentem do zaklęć nie mniejszym niż ten, który posiadał Bill. Podobno porozumieli się niemal od razu.
W normalnych warunkach nigdy nie mieliby okazji się nawet spotkać.
- Albo Durmstrangu – rzuciła Lavender. – Słyszałam, że Krum nie dostał swojego nazwiska. To oznaczałoby, że to ktoś młodszy od niego. Biedak od dwóch lat czeka na miłość… - urwała sugestywnie Gryfonka i Harry naprawdę zaczynał jej nie lubić.
Wiele zmieniło się od czasu, gdy ostatnim razem podróżował ze swoimi kolegami. Prawie cały ostatni rok śledzili horkruksy i starali się je zniszczyć za wszelką cenę. Nie ominęło ich wiele, ponieważ Hogwart zamknięto. Wielu uczniów uczyło się w domach, ale zamknięcie w tak łatwym celu jak szkoła było zbyt niebezpieczne. Czarodziejskie rodziny ukrywały się tygodniami, zmieniając często miejsce pobytu, żeby nie zostali namierzeni.
Pierwszy zatem raz mieli się pojawić ponownie w zamku po tak długim czasie. Pierwszaki w podwójnej ilości niemal zmiotły ich z peronu, gdy próbowali zająć swoje miejsca.
- Sporo osób zginęło – poinformowała ich Hermiona sucho. – Nie sądzę, żeby wszyscy dostali swoje bratnie dusze. Niezależnie od tego czy tego chcą czy nie. Nie wiem czy to nie przyniesie więcej złego niż dobrego – dodała.
- A kto nie chciałby wiedzieć, że ktoś tam jest, kto będzie cię kochać bezgranicznie? – spytała Lavender. – Pozostali po prostu zostaną sami sobie – dodała, wzruszając ramionami.
- To trochę okrutne, nie sądzisz? – spytała Hermiona.
- Wojna była okrutna. To po prostu jej następstwo, ale nie widzę powodu, żeby odbierano szczęście jednym, żeby nieunieszczęśliwiać drugich, którzy może nawet nie mają bratnich dusz – dorzuciła Lavender i Hermiona przygryzła wnętrze policzka.
- My już mamy bratnie dusze – wtrącił nagle Ron, obejmując swoją dziewczynę ramieniem. – Jest mi wszystko jedno czy Dumbledore wyczyta nam te nazwiska czy nie. Bo wiem jak one brzmią – dodał, całując Hermionę w usta.

oooo

Harry czuł się dziwnie w swoim starym dormitorium. Zamek był pusty podczas wojny, więc nikt nie miał powodu go atakować. Powrót do niego zatem był jak podróż w przeszłość do czasów, gdzie nie niepokojony przez nikogo Irytek robił im żarty już w progu szkoły. Gdzie Krwawy Baron próbował opanować zamieszanie, a Bezgłowy Nick opowiadał im o tym, co działo się tutaj w czasie, gdy ich nie było.
Dla duchów świat poza nie istniał i było w tym coś kojącego.
Harry położył się w na swoim łóżku, wciąż nie mogąc się przyzwyczaić do miękkiego posłania. Namiot, w którym podróżowali był bardzo wygodny, ale w niczym nie można było go porównać do prawdziwego łóżka. Do normalnego pokoju z oknami i stabilną podłogą. Do tego poczucia bezpieczeństwa wywodzącego się stąd, że nikt nie podpali ich we śnie.
Przez ostatnie tygodnie miał problemy z przyzwyczajeniem się do tego, że w ogromnej kamienicy są tylko z Remusem. Nie słyszał oddechu Lupina i po kilka razy w nocy sprawdzał czy na pewno mężczyzna jest bezpieczny.
Było dla niego dziwnym, że nie mieli wart i wiedział, że Ron z Hermioną czują się podobnie, ponieważ gdy przyjechali do niego na tydzień, koczowali w jednym pokoju jak za starych dobrych czasów.
Remus twierdził, że byli za młodzi na to, aby wyruszyć samym na taką wyprawę, ale Harry sądził, że nigdy nie było dobrego czasu do tego, aby stać się samodzielnym. Czy wygrać z Voldemortem.
Ron wskoczył na łóżko koło niego, a potem skopał buty, które ciężko upadły na podłogę. Neville z Deanem i Seamusem wciąż byli w Pokoju Wspólnym, ale Harry nie potrafił przyzwyczaić się na nowo do tego zgiełku. Nie chciał zastanawiać się czy twarze, których nie dostrzega tym razem to spóźnialscy. Czy martwi.
- Słyszałem, że nie ma jeszcze wszystkich profesorów – zaczął Ron.
- Mieli najdłuższe wakacje świata. Trelawney była zdruzgotana na pogrzebie Flitwicka. Wątpię, aby chciała wracać do zamku – odparł, starając się nie przypominać sobie wszystkich tym razy, gdy aportowali się z Remusem na cmentarze, by pożegnać ludzi, których mniej lub bardziej znali.
- Ma być podobno nowy nauczyciel eliksirów – rzucił Ron i Harry spojrzał na przyjaciela krzywo.
- Masz nadzieję, że Snape porzucił swoją pasję? – spytał.
Weasley wpatrywał się w sufit z rozmarzeniem.
- Nie pozwolisz mi się cieszyć tą wizją, prawda? – upewnił się Ron. – Wiem, że świetnie sfingowali tę śmierć Dumbledore'a, ale to nie zmienia, że facet jest po prostu dupkiem.
Harry prychnął rozbawiony. Nie widywali Snape'a zbyt często, ale stary profesor nigdy nie okazał im ani cienia sympatii. Stanowił stały element tej wojny niczym dropsy Dumbledore'a. Hermiona oczywiście nie pozwalała im na żadne nieprzyjemne komentarze, ale nie szło to najlepiej, ponieważ Snape nie mógł im już grozić utratą punktów.
Mężczyzna jednak szybko uciął ich szczeniackie popisy, gdy przyłożył Ronowi różdżkę do szyi i powiedział, że jeszcze jedno słowo, a 'Wybraniec będzie musiał sobie szukać kogoś nowego na stanowisko głupkowatego najlepszego przyjaciela'.
Harry do tego czasu nie miał już swojej różdżki, bo Snape odebrał mu ją w ciągu kilku sekund, a Hermiona nie wydawała się zainteresowana uwalnianiem swojego chłopaka. Mogła go kochać, ale miała swoje zasady.
- Wciąż się go boisz? – spytał Harry, nie mogąc się powstrzymać.
- Uwierz mi na słowo, że Voldemort nie był tak przerażający. Zresztą wężowamorda nie żyje, a Snape trzyma się całkiem dobrze – oznajmił mu Ron, jakby to dowodziło czegokolwiek. – Dziwnie będzie spać bez Hermiony – dodał i to była ta część, o której Harry nie chciał słyszeć.
Kiedy sypiali w małym namiocie, nigdy nie było dość miejsca na nic, ale w połowie ich wyprawy zaczął się zastanawiać czy i tak nie zostanie wujkiem wcześniej niż się spodziewał. Nie wiedział czy to bliskość śmierci sprawiła, że ta dwójka się zeszła, ale Ron od dawna wzdychał tylko za Hermioną. Rzucił Lavender o wiele zresztą wcześniej. Zanim dowiedział się, że ma jakiekolwiek szanse u ich wspólnej przyjaciółki. Zerwał Brown dla marzenia, które mogło się nie spełnić i to zapewne Lavender bolało najbardziej.
- Zastanawiasz się kto widnieje koło ciebie w księdze? – spytał Ron w końcu, przerywając ciszę.
- Ta osoba już dawno może nie żyć – stwierdził Harry. – Albo może być już z kimś jak ty i Hermiona – dodał.l
Nie dodał, że od czasu, gdy ukazały się artykuły w Proroku cały czarodziejski świat czekał na niego i wybrankę lub wybranka jego serca. Wydawało mu się to początkowo śmieszne, cała ta nagonka, ale widząc jak Ron i Hermiona rozmawiają ze sobą, przypomniał sobie czasy, gdy nie potrafił spojrzeć na Cho z tym charakterystycznym drżeniem. Brakowało mu czegoś, co nie byłoby związane z wojną czy Remusem. Obaj zresztą stracili tak wiele, że zamknęli się w kamienicy głównie po to, aby ignorować wszystkich. Nie uczęszczali na imprezy organizowane przez Ministerstwo i nie interesowały ich stowarzyszenia do walki o równouprawnienie. Jeśli świat zamierzał znowu stanąć do walki – oni się z niej wycofywali.
Harry widział codziennie jak Remus tęsknił za Tonks, która zginęła bardzo szybko w początkowej fali ataków. Ich aurorską grupę otoczono i nawet Moody poległ w tej małej mugolskiej wiosce. Nie mógł nie dostrzec jak wilkołak gładził wieczorami ich nieliczne wspólne zdjęcia.
Nie wiedział czy informacja o tym kto jest jego bratnią duszą zmieni jego życie na lepsze. W zasadzie potrafił cieszyć się jedynie z tego, że dorosłym w świetle prawa stał się po wojnie, a nie przed nią. Może ktoś kto byłby mu przeznaczony, kto związałby z nim swój los, zostałby narażony tym bardziej na ataki. I zmarłby, a on musiałby sobie poradzić z poczuciem winy, że przez niego zginął ktoś tak mu drogi, bo samo jego nazwisko było zagrożeniem.
Ron i Hermiona nigdy nie wspominali o tym głośno, ale wiedział, że ich wzajemne powiązanie sprawiało, że nie mogli wspólnie wyjść. Zastanawiano się publicznie czy ich związek przetrwa, chociaż Harry naprawdę uważał, że cholerna księga już dawno powinna zostać zniszczona. Był pewien też, że cokolwiek w niej nie zawarto, Ron i Hermiona będą ze sobą na zawsze. Nie wiązała ich magia czy przeznaczenie, ale coś o wiele silniejszego. Podczas wojny musieli sobie bezgranicznie ufać i na sobie polegać. Wspólnie zostali uwięzieni, razem przeżywali śmierć Zgredka. To Ron i Hermiona stali wtedy u jego boku w szczerym polu i nie odsunęli się nawet o krok, gdy nastąpił atak. Trwali przy nim i trwali przy sobie. Jeśli zatem nie byli swoimi bratnimi duszami, Harry ze spokojem mógłby przestać wierzyć w miłość.