Sute, tłuste światło zalewa salę. Lśnią ciężkie kiście kandelabrów, jak zamarzły w powietrzu złoty deszcz. Za nakrapianymi blaskiem szybami, kwitnie czarna noc. Niczym opadła kurtyna ukrywa unurzane w żółci i oranżu liście. Zostaje tylko oblany rzęsistym światłem, pstrokaty, ludzki teatr. Panie w zwiewnych sukniach o głębokich dekoltach, delikatne, jak liliowe płatki. Żony i córki dygnitarzy, ambasadorów, sekretarzy stanu, ministrów, królów, książąt, kanclerzy, baronów, hrabiów, generałów, władców ziem, umysłów, dusz. Zwabieni blaskiem Wiednia, jego złotymi obietnicami, splatają ze sobą nitki i niteczki swoich żywotów. Na teraz. Na chwilę.
Europa jest zdziczała, wierzy Anglia, ukryty za bielą klifów swojej ziemi. Zdziczała, głupia i bezmyślna, daje się porwać francuskim hasłom. Pozwala, by przetoczyła się przez nią napoleońska pożoga. W myślach, Anglia powtarza głośno i dobitnie, że Europa to wściekły pies, o pysku unurzanym w białej koronce śliny. Europa kąsa, własnymi kłami rozdziera swoje ciało. Anglia nie czuje się jej dzieckiem. Nie chce być jednym z głupców, zarażających się między sobą ideami jak chorobą, marzeniami jak dżumą, ambicjami jak parchem. Europie potrzeba kagańca, kagańca i silnej ręki.
Tutaj, w sercu kontynentu, na wiedeńskim balu maskowym, jesienią 1814 roku, Anglia myśli to samo. Trochę tylko ciszej i… ostrożniej, bo obecne są tu siły równe jego własnej, albo wręcz od niej znaczniejsze (ta myśl jest cichym szeptem w ciemności umysłu). I aby to ostatnie przypuszczenie zachować w szerokiej strefie niepewności, trzeba uważać. Żadnej z mocy nie wolno podsycić aż nadto, żadnej też zbyt gwałtownie wyhamować. Trzeba jedynie obserwować, pilnując by krzywy uśmiech, jak zdrajca, nie zawitał na usta.

Blady róż sukni partnerki dryfuje w umiarkowanym menuecie. Wyważony taniec pełen gracji. Kontakt fizyczny ograniczony do muśnięcia dłoni, jak pióra lub motylego skrzydła. Jeśli trzeba już ścisnąć to tylko koniuszkami palców, delikatnie, ostrożnie. Bo inaczej Europa pokąsa.
Nogi muszą być giętkie i sprawne. Światło drży odbite w szybach, odbite w źrenicach, odbite w zastawie, w klamrach, klamerkach, sprzączkach, medalionach, kolczykach, guzikach, sznurach pereł, gładkiej posadce. Ale nogi nie, nogi zadrżeć nie mogą. Balance…
Wzrok Anglii wędruje ku Francji. Foux pas – myśli. Potknięcie w tańcu. Fałszywy krok, nie więcej. Marsz przez Europę, marsz na Moskwę. Arthur jest prawie pewien, że Francis w swoje hasła nawet nie wierzy. Ale innym, ludziom nowego wieku, zachciewa się republik. Jednak Europa to nie miejsce na nie. Zbyt jest dzika, zbyt różna od Brytanii. Tu narodzić się może najwyżej jakaś Rzeczpospolita z pędem, ku zagładzie od chwili powstania wyrytym głęboko w istnieniu. Tu może też skonać i nikt nie będzie po niej płakał. Dopóki nie naruszy się równowagi sił. Dopóki martwe ciało nie nakarmi zbyt wielu. Europa babra się w krwi, szczęśliwa radością bezpretensjonalną, barbarzyńską, pierwotną.

Krok Rosji jest zdumiewająco lekki w tańcu. Anglia obserwuje Iwana uważniej, niż kogokolwiek na sali. Patrzy na zgrabne pomimo gabarytów ruchy, na szerokie, chłopskie dłonie, nieobecny wzrok, ale tak naprawdę wcale ich nie widzi. Przed oczami ma mapę Europy.Kalkuluje: Borodino plus Krasnoje plus Możajsk plus Smolance, równa się: Finlandia plus Besarabia…

Całkiem interesujące wydaje się Anglii to, że pruski ogień płonie tego wieczoru w salonowych ryzach. Krok Gilberta jest sprężysty, dobry do tańca w rytm muzyki, ale lepszy jeszcze, kiedy grają salwy. Jeśli jest się tego świadomym to w wykonaniu Prus nawet elegancki, grzeczny menuet nabiera drapieżności. Siła dość niedbale maskowana.

Dziwne, ale Austria nie bierze udziału w tańcu, skrojonym jakby na niego. Kraj rozmiłowany w dworskiej etykiecie, wysokich komnatach, pozapinanych szeregach guzików, kraj, który z pewnością naciskać będzie na przywrócenie starego porządku, ten kraj nie zatańczy nawet menueta. Stanie z boku, z pozoru czyniąc niewiele. A jednak… to on jako gospodarz wybiera melodię, a jeśli nie, to muzyków, którzy ją zagrają. Siła bardzo subtelna.

Ach, jest też i Polska, a jakże. Dziś wszyscy noszą maski, ale jego łatwo rozpoznać. Nieznajomość kroków zdradza go i nie chodzi tu wcale o taniec. Feliks jest umarły, z ciepłą krwią w żyłach, błyszczącą źrenicą, ale umarły. A ta noc to nie czas na danse macabre. To akurat Anglia wie na pewno. On sam, za to, dzisiaj zatańczyć może menueta z Europą. Może trzymać ją za czubki palców, najdelikatniej jak się tylko da. Może widzieć jej prostą, brutalną siłę. Potem może uśmiechać się samym tylko kącikiem ust, by nikt nie zauważył. Może nawet planować, nie tyle głośno, co skutecznie. Ale musi pamiętać o tym, by samemu zachować równowagę a i partnerce na zachwianie nie pozwolić. Balance of power.