Z dedykacją dla Aniki. Mam nadzieję, że wkrótce znajdziesz wszystkie odpowiedzi:). Pozdrawiam i życzę miłego czytania!

MARZENIA

Rozpięłam hełm i odłożyłam go na ziemię. Ścisnęłam mocniej gumkę na włosach. Wychyliłam się zza samochodu i przeskanowałam podziemny garaż Okiem. Obok mnie świsnęła kula.

- Są w furgonetce – powiedziałam do słuchawki.

- Zatrzymaj ich – rozkazał mi Matt; usłyszałam pisk opon. Poczekałam i po chwili wyskoczyłam na drogę. Auto nie zwolniło. Wystawiłam mechaniczne ramię, które wbiło się w maskę. Moje nogi zaparły się mocno w cement nawierzchni. Spod kół leciał dym. Wbiłam rękę głębiej i przewróciłam samochód. Uciekający byli tak zdumieni moim pokazem siły, że poddali się niemal od razu. Musiałam tylko zdeptać jeden CKM.

- Załatwione. – Założyłam dwójce bandytów kajdanki i kopnęłam auto tak, że wpadło na filar. – Mieli wypadek, ale przeżyli. – Matt zaśmiał się cicho w moim uchu.

I wtedy błysnął flesz. Moje Oko od razu zamierzyło fotografa. Zaczął uciekać. Już miałam ruszyć za nim, kiedy pod ziemię wjechał wóz policyjny. Szybko założyłam hełm.

- Zabierzcie ich, chłopaki – rzuciłam, patrząc w stronę, w którą uciekła postać z aparatem. Nie widziałam jej twarzy. Przeklęłam w duchu.

Stojąc pod prysznicem, myślałam o porannej akcji. Bandytom nikt nie uwierzy, że drobna antyterrorystka przewróciła samochód. Ale zdjęcia? Fotomontaże są przecież na porządku dziennym, pocieszyłam samą siebie. Ale było coś ważniejszego. Cromartie.

- Uciekać, wiem – rzuciła Alex buntowniczym tonem, kiedy rozpoczęłam swój wykład. – Ranyści, nie wpadaj w paranoję! Nie chcę powtórki z rozrywki! Nie znajdzie nas, bo nie będzie szukał ciebie, prawda? No, powiedz. Przyznaj mi rację.

- Nie jestem jego priorytetem tak, jak on nie jest moim – mruknęłam zrezygnowana.

- Twoje zabezpieczenia są bardzo dobre! Erica, nie wpadaj w paranoję!

Pokiwałam powoli głową.

- Jesteś pustym tropem. – Alex mówiła podniesionym głosem. – Wystarczy, że pozostaniesz czujna i będziesz miała oczy, a zwłaszcza Oko, szeroko otwarte i na pewno nie zaprowadzisz tego głupiego robola do Connorów! Mam rację?

- Taa, masz.

- No właśnie, a teraz spadaj do Johna, bo musi ci opowiedzieć, jak wczoraj nalatał się za Cameron!

Wstałam, narzucając na ramiona bluzę. Wychodząc, sprawdziłam, czy karabin nadal tkwi w stojaku na parasole przy drzwiach. Był tam, zaraz obok mojej tęczowej parasolki.

***

- John nas zabije – mruknęłam, przytrzymując się powykręcanej balustrady.

Idący przede mną Damien roześmiał się cicho.

- Już to widzę – rzucił, przebiegając szybko kilka kolejnych stopni. – Nic nam nie będzie. Nie jesteśmy sami, zapomniałaś? A poza tym, mamy też ciebie, półmechaniczna ślicznotko.

Obejrzałam się. Wysoka sylwetka naszego stróża majaczyła w ciemnościach piętro niżej. Drugi był już pewnie na dachu. Dogoniłam Damiena i zrównałam z nim krok. Jego oddech przyśpieszyło zmęczenie. Byliśmy już na dwunastym piętrze. Pomyślałam, że mogłabym tak wspinać się z nim w nieskończoność, ale po chwili wszedł na drabinkę prowadzącą na dach. Znalazłam się zaraz za nim.

- Jesteśmy. – Usiadł na ziemi po turecku i spojrzał w niebo. – Nie ma jeszcze gwiazd...

Położyłam się obok niego na zimnym cemencie. Po chwili poszedł moim śladem. Był tak blisko, że nasze głowy stykały się ze sobą. Na ogolonej czaszce czułam jego miękkie włosy. Wciągnęłam w nozdrza powietrze; pachniało dymem i rdzą. Utkwiłam oczy w niebie. Oko zaczęło wyszukiwać gwiazdozbiory, ale Damien miał rację: gwiazdy miały dopiero się pojawić. Leżeliśmy w milczeniu, śledzeni przez dwie pary sztucznych, czujnych oczu. Czułam obecność Damiena każdą komórką ciała: jego bliskość, ciepło i słodki zapach potu. Słyszałam bicie jego serca. Mózg dał mi do zrozumienia, że to nie jego zwykły, zdrowy rytm, ale przypisałam to zmęczeniu trudną wspinaczką po na wpół zburzonych schodach wysokiej kamienicy. Nie był taki mocny jak ja i nie miałam mu tego za złe.

- Wielki Wóz – powiedział nagle, pokazując wyciągniętą ręką w niebo; kiwnęłam głową.

Moja dłoń wystrzeliła w górę i wplotła się w jego palce. Jego idealna skóra mocno kontrastowała z moją pokrytą bliznami i śladami poparzeń ręką. Alex powiedziała mi kiedyś, że to przeciwieństwa się przyciągają. Miałam nadzieję, że to prawda.

Opuściliśmy ramiona, ale nadal trzymał moją dłoń. Czułam przyjemne ciepło jego palców.

- Wracamy? – zapytałam szeptem, chociaż chciałam tu zostać choćby na zawsze.

- Tak ci tęskno do Johna? – W jego głosie pobrzmiała złośliwość; milczałam. – Chciałbym... – zaczął, ale urwał. – Chciałbym móc zostać tak do rana. Z tobą. A potem leżeć tak w słońcu do południa, do wieczora, a później kolejną noc. Takie marzenie. Niemożliwe do spełnienia, bo gdybyśmy tu zostali, zdjęłyby już nas pierwsze poranne patrole szerszeni. Świat jest niesprawiedliwy.

Już miałam coś odpowiedzieć, kiedy usłyszałam, jak nasi strażnicy drgnęli. Usiadłam. Oba terminatory wstały ze swoich miejsc na brzegu dachu i zbliżyły się do nas. Nie zbroiły się jednak; czyli nadchodziło coś gorszego niż maszyny.

- John nas chyba faktycznie zabije – szepnął Damien, puszczając moją rękę, kiedy na dach wyszła pierwsza dwójka żołnierzy. Mózg szybko poinformował mnie, że przyszła po nas szóstka, ale Connora wśród nich nie było. Czyli pożyjemy jeszcze w drodze powrotnej do bazy. Aż bałam się czekającej nas awantury.

***

- Dobrze, że nie zabiła tamtej dziewczyny – zakończył swoje opowiadanie John, wpatrując się we mnie.

Kiwnęłam głową, zerkając na Cameron, która siedziała po mojej lewej stronie. Ta spoglądała w jakiś punkt za oknem, w ogóle nie mrugając. W końcu wstała akurat w momencie, kiedy w kuchni zjawił się Derek. Rzucił na stół gazetę. Spojrzałam za wychodzącą terminatorką.

- Nazywał się Martin Bedell – powiedział Reese, siadając przy stole. – Byliście razem w obozie pracy aż do twojej ucieczki – zwrócił się do Johna, który wziął dziennik.

- Więc go znałem?

- Znałeś. Wszyscy go znali, prawda, Erica? – Kiwnęłam głową, zerkając na artykuł.

- Ale to nie ten Bedell, prawda? – zapytała Sarah.

- Nie, inny Martin Bedell.

- Może to tylko zbieg okoliczności?

- Ile było takich zbiegów okoliczności, zanim SKYNET znalazł prawdziwą Sarę Connor?

Sara oparła się o zlew, wpatrując się w Dereka.

- Po co chcieliby go zabić?

- Ma doświadczenie, wiedzę, której John potrzebował. Wojskowa szkoła przygotowawcza, potem West Point. Odbył prawdziwy trening. Pomógł Johnowi stworzyć Ruch Oporu i trzymać wszystko w kupie.

Patrzyłam na Johna. Chłopak zmarszczył brwi, wstając od stołu. Wyciągnął z szafki książkę telefoniczną.

- Dobra. – Podniósł oczy znad znalezionej strony. – Było trzech Martinów Bedellów w LA. Teraz jest dwóch. Skąd mamy wiedzieć, który jest celem?

Milczałam. To ich zadanie.

- Obaj są – mruknął Derek.

- Erica? – Sarah spojrzała na mnie. – Coś wiesz?

- Nie. – Wstałam od stołu. – Mogę chwilę pogadać z Cameron?

Wyszłam na zewnątrz, nie czekając na odpowiedź. Terminatorka spojrzała na mnie, kiedy stanęłam obok niej. Odwzajemniłam spojrzenie i obejrzałam się przez ramię; słyszałam dobrze rozmowę w kuchni.

- Zdaje się, że masz zadanie – powiedziałam, wbijając ręce w kieszenie spodni.

- A ty?

- Ja też mam. Swoje. – Zbiegłam na podjazd.

Stałam i patrzyłam, jak Derek i John pakują broń do furgonetki. Spojrzałam na Sarę; nasze oczy spotkały się na dłuższą chwilę. Podeszłam do dodge'a i oparłam się o drzwi, zaglądając do środka.

- Do zobaczenia, chłopcy – rzuciłam z uśmiechem, kiedy Derek odpalił silnik.

Poszłam do swojego wozu i usiadłam za kierownicą. Cameron podeszła bliżej.

- Jedziesz za nimi? – zapytała.

- Niezupełnie. – Przekręciłam kluczyk. – Na razie muszę kupić sukienkę. Trzymajcie się.

***

- Victor Lancaster. – Głos policjanta zabrzmiał wyjątkowo nieprzyjemnie. – Masz gościa.

Zbliżyłam się do celi, kiedy szeryf odszedł.

- Cześć, laseczko. – Usłyszałam.

To był głos, który dobrze znałam. Z pryczy podniósł się wysoki chłopak. Na jego głowie czerwienił się pokaźny irokez, na całej twarzy podzwaniały kolczyki.

- Znamy się, śliczna? – Na kratach zacisnęły się dłonie w rękawiczkach bez palców i z pomalowanymi na czarno, zaniedbanymi paznokciami.

Trudno było mi uwierzyć, że Victor kiedyś tak wyglądał. Zmierzyłam go wzrokiem. W jego lewym oku tkwiła biała soczewka kontaktowa. Punk jak z obrazka.

- Ty mnie nie – odpowiedziałam. – Ale ja cię znam bardzo dobrze.

- To zbliż się, żebym też mógł cię bardzo dobrze poznać, aniołeczku.

- Vic, daj spokój. Wiem, że jesteś gejem.

Ze zdumienia otworzył usta, ale po chwili jego twarz znowu przybrała luzacki wyraz.

- To źle wiesz, śliczna. – Oblizał usta, zatrzymując język na kolczyku w dolnej wardze.

- Wiem znacznie więcej. Chcesz posłuchać historii swojej rodziny? O krwiożerczych Yorkach i odważnych rycerzach Lancasterów? O Wojnie Róż? O Jacku Lancasterze, który płynął z Kolumbem? O generale Spike'u Lancasterze, „Jednookim Wilku"?

Z wrażenia usiadł na pryczy. Jego glany zabębniły głucho o ścianę.

- Skąd... – zaczął. – Czego chcesz?

- Pomóc, Vic. Jestem ci to winna.

- Naprawdę?

- Uratowałeś mi życie, poświęcając swoje.

Wpatrywał się we mnie poruszony.

- Skąd wiesz o mojej rodzinie, co?

- Powiedziałeś mi, a raczej dopiero mi powiesz za jakieś dwadzieścia lat. Wiem, o czym marzysz. Chcesz być żołnierzem, jak twoi sławni przodkowie, Vic.

- A wiesz, że już dwa razy nie przyjęli mnie do Presidio Alto?

- Bo niegrzecznie prosiłeś. – Posłałam mu uśmiech.

Wstał i podszedł w moją stronę.

- Kim ty jesteś?

- Erica Williams. – Z wahaniem uścisnął moją dłoń przez kraty. – Twoja dobra wróżka.

***