− Doktorze Hamilton! Doktorze Hamilton!
Mężczyzna spokojnie zdjął okulary, podniósł głowę znad książki i przez kraty swojej celi spojrzał na jednego ze strażników więziennych.
− Tak? – spytał. − Czego pan sobie życzy, panie…
− Bernard. Luis Bernard – uściślił pospiesznie zadyszany chłopaczek. To musiała być jego pierwsza warta, skoro zamierzał pytać więźnia o to, co powinien robić.
− Czego chcecie, Bernard? Streszczajcie się, nie widzicie, że czytam?
– Potrzebujemy pomocy lekarza! – odparł błagalnie młody strażnik.
− Jestem tu aresztantem. Poza tym nie pracuję w niedziele.
− Ale… – zająknął się Bernard.− Chodzi o doktor Song, panie Hamilton!
− Cwana bestia. Znowu wam uciekła? Ilu jest rannych?
Strażnik pospiesznie pokręcił głową.
− Nie tym razem. Ona… z nią jest bardzo źle.
− Umiera?! – Hamilton zerwał się.
− Gorzej – wydyszał chłopaczek. − Rodzi.

Prolog: Omen

− No, na co czekasz?! Otwieraj!
Zestresowany strażnik skinął głową i nieco trzęsącymi się dłońmi włożył klucz do zamka. Zatrzaski magnetyczne puściły z hukiem.
− Jak bardzo jest źle? – spytał Hamilton, wychodząc z celi.
Bernard tylko głośno przełknął ślinę. Zdaje się, że nie miał o niczym pojęcia. Hamilton ukradkiem zerknął na jego kaburę i uśmiechnął się w duchu. Chłopaczkowi spieszyło się na tyle, że zapomniał o podstawowych zasadach eskortowania więźniów. Nie wyciągnął nawet broni. Personel więzienia musiał być bardzo zdesperowany, skoro wysłał tu kogoś tak naiwnego.

Równie dobrze mogłoby mnie pilnować dziecko− zaśmiał się w duchu Hamilton.
− Nie mamy czasu do stracenia – stwierdził i uśmiechnął się do strażnika dobrodusznie. – Prowadź.
Zaczęli biec przez długie więzienne korytarze. Minęli klika patroli, ale nikt nie zwrócił na nich uwagi. Stormcage było dziwnie ciche i senne. To jednak nie była zdrowa cisza. W powietrzu jakby narastało napięcie elektryczne. Na betonowych ścianach zdawała się osadzać dziwna, lepka wilgoć. Hamilton miał niejasne przeczucie, że jest obserwowany, mimo że towarzyszył mu zaledwie jeden strażnik, o którego kompetencji nic dobrego nie dało się powiedzieć. Dziwne, przytłaczające, klaustrofobiczne uczucie zawładnęło nim na chwilę, po czym znikło, pozostawiając za sobą jedynie nieprzyjemny skurcz żołądka i niezrozumiały lęk.
W końcu więzień i strażnik stanęli przed drzwiami sektora specjalnego, gdzie internowano największych zbrodniarzy wojennych. To było ostatnie miejsce, w którym ktokolwiek chciałby się znaleźć. Trafienie tu oznaczało stały nadzór, częste rewizje osobiste i zakaz wstępu odwiedzającym.

Chyba że odwiedzający mają niebieską budkę policyjną i nie przejmują się zakazami − pomyślał Hamilton. Nie wiedział, czemu jego dawna znajoma, najlepsza studentka na roku archeologii, zwykła, ambitna dziewczyna trafiła właśnie tutaj, ale z pewnością miało to związek z Doktorem. Już na studiach Song przejawiała dziwną fascynację tym osobnikiem.
A poza tym… personel więzienia roznosił ciekawe plotki.
Hamilton zerknął na Bernarda. W tym momencie dociekanie było trochę nie na miejscu, ale nie mógł przestać zadawać sobie w duchu pytania: kogo tak ważnego River zabiła, że trafiła do Stormcage? I dlaczego? No i to dziecko… Czy w ogóle chodziło o dziecko? Może był to tylko jeden z jej sławnych sposobów na ucieczkę?
Młodszy strażnik Bernard wsunął przepustkę w czytnik kart i pozwolił skanerowi na sprawdzenie tęczówki swego oka. Na małym ekranie projektora wyświetlił się błyszczący na zielono napis:

SEKTOR POD SPECJALNYM NADZOREM
ZEZWALAM NA DOSTĘP

Drzwi otworzyły się i Hamilton stanął na przedsionku prawdziwego domu wariatów. Tam, gdzie jest cisza, musi być też burza – pomyślał. Wokół trwała straszna szarpanina. Rozemocjonowani więźniowie, zdając sobie sprawę, że dzieje się coś nadzwyczajnego, krzyczeli do próbujących ich uspokoić strażników.
− Likwidują! Likwidują więźniów! – wrzeszczał jak opętany nieogolony facet z celi, którą właśnie mijali Hamilton i Bernard. Nagle, gdzieś, jakby w oddali, dało się słyszeć przeraźliwy kobiecy krzyk i na chwilę zrobiło się zupełnie cicho. Trwało to tylko kilka sekund, a potem znów podniosła się wrzawa.
− Zarżną nas jak bydło! – krzyczał nieogolony.
− Zabijesz mnie po moim trupie! – histeryzowała jakaś więźniarka.
− To Song, to ona się tak drze! Mordują Song – powiedział ktoś z satysfakcją.
Hamilton spojrzał znacząco na prowadzącego go Bernarda.
− Nie poinformowaliście ich? – spytał szeptem.
− Nie wiemy jak to wyjaśnić – odpowiedział strażnik. – Pan by wiedział? Była pod naszym nadzorem, a my nie zauważyliśmy, że… No wie pan. Niczego nie zauważyliśmy.
Echo poniosło po korytarzu kolejny wrzask River. Hamilton znów zerknął sugestywnie na Bernarda.
− Jest już przy niej Doktor? − Jeszcze bardziej ściszył głos.
− Tak, posłaliśmy po lekarza więziennego, ale sobie nie radzi − wyjaśnił chłopaczek. – Nigdy nie widział czegoś takiego…
Hamilton nie zadawał już więcej pytań. Nie było sensu. Ponaglony przez strażnika pobiegł przodem ku źródłu przeraźliwych wrzasków.
− Nie dotykaj mnie, ty cholerny konowale! − krzyczała River, zwijając się na podłodze swojej celi. Próbowała odepchnąć od siebie więzienne służby medyczne.
− Song... – Hamilton wytrzeszczył oczy. Zaniemówił.
To nie był jeden z jej trików. Ona naprawdę była w ciąży! Tylko... to chyba nie powinno tak wyglądać? Hamilton nigdy jeszcze nie widział czegoś podobnego. Jednego był pewien − rodziła. To COŚ pchało się na świat i nawet największe starania River nie mogły już zatrzymać całego procesu.
− Johann!? – Song poznała go. – Johann, zabierz ode mnie tych głupców! Zabierz ich!
Hamilton przykląkł obok niej. River chwyciła go za koszulę więziennej piżamy i przyciągnęła do swojej czerwonej z wysiłku, napuchniętej twarzy.
− Pomóż mi! – wydyszała mu do ucha. Jej oddech był tak gorący, jak żar buchający z rozgrzanego pieca. − Nie pozwól im!
Dotknął jej rozpalonego czoła. Włosy miała mokre od potu.
− Obawiam się, że już tego nie powstrzymasz – odparł beznamiętnie.
Pokręciła głową.
− Nie pozwól im! Nie pozwól im go zabrać!
Hamilton uśmiechnął się paskudnie. No proszę. Doktor Song leżała przed nim i błagała, by pomógł ocalić to COŚ, co wybuchało właśnie w jej ciele jak mała supernowa.
− Przykro mi, River.
− Proszę! Oni nie wiedzą, co robią! A ja… ja chyba tracę świadomość. – Rzeczywiście uścisk jej ręki na jego koszuli jakby zelżał.
− Przykro mi – powiedział raz jeszcze, choć wcale nie było mu jej żal. Ściszył głos tak, że ledwie mogła go usłyszeć. − Sama się w to wpakowałaś. A mnie za chwilę nawet tu nie będzie – dodał, chowając w kieszeni przepustkę magnetyczną wyciągniętą ukradkiem z płaszcza jednego z medyków.
− Pomóż mi w tej chwili! – wrzasnęła wściekle i pobladła, jakby tuż za nim zobaczyła ducha. Hamilton tymczasem ledwie powstrzymał się przed zaśmianiem. Ona naprawdę oczekiwała, że uratuje tego małego potworka!
− Nie potrzebujesz mnie. Wiesz, że nawet nie jestem prawdziwym lekarzem − wyszeptał wprost do jej ucha.
− Pamiętasz Paryż? − spytała nagle i pomyślał, że bredzi. – Pamiętasz?
Czymkolwiek był Paryż, Hamilton nie miał o nim zielonego pojęcia.
− Więc dla ciebie to dopiero się stanie… − uśmiechnęła się triumfująco, widząc jego minę.
− Co się stanie?!
− Wszystko. Znaki. Dwunastka. Zatrzymane zegary. Wszystko.
− Gadaj – syknął.
− Uratuj dziecko – wymamrotała.
− Nie.
− Więc strzeż się, Hamilton. I milcz. Milcz, bo oni są wszędzie – wydyszała ledwie zrozumiale. − Milcz na mój temat i swój. Jedziemy na tym samym wózku. Ja właśnie z niego wypadam, ale ty wciąż pędzisz bez hamulców w stronę jadącego pociągu. Dla ciebie to wszystko dopiero się stanie!
− Song…− Hamilton pokręcił głową. Bredziła w gorączce. Nie miał na to czasu. Zamieszanie mogło nie potrwać już długo. Podniósł się pospiesznie, bezczelnie puścił do niej oko i nagle po prostu rozpłynął się w powietrzu.
Nikt nie zauważył.
Lekarze robili swoje. Strażnicy uspokajali szalejących więźniów.
River przez chwilę patrzyła tępo w miejsce, w którym Hamilton zniknął. Może jeszcze tam stał i się wahał, a może… tylko pragnęła, by tak było?
Zacisnęła zęby. Skurcze nasilały się z każdą sekundą. Jej ciało zdawało się płonąć i rozrywać.
Wszystkie gwiazdy rodzą się w bólach" − przypomniała sobie nagle. Wspomnienie Doktora sprawiło, że nieco się uspokoiła.
Myśl o nim, River. Skup się. To zaraz minie – zaczęła powtarzać sobie w duchu.
Wzięła głęboki oddech. Wyspy Wielkanocne.
Potem kolejny. Ryba Jim.
I jeszcze jeden. Paryż 2014.

„Wszystkie gwiazdy rodzą się w bólach" − przypomniała sobie nagle. Wspomnienie Doktora sprawiło, że nieco się uspokoiła.
Myśl o nim, River. Skup się. To zaraz minie – zaczęła powtarzać sobie w duchu.
Wzięła głęboki oddech. Wyspy Wielkanocne.
Potem kolejny. Ryba Jim.
I jeszcze jeden. Paryż 2014.

Wszystkie gwiazdy rodzą się w bólach…− powiedział. Jak zawsze miał rację.