W komnacie rady panował półmrok. Gajusz dyskretnie obserwował Edgara, segregującego dokumenty. Surowa, jakby wyciosana z szarego kamienia twarz mężczyzny, stanowiła prawie nieruchomą maskę, dość długie, jasnorude włosy opadały bezładnie na jego pochylone, chude ramiona. Dłonie, na których widoczne były blizny po oparzeniach drżały ledwie zauważalnie, a ruchy sługi cechowała powolność i pewna oszczędność. Swą pracę wykonywał jednak bardzo dokładnie, z jakąś chorobliwą wręcz precyzją. Sporządzone przez niego dokumenty wyglądały schludnie - trudno było się doszukać nawet drobnej plamki atramentu, pergaminy zawsze były pozwijane idealnie równo i odłożone tam, gdzie znaleźć się powinny, bez najdrobniejszych choćby uchybień.

- Możesz odejść - zwrócił się do niego Uther. Właśnie skończyło się posiedzenie rady. Edgar, wychodząc spojrzał przelotnie na Gajusza i to spojrzenie sprawiło, że medyk zadrżał mimo woli. Coś czaiło się w tych niewątpliwie inteligentnych, zielonych oczach. Coś, co zdecydowanie kontrastowało z uległą postawą Edgara. Pojawiło się na ułamek sekundy i równie szybko zniknęło za zasłoną zimnej obojętności. Mogło być złudzeniem, odbiciem płomieni świec w źrenicach, ale Gajusz dobrze wiedział, że nie było. Przerażony, zagubiony młodzieniec, którego dwa lata temu ocalił od wyroku za ukrywanie czarownicy, który w pierwszych tygodniach po śmierci siostry przylgnął do niego jak do ojca, teraz patrzył na niego z nienawiścią. Gdy w końcu pojął, co się wydarzyło, zerwał z nim wszelkie stosunki i pogrążył się w apatii. Gajusz w gruncie rzeczy mu się nie dziwił; naprawdę trudno wytłumaczyć kochającemu bratu, że jego siostra była osobą szalenie niebezpieczną i, że dla dobra ogółu musiała zginąć. Edgar nigdy nie skierował pod jego adresem żadnego oskarżenia, nie powiedział nic, ale spojrzenie wystarczało w zupełności. Zdawało się mówić: „Po co mnie uratowałeś? Dlaczego mnie, nie ją? Błagałem cię, a ty zrobiłeś na odwrót".

W takich chwilach Gajusz często zastanawiał się, dlaczego właściwie zaryzykował tyle dla Edgara - ostatecznie jego pozycja nie była pewna. Sam, klęcząc przed Utherem, z pokornie spuszczoną głową, przysięgał, że wyrzeka się magii oraz tych, którzy ją praktykują. Król okazał mu tę łaskę, jako zaufanemu medykowi i doradcy, ale Gajusz zdawał sobie sprawę, że jest uważnie obserwowany i wystarczy jeden, nieprzemyślany ruch, by skończył jak inni, jemu podobni. Mimo to, podjął ryzyko i jakimś cudem przekonał Uthera, że Edgar nie miał o magii siostry pojęcia. Z perspektywy czasu, nie potrafił znaleźć przyczyn tak wielkiej determinacji. Może sprawiły to wyrzuty sumienia, spowodowane setkami… tysiącami śmierci, którym przyglądał się biernie, chcąc ocalić własne życie. Tak jakby uratowanie jednego człowieka, nie należącego do grona jego najbliższych, mogło cokolwiek zmienić.

- Coś cię gryzie, Gajuszu - odezwał się Uther, przerywając niemal namacalną ciszę. Medyk uśmiechnął się wymuszonym uśmiechem, usiłując odpędzić wciąż żywe wspomnienia.

- Nie, panie - odpowiedział spokojnie. Badawcze spojrzenie króla prześliznęło się po jego twarzy.

- Zbyt dobrze cię znam. Niczego przede mną nie ukryjesz - oświadczył Uther. W tych na pozór zwyczajnych słowach zawierało się subtelne ostrzeżenie, że lepiej nawet nie próbować. - Chodzi o tego?… - Zerknął na drzwi, za którymi zniknął Edgar. - Prześladuje cię?

- Nie. Nie robi nic złego - odrzekł Gajusz.

- Jeśli spróbuje, wystarczy mi jedno twoje słowo. Powinien być ci wdzięczny. Wstawiłeś się za nim.

- Twierdzi, że powinienem był wstawić się za Anną. Nie dociera do niego, że była groźną czarownicą. Nadal twierdzi, że była niewinnym dzieckiem.

- Wiem. Dlatego pytam, czy nie masz z nim żadnych kłopotów.

Król był świadom tego, iż pozostali przy życiu czarownicy i ich rodziny w większości uważali Gajusza za zdrajcę, co wiązało się ze sporym zagrożeniem. Ale on nie miał zamiaru dopuścić, by medykowi przytrafiło się coś złego. Był zbyt cenny. Walcząc z magią, warto mieć przy sobie kogoś, kto zna magię od podszewki, a jednocześnie zmuszony jest do uległości.

- Nie mam, mój panie. Raczej mnie unika.

- Omamiła go. - Uther westchnął ciężko. - Może z czasem zrozumie, że mieliśmy rację. - Gajusz skinął głową. - Jednak nadal mi nie powiedziałeś, co ci chodzi po głowie.

- Po prostu patrząc na niego, uświadomiłem sobie, ile zła wyrządza magia - powiedział cicho medyk. - To był bystry, sympatyczny chłopak. Mógł wiele osiągnąć.

- W rzeczy samej. - Król niespodziewanie położył mu rękę na ramieniu. Rzadko to robił. Od śmierci żony unikał okazywania komukolwiek cieplejszych uczuć. Nawet własnemu synowi. A może szczególnie własnemu synowi? - Idź już. I nie rozmyślaj zbyt wiele o przeszłości. Nie ma takiej potrzeby.

„Oczywiście, że nie ma potrzeby", pomyślał Gajusz. „Po co rozmyślać, kiedy przeszłość, z której nie jesteś dumny, wlecze się za tobą każdego dnia, niczym ciężki łańcuch, a ty czujesz, że nadejdzie dzień, kiedy ostatnie ogniwo owego łańcucha uderzy cię prosto w twarz. Rozmyślanie nie ma sensu. Trzeba po prostu czekać. Bo, że to się stanie, można być pewnym".

- Dziękuję, panie - powiedział. Skłonił się i wyszedł. Wracając do swoich komnat, przywołał w wyobraźni spojrzenie Edgara. Spojrzenie, w którym coś się czaiło. Przez następne dni nie mógł pozbyć się wrażenia, że właśnie to kiedyś w niego uderzy.