Jak niestety większość historii z Dai Li w roli głównej, i ta musi się opierać na niekanonicznych bohaterach. Starałam się tchnąć trochę życia w to stadko niebezpiecznych facetów w zielonych szatach i mam nadzieję, że mi się udało. Większość narracji jest trzecioosobowa, więc jeżeli ten krótki prolog nie przypadnie Ci do gustu, zachęcam chociaż do skubnięcia kolejnego rozdziału, dla porównania. Tekst został oznaczony jako M ze względu na moją paranoję i dość plastyczne (jak dla mnie) opisy zwłok. Nie ma tu w zasadzie żadnej erotyki. Tylko seryjny morderca, aluzje do prania mózgu i być może parę przekleństw. Jeżeli ktoś lepiej obeznany z ratingami uważa, że Artysta... zasługuje najwyżej na mocne T, byłabym wdzięczna za informację.
Czuję się tak, jakby w mojej głowie szalało stado kreto-borsuków.
Wieść o cudownej uzdrowicielce w Niższym Pierścieniu dała mi nadzieję na pozbycie się coraz silniejszych bólów głowy, które nękały mnie od kilku tygodni. Dlatego udaję się do tej ciasnej, cuchnącej klitki, w której dziewczyna urzęduje. Po kryjomu, oczywiście. I w przebraniu, żeby nikt mnie przypadkiem nie rozpoznał. Bogaci, stateczni ludzie nie chadzają do Niższego Pierścienia. Dziewczyna zdążyła położyć swoje cudowne ręce na moich skroniach zaledwie na chwilę, ale ten śmiesznie krótki czas wystarczył, by otworzyć drzwi nowym, nieznanym mi dotąd pokładom agonii.
Ból jest jedynym, o czym myślę.
Niemal fizycznie czuję, jak obce dotąd wspomnienia i uczucia wpełzają do mojej świadomości. Nie mam ani siły, ani czasu ich analizować. Jest ich zbyt wiele, pojawiają się i znikają jak nieostre sylwetki we mgle. Próbuję się skupić na dziewczynie, widzę jej stroskane spojrzenie, niebieskie jak woda jeziora Laogai, jak wiosenne niebo tuż przed deszczem. Mówi coś do mnie. Widzę każde poruszenie jej warg, ale nie potrafię zrozumieć słów. Zagłusza je wciąż wibrująca mi w uszach mantra.
Agresja jest zła. Jesteś łagodnym człowiekiem. Nie będziesz krzywdzić innych. Stateczni ludzie nie zadają się z plebsem.
Wszystko to razem brzmi jakoś tak sztucznie, jakby ktoś nie do końca wiedział, czego ode mnie chce, a jednocześnie potwornie naiwnie.
Nie mdleję. Widać nie dla mnie jest luksus utraty świadomości. Nowe i stare wspomnienia powoli wślizgują się na swoje miejsca. Kształtuje się niejasna odpowiedź na pytanie, którego wcześniej nie trzeba było zadawać.
Kim ja właściwie jestem, do ciężkiej cholery?
Moja dłoń szuka noża, palce odruchowo zakrzywiają się, by chwycić nieistniejącą rękojeść. Nie mam broni, chyba po raz pierwszy w życiu. A jednocześnie wiem, że wszelkie uzbrojenie jest mi zupełnie obce. Nie pasuje ani do moich rąk, ani do bogatego życia. Nic nie ma sensu, wspomnienia mieszają się i tłoczą. A ja skupiam się na nożu, bo akurat to w tej chwili ma najwięcej sensu.
Uzdrowicielka patrzy na mnie z niepokojem i dziką fascynacją, jakby nigdy nie widziała ataku takiego jak mój. Pewnie nie widziała.
– Wszystko w porządku – zapewniam ją, uśmiechając się lekko. – Już mi lepiej, moja droga.
Nie kłamię. Głowa naprawdę przestała mnie boleć. Z trudem pamiętam swoje imię i adres, ale akurat na to dziewczyna nic nie poradzi. Śliczne z niej dziecko, takie egzotyczne i inne. Żal mi trochę, że musi żyć w takiej nędzy. Lepiej by wyglądała na jakimś kolorowym tle.
