NAHILI, (z enochiańskiego - "przewodnik", ang. "guide") /opis ogólny/ nadprzyrodzona istota, której zadaniem jest wyszukiwanie i pomoc duszom, które zagubiły się w systemie piekło-niebo, zostały siłą przemieszczone z systemu w którym powinny się znajdować do innego, błędnego lub są na takim etapie samorefleksji, który pozwala na awans w strukturze. Sama jest postacią o nieograniczonym spektrum możliwości. Bez przeszkód potrafi przemieszczać się pomiędzy wszelkimi platformami zaświatów, potrafi nawiązać kontakt z każdą istotą oraz jest w stanie uwięzić lub zabić każdy byt, który znajduje się na niższym poziomie w hierarchii. Posiada wszelkie przywileje anioła, archanioła i proroka. Wygląd zewnętrzny stały, oparty na postaci człowieczej - ciało kobiece o przeciętnej budowie, "ubranie" stworzone z wszelkich możliwych materiałów naturalnych, nieprzetworzonych - liście, trawy, korzenie, skóra zwierzęca, ptasie pióra, pajęczyna, itd. osłania nogi od ud oraz tors, z pominięciem ramion. Gruby pas okalający brzuch z tyłu posiada klamrę, do której w razie potrzeby przymocowuje się łańcuch zakończony kajdanami, w które zakuwane są dusze wymagające szczególnych środków ostrożności. Uzbrojona w broń białą - miecz, noże, łuk i strzały, włócznia oraz specjalna broń - długi miecz zakończony motywem krzyża, wystrugany z belek na których zginął Jezus Chrystus. Miecz ten to najsilniejsza i najpilniej strzeżona broń nieba. To dzięki niej Nahili jest w stanie pokonać każdego przeciwnika, jednak jej użycie jest uzasadnione tylko w stanie najwyższej konieczności. Elementem, który wyróżnia "ziemski" wygląd Nahili spośród innych istot pozaziemskich jest widoczna para silnych, białych skrzydeł, które służą nie tylko do lotu, ale także spełniają funkcje obronne - ochraniają dusze podróżujące z Nahili oraz nią samą przed zagrożeniami zewnętrznymi. Nahili nie jest w stanie przyjąć innego ciała, dlatego jej pojawienie się na ziemi jest niezwykle rzadkie i okupione silnym wybuchem energii. Moment zejścia na ziemię wygląda jak eksplozja światła, towarzyszy mu silny podmuch gorącej fali powietrza oraz ogłuszający dźwięk, na wzór głosu anioła. Istnieje sposób na ograniczenie destrukcyjnych następstw zejścia Nahili na ziemię - w momencie przejścia jej ciało osłonić musi własnymi skrzydłami inny anioł.

/proces narodzin/

Moment strącenia Lucyfera do pułapki, rozpatrywany jako akt czysto fizyczny, spowodował gwałtowny, silny strumień energii pomiędzy niebem, a ziemią. W jego podmuch porwanych zostało kilku aniołów. Wszyscy przeszli przez moment oddzielenia naczynia od łaski, jednak automatycznie zostali zabrani z powrotem do nieba. Jednym z aniołów, który zmuszony był towarzyszyć wędrówce Lucyfera na ziemię był anioł Castiel. Łaski innych aniołów uderzając o ziemię stworzyły wyjątkowe elementy krajobrazu, jednak łaska Castiela stworzyła coś zgoła innego - inną istotę żywą, Nahili. W ten sposób narodził się byt dotąd nieznany - stworzony z czystej, boskiej energii, jednak narodzony na ziemi. W jej umyśle zachodzą skomplikowane procesy uczenia się, odczuwania i podejmowania decyzji. Inaczej niż inne istoty niebieskie, poddaje się uczuciom, zarówno negatywnym jak i pozytywnym. Jest w stanie odczuwać strach, niepewność, zazdrość, przywiązanie, miłość, ma silnie rozwinięte poczucie empatii. Wszystko to jest spowodowane jej człowieczą częścią, której istnienie zdeterminował fakt narodzenia na ziemi. Z tego samego względu Nahili, choć od początku funkcjonująca w niezmiennej postaci zewnętrznej, przeszła przez proces uczenia się i dorastania na wzór człowieka. Obejmował on naukę walki, komunikowania się, przemieszczania pomiędzy światami, nabywania samodzielności, odkrywania własnych, niezwykłych możliwości. W procesie tym naturalnie uczestniczył Castiel, jako ojciec Nahili. Proces ten wywarł wpływ na obie strony - Nahili z zagubionego mieszańca stała się prawdziwym wojownikiem i ważną, budzącą respekt postacią, Castiel natomiast nabył ludzkich odruchów i jako jedyny anioł w stanie pełnej łaski potrafił nawiązać w miarę poprawny bliski kontakt z człowiekiem, jego doświadczenia z ludzką stroną Nahili miały bezpośredni wpływ na późniejsze relacje z ludźmi. Do zimnego, precyzyjnego umysłu, systemu wartości anioła stopniowo przenika czysto ludzka, bezinteresowna miłość. To sprawia, że jego sposób bycia zmienia się, jakaś jego część staje się bardziej ludzka, dzięki i dla Nahili. Pomiędzy ojcem a córką zawiązuje się prawdziwie rodzinna, oparta na miłości i zaufaniu więź. Z czasem rozdzielają się, Nahili jest w stanie samodzielnie sobie radzić i rozwijać się, jednak jej człowiecza strona wciąż potrzebuje i zabiega o kontakty z ojcem.

/jak pracuje Nahili/

Nahili posiada swego rodzaju szósty zmysł, który pozwala jej na instynktowne wyczucie, że coś w jej pobliżu jest nie tak, jak być powinno. Wykorzystuje ten dar wędrując po najdalszych odstępach piekła tropiąc dusze i sprawdzając ich stan. Po przeciągnięciu dłonią ponad oczami danej duszy jest w stanie stwierdzić ile jest w niej dobra, a ile zła. Treść duszy pojawia się na wierzchu jej dłoni w postaci okrągłej plamy. Biało-srebrny, połyskujący kolor oznacza dobro, a czarny i matowy - zło. Na podstawie stosunku tych dwóch kolorów Nahili ostatecznie jest w stanie określić, czy dana dusza znajduje się we właściwym systemie czy nie oraz zdecydować czy zasługuje na drugą szansę. Jeżeli okazuje się, że dusza znajduje się w złym miejscu lub że na tyle się zrehabilitowała, aby móc przenieść się do innego miejsca, Nahili składa jej propozycję udania się z nią w podróż. Jeżeli dusza zdecyduje, że tego chce Nahili karze jej za sobą iść oraz tłumaczy, iż najmniejsza chwila zwątpienia spowoduje powrót do punktu wyjścia. Podróż to w gruncie rzeczy wędrówka przez najstraszniejsze obszary zaświatów oraz wspólna walka z napotkanymi przeciwnościami, której długość zależy od ilości przewin duszy. Trasa dla "dusz drugiej szansy" jest trudna i przerażająca, ma na celu bardzo fizyczne odpłacenie za grzechy, trasa dla "dusz skradzionych" przypomina bardziej ucieczkę, głównym celem podróży jest niezauważone, sekretne opuszczenie piekła. W przypadku dusz nawróconych piekło nie może powstrzymać "wierzącego" i jego przewodnika przed podróżą, ale robi wszystko co może, aby przerazić go na tyle, aby sam na powrót w siebie zwątpił i w ten sposób wrócił tam, gdzie został odnaleziony. Wyprowadzanie dusz skradzionych musi odbywać się w wielkiej tajemnicy, ponieważ w przypadku stwierdzenia ucieczki z przewodnikiem siły zaświatu mogą ponownie porwać i uwięzić uchodźca. Po udanym przejściu Nahili opuszcza duszę i rozpoczyna cykl na nowo. Nahili potrafi także przywracać dusze do życia, jednak ten proces wymaga pomocy anioła stróża danej duszy. Dusza wskrzeszana, znajdująca się w piekle przechodzi drogę duszy uciekającej, z tą różnicą, że nie dążą do jednego z punktów przejścia do innego zaświatu, ale do sekretnego miejsca, w którym czeka anioł stróż duszy. Po dotarciu do anioła Nahili przekazuje duszę, która na mocy łaski swojego stróża powraca do ciała. Dusza wskrzeszana z nieba nie wymaga pomocy Nahili. Zdecydowaną część czasu Nahili spędza pomiędzy piekłem i czyśćcem. W niebie pojawia się tylko po to, aby odstawić wędrującą duszę, albo by spotkać się z ojcem. Wszystkie dusze wiedzą czym jest i co robi Nahili, dlatego często wędrując po zaświatach jest przez nie nagabywana, czasem dusze na własną rękę starają się ją śledzić, jednak wtedy pozostawione są same sobie.

...

'Lucyferze...' - szepnął delikatnie, ale z pewną dozą stanowczości Michał.

'Bracie!' - zakrzyknął z uśmiechem Lucyfer, odwracając w stronę brata oczy wpatrzone do tej pory
w ziemię. Gniew wypełniający jego wzrok na dźwięk głosu Michała natychmiast ustąpił miejsca świetlistej radości, jednak ta równie szybko zniknęła gdy spojrzenia obu skrzyżowały się.

Na twarzy Michała malowały się smutek i odraza. Lucyfer wpatrywał się milcząco w jego oblicze, próbując odgadnąć myśli brata. Myśli te szalały w głowie Michała niczym sztorm na otwartym morzu, gwałtownie i potężnie wybuchały w jego umyśle. Jego wargi poruszały się drżąc lekko. Próbował odpowiedzieć na pytające spojrzenie brata, jednak wszelkie słowa, które chciał wymówić wydawały się małe i śmieszne. Wreszcie sięgnął za pas i szybkim ruchem wyjął miecz.

'Michale? Co się dzieje? Co robisz?!' - pytał nerwowo Lucyfer cofając się powoli. Wyciągniętą dłonią zasłaniał się przed uderzeniem, które jeszcze nie nastąpiło, ale już ugodziło jego serce.

'Przykro mi. Nie istnieje już nic co Ty, czy ja moglibyśmy zrobić. Setki razy ostrzegałem Cię, błagałem, abyś przestał nienawidzić ludzi, abyś choć spróbował spojrzeć na nich tak, jak ojciec... Zmarnowałeś wszystkie szanse, choć było ich wiele. To koniec.' - odparł beznamiętnie Michał.

'O czym Ty mówisz?! Chcesz mnie zabić w imię tych pokracznych stworów, które każdym oddechem swych plugawych płuc bezczeszczą święte dzieło naszego ojca?!' - krzyczał z furią Lucyfer.

'Dość! Nawet teraz nie możesz choć udać, że coś zaczyna się w Tobie zmieniać?! Nie rozumiesz? Wypełnia Cię gniew, zazdrość... Ojciec nie może na Ciebie patrzeć! Na Twój widok łzy wypełniają jego oczy.' - mówił z przejęciem Michał. Lucyfer z niedowierzaniem słuchał słów brata. - 'Nie możesz tu dłużej zostać. Jesteś zagrożeniem - dla ludzi, dla nas, dla siebie samego...' - dodał cicho.

Lucyfer wbił tępy wzrok w twarz brata. Oddychał ciężko i z trudnością opanowywał narastający gniew. Widząc to Michał posmutniał jeszcze bardziej, jednak równocześnie ostatecznie zrozumiał,
że inaczej być nie może. Podniósł miecz i z kamienną twarzą uderzył brata. Lucyfer z szaleńczą obojętnością obserwował ruch broni. Wyraz ten nie opuścił jego oblicza nawet podczas gdy spadał
z ogromną prędkością, w kuli światła na ziemię znienawidzonych ludzi.

Michał naturalnie nie zabił brata. Z rozkazu ojca strącił go do więzienia, w którym zostać miał tysiące lat, pokutując za swój gniew. Gdy ziemia zamknęła się nad Lucyferem, Michał rozejrzał się ponuro. Nagle silne zdziwienie odmalowało zmarszczkę na jego czole. Dostrzegł bowiem, iż ostatni lot Lucyfera nie był samotny. Podmuch jaki wywołał spadając porwał kilku aniołów.

To tu, to tam kolejny anioł uderzał o grunt obserwując własną łaskę eksplodującą w oddali. Jeden ujrzał, jak wybuch stworzył przepiękny krzew, inny odwracając się dostrzegł niezwykłe, lazurowe jezioro wypełnione pięknymi stworzeniami, kolejny z zachwytem podnosił oczy coraz wyżej chcąc dostrzec szczyt ogromnej góry, która wyrosła na sekundę nim jego ciało osiadło w gęstej trawie...

W oddali, pośród oszałamiającej ciszy stepu z kurzu otrzepywał się zbolały upadkiem mały, acz niezwykle wierny i oddany anioł, którego imię, dotąd znane nielicznym, wkrótce miało zapisać się na najważniejszych kartach historii świata. Castiel, dzielny żołnierz niebieskich zastępów, rozglądał się po rozległej równinie. Oszołomiony upadkiem, powoli dochodził do siebie, gdy nagle, zaledwie kilka kroków od miejsca w którym się zatrzymał, ziemi dotknęła jego łaska. Gorący podmuch rozwiał trawy i wypełnił powietrze niezwykłym zapachem. Wolno szedł w kierunku, gdzie upadła, nie mógł bowiem dostrzec, czym się stała. Wysokie włosie zielonego dywanu natury przestało chybotać
i wszystko na powrót wyglądało tak samo. Posuwając się coraz dalej delikatnie rozsuwał rośliny dłońmi, starając się odnaleźć dzieło stworzenia. Nagle zatrzymał się gwałtownie. W rozświetlonych zaskoczeniem oczach odbijała się postać, którą ujrzał spoczywającą bezwładnie na piachu. Młoda kobieta, w zasadzie jeszcze dziecko, leżała na plecach, z głową odwróconą w bok i delikatnie rozwartymi ustami. Spod tułowia wyzierały potężne, silne, niezwykle białe anielskie skrzydła.

Castiel wpatrywał się w nią oszołomiony. Przykucnął i starał się odgadnąć, co powinien zrobić. Wtem poczuł, że ktoś za nim stoi. Odwrócił się szybko i zobaczył człowieka. Ten jednak wzrok miał utkwiony w postaci leżącej na ziemi.

'Kim jesteś?' - zapytał cicho Castiel.

'Nazywam się Baltazar. Jestem aniołem.' - odparł mężczyzna przenosząc powoli wzrok na Castiela.

Na te słowa Castiel odetchną z ulgą. 'Ah, to Ty bracie... Domyślam się, że mnie także nie poznajesz w ludzkiej postaci. To ja - Castiel.'

Baltazar uśmiechnął się na te słowa i skinął głową. Castiel odpowiedział tym samym. Od zawsze byli dobrymi przyjaciółmi. Fakt, iż ich drogi w tej niezwykłej sytuacji przecięły się tak szybko nazwać można tylko zrządzeniem losu.

'Kto to...?' - zapytał niepewnie Baltazar przyklękając obok brata.

'Nie mam pojęcia.' - odparł powoli Castiel - 'Widziałem, jak moja łaska ląduje w tym miejscu, dlatego ją znalazłem.'

Bracia spojrzeli po sobie. Nastała chwila milczenia, przerwana wkrótce przez Baltazara - 'Może to właśnie Twoja łaska?' - zasugerował.

Słowa te mocno zaskoczyły Castiela, nie mógł jednak wykluczyć takiej możliwości. Widział dokładnie miejsce lądowania łaski, a wokół, poza dziwnym stworzeniem, nie było nic wyjątkowego, tylko bezkres traw.

'Hej? Halo?' - powtarzał Castiel trącając dziewczynę lekko w ramię, ona jednak wciąż nie reagowała. Bracia zaczęli podejrzewać, iż nie żyje. Wreszcie Castiel położył dłoń na miejscu, gdzie powinno znajdować się serce istoty i wtedy gwałtowne tchnienie wypełniło jej płuca. Powieki powoli odsłoniły duże, brązowe niczym ziemia na której leżała, zamroczone oczy. Pierwszym, co ujrzała była twarz Castiela pochylona nad nią, wbijająca w jej oblicze swe wypełnione błękitem nieba spojrzenie.

Rozglądała się niepewnie nie rozumiejąc nic z tego, co się dzieje. Kim jest, gdzie jest, czym jest to wszystko, co widzi wokół? Gdy Castiel dotknął jej twarzy nerwowo odsunęła głowę, nie rozumiejąc czym jest to coś, co właśnie poczuła. Poruszała kolejno częściami ciała odkrywając ręce, nogi, palce, stopy... Ponownie spojrzała na postać, która jako pierwsza wyłoniła się z mroku zamkniętych powiek. Dostrzegała, że jego usta poruszają się, jednak dźwięki, które przebijały jej świadomość nic jej nie mówiły.

'Hej? Kim jesteś? Jak się czujesz?' - pytał zatroskanym głosem Castiel. Widząc, że stworzenie nie ma pojęcia, co się dzieje, spojrzał na Baltazara pytająco. Ten odwdzięczył się wzruszeniem ramion
i równie zaskoczonym wzrokiem.

'Rozumiesz co się dzieje?' - spróbował jeszcze raz Castiel.

'Rozumiesz co...' - wyszeptała niepewnie postać.

Bracia ponownie wymienili spojrzenia, jednak tym razem w ich oczach zaczynała się jarzyć nadzieja.

'Castiel.' - powiedział anioł wskazując na siebie.

'Cas...' - ponownie próbowała powtórzyć istota.

Castiel uśmiechną się i zaśmiał delikatnie. Wpatrzona w niego dziewczyna również wykrzywiła usta w uśmiechu. Stopniowo jej oczy rozświetlały się. Zaczynała czuć, iż jest bezpieczna. Coraz pewniej wodziła wzrokiem. Spojrzała na Baltazara. Ten wskazał ręką na siebie, chcąc podobnie jak Castiel przekazać jej swe imię. Nim jednak otworzył usta istota pierwsza odezwała się - 'Cas...!' - i uśmiechnęła się tak pięknie, że bracia roześmiali się szczerze.

'Baltazar.' - spróbował ponownie niebiański brat Castiela.

Początkowo niezrozumienie odmalowało się na jej twarzy, jednak już po chwili, gdy Baltazar powtórzył swe imię, powoli wypowiedziała je.

Zwróciła swój wzrok na Castiela i drżącą z niepewności dłonią przeciągnęła po twarzy anioła wypowiadając jego imię, bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego. W tej właśnie chwili zaczęło między nimi rosnąć uczucie. Uczucie czystej miłości, współzależności i zaufania. Castiel zaczynał rozumieć, iż stworzenie na które patrzy, narodziło się dzięki niemu, a i ono wyczuwało instynktowną więź z niezwykłym rodzicem.

Istota wydawała się być coraz bardziej świadoma. Bracia postanowili pomóc jej wstać, jednak okazało się, że nie ma pełnej władzy w kończynach. Gdy pomagali jej usiąść zjawił się Michał, który natychmiast po zrozumieniu, co się stało, ruszył na ziemię pomóc aniołom wrócić do nieba.

'Baltazar i... Castiel?' - zapytał krótko wodząc wzrokiem po zebranych.

'Tak.' - odparli zgodnie.

Michał podszedł bliżej spostrzegłszy parę oczu wpatrujących się w niego sponad traw oraz niedające się nie zauważyć szczyty anielskich skrzydeł. Castiel zaniepokojony hardym wyrazem twarzy Michała instynktownie zbliżył się do niezwykłej istoty w gotowości do podjęcia walki z potężnym bratem. Michał zauważył to natychmiast i odparł ciepłym głosem - 'Spokojnie. Nie jestem tutaj, aby kogokolwiek skrzywdzić. Chcę tylko zobaczyć, kto to jest.'

Bracia wymienili spojrzenia. Opiekuńczy wzrok Michała przezwyciężył w bezkrwawej walce zatrwożone spojrzenie Castiela. Archanioł podszedł bliżej, śledzony przez uważny wzrok niezwykłego zjawiska okrążył trawy i stanął tuż przed nim. Podobnie jak aniołowie wcześniej, tym razem Michał z zaskoczeniem wpatrywał się w skrzydlatą kobietę.

'Kto to?' - zapytał wreszcie.

'Nie wiemy... Znalazłem ją tam, gdzie spadła moja łaska. Przed chwilą udało mi się ją obudzić, chyba nie potrafi mówić, ani chodzić...' - tłumaczył Castiel.

Michał tylko kiwnął głową. 'No cóż, my sami nic tutaj nie uradzimy. Zabieram was i... to coś z powrotem do Nieba. Tam Bóg zdecyduje co dalej.'

Cała trójka skinieniem głowy potwierdziła słuszność tej decyzji. Castiel wraz z Baltazarem wzięli dziewczynę pod boki, a Michał przeniósł wszystkich do domu.

W mgnieniu oka cała czwórka znalazła się w Niebie, przed wspaniałą świątynią, w której według tradycji mieszkał Bóg, a do której wstęp mieli bardzo nieliczni. Michał powiedział, iż wejdzie do środka i przekaże Bogu wieści o znalezionej istocie. Jak powiedział, tak zrobił. Uchylił wysokie, na oko niezwykle ciężkie, drewniane drzwi i zniknął w cieniu.

Tymczasem Castiel i Baltazar czerpiąc z mocy Nieba stopniowo odzyskiwali swą moc, a również ich towarzyszka zdawała się korzystać z niebiańskich dobrodziejstw. Po niedługim czasie chwyciła kurczowo nogę stojącego obok Castiela próbując wstać. Kilka nieudanych prób później podziwiała mury świątyni dumnie piętrzącej się przed jej oczami z pozycji stojącej.

Podczas gdy bracia, obserwowani przez gromadzący się tłum zaintrygowanych rozwojem wypadków aniołów, asystowali przy pierwszych krokach nowo narodzonej drzwi świątyni skrzypnęły i w progu ukazał się Michał. Widząc postępy poczynione przez istotę skinieniem dłoni nakazał jej podejść do siebie.

Aniołowie obserwowali z zaskoczeniem, jak mija bramę bez szwanku. Jasnym i niepodważalnym stało się zatem, iż jest stworzeniem wyjątkowym, skoro od tak przekroczyła próg świątyni.

Michał prowadził ją pod ramię długim, szerokim korytarzem, którego ściany na całej długości wypełnione były wykonanymi z drogocennych materiałów drzwiami. Pod ich stopami czerwienił się miękki, szeroki dywan. Sufit, spowity cieniem, był niedostrzegalny. Zaledwie w kilku miejscach jarzyły się płomienie naściennych lamp. W powietrzu roznosił się ten sam niezwykły zapach, co wcześniej, wśród stepu, jednak tutaj jego nuta brzmiała o wiele wyraźniej. Hol ten niezwykły wydawał się nie mieć końca. Skrzydlata dziewczyna rozglądała się z zachwytem i na wpół świadomie stawiała kolejne, coraz pewniejsze kroki. Wreszcie, jak spod ziemi, wyrosła przed nimi ściana. Pokonawszy ją przechodząc przez atłasową kotarę znaleźli się w okrągłym, jasnym pomieszczeniu przypominającym kamienną jaskinię. Z samego środka wybijało źródełko przeczystej wody, a odchodzące od niego maleńkie strumyczki rozlewały się w przepiękne wzory po całej podłodze i znikały wchodząc w szpary pomiędzy kamieniami. Pomieszczenie to wydawało się być niezwykle surowe i skromne, jednak w powietrzu unosiło się poczucie siły i potęgi. Michał przymknął oczy, wziął głęboki oddech i wyszeptał 'Ojcze', a stworzenie podeszło do jednej z maleńkich rzeczek i śledziło ruch wody. Nagle całe pomieszczenie wypełniło się ciepłym, niesamowicie fizycznym światłem. Dziewczyna podniosła twarz i zamarła z zachwytu. Tuż przed jej rozwartymi szeroko oczami dostrzegła przepiękne, skąpane w światłości oblicze. Podobnie jak wcześniej twarz Castiela, teraz gładziła w zamyśleniu twarz Boga.

'Nahili.' - wypowiedziała światłość. Dziewczyna ściągnęła brwi i powtórzyła powoli to imię. Stojący z boku Michał również wymówił je bezgłośnie i utkwił zamyślone spojrzenie w podłodze.

Bóg objął jej twarz dłońmi i w tym samym momencie całe jej ciało przeszyło światło, a jej oczy przez chwilę zaszły całe turkusem. Skrzydła rozwinęły się i ukazały w całej swej krasie, światło roztańczyło się po ich przepięknej powłoce. Jej nogi i ręce nabrały siły i pewności. Jej umysł wypełniły języki narodów całego świata. Wewnątrz jej serca jak wzburzona fala rozlały się miłość i odwaga.

'Nadaję ci imię Nahili. Od dziś, po kres wszechrzeczy, przynosić będziesz ukojenie duszom utrapionym, duszom zatraconym i zgwałconym. Dziełem jesteś miłości i miłość rozprzestrzeniać będziesz. Nogi Twoje przemierzać będą najstraszniejsze odstępy zaświatów, ale nie ucierpisz. Złe moce wojować z Tobą będą, ale nie zginiesz. Bitwy toczyć będziesz straszliwe, ale nie ulegniesz. Decyzje podejmować będziesz trudne, ale nie zbłądzisz. Żadne drzwi nie pozostaną przed Tobą zamknięte, żadna przeszkoda nie będzie dość wielka, aby Cię zatrzymać, żadnemu złu nigdy nie ulegniesz, bo moc moja Ciebie wypełnia, a miłość moja obmywać będzie Twe rany.' - mówił Bóg delikatnym głosem.

Oczy Nahili zaszły łzami. 'Ojcze...' - wymówiła drżąco.

Bóg uśmiechnął się dobrodusznie i odparł - 'Nie ja ojcem Twym jestem. Zrodziłaś się z przeznaczenia anioła tego małego, który bliski jest mi niezwykle, gdyż w jego sercu tli się płomień miłości ogromnej do człowieka. Jego przeto ojcem nazywaj, za jego radą podążaj i od niego ucz się. Jemu ufaj, a powiadam ci - przeznaczenie Twoje wypełni się. Losy jego będą burzliwe, tak jak Ty ścigany będzie i przeklinany przez wielu, ale wszyscy ci którzy nastawać na niego będą zginą i otchłań dla nich przeznaczona, on sam na mocy słowa mojego danego w tym momencie nie zginie nigdy, choć śmierć obcą mu nie pozostanie. Bądźcie sobie wierni i nie pozwólcie nigdy, aby zło was rozdzieliło.'

Wymówiwszy te słowa światłość opuściła pomieszczenie. Nahili klęczała wciąż wpatrzona przed siebie. Wezbrane potoki uczuć miotały jej ciałem, a łzy spływały po twarzy i łączyły się z potokami obmywającymi kamienie.

Michał podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu. 'Nahili.' Odwróciła głowę w jego stronę. 'Musimy iść.' - przemawiał do niej spokojnie anioł.

Nahili wstała i odetchnęła głęboko. Zajrzała w oczy Michała spojrzeniem pełnym mądrości i siły. Wyprostowała się pewnie i stanowczymi krokami skierowała się do wyjścia. Michał szedł za nią wciąż nie do końca pojmując, czym jest. Nahili za to, dokładnie już rozumiała, czym jest, gdzie jest i co ją czeka. Idąc tym razem korytarzem, doskonale wiedziała, co kryją rzesze drzwi i dlaczego są tak piękne i bogate. Wiedziała, dlaczego ponad głowami nie sposób było dostrzec sufitu.

Pchnęła drzwi i znalazła się na dziedzińcu, który wypełniła gromada aniołów. Na ich czele stał Castiel, który w mgnieniu oka dostrzegł zmiany, jakie zaszły w tym dziwnym, małym stworzeniu, które jeszcze niedawno leżało bezwiednie na brunatnej ziemi stepu. Teraz miał przed oczami przepiękną, silną istotę, która kroczyła ku niemu uśmiechając się niewinnie.

Gdy stanęli wreszcie twarzą w twarz położyła dłoń na jego piersi. 'Witaj, ojcze.' - powiedziała, a jej oczy zamigotały przepięknie. Castiel okrył jej dłoń swoją własną i z delikatnym uśmiechem poprzetykanym zakłopotaniem wpatrywał się w jej postać.

Na ten widok pośród aniołów podniósł się szmer. Zadawali sobie wzajemnie pytania, co to znaczy, kim jest ta postać, dlaczego nazywa zwykłego anioła ojcem. Wreszcie Michał wystąpił na środek mówiąc - 'Bracia i siostry. Pozwólcie, że wyjaśnię wam, co się dzieje. Stworzenie, na które patrzycie Bóg nazwał Nahili i nakazał jej przewodzić duszom i ratować je od zatracenia. Bóg powiedział, że jej ojcem jest... anioł Castiel.' - na te słowa szok odmalował się na twarzach wszystkich. Patrzyli na siebie nawzajem, starając się rozumieć, jak to możliwe, że zwykły anioł stał się stworzycielem.

'To stało się dziś, całkiem niedawno. Nie wiem jak... Po prostu, podobnie jak kilku innych braci porwała mnie fala spadającego, przeklętego Lucyfera, a kiedy ocknąłem się na ziemi znalazłem ją, tam gdzie spadła moja łaska. Ja... Jestem równie zaskoczony jak wy.' - tłumaczył z kolei Castiel.

Wreszcie na środek wyszła Nahili.

'Moje imię Nahili. Narodziłam się po to, aby zbawiać. Bóg nakazał mi udać się do piekła i wyprowadzić z jego płomieni wszystkie dusze, które szatan porwał i więzi, choć na to nie zasługują. Mam przejść drogami podziemi i dać nadzieję grzesznikom, którzy się nawrócili. Ojcem moim jest anioł o imieniu Castiel, którego przeznaczeniem jest pokochać człowieka i oddać za niego życie.'

Cisza zaległa pośród zebranych. Głos Nahili zabrzmiał tak potężnie, iż nikt nie śmiał się odezwać.

Wtem uderzenie nagłe wstrząsnęło ciałem Nahili. Jej oczy stały się turkusowe, a postawa mężna. 'Dzieci. Stworzenie to stawiam ponad wszelkim stworzeniem. Aniołem bowiem jest, ale zrodzonym na ziemi. Człowiekiem jest, ale żyły jej wypełnia moc moja. Nauczajcie ją i od niej się uczcie. Pomagajcie jej i u niej szukajcie pomocy. Ufajcie i pozwólcie zaufać sobie.' - przemówiła słowami samego Boga.

Aniołowie padli na kolana. 'Ojcze, co to znaczy? Czego ode mnie oczekujesz?' - pytał strwożonym głosem Castiel.

Bóg pod postacią Nahili zbliżył się do anioła. - 'Synu. Powierzam Ci dziś jedno z najważniejszych zadań świata i robię to, ponieważ wiem, że jak nikt inny podołasz temu zadaniu. Od teraz jesteś ojcem, tak jak ja i tak jak ja musisz otoczyć opieką to, co stworzyłeś. Pomagać jej, uczyć ją, wskazywać drogę. Nie wyręczać, nie zmuszać, nie krzywdzić, ale być wsparciem i ucieczką. Pokaż jej drogi Nieba i Piekła. Pokaż jej jak być mym żołnierzem. Bądź... ludzki. Kochaj.' - ostatnie słowo nie zdążyło jeszcze wybrzmieć, kiedy turkus zniknął z oczu Nahili, tak, że ostatecznie ona sama wypowiedziała tę prośbę.

Chwila ciszy nastała ponownie w niebiosach, znów niepewność naznaczyła twarze wszystkich. Nahili wpatrywała się w oczy ojca próbując odgadnąć jego myśli, jednak w tej chwili sam Castiel nie był w stanie powiedzieć, co czuje. Dla anioła emocje znane człowiekowi są obce, można powiedzieć, że wręcz wywołują w nim pewną szkodę.

Anioł, boski żołnierz, ma za zadanie wykonywać rozkazy, nie zadając pytań spełniać wolę Pana. Jak powinien postępować teraz, kiedy Bóg nakazał mu nauczać, kochać? Jego wnętrze bombardowały setki uczuć, których nie rozumiał i których nie potrafił nazwać. Patrząc jednak w oczy swego dziecka odnajdywał nadzieję, stopniowo jego wewnętrzna burza ustawała i niebo zaczynało się rozjaśniać. Ziarno zasiane przez Boga w jego umyśle, ogrzewane przez ciepło jakim emanowała Nahili wolno, ale sukcesywnie kiełkowało. Każdą wolną chwilę spędzał przekazując wszystko to co wiedział i potrafił niezwykłej córce. Z każdym mijającym dniem Nahili walczyła coraz sprawniej, coraz pewniej poruszała się w zaświatach, coraz częściej wędrowała sama odkrywając odległe rubieże Piekła i Nieba. Walka stawała się czymś naturalnym, zmysł łowcy wyostrzał się, jej imię rozprzestrzeniało się trwożąc demony i rozbudzając nadzieję w ich ofiarach. Początkowo Nahili wraz z Castielem wynajdywała pogwałcone i nawrócone dusze. Razem pomagali im w ucieczce i w zbawiennej wędrówce. Razem, u kresu drogi, przeprowadzali uratowaną duszę przez święte wodospady, gdzie oczyszczała się z kurzu i krwi, ze złych wspomnień i cierpienia. Wspólnie obserwowali jak szczęśliwa i wolna wstępuje na niebiańską drogę i opuszcza ich, aby odnaleźć swoje miejsce. Castiel niewątpliwie przekazał Nahili podstawy żołnierskiego fechtunku, system wartości, poczucie posłuszeństwa i misji, Nahili natomiast każdym kolejnym uśmiechem, każdym kolejnym pytaniem, każdym kolejnym ciepłym spojrzeniem pielęgnowała owoc zasiany we wnętrzu anioła. Tak bardzo boska, jednocześnie tak niezwykle ludzka. Ziemia, człowiek, jego rozwój, jego potrzeba bliskości, jego dążenie do szczęścia stawały się dla Castiela czymś coraz bardziej bliskim. Coraz bardziej pragnął być wśród ludzi i pomagać im tak, jak pomagał swojej córce.

Nadszedł wreszcie dzień, w którym Castiel poznał, iż jego dzieło jest skończone. Nahili była silna, potrafiła walczyć, potrafiła zadbać o siebie, miała wiedzę, dzięki której mogła dalej sama się rozwijać. Gdy zapuszczała się do Piekła nie widywali się przez dziesiątki dni, zawsze jednak tęsknili za sobą i spędzali razem czas, kiedy była ku temu sposobność. Żaden z aniołów nie rozumiał, dlaczego tyle czasu Castiel spędzał w czwartkowym niebie obserwując Nahili tańczącą z latawcem, dlaczego siedział na kwiecistej łące tuląc ją do piersi całymi godzinami, jaki był cel przesiadywania nad potokami. Żaden z nich nie rozumiał, czym jest miłość. Sam Castiel tego nie rozumiał, ale czuł. Wiedział, że jedyne co może teraz dać swojemu dziecku, toczącemu krwawe i bolesne boje z demonami, to właśnie te chwile bycia razem, w Niebie. Nahili, niezwyciężona i co tu dużo mówić - brutalna wojowniczka, gdzieś w głębi na zawsze pozostała dzieckiem. Jednego dnia skąpana w krwi demonów przeciskała się ciasnymi tunelami prowadząc dusze drogą ucieczki, by kolejnego z niewinnym wyrazem twarzy siedzieć wśród traw obserwując lot pszczoły.

Pewnego dnia, gdy Castiel spędzał czas w swym ulubionym, czwartkowym niebie, Nahili podeszła do niego, by powiadomić o czymś, co wkrótce miało odmienić na zawsze ich życie.

'Tato?' - powiedziała obejmując jego ramię.

Castiel spojrzał na nią i pogładził jej twarz. 'Witaj. Wreszcie przybywasz. Nie pamiętam już kiedy ostatnio się widzieliśmy' - mówił na pozór chłodno, ale przecież uśmiech rozświetlał jego oblicze.

'Wiem, ostatnio dużo czasu spędziłam na odkrywaniu nowego zaświatu!' - mówiła z ekscytacją Nahili.

'Jakiego nowego zaświatu?' - zdziwił się Castiel.

'To chyba... Czyściec. Pamiętasz, opowiadałeś mi o nim. Mówiłeś, że to miejsce, gdzie Bóg ukrył lewiatany, że tam są wszystkie te dusze, które nie mogą być ani w Niebie, ani w Piekle. No więc... Byłam tam i...'

'Nahili! To nie możliwe. Żaden anioł, żaden demon nie wie jak się dostać do czyśćca, ani nawet gdzie on jest.'

'Ale tato, ja tam byłam! Wędrowałam po piekle, odnalazłam taki nowy korytarz, no i wiesz - chciałam sprawdzić, jak wygląda, czy może nie ma tam jakichś dusz. Było bardzo ciasno i ciemno, i chyba nikt już dawno tamtędy nie chodził. No więc szłam i szłam, i nagle tuż przy podłodze rozbłysło jakieś światło. Zaczęłam kopać, odsuwać kamienie, aż wreszcie zobaczyłam wielki las. To nie było piekło, a już na pewno nie niebo. Poczułam, że każdy liść i każde źdźbło trawy nasączone jest krwią. Przeszłam przez otwór i już! Byłam tam! Odkryłam przejście do...!'

'Ciszej.' - nakazał Castiel zakrywając jej usta. 'To musi pozostać naszą tajemnicą. Zakryłaś ten otwór?' - pytał nerwowo.

'Tak.' - odpowiedziała znudzona.

'Nahili, jesteś pewna?' - naciskał Castiel.

'Tak, tato. Jestem pewna.' - odparła.

Po odkryciu Czyśćca i faktu, iż walka jest tam podstawą przetrwania, Nahili coraz więcej czasu zaczęła spędzać tam właśnie. Tłumacząc się przed samą sobą, że to dla treningu, spędzała całe dnie na wędrówkach i zabijaniu.

Gdy otwarła przejście po raz pierwszy, od razu skierowała się do pobliskiego strumienia. Okazało się, że wypełnia go święta woda, ta sama, która oczyszczała dusze w wodospadach, ta pochodząca z kamiennego pokoju Boga. Siedząc nad strumieniem, obmywając świeże rany, poczuła nagle jakiś ruch tuż za sobą. Spokojnie i delikatnie ujęła w dłonie miecz przypięty do biodra, a następnie odwróciła się gwałtownie gotowa do zadania śmiertelnego ciosu. Zaczajone stworzenie również było w gotowości. W ułamkach sekund w powietrze wzbiły się kurz i liście. Skrzydlata kobieta mocowała się z lewiatanem. Kreatury te budziły postrach w całym Czyśćcu, gdyż były tam od zawsze, znały każdy zakamarek i były niezwykle silne, dlatego też wokół walczących natychmiast zebrało się grono widzów. Nahili kilkoma sprawnymi ruchami powaliła lewiatana i zabiła szybkim ruchem swego niezwyciężonego miecza. Zgromadzeni obserwowali całą scenę z napięciem. Wyglądało na to, iż na scenie pojawiło się nowe, większe zagrożenie. Nahili wstała dysząc i mierzyła tłum groźnym spojrzeniem, gdy nagle otoczyła ją cała gromada lewiatanów. Wieść o śmierci nieśmiertelnego dotąd predatora rozniosła się po krainie lotem błyskawicy. Początkowo wyglądało na to, iż Nahili nie zdoła odeprzeć tak zmasowanego ataku, jednak zgodnie ze słowami Boga "bitwy toczyć będziesz straszliwe, ale nie ulegniesz", lewiatan jeden po drugim padał u jej stóp, a czarna smolista krew rozbryzgiwała wokoło.

Nikt z pozostałych stworów nie śmiał nawet zbliżyć się do Nahili, która tryumfalnie przechadzała się pomiędzy ciałami, powolnymi ruchami strzepując wydzieliny z miecza. Wciągała zatęchłe powietrze, spoglądała na strwożone, pokraczne monstra i napawała się strachem w ich oczach. Jakieś nieznane dotąd uczucie wierciło się w jej wnętrzu. Jakaś pięść zaciskała się na jej sercu, ale ból ten był niezwykle przyjemny. Szaleńczy uśmiech rozświetlił jej umazaną twarz. Stanęła na środku zgromadzenia i powiedziała krótko - 'Jestem Nahili i od dzisiaj, to ja tutaj rządzę.' Potem odeszła z polany i zagłębiła się w las.

Wędrowała całymi godzinami, całymi dniami, walcząc, odkrywając zakamarki czyśćca, tworząc tajemne przejścia i portale. Coraz bardziej zapominała o swoich prawdziwych obowiązkach, coraz więcej czasu spędzała w Czyśćcu w którym czuła się prawdziwie na miejscu. Tutaj, tak jak wszyscy inni, była dziwadłem, pokracznym, brutalnym stworem, którego jedyną namiętnością jest bryzgająca krew wroga. Jej ludzka strona dała się porwać nałogowi. Przestała się liczyć jej misja, przestał liczyć się Castiel. Nikomu nic nie tłumacząc, po prostu znikała.

W niebie zauważono, że coś jest nie tak. Kolejni aniołowie zaczęli zwracać uwagę, iż Nahili nie wykonuje swoich obowiązków, ucieka nie wiadomo gdzie. Naturalnie, wszyscy kierowali oskarżenia pod adresem Castiela, myśleli, że on zawinił źle wychowując Nahili. Ten próbował bronić zarówno siebie jak i ją, ale jak długo mógł ukrywać prawdę ryzykując życiem? W końcu uznał, że najlepiej będzie, jeżeli wyzna prawdę i powie wszystkim, iż Nahili znalazła Czyściec i tam... poszukuje dusz. Nie mógł przecież powiedzieć o swoich podejrzeniach, co do prawdziwych powodów, dla których jego córka spędza tam tyle czasu. Początkowo aniołowie zdawali się rozumieć. Nahili miała przemierzać zaświaty i ratować dusze, jednak znalazło się wielu, którzy nie akceptowali tego wyjaśnienia. Podnosili argumenty, iż przecież Nahili miała podróżować po piekle, a czyściec to miejsce dla dusz i tak bez ratunku, potworów, których uczynków nie da się żadnym sposobem zmierzyć, kreatur, które pod żadnym pozorem, nie mogą opuścić tego miejsca. Liderem tych właśnie stał się archanioł Rafał. Jego pozycja, autorytet, były nie podważalne i wkrótce zebrało się wokół niego pokaźne, potężne grono i rozgorzał prawdziwy bunt. Zaczęło się od gniewu aniołów na Nahili, przeobraziło w pęknięcie w rodzinie, wzajemne podejrzenia i oskarżenia, a zakończyło wreszcie na pytaniach, dlaczego Bóg nie interweniuje?

Wydawać by się mogło, że to mała rzecz, każdy przecież anioł miał własne zadania i sprawy, żaden z nich nie był zobowiązany do poniesienia konsekwencji czynów Nahili, a jednak problem ten podzielił Niebo. Wszyscy cierpieli z tego powodu, zimna wojna zawisła nad przestworzami, jednak archanioł Rafał nie wydawał się zmartwiony. Wręcz przeciwnie. Od dawna w jego umyśle tliła się wizja zawładnięcia Niebem, potrzebował tylko pretekstu do wszczęcia rewolucji, a wykazanie, iż nawet ta najbardziej wybrana istota nie liczy się już ze słowami Boga wydawało się być świetnym pierwszym krokiem. Czara goryczy sztucznie wypełniła się po brzegi i jej przelanie było tylko kwestią czasu. Rafał chełpił się swoim sprytem, tym jak skutecznie obrócił lekki powiew w śmiercionośny huragan, ale nawet on nie podejrzewał, jak blisko jest prawdziwe zagrożenie.

W gruncie rzeczy, Nahili miała na własną rękę wyszukiwać dusze w piekle, jednak Bóg i Śmierć, jako stworzenia stojące ponad nią, mogły wydawać jej rozkazy, tak jak wszelkim innym niższym rangom bytom, jednak od początku jej działalności nie zdarzyło się podobne polecenie. Nadszedł jakkolwiek i taki dzień, w którym do tego doszło. Podczas odbierania objawień jeden z aniołów otrzymał polecenie przekazania Nahili, iż Bóg chce, aby jedna z dusz dręczonych w piekle została jak najszybciej uratowana. Objawienie zawierało ostrzeżenie, że zwłoka może skutkować tragicznymi następstwami i jeżeli to konieczne, należy odłożyć na bok wszelkie inne bieżące sprawy, dlatego też wielu aniołów zaangażowano w poszukiwanie Nahili. Dziesiątki, na czele z Castielem, przemierzały piekło i niebo w poszukiwaniu tej, która miała i mogła wykonać rozkaz. Poszukiwania jednak nie dały pożądanego rezultatu. Nikt nie natrafił na jej trop, co gorsza wszystko wskazywało na to, iż tutejsza ziemie od dawna nie dotykały jej stóp. W miarę czasu frustracja narastała, wreszcie zdecydowano, iż sami aniołowie muszą zebrać się w bastion i wyprowadzić duszę. Duszą tą był nie kto inny jak dobrze znany, zwłaszcza demonom, Dean Winchester, jeden z najlepszych ludzkich łowców, którego dusza od 30 lat dręczona była przez demona Alaistera, a znalazła się w piekle w wyniku układu z rozdroża, jako cena za życie jego brata, Sama.

Oczywistym jest, iż dusza takiego człowieka, będąca ofiarą płynącą z bezinteresownej, braterskiej miłości, dręczona osobiście, przez najbrutalniejszego z demonów jest duszą będącą pod stałą obserwacją i jej wydobycie jest czymś przekraczającym pojęcie cudu. Nie było jednak wyjścia. Nawet dla Nahili musiało zadanie to być sporym wyzwaniem, dlatego aniołowie przygotowani byli na najgorsze. Nie trzeba chyba nadmieniać, iż archanioł Rafał z trudem ukrywał triumf. Najszybciej jak się dało zgromadzono prawdziwą armię pod przewodnictwem Castiela, który był aniołem stróżem Deana oraz który dzięki wyprawom z Nahili miał pewne pojęcie o zadaniu.

Wkroczenia aniołów do obszaru piekła, w którym przetrzymywanie były dusze z rozdroża nie można nazwać inaczej niż rzezią. Trup kładł się gęsto po obu stronach. Na dziesięciu zabitych po stronie piekła przypadał jeden martwy anioł. Całe piekło zaangażowano do odparcia ataku. Alaister, jak starożytny Cezar, stanął na wzniesieniu i kierował piekielną chordą. Wszystkie demony, ogary piekielne, a nawet dręczone dusze rzuciły się na boskich ratowników. Ogień buchał, kurz ranił nie mniej dotkliwie niż ostrza rozrywające ciała. Okropny krzyk będący mieszaniną okrzyków bojowych i skowytu bólu rozchodził się po całej krainie. Sytuacja była beznadziejna. Wszystko wskazywało na to, iż ta bitwa nie może zakończyć się niczyim zwycięstwem, jednak żadna ze stron nie miała zamiaru odpuścić. Rozpaczliwa misja ratunkowa zamieniła się w równie rozpaczliwą wojnę totalną. W pewnym momencie nikt już nie wiedział, co go tutaj sprowadziło, umysły wszystkich wypełniła jedna myśl – zabij lub zgiń.

Aniołowie, którzy pozostali w niebie załamywali ręce z bezsilności. Nie mogli przecież rzucić się w wir walki tylko po to, aby prędzej czy późnej podzielić los martwych braci. Ktoś wreszcie rzucił pomysł, aby spróbować jeszcze raz przetrząsnąć niebo. Długotrwałe poszukiwania nie dały jednak żadnego rezultatu. Widmo sromotnej porażki zawisło zawisło nad niebem.

Pole bitwy przerzedzało się. Zapamiętała walka zwalniała i wszyscy zdawali się poruszać jak we śnie. Ciosy padały na oślep, nierzadko były bratobójcze. Wreszcie Castiel zrozumiał, iż dalsze działania nie mają sensu i jeżeli odpowiedzialność za tą misję spada na niego, musi ona zostać przerwana.

Powrót aniołów do nieba wyglądał niczym przemarsz trupów. Wycieńczeni, ranni, oblepieni krwią i brudem. Głuchą, złowrogą ciszę przebijały raz po raz bolesne jęki. Zdrowi aniołowie starali się pomagać cierpiącym braciom obywając ich świętą wodą. Nahili stała się wrogiem, a życie jej ojca stanęło pod znakiem zapytania. Myśli te nie padły z niczyich ust, jednak spojrzenia rzucane w stronę siedzącego samotnie Castiela wyrażały więcej niż mogły jakiekolwiek słowa. On sam doskonale rozumiał swoich braci i nie starał się nawet niczego tłumaczyć, by przypadkiem nie pogorszyć i tak już beznadziejnej sytuacji.

Tymczasem w piekle świętowano sukces. Ciała poległych aniołów, brutalnie zbezczeszczone, wisiały to tu, to tam, na drzewach, palach, pod sufitami. Teraz po piekle roznosiły się dzikie okrzyki chorej radości. Członki aniołów które nie zawisły jeszcze zamienione zostały przez rozszalałe demony w zabawki do rzucania, gryzienia, wzajemnego okładania się. Piekło stało się jeszcze bardziej piekielne i szalone niż kiedykolwiek przedtem. Wielu uwierzyło, iż demony są w stanie zniszczyć niebo i zawładnąć ziemią.

'Witaj, Dean.' - rzucił Alastair zbliżając się do przykutej do piekielnych pnącz ulubionej ofiary. 'Wisisz sobie tutaj spokojnie, jak wiosenny pączek na kwitnącej wiśni i zupełnie nie zdajesz sobie sprawy, z najnowszych, wspaniałych wydarzeń.'

Dean był zbyt wycieńczony długoletnimi mękami, by powiedzieć cokolwiek. Z miną człowieka, który porzucił wszelką nadzieję wpatrywał się apatycznie w swego oprawcę. Ten zaś z uśmiechem go obserwował i gładził blizny na jego skórze, jak gdyby był jakąś piękną, drogocenną rzeźbą.

'Jesteś bez wątpienia jednym z mych najdoskonalszych dzieł i za nic w świecie nie pozwolę aby nas rozdzielono.' – kontynuował rozmarzonym głosem. Obrzydzenie malowało się na twarzy Deana, jednak demon nie przestawał go dotykać. 'Mało brakowało, a bym cię dziś stracił, mój drogi. Bóg przysłał po ciebie bandę żołnierzyków, ale nie martw się – wybiliśmy ich co do głowy.'

Na te słowa Dean ożywił się. 'Bóg...?' - wyszeptał. 'Tak, dokładnie.' - odpowiedział z westchnieniem Alastair. 'Ale! Skoro ty wciąż tu wisisz, a ja wciąż żyję...?' - wzruszył ramionami – 'Wygląda na to, że nic już nie jest w stanie zniszczyć tego pięknego małżeństwa.' - dodał i poklepawszy twarz Deana odszedł spokojnie.

Tym czasem w głowie Deana rozszalało głuche tornado. Tępy ból utrudniał myślenie, jednak rozpaczliwie starał się zrozumieć słowa demona. Zatem, sam Bóg z jakiegoś powodu przysłał po niego swoją armię i te okropne dźwięki musiały być odgłosami długiej, brutalnej walki, a jednak niewątpliwie piekło zwyciężyło. Powoli lecz nieubłaganie jego umysł opanowywała świadomość, że jest całkowicie stracony. Jeżeli gdzieś w głębi tlił się dotąd, pomimo wszystko, jakiś bardzo mały i niewinny płomyk nadziei to teraz już niewątpliwie i ostatecznie w jego umyśle zapanował mrok. Poczuł nagle, jak gdyby coś bardzo ciężkiego uderzyło tył jego głowy i miał wrażenie, że znalazł się pod wodą. Dźwięk i obraz zaczynały się rozmywać i deformować. Jego oczy zaszły mgłą, a w umyśle dudniła martwa cisza. Jego dusza zdawała się powoli zapadać. Spadał coraz niżej i niżej, gdy nagle nabrał tępa i wynurzył się spod wody. Wielki gniew wykrzywił jego twarz. Zaczął krzyczeć i szarpać się oszalale. Wtedy ponownie pojawił się Alastair. 'Jesteś gotowy?' - zapytał krótko. Dean nabrał w płuca gorącego powietrza i rzucił – 'Na co jeszcze czekasz, skurwysynu?'. Alastair zmrużył oczy i zaśmiał się bezgłośnie. Udało się. Dean Winchester poddał się i przyjmie jego propozycję. Dean Winchester złamie pierwszą pieczęć.

Zupełnie nieświadoma serii tragicznych wydarzeń Nahili leżała na wzgórzu głaszcząc szarego, czyśćcowego wilka. Ogarniał ją spokój i niezwykła harmonia. Groźne zwierzę było przy niej całkowicie potulne. Nahili natknęła się na niego gdzieś w środku lasu i zafascynowana jego pięknem podeszła by go dotknąć. Gdy zwierzę poczuło, że zbliżające się do niego stworzenie nie ma w sercu krzty strachu, za to wypełnia je odwaga i jakaś czysta siła, natychmiast stało się wobec niej ufne i lojalne. Nahili przymknęła powieki i natychmiast przemknęła pod nimi twarz Castiela wpatrzona w nią z zawodem. Otwarła prędko oczy i zasmuciła się. Tęskniła za ojcem, ale bała się go spotkać po tym wszystkim co zaszło między nimi ostatnio.

Tuż po buncie jaki wywołał Rafał, Castiel postanowił, że musi przemówić Nahili do rozsądku, nim sprawy zajdą za daleko. Gdy wróciła do nieba znalazł ją siedzącą na jednej z kwiecistych łąk. Zaskakujące, iż dla większości ludzi niebem stają się rozległe polany, podczas gdy na ziemi najważniejsze było piękno posiadania, a nie piękno natury. Castiel zbliżył się do córki. - 'Nahili... Nie wiem, czy zdążyłaś się już zorientować, ale całe niebo jest przeciwko nam. Archanioł Rafał podburzył anioły, wszyscy oskarżają cię, że porzuciłaś swoje obowiązki, znikasz nie wiadomo gdzie. Ja sam już nie wiem co się z tobą dzieje! Musisz natychmiast przestać i zająć się tym, co ci nakazano! Nie wiem, może myślisz sobie, że skoro jesteś wyjątkowa, to nie obowiązują cię żadne zasady, ale chyba nie tak cię wychowałem! Tego cię nauczyłem? Że możesz sobie robić, co tylko ci się podoba!?' - coraz bardziej zdenerwowany Castiel krążył nad siedzącą Nahili, wykrzykując słowa w powietrze, nawet na nią nie patrząc. Tymczasem ona siedziała wpatrując się tępo w ziemię. Wreszcie Castiel zatrzymał się i spojrzał na nią. Gdy zobaczył, że, jak mu się wydawało, Nahili w ogóle nie przejmuje się jego słowami, złapał ją gwałtownie za nadgarstki i potrząsając nią wykrzyczał prosto w jej twarz – 'NAHILI!'. Ona zaś ze łzami w oczach odkrzyknęła równie agresywnie jak on – 'CO?!' i wybuchnęła płaczem. Castiel zamarł. Wciąż ściskał mocno jej nadgarstki i wpatrywał się w jej twarz, nie mając pojęcia, jak zareagować. Puścił ją wreszcie i biorąc jej twarz w dłonie podniósł w górę i zaglądając jej w oczy powtórzył jeszcze raz jej imię, jednak tym razem jego głos pełen był ciepła. Nahili chwyciła jego dłoń i przytuliła swe czoło do jego czoła. Oboje przymknęli oczy, a Castiel zaczął mówić cicho – 'Nahili... Kochanie. Co się z tobą dzieje?'. Nahili oddychała ciężko próbując opanować szloch. 'Tato, ja już dłużej tego nie wytrzymam. Nie chcę już tego robić, nie mam siły. Duszę się chodząc po piekle, ten krzyk który wzbija się gdy tylko tam wejdę rozrywa mi głowę... Za to w niebie nikt nawet nie chce się do mnie odezwać, wszyscy omijają mnie szerokim łukiem, patrzą jakbym była ich największym wrogiem. Ty też. Ty też dziwnie na mnie patrzysz.' - mówiła drżącym głosem.

'Co ty wygadujesz...?' - Castiel nie miał pojęcia jak zareagować na jej słowa. Wyglądało to, jak gdyby Nahili straciła rozum. Drżała dziwnie i wybałuszała oczy. Jedno ani drugie, nie rozumiało skąd się to bierze, ale istniała odpowiedź. Wszystko zaczęło się, gdy dusza Deana Winchestera pojawiła się w piekle. Nahili zawsze wiedziała, gdy coś było nie tak. Pojawiając się w danym miejscu, instynktownie wyczuwała, że któraś ze zgromadzonych dusz nie powinna znajdować się tam, gdzie się znajduje i rozpoczynała jej poszukiwania. Kolejno, dusza za duszą, przeciągała dłonią nad ich oczami, odczytując w ten sposób ich wnętrze, aż odnalazła tą, której niesłuszne cierpienie ją do niej wzywało. Czarna, matowa plama pojawiająca się na wnętrzu dłoni Nahili oznaczała, że dusza jest zła i nie można jej pomóc, natomiast połyskująca i srebrzysta reprezentowała dobro.

Odkąd piekielne ogary porwały duszę Deana wibracje jakie wysyłała swoją siłą zagłuszały wszelkie inne sygnały. W miarę upływającego czasu ich siła raniła coraz bardziej umysł Nahili, nie potrafiła sobie z tym poradzić zupełnie jak silnik wystawiony na zbyt silne tarcie. Nie wiedziała naturalnie kto i skąd wysyła te sygnały, a zatem nikt nie mógł wskazać jej źródła i jedynym sposobem było odnalezienie go na własną rękę. Zapuszczała się tak daleko jak jeszcze nigdy dotąd przez te setki lat, ale duszy tej nigdzie nie było. Ciśnienie rosło i rosło. Idealny mechanizm zaczynał pękać. Gdyby tylko po przetrząśnięciu piekieł zaryzykowała i sprawdziła Gaj... Jednak miejsce to wydawało jej się absolutną stratą czasu, gdyż znajdowały się tak tylko i wyłącznie dusze z rozdroża, którym nie można było w żaden sposób pomóc, ponieważ z własnej woli zaprzedały się złu dla ziemskich namiętności. A przynajmniej do tej pory zawsze tak było.

Nahili wreszcie znalazła się w momencie, w którym błąkała się się wśród płomieni ze łzami w oczach. Zagubiona, nie potrafiąca pojąć, co się dzieje, bezsilna kroczyła bezmyślnie powłócząc nogami, a tępy ból raz po raz przeszywał jej głowę. Już prawie upadała na kolana, gdy wreszcie dotarła tam, gdzie wiódł ją instynkt – przejście do boskiego wodospadu. Weszła w jego wody i położyła w nich ociężałe ciało. Kojący chłód dawał jej wytchnienie. Przymknęła oczy i leżała bezwiednie zupełnie tak jak wtedy, gdy odnalazł ją jej ojciec. Otwarła wreszcie oczy i wpatrywała się w kamienne sklepienie. Jej włosy tańczyły w krystalicznej wodzie, biel jej skrzydeł przepięknie komponowała się z bladym, czystym piachem na którym leżała. Wyglądała jak łagodna bogini tańcząca wśród blasku pierwszych, wiosennych promieni słońca. Doprawdy, idealny kamuflaż dla bestii. Nagle wśród skał zamigotało dziwne, niebieskie światło. Pewnie jakiś świetlny promień otarł się o jeden z kolorowych kamieni. Nieśmiały uśmiech pojawił się na twarzy Nahili. Kolor ten zawsze rozlewał ciepło w jej sercu, jako wspomnienie pierwszej rzeczy jaką kiedykolwiek ujrzała – wypełnionych niebem oczu Castiela. Postanowiła zatem wrócić do nieba i ukryć zmęczoną głowę w jego ramionach.

Usiadła na jej ulubionej łące i gładziła piękne kwiaty czekając aż pojawi się Castiel. Gdy usłyszała jego kroki za plecami odwróciła się szybko z uśmiechem na ustach, trzymając w dłoniach idealną, czerwoną różę w pełnym rozkwicie. Jej mina zrzedła jednak prawie natychmiast, gdy zobaczyła rozgniewaną twarz swego ojca.

Teraz, gdy klęczeli naprzeciw siebie, zastygnęli wpatrzeni w siebie nawzajem. Castiel chciał zrozumieć, co się dzieje i co powinien teraz zrobić, Nahili za to zatapiała się coraz bardziej i bardziej w ten niezwykły błękit. W pewnym momencie zaczęła gładzić jego zmartwioną twarz. Oderwał wzrok od oczu córki i zaczął śledzić jej dłoń, gdy ta drżącymi palcami przeciągała wokół dolnej wargi jego ust. Nieznane uczucie rozlało się płomienną falą po wnętrzu Castiela. Podniósł wzrok na twarz dziecka i dał się zahipnotyzować jej mokrym wciąż od łez oczom wpatrzonym w niego z rozmarzeniem i fascynacją. Nie wiedział dlaczego to robi, ale silnym uściskiem objął jej bark, kciukiem gładząc szyję. Nahili wspięła się opierając ręce na jego udach i delikatnie dotknęła jego ust swymi. Natychmiast cofnęła się i spłoszonym wzrokiem wodziła po ziemi, przygryzając wargę.

Castiel otworzył usta chcąc coś powiedzieć, ale jeszcze bardziej niż przedtem nie wiedział co. 'Nahili...' wydusił wreszcie. 'Przepraszam.' - odparła cicho i obrzuciła jego twarz szybkim spojrzeniem. Ciężko opisać, to co zobaczyła w tym ułamku sekund. Mina Castiela wyrażała jednocześnie zakłopotanie, ciekawość i pewną dozę pożądania. Nahili klęczała wciąż przed nim, skulona i bezbronna jak nigdy wcześniej. Castiel nie mógł ukryć, iż fakt, że był w tej chwili od niej silniejszy dawał mu niezwykłą satysfakcję. Wreszcie ojciec chwycił ponowie jej twarz i szybkim ruchem porwał dziecko do długiego, gorącego pocałunku. Nahili całkowicie się temu poddała.

Ani jedno, ani drugie nie zdawało sobie sprawy z tego, co robi, jednak oboje znaleźli w tym akcie swego rodzaju ukojenie. Nahili mogła wreszcie pobyć słabą, a Castiela napełniało poczucie siły.

Gdy wreszcie rozłączyli się Nahili odwróciła zawstydzony wzrok nie mogąc zmierzyć się z tryumfalnym spojrzeniem Castiela. Przytuliła go opierając głowę na jego piersi, gdy nagle Castiel wstał gwałtownie. Gdy ojciec oderwał wreszcie wzrok od swojego dziecka spostrzegł Baltazara stojącego zaledwie kilka kroków od nich, wyglądającego jak wielki znak zapytania.

'Baltazarze...' - powiedział przełykając ciężko Castiel.

Baltazar podszedł powoli, a Nahili wstała z ziemi zawstydzona.

'Co wy tu robicie?' - zapytał chłodno Baltazar.

Castiel wzruszył tylko ramionami z zakłopotaną miną, Nahili natomiast wybąkała – 'Ja... Ja już chyba pójdę.' i oddaliła się pospiesznie.

Bracia mierzyli się wzrokiem w milczeniu.

'Baltazarze... Ja tylko chciałem jej pomóc.' - powiedział z zupełnym brakiem przekonania Castiel.

'I co? Udało się?' - odparł ironicznie Baltazar.

Castiel odpowiedział westchnieniem i znudzonym potrząśnięciem głowy.

'To w ogóle cię nie rusza? Nie zdajesz sobie sprawy z tego, co zrobiłeś?' - pytał nie dowierzając temu co widzi.

'Baltazarze, o co ci chodzi? Sam Bóg rozkazał mi być przy niej i ją kochać.'

'Tak, wiem, ale chyba nie w taki sposób! Castielu...' - oburzał się Baltazar.

Castiel spoważniał. - 'Masz rację. Ja... Ja nie wiem jak to się stało.' - powiedział i zmieszał się. Marszczył czoło i patrzył na brata szeroko otwartymi oczami.

Baltazar stanął tuż przy nim i położył rękę na jego ramieniu. - 'Nahili jest bardzo piękna, a ty nie jesteś pierwszym aniołem, który stracił głowę dla... kobiety. Umówmy się, że dopóki to nie zawróci w złą stronę, nic nie widziałem.' - powiedział i poklepawszy brata odszedł.

Castiel stał jeszcze chwilę w milczeniu. Bił się z myślami i próbował odpierać nawałnicę dziwnych uczuć. Wodził wzrokiem po rozległej równinie kręcąc głową z niedowierzaniem. Wreszcie jego wzrok przykuł kwiat, który wcześniej pieściła w dłoniach Nahili. Podniósł go i przyglądał mu się z kwaśnym uśmiechem. Potem schował go do kieszeni i odszedł.

Wspomnienie wydarzeń jakie zaszły w niebie przemykały teraz, gdy leżała spokojnie na wzgórzu, raz po raz po umyśle Nahili. Gładziła futro wilka i nieobecnym wzrokiem przeszywała horyzont czyśćca. Dlaczego to zrobiła? Jak nazwać te wszystkie sprzeczne uczucia, które huczały w jej głowie przed i po tym co zaszło między nią a Castielem, a zwłaszcza czym była ta gwałtowna fala, która zdruzgotała jej lędźwia gdy poczuła ciepło twarzy swego ojca tak niezwykle blisko. Co zrobił z tym wszystkim Baltazar? Czy powiadomił wszystkich, czy Rafał już wie? Być może nie powinna już nigdy wracać do nieba? To niezwykłe, jak druzgoczące mogą być skutki krótkich chwil zapomnienia. Od czasu, kiedy ostatnio pojawiła się w niebie minęło tak wiele dni, że straciła już rachubę, jednak wspomnienie to powracało ciągle i pomimo upływu czasu wciąż było tak samo żywe.

Nahili wyobrażała sobie często, że wraca do nieba i zastaje Rafała u władzy i martwego Castiela. Zrywała się wtedy i rozpaczliwie cięła mieczem powietrze, albo napadała nagle na kręcące się wokół stwory. Leżąc teraz ze swym futrzastym przyjacielem odpoczywała po jednym z takich właśnie napadów furii.

Usiadła i rozejrzała się wokół. Na dole, pod skałą leżały pokiereszowane ciała. Ona sama ubrudzona była cała krwią, podobnie jak zresztą jej wilk, który odkąd zaczął z nią wędrować, walczył u jej boku. Obrzuciwszy swoje ofiary obojętnym spojrzeniem wstała postanowiwszy udać się do strumienia. Gdy tam dotarła usiadła u brzegu i zaczęła się myć. Wilk również wskoczył do wody i skakał radośnie. Na ten widok Nahili ożywiła się i dołączyła do zwierzęcia. Gdy tak razem beztrosko się pluskali, Nahili pośliznęła się nagle i podnosząc się zobaczyła coś dziwnego unoszącego się przy innym brzegu. Zaciekawiona podeszła bliżej.

Gdy zrozumiała czym jest to, na co patrzy jej usta rozwarły się w niemym krzyku. Uwięzione wśród wodnej roślinności dryfowały kawałki skóry i przekrwionych ubrań, a woda stopniowo stawała się coraz bardziej czerwona od spływającej w dół posoki. Wszystko to wypływało bezpośrednio z źródła, dlatego oczywistym było, że te znaki niewątpliwej rzezi pochodzić musiały z nieba.

Świadomość ta tak wstrząsnęła Nahili, że prawie osunęła się na nogach. Setki okropnych obrazów przeszyły jej umysł jak stado rozjuszonych nagłym błyskiem światła nietoperzy. Jak ogłuszona zaczęła biec w kierunku przejścia do piekła. Gdy je przekroczyła czekała ją jeszcze niebezpieczna droga do skalnych wodospadów za którymi kryło się przejście do nieba. Biegła w amoku niemalże bez zastanowienia siekąc bezmyślne demony chcące ją zatrzymać. W głowie huczało jej jedno słowo – Castiel. Oczyma wyobraźni widziała, jak leży martwy gdzieś na rubieżach nieba, skazany za jej grzechy. Ciężko powiedzieć, które uczucie wstrząsało nią silniej – rozpacz, bezsilność, czy gniew.

Gdy wreszcie przedarła się do wodospadu dosłownie przeskoczyła przez rwącą ścianę wody i natychmiast po znalezieniu się w niebie wzbiła się w powietrze rozwijając zabryzgane wciąż krwią skrzydła. Spodziewając się najgorszego wyjęła miecz gotowa do natychmiastowej, bezmyślnej zemsty. Z zaciśniętymi wargami i szeroko otwartymi oczami mknęła w powietrzu wypatrując czegoś podejrzanego. Sunęła wzdłuż głównego strumienia. W końcu dostrzegła grupę aniołów klęczących nad wodą, czyszczących stosy zabrudzonych ostrzy, odzień, miękkich szmatek do przemywania ran. Natychmiast wylądowała tuż przy nich krzycząc z furią - 'Gdzie mój ojciec?! Co z nim robiliście?!'

Aniołowie odsuwali się bojąc się, że ich zaatakuje. Wreszcie jeden z nich, najłagodniejszy, podszedł bliżej i powiedział – 'Nahili, uspokój się. Twój ojciec żyje. Spróbuj poszukać go na głównym dziedzińcu.'

Nahili spojrzała na niego uważnie, a następnie równie badawczym spojrzeniem zmierzyła pozostałych. Przełknęła i odetchnęła ciężko, a następnie bez słowa wzleciała i skierowała się prosto na dziedziniec.

Gdy tam dotarła zawisła na chwilę. Pod jej stopami znajdowało się prawdziwe pobojowisko. Mnóstwo rannych i konających, a wokół nich gromada anielskich pielęgniarzy. Szum jej skrzydeł przyciągnął uwagę zebranych. Wszyscy spojrzeli w górę, niektórzy bez słowa zatopili w niej złowieszcze spojrzenia, inni zaczęli wykrzykiwać jeden przez drugiego całą serię wyrzutów i oskarżeń, jeszcze inni zmęczoną obojętnością skwitowali całe wydarzenie. Castiel natomiast gdy tylko ją zobaczył, podniósł się z ziemi i kuśtykając podbiegł jak najbliżej niej chcąc natychmiast zabrać dziecko jak najdalej.

'Nahili! Chodź tu! Nahili!' - wykrzykiwał charczącym głosem Castiel.

Ona zaś jak zahipnotyzowana wodziła wokół wzrokiem jak gdyby przyglądała się jakiemuś pięknemu obrazowi. Dostrzegłszy w końcu Castiela osiadła na ziemi. Ojciec szarpną ją za ramię i oddalił się spiesznie ciągnąc ją za sobą. Wszyscy przyglądali się tej scenie z niesmakiem. Większość uznała, że Bóg pomylił się powierzając tak wielkie zadanie, jak wychowanie tego stworzenia, zwykłemu aniołowi jakim był Castiel. Wielu przekonywało, iż od początku uważali, iż to któryś z archaniołów powinien się zająć tym przypadkiem.

Na środek zgromadzenia wyszedł Rafał.

'Bracia i siostry. Nie potrzebujemy chyba lepszego dowodu, aby potwierdzić to, o czym mówiłem już od dawna. Bóg popełnił błąd stawiając tego mieszańca ponad nami. Popełnił błąd w ogóle pozwalając temu czemuś żyć! Castiel być może jest dobrodusznym aniołem i rozumiem, że wielu z was go lubi i szanuje, ale oczywiste jest to, że zawsze był i zawsze będzie za słaby, aby skutecznie zająć się naszym wspólnym problemem. Uważam, że istnieje tylko jedno rozwiązanie. Najszybciej jak to możliwe Nahili powinna zejść do piekła i zająć się sprawą tej duszy, a następnie wspólnymi siłami powinniśmy ją złapać i uwięzić, tak jak Michał uwięził Lucyfera.' - grzmiał archanioł.

Zgromadzeni w miarę jak mówił coraz żywiej wyrażali swoje poparcie. Tłum wrzał, Rafał spoglądał z góry na rodzącą się rebelię i za krzywym uśmiechem próbował ukryć chorą dumę jaka go rozpierała. Jego umysł tak bardzo owładnięty był żądzą władzy, iż w ogólne do niego nie docierała skala zniszczeń. Dziesiątki poległych, setki rannych, rozjuszone jak nigdy przedtem piekło, niebo na skraju wojny domowej, gniew, żądza zemsty, intrygi, pełna gotowość do bratobójczej walki. To wszystko nie miało teraz dla niego znaczenia.

Wtem przez skandujący tłum w stronę archanioła przedzierać zaczął się jeden z aniołów odczytujących objawienia.

'Uwaga! Uwaga! Słuchajcie!' - krzyczał wymachując rękami. Wreszcie zdyszany przystanął u boku Rafała.

'Co się stało?' - zapytał Rafał nieco znudzony.

'Pieczęć. Pierwsza pieczęć... Złamana.' - mówił z trudem posłaniec.

Wszyscy zamarli, by już po chwili kolejna wrzawa mogła wypełnić powietrze. Tym razem jednak aniołowie jeden przez drugiego zapytywali, jak to możliwe i co teraz mają zrobić. Biadali, że dość już zostali doświadczeni, a tu jeszcze coś takiego.

Posłaniec wspiął się na wzniesienie i krzyczał – 'Dziś złamano pierwszą pieczęć! Prawy człowiek przelał krew w piekle! Dean Winchester, ten którego nie zdołaliśmy dziś uratować! To on! To on to zrobił!'

Tłum szalał z gniewu. Skala tego wydarzenia była tak wielka, iż nawet Rafał prawdziwie się przejął. 'Co mamy teraz robić?' pytali aniołowie jeden przez drugiego.

'Nahili i Castiel mają wskrzesić tego człowieka. Jego ciało ma posłużyć za naczynie dla naszego wielkiego brata Michała, jeżeli nie uda nam się powstrzymać demona od łamania kolejnych pieczęci!' - wyjaśniał posłaniec.

'Czy jesteśmy pewni, że chcemy, aby demon przestał łamać pieczęcie? Być może lepiej będzie, gdy Lucyfer powstanie i dokona się ostateczna bitwa?' - rzucił niespodziewanie Rafał przerywając tym samym gęstą ciszę, która zaległa po słowach posłańca.

Reakcje aniołów na jego słowa były różne. Jedni natychmiast podchwycili ten pomysł, drudzy bili się z myślami, inni byli tak zszokowani słowami archanioła, że sami nie wiedzieli, jak zareagować.

'Pozwólmy, aby ten plugawy świat ujrzał koniec. Coraz częściej, gdy o tym myślę, dochodzę do wniosku, że być może Lucyfer miał rację. Ludzie okazali się być złym pomysłem. Są nieczyści, rujnują świat który dla nich stworzono, poprzez swoją nienawiść zmusili naszego ojca by odszedł, a być może nawet sprawili, że umarł. Nie szanują nadanych im praw, nie szanują siebie nawzajem, nie szanują Boga ani nas... Jak długo jeszcze można to ciągnąć? Ten świat to kpina ze wszystkiego co święte!' - kontynuował Rafał.

Podczas gdy mówił za jego plecami do zgromadzenia zbliżał się Michał. Słyszał wszystkie słowa brata i nie dowierzał ich treści.

'Rafale... Czyżbyś zbierał armię? Szykujesz się na wojnę?' - pytał spokojnym, wyważonym tonem najstarszy z archaniołów.

Wszyscy wsłuchiwali się nabożnie w każde jego słowo i spoglądali na niego z szacunkiem. Michał był dla wszystkich wzorem, ideałem sługi bożego.

Rafał zmieszał się nieco – 'Bracie, nie mów, że nie widzisz co się dzieje. Ta cywilizacja już i tak chyli się ku upadkowi, więc dlaczego nie mielibyśmy przerwać tych cierpień i po prostu wszystko zakończyć?'

'Z tego, co mi wiadomo, to nie ty o tym decydujesz, mój drogi bracie. Nie decyduje o tym nikt z tutaj zebranych, włączając w to mnie. A zatem wszyscy powinniśmy zrobić dokładnie to, co mówi objawienie. Nahili i jej ojciec zajmą się człowiekiem, a wszyscy aniołowie zajmą się ochroną pieczęci.' - powiedział stanowczym tonem Michał ucinając tym samym wszelką dalszą dyskusję. 'Rozumiem, że jesteście rozjuszeni i są ku temu powody, ale zemsta nie jest żadnym rozwiązaniem, a już na pewno taki plugawy cel nie przystoi niebieskiemu słudze. Każdy poniesie konsekwencje swoich czynów przed obliczem naszego ojca, a my jesteśmy narzędziami w jego rękach. Jesteśmy sługami i żołnierzami, a nie sędziami. Przykład Lucyfera powinien was uczyć, a nie inspirować.' - ostatnie zdanie wypowiedział patrząc Rafałowi prosto w oczy. - 'A teraz rozejdźcie się, ranni niech dochodzą do sprawności, a sprawni niech poddadzą się rozkazom. Ja osobiście odwiedzę Nahili i przekażę nowiny.' - zarządził Michał i odszedł.

Aniołowie stopniowo rozchodzili się, jednak spora grupa wciąż otaczała Rafała. Z obawy przed Michałem przenieśli się jednak w ustronne miejsce, aby tam uknuć plan zemsty.

Tymczasem Nahili i jej ojciec dotarli w milczeniu do strumienia. Nie przerywając ciszy Castiel położył obolałe ciało na ziemi. Wszystko w nim wrzało. Jego umysł był tak bardzo przepełniony myślami, że nie wiedział gdzie zacząć, widok córki w takim stanie i tych okolicznościach ranił go tak silnie, że przestał czuć piekący ból ran. Nahili podążała za nim jak małe dziecko, które mimo ostrzeżeń zagapiło się w sekcji z zabawkami przyprawiając rodzica o zawał serca, gdy ten odkrył, że pociecha zniknęła nie wiadomo kiedy.

Przyklęknąwszy przy ojcu wyjęła chustkę zza pasa i zaczęła zmywać zaschnięty brud z jego twarzy. Castiel spoglądał gdzieś w bok, natomiast oczy jego córki zaczynały wypełniać się łzami.

'Tato…' – szepnęła wreszcie płaczliwie.

Castiel spojrzał na nią gniewnie i sucho odparł – 'Co?'.

Mierzyli się chwilę wzrokiem, wreszcie Nahili odwróciła zbolałą twarz i podniosła się z kolan. Zrobiła kilka kroków w przód, przystanęła i ukryła twarz w dłoniach.

'Przepraszam. Przepraszam. Tak bardzo, bardzo przepraszam.' – powtarzała w kółko. Szloch wstrząsał całym jej ciałem. Coraz silniej uderzała ją świadomość tego wszystkiego, co zrobiła. W pewnym momencie jej błaganie o przebaczenie skierowane było już nie tylko do ojca, ale do całego nieba, całego wszechświata, do… samej siebie.

Wzdrygnęła się nagle jak rażona prądem, gdy poczuła ciepło dłoni Castiela na swym ramieniu. Odwróciła głowę i spojrzała w jego zmartwione oczy. Grymas bólu wykrzywił jej twarz. Już po raz kolejny, od dawna niezmiennie ojciec patrzył na nią w ten sposób, był smutny, zawiedziony, zraniony.

'Przepraszam.' – wyszeptała wbijając wzrok w ziemię.

Castiel stał chwilę w milczeniu, a następnie wyjął z kieszeni kwiat, który Nahili trzymała w rękach tego dnia gdy się rozstali. Podniósł dłoń Nahili i położył go na niej. Dziewczyna spojrzała na niego z nostalgią, a następnie pytająco na Castiela. Ten zaś pogładził delikatnie jej twarz i westchnąwszy ciężko powiedział – 'To ja przepraszam.', a następnie przytulił ją do siebie.

Stali tak razem, dwa przeklęte stworzenia, dwa zaledwie strzępy tego, czym byli kiedyś. Próbowali nabrać sił do zmierzenia się z rzeczywistością wmawiając sobie, że najgorsze już za nimi, że limit nieszczęść został wyczerpany.

Wreszcie rozdzielili się wymieniając delikatnymi uśmiechami. Nahili pomogła ojcu usiąść i ponownie zaczęła czyścić jego naczynie.

'Nahili, wszystko musi się teraz zmienić. Musimy zacząć wszystko od nowa.' – prosił Castiel ciepłym głosem, jednocześnie jednak starając się nadać mu poważny, zdystansowany ton. Uznał bowiem, iż od teraz powinien znów zachowywać się tak jak kiedyś – trzymać dystans, wykonywać rozkazy, nie dawać ponosić się wątpliwościom.

Ona bez słowa kiwała głową, raz po raz rzucając ukradkowe spojrzenia na Castiela. Delikatnymi ruchami przeciągała po jego ramionach. Pomimo iż zawsze widziała prawdziwą, anielską twarz Castiela, zawsze wolała jednak, gdy przybierał ludzką powłokę.

Wreszcie do pary uchodźców zbliżył się Michał. Zmierzył Nahili nieco zawiedzionym spojrzeniem, jednak ani przez chwilę nie potępiał jej tak, jak robili to inni aniołowie.

Castiel i Nahili podnieśli się z ziemi.

'Michale.' – powitał archanioła Castiel.

'Castielu. Nahili…' – odpowiedział Michał. 'Przychodzę do was powiadomić o ważnym objawieniu. Otóż, niestety, stało się to, co przepowiadanie było od wieków. Pieczęć została zerwana. Niewinny przelał krew w piekle.'

Nahili i jej ojciec z niedowierzaniem słuchali słów archanioła. Szok odmalowywał się na ich twarzach.

Pierwsza otrząsnęła się Nahili. Nagle wszystko zaczynało się rozjaśniać. 'Niewinny? Kto? Gdzie on jest?' – wypytywała Michała.

'To Dean Winchester, znany nam dobrze ludzki łowca. Okazało się, że od kilku lat przebywał w Gaju. Oddał du…' – zaczął wyjaśniać Michał, ale Nahili przerwała mu krzycząc – ' To on! To on! To ta dusza, której nie mogłam znaleźć tak długo, że jej krzyk zaczął mnie przeszywać. To musiał być on…'

Zrobiła kilka kroków w tył łapiąc się za głowę i rozdziawiając usta. 'To wszystko moja wina…' – wyszeptała nieobecnym głosem wbijając rozszerzone źrenice w ziemię. Spojrzała kolejno na Michała i Castiela i zatrzymawszy wzrok na tym ostatnim powtórzyła – 'To moja wina.'

Aniołowie wymienili spojrzenia. Naturalnie Nahili miała rację, to była jej wina, jednak żaden z nich nie uważał za stosowne przyznać tego otwarcie. Dziewczyna przykucnęła kryjąc twarz w dłoniach. Michał zbliżył się do niej i kładąc rękę na jej ramieniu chciał wyjaśnić, że to jeszcze nie koniec, jednak gdy tylko otworzył usta Nahili zaczęła tłumaczyć.

'Dawno temu, zanim jeszcze uciekłam do czyśćca, gdy byłam w piekle, poczułam nagle bardzo silne wezwanie. Krzyk tej duszy roznosił się po całej krainie, nie mogłam słyszeć nic innego, więc zaczęłam szukać. Byłam wszędzie, nawet w miejscach do których nigdy bym się nie zapuściła, ale nigdzie jej nie było. Dusza krzyczała coraz bardziej i bardziej, a ja czułam się coraz słabsza i coraz bardziej zagubiona… Pewnego dnia poszukiwań opadłam z sił. Ledwo żywa dotarłam do wodospadów. Nigdy wcześniej nie czułam się tak okropnie. Wróciłam na chwilę do nieba i…' – przerwała nagle rzucając wzrokiem na Castiela, który patrzył na nią równym jej zakłopotaniem – '… ale tam też nie czułam się dobrze, więc… uciekłam. Poddałam się. Wolałam być tam i robić co mi się podoba niż wrócić do piekła i robić to, co do mnie należy. Bóg pewnie jest przeze mnie smutny… – ostatnie zdanie wypowiedziała z prawdziwie dziecięcą niewinnością, tak, że Castiel przysiadł obok niej i jak ziemski ojciec pociesza swoje roztrzęsione dziecko, tak on przytulił ją mocno do serca. Nie wiedział nawet, dlaczego to robi, ale czuł, że tak zrobić powinien.

Michał patrzył na nich z bok ściągając brwi. Zupełnie nie wiedział, co o tym sądzić, wierzył jednak, iż Bóg tak natchnął umysł Castiela, aby wiedział jak komunikować się z tym niezwykłym stworzeniem, jakie powstało z jego łaski.

Michał podniósł się. 'Nowe objawienie zawierało jasny rozkaz. Skoro nie udało się go wyprowadzić w piekła, zanim dokonał tego wyboru, duszę tego człowieka należy wskrzesić, aby w razie najgorszego mógł stać się mym naczyniem. On i jego brat zostali wybrani do tej roli.' – Michał rozłożył ręce – 'Jako w niebie, tak i na ziemi, mówi pan. Dwaj bracia…'

Castiel pokiwał głową, a Nahili zamyśliła się. 'Zaraz… Czy to znaczy, że objawienie wezwało mnie do wyzwolenia duszy, wskazało, gdzie się znajduje, a ja…' – nie dowierzając kręciła głową. Była na siebie wściekła.

Nagle jej wzrok spoczął na zakrwawionym kawałku materiału którym obmywała Castiela, a który wciąż trzymała w dłoniach. 'O Boże… Nie…' Z trudem łapała powietrze.

'Nahili?' – Castiel wstał wzorem córki, która zerwała się jak rażona prądem.

'To wszystko… Ta cała krew i te wszystkie rany… Ruszyliście do piekła wyciągać duszę? Bo mnie nie było, więc… Więc poszliście wy?' – pytała drżącym głosem.

'Tak.' – odparł krótko Castiel patrząc zmartwionym wzrokiem na zrozpaczone dziecko.

Nahili zakryła usta rękoma i wzdychając jękliwie kręciła się w kółko powtarzając wciąż 'Nie, o Boże. Nie… Boże…'

Castiel stał bezradnie spoglądając wymownie na Michała. Ten w końcu podszedł do Nahili, zatrzymał ją kładąc swoje ręce na jej ramionach i powiedział, starając się nadać swemu głosowi ton podobny do tego, którym przemawiał do niej Castiel – 'Jeszcze nie wszystko stracone. Pójdziesz do Gaju, wykradniesz duszę, a Twój ojciec ją wskrzesi.'

Nahili słuchała go skupiona.

'Tak. Tak.' – kiwała głową nabrawszy pewności siebie. 'Wszystko będzie dobrze, uratuję go. Dam radę.'

'Jesteś pewna?' – wtrącił się Castiel.

'Tak, tato. Jestem pewna. Tym razem się uda. Zrobię to, co do mnie należy, a potem będę prosić wszystkich, aby mi wybaczyli. Tak.' – mówiła z przekonaniem.

Aniołowie patrzyli na nią z zadowoleniem. Zwłaszcza Castiel wyraźnie widział, iż jego córka powraca do dawnej formy. Uśmiechał się delikatnie dostrzegając błysk w jej oku.

Również Nahili rozchmurzyła się. Obdarzyła Michała i Castiela szerokim uśmiechem i powiedziała odważnie – 'Mam plan.'

'Dalej, dalej!' - ponaglała Nahili przycupnąwszy za rogiem jednego z piekielnych korytarzy, obserwując sytuację. Tuż za jej plecami przemykała ogromna wataha czyśćcowych wilków.

Plan Nahili był prosty, choć zadanie niełatwe. Aby wydobyć duszę z Gaju należało stanąć na przeciw całego piekła, co zakończyło się sromotną klęską aniołów za pierwszym razem i drugi nie przyniósł by innego rezultatu. Nahili wolała zatem raczej odwrócić uwagę demonów. Dlatego właśnie korzystając z pomocy przyjaciela przyprowadziła do piekła nieśmiertelne wilki, aby rzucić je przeciwko demonom i korzystając z zamieszania wykraść duszę. Castiel natomiast, jako anioł stóż, który mógł zejść na ziemię i wtłoczyć duszę z powrotem do ciała czekał za wodospadem.

Łącznie w zapomnianym korytarzu tłoczył się tysiąc wilków gotowych do walki. Jeżyły futro i warczały z cicha nabuzowane szalonym powietrzem piekła. Pozostawiając je pod opieką zaprzyjaźnionego anioła Samandriela Nahili wyruszyła, aby zaczaić się wśród zarośli Gaju i w odpowiednim momencie przekazać mu wiadomość, aby ten nakazał wilkom atakować. Mogła co prawda wzlecieć, jednak wtedy na pewno została by zauważona, a przecież element zaskoczenia był tym, co miało zaważyć na powodzeniu planu.

Przemykała niezauważona aż dotarła do żeliwnego ogrodzenia otaczającego Gaj. Rozejrzała się uważne wokół i stwierdziwszy, iż wokół nikogo nie ma podeszła do bramy zastanawiając się, jak ją otworzyć. Właśnie chciała wyjąć nóż, aby otworzyć nim zamek, gdy nagle zauważyła nadchodzącego w otoczeniu ogarów jednego z demonów z rozdroża, nijakiego Crowleya. Z uśmiechem na twarzy ciągnął za sobą pełznącą na czworaka sprzedaną duszę. Pokiereszowana przez ogary, które nie dawały jej spokoju jęczała błagając o litość. Nahili natychmiast wróciła do kryjówki i obserwując sytuację wpadła na pewien pomysł.

Gdy wreszcie piekielny orszak dotarł do bramy, Crowley gwiżdżąc jak człowiek powracający z pracy przy otwieraniu drzwi do mieszkania, wyjął z kieszeni klucz i przekręcił go w zamku. Brama się otwarła, a demon chwycił obrożę, która zaciskała się wokół szyi ofiary i rzucił duszę do środka, jak worek śmieci. Następnie gwizdną na ogary, a te natychmiast rzuciły się na duszę, zaciągając ją w głąb Gaju. Crowley pomachał jej na pożegnanie, zamknął na powrót bramę i odwrócił się chcąc odejść. Natychmiast jednak gdy to zrobił tuż przed nim wyskoczyła Nahili i nim demon zdążył zorientować się, co się dzieje jednym ruchem wyrwała duszę z jego ciała. Nie mogła postąpić inaczej. Gdyby zabiła go, jego krew rozlewając się po ziemi zaalarmowała by inne demony.

'Co do diabła...!?' - wydusił Crowley.

'Oddaj mi swój klucz albo zabiorę twoją duszę do czyśćca.' - wyszeptała gniewnym tonem Nahili.

Crowley spojrzał na nią wielkimi oczami. 'Do czyśćca?' - zapytał zaskoczony – 'Nikt nie wie jak tam dotrzeć.' - mówił mrużąc oczy.

Nahili uśmiechnęła się szyderczo – 'Nie wiesz, z kim masz do czynienia? Halo, to ja – boski przewodnik.'

'Interesujące... Ale, co ja będę z tego miał?' - brnął demon.

'Być może przeżyjesz' – odparła z przekąsem Nahili.

Crowley westchnął ciężko i z niedowierzaniem kręcił głową. Wiedział, że wpadł po uszy, jednak myśl o czyśćcu nie dawała mu spokoju. Może był zwykłym demonem z rozdroża, ale nie był głupi. Stając oko w oko z takim przeciwnikiem niewiele mógł zdziałać, jednak nie zamierzał poddać się tak łatwo.

'Po co ci ten klucz? - naciskał.

'To nie twoja sprawa, wszo. Oddaj go, albo jeszcze dziś spotkamy się na polowaniu na lisa w czyśćcu.' - odpowiedziała z uśmiechem – 'Domyślasz się oczywiście, które z nas będzie grało rolę lisa.'

'Hm, cóż... Zgaduję, że ten wspaniały zaszczyt przypadnie mnie.' - rzucił ironicznie Crowley – 'Jednak póki co, to ty jesteś tutaj lisem, więc co jeżeli krzyknę teraz swym uroczym głosem słowa „uwaga, skrzydlaty złodziej chce wykraść nasze kurki!"?'

'Wtedy po prostu cię zabiję, tu i teraz. A potem te wszystkie skretyniałe demony, które tu przybiegną, myśląc, że mogą mnie zatrzymać.'

Crowley skinieniem głowy przyznał jej rację. 'Cóż...' - powiedział sięgając do kieszeni – 'Jednak będziesz mi winna przysługę.' - dodał podając jej klucz.

Nahili wzięła go do ręki i podczas gdy mu się przyglądała Crowley rzekł - 'No więc masz swój klucz, oddaj teraz moją duszę.'

'Naturalnie.' - odparła Nahili z uśmiechem. Podeszła bliżej i uderzyła go z całej siły. Demon padł ogłuszony. Nahili patrzyła na niego chwilę z góry, następnie zamieniła jego duszę w szklaną kulkę i schowała do sakiewki ukrytej za pasem. Potem rozglądając się na boki zaciągnęła nieprzytomnego demona w krzaki.

Gdy weszła do Gaju natychmiast wyjęła miecz i przedzierając się przez gąszcz dotarła na polanę, na której na olbrzymich lianach zawieszone były dusze. Ich jęk roznosił się w powietrzu już na zewnątrz. Naturalnie odkąd tylko Nahili zeszła do piekła jej głowę przeszywały fala wysyłane przez duszę Deana. Teraz, gdy stała już na polanie i była tak blisko, świszczący dźwięk w jej głowie powalił ją na kolana. Zaciskała uszy dłońmi i z grymasem bólu starała się rozglądać wokół. Po chwili jednak jej oczy zaczęły zachodzić łzami i cały obraz rozmazał się uniemożliwiając cokolwiek. Klęczała skulona próbując się opanować. Dlaczego nie potrafiła tego zrobić, skoro do tego została przeznaczona?

Nagle powietrze rozdarło potężne wycie. Atakowany sygnałami umysł Nahili w zamieszaniu przesłał sygnał Samandrielowi. Ten był tak zdenerwowany całą sytuacją, że nie zastanawiając się wiele, natychmiast gdy dotarł do niego głos Nahili puścił wilki.

Nahili zrozumiała, że nic już nie może zrobić i musi zacząć działać. Bomba wybuchła, należy schować się w jej dymie i wyprowadzić człowieka. Świadomość ta otrzeźwiła ją nieco. Pomogło również wspomnienie Castiela. Nie mogła go znów zawieść, nie mogła się poddać.

Zaalarmowane dziwnym hałasem demony przywiązały szybko wszystkie dusze do lian i rzuciły się do biegu. Gaj, jak zwykle podczas ataku, opustoszał. Teoretycznie nikt poza dręczącymi dusze demonami nie mógł sam tutaj wejść i się stąd wydostać.

Nahili musiała wykorzystać ten moment. Ogłuszona wzbiła się w powietrze i przelatując od duszy do duszy drżącą dłonią przeciągała przed ich oczami. Wszystkie skowyczały z bólu i ze łzami w oczach prosiły o ratunek, każda z nich jednak była czarna.

Wreszcie dotarła na skraj polany, gdzie dostrzegła mężczyznę odwróconego do niej plecami, który zdawał się zupełnie nie zwracać uwagi na całe zamieszanie. Nie ruszał się ani nie odzywał. Gdy tylko Nahili na niego spojrzała nagle jej umysł oczyścił się. Ciężki pisk ustał. Odetchnęła głęboko i powoli okrążyła mężczyznę.

'Dean Wi...? Dean Winchester?' - zapytała nieśmiało gdy stanęła przed nim.

Tak, to był Dean Winchester, ten którego szukała. Podniósł powoli głowę i utkwił w niej beznamiętne spojrzenie. 'Czego'? - rzucił.

Nahili zmieszała się nieco. Przystojny mężczyzna, który zupełnie się jej nie bał zawstydzał ją nieco.

'Ja... Nazywam się Nahili i przyszłam cię uratować.' - odparła.

Dean zaśmiał się bezgłośnie. 'Armia Boga nie mogła mnie uratować, ale zrobi to jakaś nastolatka ze skrzydłami, zajebiście. Uciekłaś z lekcji strzyżenia baranków?' - powiedział kąśliwie.

Nahili spojrzała na niego z zaskoczeniem. 'Em... Nie. Nigdy nie chodziłam na takie lekcje, nie wiem czy... w ogóle jest coś takiego.'

Dean wywrócił oczami i opuścił zmęczoną głowę. Skołowana nieco Nahili wzruszyła ramionami i podeszła bliżej. Delikatnie ujęła jego podbródek i uniosła jego twarz.

'Co, teraz jeszcze chcesz mnie pocałować? W sumie nie miałbym nic przeciwko, ale nie chciałbym, żeby potem twój tatuś...' - Nahili zatkała mu usta i zniecierpliwionym spojrzeniem dała znać, że powinien się zamknąć. Następnie przesunęła dłoń przed jego oczami. Dean obserwował jej ruchy z niezrozumieniem, ale szybko piękno dziewczyny przyciągnęło całą jego uwagę.

Nahili odwróciła dłoń w swoją stronę. Wielki uśmiech rozlał się na jej twarzy, gdy rozbłysnęło srebrzyste światło. Zamknęła dłoń i spojrzała na Deana pogodnie, gdy nagle odległy skowyt przeszył powietrze.

'Chodź, musimy iść.' - mówiła rozcinając nerwowo liany na których wisiał. Niespodziewanie w krzakach za nimi coś zaszumiało. Nahili odwróciła się natychmiast i w tym samym momencie wyskoczył na nią piekielny ogar. Błyskawicznie wyjęła miecz którego ostrze przebiło brzuch stwora w momencie gdy oboje wylądowali na ziemi. Ogar zawył z bólu, a leżąca pod nim Nahili natychmiast wyjęła nóż i wbiła go zdecydowanym ruchem w łeb demonicznego psa. Bestia drżąc w ostatnim tchnieniu rozdrapała silnie nogę Nahili. Zaciskała zęby z bólu i odwracała głowę przed strugą cieknącą z łba ogara. Gdy wreszcie zdechł splunęła krwią, przewróciła jego cielsko na bok i kuśtykając z lekka podbiegła znów do Deana. Teraz już nie było czasu do stracienia. Szybkimi ruchami, z zaciętym wyrazem twarzy siekła liany mieczem.

Dean ożywił się obserwując całą sytuację. Dotarło do niego, że ta niewinnie wyglądająca istota rzeczywiście może mu pomóc, skoro bez zastanowienia zabiła ogara. Gdy Nahili stała teraz przed nim tnąc pnącza ze złością sam nie wiedział, czy ma się cieszyć, czy bać. Czy to coś na prawdę go uratuje, czy też zafunduje mu jeszcze gorszy los. Dlatego też patrzył na nią niepewnie z pewną dozą przestrachu. Nahili zauważyła to kątem oka i rzuciła mimochodem - 'Nie bój się. Wszystko będzie dobrze.'

Gdy wreszcie Dean oswobodził się Nahili wepchnęła mu w dłoń jeden ze swych noży.

'Wiesz, co z tym zrobić?' - zapytała szybko.

Dean wahał się chwilę wreszcie pokiwał nerwowo głową. 'W porządku. Chodź, szybko!' - złapała go za ramię i pociągnęła za sobą.

Nahili biegła zaciskając szczęki, osłabiony pobytem w piekle Dean również z trudem dotrzymywał jej kroku. Naturalnie nie umknęło to uwadze niebiańskiego ratownika. Nie było czasu na ukrycie się i odpoczynek, czy też wolne, skryte przemieszczanie się, jak to zwykło bywać podczas wykradania innych dusz, dlatego należało przedsięwziąć inne kroki.

'Cholera!' - zaklęła Nahili gdy dotarli na skraj polany. Skoro już zabiła ogara i jego krew rozlała się po ziemi część demonów musiała zorientować się, że atak watahy to tylko zasłona dymna i pewnie są w drodze, zatem nie ma co dłużej się ukrywać, zwłaszcza iż tradycyjną metodą podróżowania ani ona, ani dusza daleko nie dotrze.

Odwróciła się do Deana i krzyknęła – 'Czekaj!'. Ten zatrzymał się i oparłszy ciężar ciała na udach dyszał ciężko. Nahili odpięła łańcuch przytwierdzony do pasa okalającego jej biodra i biorąc w dłonie kajdanki, które zwisały na jego końcu podeszła do Deana.

'Hej, hej!' - krzyknął machając rękami.

'Spokojnie, to dla bezpieczeństwa.' - odparła Nahili.

'Chcesz mnie skuć dla bezpieczeństwa? Żebym nie mógł się bronić? Po to dałaś mi nóż, żeby teraz mnie zakuć?' - wypytywał nerwowo.

'W porządku, mogę cię nie zakuwać, ale wydaje mi się, że nie utrzymasz się sam w powietrzu!' - odkrzyknęła zdenerwowana.

'W... W powietrzu?'

'Tak, w powietrzu. Mam skrzydła i zawsze mi się wydawało, że dobrze je widać.' - odbąknęła sarkastycznie.

Dean ciężko przełknął ślinę i próbował coś powiedzieć, ale nie zdążył, gdyż zniecierpliwiona Nahili podeszła i ucinając dalszą dyskusję założyła kajdany na jego przeguby i owinęła łańcuch wokół jego pasa.

'Okay...' - wydusił Dean kiwając głową.

'Trzymaj się.' - powiedziała Nahili zaglądając mu prosto w oczy. Następnie chwyciła mocno odcinek łańcucha między jego dłońmi i pasem i wzbiła się w powietrze.

Wzlecieli ponad omszałe korony upiornych drzew Gaju. Z oddali napływały wciąż długie, jękliwe dźwięki bitwy.

Gdy tylko Samandriel dał wilkom znak ruszyły niemalże na oślep. Jedynym instynktem tych żyjących w czyśćcu od zawsze stworzeń było zabijanie. Grom ich łap zerwanych jednocześnie do biegu i wycie brzmiące jak potężny huragan eksplodowały niczym bomba. Gromada rozbiegła się po okolicy rzucając się na wszystko, co napotkały na drodze. Jak mordercza szarańcza gryzły i rozrywały pazurami zszokowane demony. Nikt wcześniej nie widział czegoś takiego.

Gdy demony otrząsnęły się chwyciły za broń chcąc odeprzeć atak. Kuły, cięły, uderzały wilki, ale te skowytały tylko i kąsały dalej. Prawdziwa panika zapanowała, gdy zauważono, że jeden z wilków biegnie nadal, pomimo iż któryś z demonów jednym ruchem odciął mu głowę. Na czele armii znów stanął Alastair. Wśród demonów panował popłoch, miotali się jak we mgle. Cała sytuacja wyglądała jeszcze gorzej niż poprzednim razem, gdy piekło zaatakowały anioły.

Alastair postanowił wezwać ogary i nakazał im uformować szyk bojowy. Brutalne zwierzęta miały stanąć naprzeciw brutalnych zwierząt. Być może to mogło je pokonać – zagryzienie przez podobnych sobie. Gdy ogary zebrały się w szeregu Alastair krzykną potężnie – 'Z drogi ścierwa!' Demony rozsunęły się na dwie strony jak żywa para drzwi, a w lukę między nimi wbiły rozjuszone ogary.

Dwie flanki morderczych, czworonożnych stworzeń sunęły na siebie jak potężne fale tsunami. Niemożliwy do opisania dźwięk gruchnął gdy obie strony zwarły się w morderczym uścisku. To ten właśnie grom dotarł do uszu Nahili gdy odnalazła już Deana.

Najpierw głuchy tętent setek łap uderzających silnie o twarde, zbite podłoże poprzetykany szaleńczym, bojowym wyciem. Następnie głucho, niczym grom przecinający rozpalone, gęste powietrze zwierzęta wpadły na siebie, uderzając pierś w pierś, łeb w łeb, wzbijając tumany kurzu, wybuchające w powietrze jak dym po eksplozji bomby. Zaraz potem przeraźliwy jazgot rozniósł się po całej krainie. Ujadanie, skowyt bólu, groźne warczenie mieszały się ze sobą tworząc dźwięk niemożliwy do zniesienia. Okazało się, że ogary rzeczywiście są w stanie pokonać wilki, że one i piekielne psy są swoim przeciwieństwem, są jak anioły i demony.

Zwierzęta walczyły, a demony obserwowały ich zmagania jak teatralne widowisko. Napawały się nie zwracając uwagi na to, która ze stron wygra.

Hekatomba trwała w najlepsze gdy do umysłu Alastaira dotarł sygnał rozlanej w Gaju krwi. Nie chciał jednak opuścić dogodnego stanowiska, więc wysłał jednego z demonów, aby sprawdził, co się dzieje. Ten niechętnie udał się na miejsce. Podchodził już do bramy, gdy nagle usłyszał dziwne odgłosy dochodzące z krzaków. Podszedł bliżej i cofnął się zaskoczony, gdy dostrzegł Crowleya szamoczącego się wśród gałęzi i z obitą twarzą.

'Co jest grane?' - rzucił demon krzywiąc się.

'To ona... Nahili. Ten anielski pies! Jest w Gaju, wołaj Alastaira! Już!' - krzyczał rozwścieczony Crowley leżąc wciąż na ziemi, podpierając się na łokciach.

Demon zrobił krok w tył i z ogłupiałym wyrazem twarzy wahał się co zrobić, gdy nagle gwałtowny podmuch wytrącił do z równowagi. Osłaniając się ramieniem spojrzał w górę i zobaczył potężne skrzydła, a pod nimi drobne ciało Nahili i mężczyznę tuż obok niej, wiszącego w powietrzu na łańcuchach.

'Na co czekasz, głupku?!' - wykrzykiwał coraz bardziej rozwścieczony Crowley.

Demon nie czekał już na nic tylko zerwał się do biegu.

'Uwaga! To ona! Wróciła! Alastair!' - krzyczał zły duch biegnąc na złamanie karku.

Wybiegł na tył gromady ogarów jak poseł zapowiadający nadejście ważnego gościa. Początkowo nikt nie słyszał jego głosu, gdy wreszcie stojący na uboczu Alastair dosłyszał swoje imię. Odwrócił się wbijając gniewne spojrzenie w demona zakłócającego jego spokój. Otworzył usta chcąc krzyknąć „czego?!", gdy nagle zza szczytu stojącej nieopodal budowli wynurzyła się Nahili.

'To ona! Alastair! Nahili!' - krzyczał wciąż demon.

Alastair otworzył szeroko oczy i krzyknął rozwścieczony.

'Atakować! Atakować psy!' - grzmiał, gdy dostrzegł w mężczyźnie wiszącym pod aniołem Deana.

Demony rzuciły się w pogoń za lecącą w stronę przejścia do wodospadów Nahili. Chcąc wytrącić ją z równowagi i zrzucić na ziemie ciskały kamieniami, nożami, czym tylko się dało. Pociski te jednak jeżeli już dosięgały lecących, trafiały w Deana kalecząc mu nogi.

On jednak nie czuł nawet tego bólu, gdyż widok jaki roztoczył się pod nim gdy wzlecieli ponad polew bitwy zszokował go do tego stopnia, iż był jak sparaliżowany. Gigantyczne od strachu oczy obserwowały dziesiątki ciał, setki różnorakich członków rozrzuconych to tu, to tam w okropnym stanie, rozwarte paszcze pełne strasznych kłów, warczące w powietrzu, wgryzające się w ciało, szamoczące płaty mięsa. Okropne dźwięki raniły jego uszy, a przerażenie wzbierało i wierciło dziurę w jego piersi. Spojrzał w górę i zobaczył niewzruszoną twarz Nahili. Dziewczyna spoglądała w dół ze spokojem, jak gdyby podobny widok nie był jej niczym obcym.

'Hej! Hej!' - krzyczał z trudem Dean.

Nahili spojrzała na niego pytająco, ale gdy tylko zobaczyła jego strwożoną minę zrozumiała o co chodzi.

'Nie bój się! Jesteśmy już blisko!'

Ledwie wypowiedziała ostatnie słowo, gdy nagle zachwiała się gwałtownie i zaczęła spadać. Jeden z demonów wystrzelił do niej z łuku i trafił prosto w skrzydło. Nahili automatycznie odwróciła się na plecy, złapała krzyczącego Deana i mocno przytuliła do siebie. Nie była już w stanie poderwać się do lotu, musiała pozwolić swojemu ciału opaść.

Podczas gdy spadała gromada demonów pędziła jak oszalała w jej stronę. Dlatego też Nahili musiała natychmiast zareagować. Była już bardzo blisko przejścia. Jeszcze w locie zaczęła nerwowymi ruchami rozkuwać Deana.

'Co ty kurwa robisz?!' - krzyczał Dean.

'Uspokój się!' - odpowiedziała Nahili

Gdy uderzyła o ziemię z głuchym hukiem demony były o kilkaset kroków od nich. Szybko poderwała się z ziemi i pomogła wstać Deanowi.

'Widzisz to przejście?' - krzyczała wskazując na szczelinę w znajdujących się nieopodal skałach – 'Biegnij tam! Wejdź do środka, czeka tam anioł! Biegnij, już!'

Dean był absolutnie skołowany. Wpatrywał się w Nahili nie mając pojęcia co robić, tymczasem demony były coraz bliżej. Zrobił kilka kroków w tył i stanął jak wryty. Nahili popchnęła go mocno krzycząc „rusz się!" i odwróciła się w stronę nadbiegającego chordy wyjmując miecz. Odetchnęła ciężko i niepewnie opierając się na rozdrapanej nodze, zaciskając zęby po upadku czekała ze łzami w oczach na nieuchronne uderzenie.

Dean szedł tyłem, przyspieszając nieco kroku. Nie mógł zrobić nic więcej, ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Ludzki umysł nie mógł znieść tego widoku. Rzucał zagubionym spojrzeniem to na demony, to na dziewczynę. Piekielne duchy były tuż o krok, gdy Nahili po raz ostatni odwróciła się do niego.

'Biegnij do cholery! Biegnij!' - wykrzyknęła panicznie i zniknęła pod falą demonów. W tym momencie Dean otrzeźwił się. Odwrócił się gwałtownie i z całych sił zaczął biec w stronę wskazanej szczeliny. Będąc tuż przy niej spojrzał za ramię i przewrócił się łamiąc kostkę. Upadł na ziemię krzycząc z bólu. Nie mógł wstać, a części demonów udało się przejść cało obok Nahili.

Dean czołgał się ostatkiem sił, gdy nagle oślepiła go jasność i poczuł, że coś pali jego ramię. To Castiel zobaczywszy, że Dean upadł postanowił wyjść z jaskini i wciągnąć go do środka. Dean nie wiedział nawet jak i kiedy znalazł się wewnątrz jaskini. Ledwo zrozumiał, gdzie jest, gdy nagle coś dosłownie rzuciło go przez huczący wodospad.

Następną rzeczą jaką pamiętał było przebudzenie w grobie.

Z perspektywy Castiela wyglądało to następująco. Czekał w jaskini na nadejście Nahili i duszy, aby po jej oczyszczeniu ją zabrać. Obserwował przebieg wypadków i gdy spostrzegł iż Nahili spada wyszedł z naczynia w gotowości, aby ruszyć jej na pomoc. Wiedział jednak, że najpierw musi pomóc człowiekowi. Gdy zobaczył, że ten upadł, bez zastanowienia wyszedł, chwycił go i nie chcąc tracić czasu najpierw szybko przerzucił go przez oczyszczające wody, uzdrawiając tym samym jego ciało i pozbawiając pamięci całego spotkania z nim i Nahili, potem w pośpiechu wzbił się w powietrze i dosłownie zrzucił duszę Deana do grobu, powodując przy tym eksplozję.

Gdy Nahili dostrzegła, iż dusza zniknęła w jaskini uwolniła się od demonów i teraz ona zaczęła biec do szczeliny. Przeskoczyła przez wodę i wylądowała na skraju nieba. Tam czekał już Castiel.

'Nahili, wszystko w porządku?' - pytał nerwowo próbując pomóc jej wstać.

'Tak... Tak! Gdzie dusza?' - krzyczała Nahili.

'Uratowana, przeniosłem ją już do ciała. Uspokój się, już po wszystkim.' - mówił Castiel.

Nahili siedziała na ziemi oddychając ciężko. Głębokie rany zdobiły całe jej ciało. Castiel wziął ją na ręce i położył w strumieniu. Skóra powoli scalała się, Nahili nabierała sił. Ojciec przysiadł na brzegu i głaskał jej włosy.

'To już koniec, już koniec.' - powtarzał bardziej do siebie niż do niej.

Nahili otwarła oczy, spojrzała na niego i uśmiechnęła się lekko. Nagle otworzyła szeroko oczy i zerwała się krzycząc – 'Samandriel!'

Zaczęła biec z powrotem w stronę wodospadu gdy nagle zobaczyła wynurzającego się przez jego ścianę Rafała ciągnącego za sobą przerażonego Samandriela. Spojrzał na Castiela i Nahili z wyższością i z trudem wydusił – 'Brawo. Jestem pełen uznania.'

Nahili spojrzała na niego z dumną i odparła – 'Dziękuję.' Następnie przeniosła zmartwiony wzrok na Samandriela – 'Wszystko w porządku?'

Ten pokiwał tylko głową, bo głos zamiast niego zabrał znów Rafał

'Zjawiłem się tam w ostatnim momencie. Ten malec ma szczęście, że postanowiłem poświęcić swój czas i przyjrzeć się tej twojej zabawie.' - powiedział i odleciał wraz z Samandrielem.

Nahili odwróciła się do ojca i wzruszyła ramionami. 'Chciał przyjrzeć się mojej zabawie'.

Castiel podszedł bliżej i wziął ją w objęcia. 'Nie martw się. To, co robi i mówi Rafał nie powinno cię przejmować.' - powiedział, ale ani trochę nie wierzył swoim słowom.

'Chodź, musimy powiadomić innych' – dodał.

Castiel i Nahili wzlecieli zatem i skierowali się na główny dziedziniec. Tam, wokół mównicy zebrały się wszystkie anioły na czele z Michałem. Rafał i Samandriel stali gdzieś z boku. Nahili stanęła na podwyższeniu, a Castiel z przodu tuż przy boku archanioła.

Gwar stopniowo ucichał, a gdy całkowita cisza zaległa wokół Nahili uniosła głowę i ogłosiła – 'Dean Winchester jest uratowany.'