Tytuł: The color of his eyes
Autorka: Axelrocks
Link do oryginału: .net/s/6379195/1/T ... f_His_Eyes
Zgoda: jest (i to bardzo entuzjastyczna )
Spojler: Opowiadanie rozpoczynają finałowe sceny (występują także cytaty).
Rozdział 1
Czy to się dzieje naprawdę? – pomyślała Evey.
Poczuła lekki nacisk dłoni V na swoich drobnych plecach, po czym sama położyła delikatnie dłoń na jego ramieniu. Zaczęli tańczyć i przez chwilę miała wrażenie, że to wszystko jest tylko snem. Snem, z którego nigdy nie chciała się wybudzić.
Prawie zapomniała, że była to noc 4 listopada. Pozostało zaledwie kilka godzin zanim V wysadzi w powietrze parlament i zacznie swoją rewolucję.
Prawie zapomniała.
Spojrzała na szczeliny oczu w jego masce. Zawsze zastanawiała się, jakiego koloru były, ale jedyne co mogła zobaczyć to atramentowa czerń.
Czy były zielone? Czy dostrzegłaby w nich błysk inteligencji, lub psotne iskierki? Czy były koloru nieba i czy obserwowałyby ją z wyrozumiałością? Czy były szare, niczym zwierciadło duszy? Czy może były brązowe, wypełnione ciepłem i współczuciem?
Ale nie wiedziała tego. A teraz były jedynie pustymi oczodołami w masce.
- Byłeś zapracowany. – Próbowała oderwać myśli od jego oczu, co nie było łatwe. Wiedziała, że ją obserwuje, choć nie potrafiła ich dostrzec.
- Są teraz bardzo przestraszeni – kontynuowała. – Słyszałam, że Sutler ma zamiar wygłosić jutro wieczorem publiczne oświadczenie.
- Och. – Jego głos w jednej chwili nabrał smutny ton. – Już prawie czas.
- Te maski były dobrym pomysłem – uśmiechnęła się delikatnie. – To było dziwne uczucie… widzieć wszędzie twoją twarz. – Nie powiedziała mu jednak, że odkąd dostrzegła ludzi noszących fałszywe maski V, zapragnęła ponownie zobaczyć tą prawdziwą. Oto i ona.
- Przebacz mi to kim jestem i bądź dla mnie pomocą, która przez przypadek stanie się moim pragnieniem.
Uśmiechnęła się odrobinę szerzej. Wiedziała dokładnie skąd pochodził ten cytat.
- Wieczór trzech króli.
- Viola – nie widziała jego twarzy, ale mogłaby przysiąc, że się uśmiechnął.
Gdybym tylko mogła dostrzec jego prawdziwy uśmiech, a nie tylko ten, który zdobił maskę – pomyślała
- Nie rozumiem – powiedziała i odwróciła wzrok.
- Czego? – wyczuła zaciekawienie w jego głosie.
Spojrzała na niego jeszcze raz. – Jak możesz być najważniejszą rzeczą, która kiedykolwiek mi się przytrafiła, a jednocześnie nie wiem o tobie prawie nic. Nie wiem gdzie się urodziłeś, kim byli twoi rodzice, ani czy masz brata lub siostrę. – Wyciągnęła rękę i chwyciła za krawędź jego maski. – Nie wiem nawet, jak naprawdę wyglądasz.
Przestali tańczyć.
Chwycił jej rękę i odsunął z dala od maski. – Evey, proszę – westchnął. - Dostrzegł jej świdrujące spojrzenie i kontynuował:
- Za tą maską kryje się twarz, ale… to nie jestem ja. Moja twarz jest niczym więcej niż mięśniami, które ją przykrywają i kośćmi, które pod sobą skrywa.
Przytaknęła.
- Rozumiem.
Rozumiem, V. Naprawdę rozumiem – pomyślała. – Ale nadal pragnę zobaczyć, jak naprawdę wyglądasz.
- Dziękuję – odpowiedział z ulga. – Nie mamy zbyt wiele czasu, a mam dla ciebie coś, co chciałbym ci dać.
***
- Metro? – zapytała, gdy w końcu zorientowała się, gdzie się znajdują. – Myślałam, że je zamknęli.
Płaszcz V powiewał z każdym kolejnym krokiem, gdy szedł obok niej.
- W rzeczy samej – powiedział. – Zabrało mi to dziesięć lat, by wyczyścić szyny i ułożyć je według własnego rozkładu. Pozwól, że ci pokażę.
Dziesięć lat? Jak długo planował ten dzień?
Zaprowadził ją do pociągu i oniemiała z wrażenia, gdy zobaczyła, co się w nim znajdowało. Ładunki wybuchowe! Wszystkie wagony były nimi wypełnione. Wtedy to do niej dotarło.
Odwróciła się i stanęła z nim twarzą w twarz. – Te szyny prowadzą do parlamentu.
- Tak…
- Więc to naprawdę się wydarzy?
- Wydarzy… jeśli ty tego chcesz.
- Co? – wyszeptała zaskoczona.
Czy dobrze go usłyszała? Czy naprawdę prosił ją o podjęcie decyzji? Ale to miała być jego rewolucja, to on powinien być jedyną osobą, która o tym zadecyduje. Czyż nie tak?
- To jest mój prezent dla ciebie, Evey – powiedział. – Wszystko co mam, mój dom, moje książki, moja galeria i ten pociąg… Wszystko to zostawiam tobie, byś zrobiła z tym, co zechcesz.
Spojrzała na niego i nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Czy naprawdę zostawiał jej wszystko, co posiadał? Dlaczego?
- Czy to kolejna sztuczka, V?
Potrząsnął głową.
- Nie. Nigdy więcej sztuczek. Nigdy więcej kłamstw. Tylko prawda. A prawdą jest, możesz myśleć, że się myliłem, ale wybór czy pociągnąć za dźwignię nie należy do mnie.
- Dlaczego? – Dlaczego dawał jej tą szansę? To był jego dzień, jego rewolucja! To on powinien być tym, kto podejmie decyzję, od której zależeć będą losy przyszłych pokoleń.
- Ponieważ ten świat, którego jestem częścią, który pomogłem ukształtować, przestanie dziś istnieć. Jutro narodzi się nowy świat. Nowi ludzie będą go kształtować. Wybór należy do nich. – Postawił krok w tył, wyszedł z wagonu i ruszył w dół torów. Dostrzegła powiewającą za nim pelerynę.
- Dokąd idziesz? – zapytała i również wyszła z pociągu. Naprawdę zamierzał zostawić ją tu samą? Zamierzał w ogóle się pożegnać?
Zatrzymał się i odwrócił w jej stronę: - Nadszedł czas, bym stanął naprzeciw mojego stwórcy i odpłacił mu za to wszystko, co uczynił. - Odwrócił się ponownie, by znowu odejść, ale tym razem go zatrzymała.
- V, zaczekaj! – Dobiegła do niego. – Proszę, nie musisz tego robić! Możesz sobie to odpuścić! Możemy zostać tu razem! Proszę, chciałabym, byś został ze mną na zawsze!
- Nie – odpowiedział ze smutkiem w głosie. – Miałaś rację, co do tego, kim jestem. Nie ma dla mnie żadnego drzewa.* Wszystko czego chcę, na co zasługuję, znajduje się na końcu tego tunelu.
- To nie prawda – powiedziała i uniosła się na palcach, by go pocałować. Jednak jej usta napotkały maskę, a nie jego...
Stał przez chwilę, trzymając ją delikatnie. Spoglądali na siebie nawzajem, choć mogła dostrzec jedynie czarne otwory w plastiku, który skrywał jego twarz. Pragnęła, by ta chwila trwała wiecznie. Ale wiedziała, że to nie możliwe. Planował to zbyt długo, by teraz z tego zrezygnować.
- Nie mogę – odpowiedział w końcu, zeskoczył na tory i szybko się oddalił. Ani razu nie obejrzał się za siebie na kobietę, która zdążył pokochać.
***
Sutler był martwy, a on już prawie ukończył swoje zadanie. Creedy stanął naprzeciw niego, a wszyscy jego ludzie wycelowali w jego stronę swoje pistolety.
- Teraz, gdy wszystko jest już skończone, pora przyjrzeć się twojej twarzy – powiedział Creedy. – Zdejmij maskę.
- Nie – odpowiedział V. Nikt miał nie ujrzeć jego twarzy. Zwłaszcza nie Creedy.
Dostrzegł dwóch ludzi Creedy'ego, którzy zaczęli się do niego zbliżać. Szybko chwycił swoje noże i rzucił je w ich stronę. Creedy stracił właśnie dwóch mężczyzn.
- Waleczny do końca, co? Nie będziesz płakał jak Sutler, prawda? Ty nie lękasz się śmierci. Jesteś jak ja. – Creedy uśmiechnął się.
- Jedyne, co mamy ze sobą wspólnego, panie Creedy, to fakt, że oboje dziś umrzemy.
- Ciekawe, jak sobie to wyobrażasz? – uśmiechnął się, ponieważ był święcie przekonany, że jest na wygranej pozycji.
- Z moimi dłońmi dookoła pańskiej szyi. – V odpowiedział po chwili.
Uśmiech szybko spełzł z twarzy Creediego.
- Bzdury. Co niby zamierzasz zrobić, co? Opróżniliśmy to miejsce. Nie masz nic. Nic poza twoimi cholernymi nożami i wygibasami karate. My mamy broń.
- Nie. Macie tylko kule i nadzieję, że kiedy wasze magazynki będą puste... ja będę martwy. Bo jeśli nie, to wy będziecie martwi, zanim je przeładujecie.
- To nie możliwe. – Credy parsknął zirytowany. – Zabijcie go.
Otworzyli ogień wszyscy naraz. V został trafiony wieloma pociskami i powoli opadł na jedno kolano. Ale gdy wszystkie bronie opróżniły swoje magazynki, ku zdziwieniu Creedy'ego i jego ludzi, V podniósł się.
- Moja kolej.
