od autorki: Wracam z nowym opowiadaniem, mam nadzieję, że tym razem zostanę na dłużej. Na pewno postaram się.

o opowiadaniu: Alternatywna wersja Harry'ego Pottera. Na kogo wyrósłby Harry, gdyby trafił do sierocińca zamiast do Dursleyów? Siódmy rok potoczy się zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażał. Spirala kłamstw, tajemnic i politycznych zagrywek nie ma końca.


I

Ściemniało się i korytarze opustoszały. Na zewnątrz wiatr szarpał drzewami, kładąc je ku murawie. Deszcz padał siarczyście, tak że kontury za oknem traciły na ostrości. Od czasu do czasu niebo zasnute chmurami rozświetlała błyskawica i dźwięk grzmotu odbijał się głucho po zamku.

Zielone światło przecięło mrok w zaułku. Uderzenie ciała o posadzkę zagłuszyła burza.


Bez słowa usiadł przy ślizgońskim stole. Nie mógł liczyć na spokojne zjedzenie śniadania. Po jego prawej Draco już odkładał gazetę, którą udawał, że czyta, choć tak naprawdę tylko czekał na przybycie Harry'ego.

– Spóźniłeś się.

– Przepraszam, mamo – odpowiedział zgryźliwie.

Nie był dziś w humorze na przekomarzania się z chłopakiem. Przy kolacji mieli ogłosić, kto zostanie reprezentantem szkoły na Międzynarodowych Igrzyskach, które w tym roku odbywały się w Hogwarcie. Czekał na swoją kolej siedem lat, a kiedy już przyszła, okazało się, że nawet nie wyjedzie z Anglii. Takie było jego szczęście. Nie żeby lubił takie rozrywki. Nadstawianie karku dla uciechy polityków, którzy pod pretekstem zawodów zbierali się, by odegrać rolę w swoich własnych, bardziej skomplikowanych i subtelnych igrzyskach, niekoniecznie przypadało mu do gustu. To perspektywa wygrania nagrody – pięciu tysięcy galleonów – była głównym i jedynym powodem, dla którego się zgłosił. Wychował się w sierocińcu. Nigdy nie miał własnych pieniędzy, więc już w wieku siedemnastu lat narobił się długów wobec szkoły i nie tylko. Dla innych uczniów najbardziej zachęcająca była obietnica wiecznej sławy. On wolał pozostać i działać w cieniu. Popularność wystawiała cię na ataki, odbierała komfort prywatności.

– Ojciec powiedział mi wczoraj, że wszyscy stawiają na ciebie. To nie dziwne, w końcu ja się nie zgłosiłem, więc nie masz żadnej prawdziwej konkurencji.

– Doprawdy? A fakt, że jestem Chłopcem, Który Przeżył nie ma z tym nic wspólnego?

Draco skrzywił się. Nie lubił, gdy Harry wspominał o swoim sławnym pokonaniu najpotężniejszego czarnoksiężnika ich czasów. Malfoyowie byli znanymi sprzymierzeńcami Lorda Voldemorta. W ten sposób tworzył się między nimi pewien konflikt interesów, ale nie było to dla niego zbyt wielkim zmartwieniem. Nie mógł zmienić faktów, a to, że Draco czuł się niekomfortowo poruszając z nim temat Voldemorta, mało obchodziło Harry'ego.

– Na pewno chcą zobaczyć, jak tańczysz dla Dumbledore'a.

– Niedoczekanie – odpowiedział z niewypowiedzianą groźbą w głosie.

Nie był pewien, skąd wzięła się jego nienawiść do dyrektora. Odkąd pojawił się w szkole, ludzie traktowali go inaczej, jakby miał złamać się pod najmniejszą obelgą. Potrafił przejrzeć przez ich maski łagodnego współczucia i dojrzeć litość. Każde zadane mu pytanie nie było podszyte szczerą troską, tylko wyrachowaną, samolubną ciekawością. Z nich wszystkich najgorszy był Dumbledore. Wtykał swój złamany nos we wszystko, co dotyczyło Harry'ego, a gdy po szkole rozniosła się wieść, że zaprzyjaźnił się z Malfoyem, został wezwany do gabinetu dyrektora. Wyszedł stamtąd z myślą, że zrobi wszystko, by stać się absolutnym przeciwieństwem Pottera, jaki istnieje w umyśle tego starego manipulatora.

Z zamyśleniem potarł bliznę. Znowu zaczęła piec, chociaż nie był to nieprzyjemny ból, nie do końca. Zauważył uważne spojrzenie Draco i odpowiedział podniesieniem brwi.

– Mógłbyś tego nie robić – wysyczał chłopak z irytacją.

– Mógłbym czego nie robić? Drapać się po czole?

– Wiesz o co mi chodzi. Ślizgoni i tak nie przestają mnie pytać, kiedy założysz nowych śmierciożerców.

Gdyby nie nauczył się panować nad swoimi ruchami i mimiką twarzy, opryskałby Draco wodą, którą właśnie pił.

– O czym ty mówisz? – spytał ściszonym głosem, nachylając się bardziej do przyjaciela.

– Uważają, że... przejmiesz rolę Czarnego Pana.

– Czy oni postradali zmysły? – nie był pewien, czy powinien zacząć się śmiać czy płakać nad głupotą kolegów. – Dlaczego miałbym to robić?

– Jesteś dobry z obrony przed czarną magią. Zresztą, nie udawaj, że się tego nie spodziewałeś. Wszyscy wiedzą, że to ty i ja mamy głos w sprawach Slytherinu. Ślizgoni nie tylko nas szanują, ale i boją. Nie rozumiem, dlaczego muszę ci to tłumaczyć!

– Dobra, więc ty zostań Voldemortem numer dwa.

Draco wzdrygnął się.

– Nie wymawiaj tego imienia!

– On. Jest. Trupem. Uwierz mi, nie zabije cię zza grobu.

– Nie ważne! – Blondyn zebrał się w sobie i ponownie przywołał na twarz maskę znudzenia i drwiny, którą na chwilę stracił. – Po prostu tego nie mów. I oczywiście, że się mnie słuchają, jestem Malfoyem. Ty, z drugiej strony, według wszystkich praw powinieneś być na samym dole ślizgońskiej hierarchii. Ale nie jesteś. Otwarcie nie zgadzasz się z Dumbledore'em, no i miałeś dużo do czynienia z czarną magią. Moim zdaniem to całkiem logiczne, że tak myślą.

– Nie będę Czarnym Panem – odpowiedział z rozbawieniem. Argumenty, które przedstawiał Draco były racjonalne, ale szalone. – Może muszę ci przypomnieć, ale Vol... Sam-Wiesz-Kto zabił moich rodziców.

– No tak, ale oni z kolei pracowali dla Dumbledore'a.

– A jasne, w takim razie rzeczywiście sobie na to zasłużyli. – Przewrócił oczami. – Wyobraź sobie, że to twój ojciec nie żyje...

– Mój ojciec nie byłby na tyle głupi, żeby podpaść najpotężniejszemu czarnoksiężnikowi wszech czasów.

– Bez przesady z tym wszech czasów. Jestem prawie pewien, że to było „naszych czasów".

– Doprowadzasz mnie do szału!

– Nawzajem – odparł z drwiącym uśmiechem. – Czy teraz zamkniesz się, żebym mógł dokończyć śniadanie?

– A idź w diabły.

Mimo wszystko całkiem lubił Draco. W sierocińcu nie zawierał przyjaźni, wolał trzymać się z boku. Chroniło go to przed tyranami w ciałach dwunastoletnich chłopców, którzy nie zauważali, co kryje się w cieniu.

Tuż po ukończeniu jedenastu lat odwiedziła go dziwnie ubrana kobieta. Chodziła wyprostowana jak struna, a z jej twarzy nie schodził cierpki uśmiech, którym przywitała Harry'ego, gdy weszła do pokoju na poddaszu. Miała na sobie długie do ziemi szaty i sięgające za łokieć czarne rękawiczki. Przedstawiła się jako nauczycielka transmutacji ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. W ten sposób dowiedział się, że rodzice wcale nie porzucili go na schodach sierocińca, tylko zostali zamordowani przez seryjnego mordercę, Lorda Voldemorta. On sam także miał zginąć, jednak jakimś cudem przeżył zaklęcie zabijające, które pozostawiło po sobie jedynie bliznę na czole. Tym samym zniszczył jednego z najpotężniejszych czarnoksiężników jakiego świat widział. Dla jedenastoletniego chłopca brzmiałoby to jak ekscytująca bajka przygodowa, ale Harry nigdy nie miał okazji być zwykłym dzieckiem. Dorastanie w takim ośrodku sprawiło, że stał się bardziej nieufny i zamknięty w sobie niż jego rówieśnicy. Dlatego odpowiedział, że nie chce słuchać bzdur i poprosił kobietę o wyjście z pokoju. Kiedy odmówiła, przedmioty stojące naokoło zaczęły drżeć.

Dużo czasu zajęło, żeby uwierzył w opowieść nauczycielki i zdecydował się wybrać na Pokątną po przybory i książki potrzebne do nowej szkoły. Szybko zorientował się, że McGonagall nie tylko miała rację, ale też zapomniała dodać, że w czarodziejskiej społeczności był sławny i uwielbiany. Ludzie podchodzili do niego na ulicy, żeby uścisnąć mu rękę, podziękować bądź pogratulować. Nie był zadowolony z takiego obrotu spraw, bo to oznaczało, że musi chociaż sprawiać wrażenie przyjaznego i dobrze wychowanego. W sierocińcu nie zwracano uwagi na te błahe cechy, które w prawdziwym życiu okazały się niezbędne do funkcjonowania. Jedenastoletni chłopiec w ciągu zaledwie miesiąca przeżył gruntowną metamorfozę, a przynajmniej tak to wyglądało. Nadal był cichy i asocjalny, ale potrafił złożyć zdanie pod presją i nauczył się chodzić ze sztucznym uśmiechem przyklejonym na twarzy. Z łatwością mógł wmieszać się w tłum pierwszorocznych czekających na peronie. W głębi czuł rosnące niezadowolenie i złość. Czy wyrwał się z jednego piekła żeby trafić do kolejnego? Reporterzy Proroka śledzili każdy jego ruch, a politycy wypowiadali głośne mowy na temat oczekiwań od Chłopca Który Przeżył. Cała czarodziejska społeczność skierowała swoje spojrzenia na wycofanego chłopca z sierocińca. Patrząc wstecz, dotąd nie był pewien, czy poradził sobie z presją. Jeszcze bardziej zamknął się w sobie, choć na zewnątrz sprawiał wrażenie otwartego. Nauczył się, że wszystko polega na dobrej grze aktorskiej.

Pierwszą podróż do Hogwartu spędził samotnie. Jakiś rudzielec próbował wejść do przedziału, ale Harry szybko zmroził go wzrokiem i skłamał, że czeka na przyjaciół. Nie był w nastroju na towarzystwo, a ostatnio i tak nie miał dużo czasu dla siebie. Nagle stał się cudownie odnalezionym zbawcą świata. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek w życiu odzywał się tak dużo i często jak podczas ubiegłego miesiąca. Z jednej strony najchętniej powróciłby do sierocińca, jakby nic się nie stało, ale dostrzegł w całej tej sytuacji wielką szansę dla siebie. Mógł wreszcie w czymś się wykazać i zapracować na coś własnego. Miał zamiar być najlepszym uczniem na roku, a może nawet w szkole. Ci wszyscy uczniowie mieli do czego wracać, on nie.

Zebrali się tuż pod drzwiami wejściowymi do Wielkiej Sali. Udawał, że nie widzi jak wszyscy się na niego gapią. Stanął trochę dalej od grupy pierwszorocznych, z dystansem obserwując jak uczniowie z podnieceniem rozmawiają, do jakiego domu chcą się dostać. Sam wcześniej przeczytał książkę o założycielach Hogwartu i przypadł mu do gustu Ravenclaw i Slytherin. Podziwiał inteligencję i bystrość umysłu Roweny, a także ambicję Salazara. Cechy charakteru Godryka Gryffindora były całkowite odmienne od jego własnych. Nad Hufflepuffem nawet się nie zastanawiał.

Rozmyślając, zwrócił uwagę na chłopaka o włosach tak jasnych, że zdawały się być prawie białe. Stał otoczony przez goryli, przeszywając Harry'ego pewnym siebie wzrokiem. Cienkie usta naturalnie układały się w drwiący, pełen wyższości uśmiech. Wyglądał niczym arystokracki kocur oblizujący się po świeżej porcji śmietanki. Ich spojrzenia skrzyżowały się i blondyn ruszył przed siebie. Kroczył z gracją, głowę trzymał wysoko podniesioną, a łopatki ściągnięte. Zatrzymał się na przeciwko Harry'ego.

– Jestem Draco Malfoy – przedstawił się chłopak, leniwie przeciągając głoski.

– Harry Potter – uścisnął wyciągniętą rękę.

– Tak, wiem oczywiście. Nie widziałem cię w pociągu.

– A szukałeś?

– Może nie tak dokładnie jak powinienem.

Uśmiechnął się chłodno w odpowiedzi.

Resztę czekania spędzili w ciszy, ale żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Po wejściu do Wielkiej Sali byli zbyt zajęci chłonięciem niesamowitych widoków. Zachwyt jaki poczuł, gdy zobaczył sklepienie sali, nadal był najsilniejszym pozytywnym uczuciem, które kiedykolwiek poczuł. Może dlatego, że we wspomnieniach wszystko wydaje się być zwielokrotnienie lepsze, albo naprawdę tak było.

– Malfoy, Draco!

Tiara ledwo co dotknęła czubka głowy chłopaka i od razu wykrzyknęła:

– Slytherin!

Następne minuty dłużyły się niemiłosiernie.

– Potter, Harry!

W sali od razu podniósł się szum. Nie zwracał na to uwagi, bo był za bardzo przejęty staraniem się, żeby się nie potknąć w drodze na stołek. Tiara opadła mu na oczy i natychmiast usłyszał wewnątrz cichy głosik.

– Dostrzegam w tobie wielki potencjał, tak, i ambicje, chęć wykazania się. Jesteś głodny wiedzy, świetnie pasowałbyś do Ravenclawu, ale wydaje mi się, że wiem co będzie dla ciebie lepsze. SLYTHERIN!

Pamiętał jak na trzęsących się nogach usiadł koło Draco, w tym samym miejscu, co teraz.

– Obudź się. Potter.

Rozejrzał się nieprzytomnie po sali. Panowało poruszenie, ale nie takie jak zwykle, niewinny rozgardiasz narzekających uczniów, tylko prawdziwy chaos. Wszyscy się nawzajem przekrzykiwali, a przy stole nauczycielskim Dumbledore rozmawiał podniesionym głosem z Adalbertem Revon, francuskim politykiem, który jak jeden z wielu przyjechał do Hogwartu na Międzynarodowe Igrzyska.

– Co się stało?

– Czy ty sobie żartujesz? Znaleźli na terenie zamku ciało Jean Le Bruna. Revon odchodzi od zmysłów. A ty zdecydowałeś uciąć sobie małą drzemkę, tak?

– Le Brun? Przecież to Minister Francji!

– Jestem pod wrażeniem jak szybko łapiesz fakty. Wczoraj wieczorem przybył wraz ze swoją żoną do Hogwartu, a dzisiaj znaleźli go martwego w jakimś korytarzu na drugim piętrze. Revon rozpęta piekło.

Nie spodobało mu się to, co słyszał. Takie zdarzenia groziły odwołaniem Igrzysk, jego jedynej szansy na pozbycie się wszystkich długów, które zaciągnął. Zagryzł wargę, czego nie robił od drugiej klasy i zdusił w sobie krótkie ukłucie paniki.

Uporczywe szturchnięcia Draco w końcu zwróciły jego uwagę na stół nauczycielski. Zaczerwieniony Revon wykrzykiwał obelgi pod adresem spokojnie stojącego mężczyzny na przeciwko.

– Kto to?

– Naprawdę nie wiesz? Przecież on jest legendą!

Rzucił Draco zirytowane spojrzenie.

– To Alexander Yngling, najbardziej wzięty polityk w Skandynawii. Mówią, że napisał Ustawę Czystokrwistych. W każdym razie jego głos był decydujący.

– Dzięki niej czystokrwiste rodziny dostały dodatkowe przywileje? – zgadywał.

– Nie tylko. Ustawa okazała się dużo bardziej brutalna. Po wprowadzeniu jej w życie od siedmiu lat czystokrwiści rządzą polityką w Skandynawii. Ojciec powiedział mi, że Yngling jest tutaj tylko po to, żeby przekonać do niej Korneliusza Knota.

– Wątpię, żeby mu się udało.

– Podobno potrafi być bardzo przekonywujący – rzucił Draco sugestywnie.

– A o co chodzi Revonowi?

– Miesiąc temu Le Brun kategorycznie odmówił zastanowienia się nad ustawą. Był tak wzburzony, że wyrzucił Ynglinga z biura. Teraz jest martwy. Ciekawy zbieg okoliczności, jeśli byś się mnie spytał.

– Trochę mało subtelny ruch – wymamrotał, obserwując kłócących się mężczyzn.

Revon nadal się wydzierał, ale gdy w końcu zrobił przerwę na oddech, Yngling wykorzystał okazję i odpowiedział krótko, cały czas uśmiechając się wyrozumiale, jakby rozmawiał z nieokrzesanym dzieckiem. Po chwili Dumbledore stanął między nimi, gestykulując coś do Alexandra i powstrzymując Revona od rzucenia się na norweskiego polityka. Wszyscy uczniowie zamilkli, przysłuchując się z uwagą toczącej się kłótni.

Yngling wraz ze swoją świtą i podążającym na samym końcu Karkarowem, dyrektorem Durmstrangu, ruszyli ku wyjściu. Nagle mężczyzna zatrzymał się tuż przy Harrym, spojrzał na niego przenikliwie i uśmiechnął się drapieżnie.

– Harry Potter, pogromca Lorda Voldemorta, siedzący przy stole Slytherinu. Czy to nie zabawne? – spytał cichym, ale silnym głosem, który wywoływał ciarki.

– Niezmiernie – odpowiedział zimno.

Uśmiech Ynglinga tylko się poszerzył, budząc w nim irracjonalny strach. Polityk bez słowa zerwał kontakt wzrokowy i wyszedł z Wielkiej Sali. Teraz wszystkie spojrzenia wymierzone były w Harry'ego. Starał się nie zauważyć zaniepokojonego wyrazu twarzy Draco.

Tym razem ostre pieczenie blizny sprawiło mu ból.