Błagam, nie traktujcie tego poważnie. To chora parodia, zrodzona pod wpływem chronicznego bólu zęba, symulatora ciężarówek, w który nie potrafię grać i zimnych kaloryferów w domu, z serii: a co się stanie, jak wrzucimy dwóch panów z innych światów w środek współczesnej metropolii. Czy będzie kontynuacja - zależy od was :) Uwaga, podteksty :P
Po zakończeniu podróży i osiedleniu się niedaleko starego sklepiku Yuuko, Kurogane postanowił poszukać pracy. Po kilkunastogodzinnym poszukiwaniu w gazetach czegoś, co byłby w stanie przeczytać bez nieustannego patrzenia do Słownika Mowy Współczesno-Starojapońskiej Dla Zagubionych w Czasie – nader uprzejmy gest ze strony Watanukiego, Kurogane miał zamiar trzasnąć go w tej czarny łeb przy najbliższej okazji – znalazł kilka ofert pracy. Pominął wszystkie dziwne stanowiska zaczynające się od specjalista, odrzucił na bok ogłoszenie o poszukiwaniu ponętnych tancerek do klubu go-go, cokolwiek by to znaczyło, wydarł kartkę z prośbą zdesperowanego kierownika fabryki prezerwatyw o testowanie jego produktów przed wejściem na rynek (słabo płatne), propozycję degustacji alkoholi (coś dla maga), aż w końcu znalazł coś, co wydawało się idealne.
Kierowca tira.
Kurogane przecież umiał jeździć, w Piffle co nie co podłapał, wiedział, gdzie gaz, gdzie hamulec i jak kręcić kierownicą – czyli miał wszystkie wymagane kwalifikacje, a do tego płacono niezłą stawkę. Jakaś znajoma Watanukiego z drugiego końca wszechświata – na bogów, chłopak zaczyna dościgać Wiedźmę, jeśli chodzi o znajomości – załatwiła wszystkie wymagane papiery, z fałszywym kawałkiem plastiku włącznie i dwa dni później, popijając piwo ze sporego kubka, Kurogane wstawił się w pracy. Dosłownie.
Kumple po fachu okazali się być dobrymi towarzyszami, więc wojownik był w stanie wyjechać dopiero dzień później, gdy wyleczył kaca. Klinem.
Będąc już w trasie, Kurogane stwierdził, że ci budowniczy dróg spartaczyli robotę na całej linii. Przecież te pasy były za wąskie dla jego wielkiej ciężarówki. Parę minut później dodał, że ma wadliwą kierownicę, bo tir bujał się od jednego pobocza do drugiego, a on przecież umiał prowadzić. Po pięćdziesięciu kilometrach prawie bezkolizyjnej jazdy – kogo obchodzą jedna czy dwie stłuczki… siedem, osiem… Szlag, następny, który nie umie jeździć! … Sam się pieprz, szczeniaku! – dojechał do promu. Tutaj też robotnicy dali ciała, przecież w środku się nie dało zaparkować kabiny prostopadle do tego pudła z tyłu. Co prawda w silniku coś trzeszczało, a wszystkie bajery na desce rozdzielczej zaczęły migać jak opętane, gdy zahaczył o czyjeś lusterko, ale zignorował to, podobnie jak ignorował wszystkie te kolorowe tabliczki stojące nie wiadomo po co po obu stronach jezdni. Mogliby się zająć czymś pożytecznym, a nie wymyślają…
Gdzieś koło północy zadzwonił cierpiący na bezsenność mag i przez pół godziny paplał o wadach i zaletach życia w wielkim mieście. Kurogane słuchał jednym uchem, drugim wychwytując wszystkie klaksony, jakimi obdarzali go inni uczestnicy ruchu, zastanawiając się, czy to jakaś forma pozdrowienia. Chwilę potem w okolicy zaczęło coś błyskać na niebiesko-biało i jakiś debil w niebieskim aucie zatarasował mu drogę i machał jakimś patykiem. Wojownik stwierdził, że nie będzie zważał na tego samobójcę i po prostu jechał przed siebie, aż szczyl w dziwnym mundurze – to ta dziwna Japonia prowadzi jakąś wojnę teraz? – musiał uskoczyć na bok. Jego auto niestety tego nie potrafiło i Kurogane nie był pewny, czy pracodawcy spodobają się dodatki w postaci niebieskiej farby i sprasowanego metalu na zderzaku. Rozmawiając cały czas przez telefon z Fayem, który zamilkł, by złapać chociaż trochę powietrza, zapytał mimochodem, co oznacza ikonka sosjerki na desce. Mag powiedział, że pewnie chodzi o przerwę na posiłek, co Kurogane uznał za jeden z jego nielicznych genialnych pomysłów. Zagryzając przygotowane przez blondyna kanapki – po pierwszym tygodniu wspólnego mieszkania zrezygnował z karmienia nimi kocura sąsiadów, bo upewnił się, że jednak nie są nasączone afrodyzjakiem – spokojnie kierował, przytrzymując głową komórkę na ramieniu. Kilkanaście razy radio zaczynało dziwnie wrzeszczeć, ale po wyrwaniu jakiegoś kabelka zapanował spokój. Coś tam z tyłu tłukło się o ściany metalowego pudła, ale w gruncie rzeczy – czy jakimś procesorom coś się może stać? Ani to się nie rozleje, ani zgniecie…
Pół godziny później ikona sosjerki zaczęła znów migać, silnik zacharczał i ciężarówka z widowiskowym ogniskiem iskier walnęła o jakąś idiotyczną barierkę. Gdy próbował wycofać, zaliczył stłuczkę z jakąś kobietką o aparycji znudzonego zombie i zaczął się zastanawiać, kto dał jej prawo jazdy. Fay zaczął się dopytywać, co to za dziwne pikanie, więc Kurogane odparował, że to wykrywacz idiotów. Blondyn zamknął się na parę minut, zapewne analizując wypowiedź wojownika, po czym poprosił o jakiś prezent z trasy. Brunet, zirytowany nieustanną gadaniną, obiecał przywieźć mu kajdanki i knebel. Mag nie wiedząc czemu bardzo się ucieszył i spytał, czy wybierze różowe z futerkiem. Zaraz potem zrelacjonował mu ostatnie zakupy w Pikanterii – co za idiotyczna nazwa dla spożywczaka – gdzie kupił coś truskawkowego, bananowego i czekoladowego. Co kupił, tego Kurogane nie usłyszał, bo w silniku znów zaczęło coś trzeszczeć. Tir zgasł i znów ruszył, a sosjerka zmieniła kolor z pomarańczowego na czerwony. Kątem oka zauważył, że coś odpadło od przedniego koła, ale skoro nadal jechał, chyba wszystko było okay.
O trzeciej w nocy, na środku skrzyżowania, tir znów zgasł i tym razem nie pomogły ani klątwy Kurogane, ani zaklęcia maga. Co prawda Fay utrzymywał, że powinny zadziałać nawet przez telefon, więc chyba wina leżała po stronie producentów auta. W ogóle ten świat był jakiś dziwny…
Na moment rozłączył się z magiem i skrzywił się na widok ceny rozmowy na wyświetlaczu telefonu. Pięć tysięcy jenów za jedną trzygodzinną rozmowę to stanowczo za drogo… Zadzwonił pod numer, który podał mu pracodawca i wyjaśnił, że dano mu wadliwy pojazd, bo zepsuł się w środku drogi. Laweta przyjechała i zabrała zdezelowaną ciężarówkę do miejsca przeznaczenia, a Kurogane grzecznie odwieziono do miasta, pod sam dom. Z mieszkania wyleciał Fay, ściskając go mocno i bardzo głośno dopytując o kajdanki.
Kilka godzin później Kurogane stał na dywaniku w gabinecie szefa i nie mógł zrozumieć, czemu został zwolniony. Przecież potrafił jeździć, to nie była jego wina, że na drogach jest pełno idiotów i że dano mu uszkodzonego tira. Wracał do domu w przekonaniu, że został potraktowany bardzo niesprawiedliwie.
- Następnym razem to ty zarabiasz na mieszkanie, magu. Zaraz… Co ty masz na sobie?
- W Pikanterii była promocja na gorsety. Nie podoba ci się, Kuro-rin?
Ten świat był zdecydowanie bardzo dziwny.
