Drobna istotka niezwykle szybko przeciskała się przez tłum ludzi nie zważając, ani na gniewne, pełne oburzenia spojrzenia, ani na zimny wiatr, który rozwiewał jej włosy i wślizgiwał się pod niedopięty płaszcz. Przyśpieszyła kroku, mając w głowie kompletną pustkę, tylko krótkie zdanie, przed chwilą usłyszane zdanie nie chciało opuścić jej myśli. Co chwilę powtarzała je w nadziei, że może źle zrozumiała znaczenie słów.

Gdy w końcu dotarła na miejsce i stanęła przed ogromnymi, białymi drzwiami, nogi odmówiły jej posłuszeństwa, niezdolne do jakiegokolwiek ruchu. Poczuła to. Strach. Biegła tu w przekonaniu, że cała sytuacja jest zaledwie farsą, kolejnym głupim żartem wymyślonym przez niego, chciała, błagała w duchu by to była prawda. Wiedziała, że odpowiedz uzyska tuż po przekroczeniu progu, mimo to lub właśnie dlatego nie potrafiła się ruszyć praktycznie scalając się z podłożem. Wzięła kilka głębokich wdechów w nadziei, że choć to ją trochę uspokoi i drżącą dłonią nacisnęła klamkę. Drzwi uchyliły się z lekkim skrzypnięciem.

Wchodząc do środka wypatrzyła kilka znajomych twarzy, próbowała w ich oczach dostrzec szydercze iskierki, jednak oni tylko odwracali wzrok pod naciskiem jej zdesperowanego spojrzenia. To było potwierdzeniem. Ostatnia iskierka nadziei rozprysła się pozostawiając po sobie tylko ciemność. Schowała twarz w dłoniach, czując jak przerażenia ścina ją z nóg. Jak teraz będzie wyglądało życie, gdy spojrzy pamięcią wstecz to on zawsze tam jest.

Dai-chan, wycierający jej nos, gdy płakała nad rozbitym kolanem,

Dai-chan, który trzymał ją mocna, gdy uczyła się jeździć na łyżwach,

Dai-chan, ciągnący ją za włosy i wyjadający drugie śniadanie,

Dai-chan, który bił każdego kto się z niej śmiał

I ostatecznie... Dai-chan na boisku, bo takiego widywała go najczęściej, gdy grał z większymi i starszymi od siebie. Niczym nieskrępowany, całkowicie wolny. Z pięknym, szczerym uśmiechem, nie tym pogardliwym, czy sarkastycznym, którym obdarowywał ludzi wokół.

Żyli tyle lat obok siebie, nie wypowiadając na głos uczuć, a mimo to wiedząc, ufając i przebaczając. Teraz doznała ogromnej potrzeby wykrzyczenia ich wszystkich na głos.


Pogoda była kapryśna, obecny skwar sprawiał, że niedawne deszcze i wiatry stawały się mglistym wspomnieniem. Jednak nie dla niej. Dobrze pamiętała tamten dzień. Pogodę i chłód, który był jednak niczym w porównaniu do uczucia, które ją ogarnęło, gdy ostatni raz patrzyła na jego twarz. Nie chciała pamiętać, próbowała wymazać z pamięci tamten obraz. Mówi się, że ludzie wyglądają, jakby byli pogrążeni we śnie, ale to nie prawda. On nawet podczas snu oznajmiał wszystkim swoją obecność donośnym chrapaniem i wierceniem się w łóżku, tak że niejednokrotnie lądował na podłodze, a wtedy... wtedy jego twarz była pusta, bez emocji, rysy twarzy zmienione, zbyt łagodne, zbyt... obce.

Matka wcisnęła jej różę do ręki. Ah, tak, pamięta. Każdy ma rzucić róże na trumnę, nim przykryje ją ziemia. Popatrzyła na białe płatki kwiatu, słońce mieniło się w nich intensywnie. Nie wiedziała dlaczego, ale wywoływało to irytację. Biel nie pasuje. Róża nie pasuje. Zacisnęła gniewnie dłoń wokół łodygi i poczuła jak kolce wbijają się w skórę i barwią na czerwono.

Ktoś posłał jej wyczekujące spojrzenie, więc podeszła do grobu, wyciągając rękę z kwiatem nad trumnę, ale dłoń nie chce się otworzyć, a róża nie chce opaść.

Dai-chan nie lubi kwiatów...