ROZDZIAŁ PIERWSZY

Poznajmy rodzinę Dursleyów


Wiatr rozdmuchał papierki po cukierkach, które dzieci pogubiły świętując Halloween. Część śmieci zaplątała się w nagi żywopłot jakich wiele na Privet Drive. Uśpiona, schludna ulica nie kojarzyła się ani trochę z miejscem, w którym mogłyby się dziać zdumiewające rzeczy. Harry Potter przewrócił się na bok wewnątrz tobołka, ale nawet nie otworzył oczu. Mała rączka zacisnęła się na liście i spał dalej, nie wiedząc, że jest kimś niezwykłym, nie wiedząc, że jest sławny, nie wiedząc, że za kilka godzin zostanie obudzony wrzaskiem pani Dursley, otwierającej drzwi, by zabrać butelki z mlekiem.

— Vernon! Vernon chodź tu natychmiast! — Petunia Dursley krzyknęła na męża trzymając w ramionach wystraszone dziecko owinięte w sam kocyk, które chwilę wcześniej leżało na jej progu.

— Co się stało Petunio, kochanie… czy to dziecko? — zapytał zdezorientowany mężczyzna.

— Weź mleko — odpowiedziała ostrym tonem.

Pan Dursley był dyrektorem firmy Grunnings produkującej świdry. Był to rosły, otyły mężczyzna pozbawiony szyi, za to wyposażony w wielkie wąsy. Natomiast pani Dursley była drobną blondynką i miała szyję dwukrotnie dłuższą od normalnej, co bardzo jej pomagało w życiu, ponieważ większość dnia spędzała na podglądaniu sąsiadów. Syn Dursleyów miał na imię Dudley, a rodzice uważali go za najwspanialszego chłopca na świecie.

Dursleyowie mieli wszystko, czego dusza zapragnie, ale mieli też swoją tajemnicę i nic nie budziło w nich większego przerażenia, jak myśl, że może zostać odkryta. Uważali, że znaleźliby się w sytuacji nie do zniesienia, gdyby ktoś dowiedział się o istnieniu Potterów. Pani Potter była siostrą pani Dursley, ale nie widziały się od wielu lat. Prawdę mówiąc, pani Dursley udawała, że w ogóle nie ma siostry, ponieważ pani Potter i jej żałosny mąż byli ludźmi całkowicie innego rodzaju. Dursleyowie wzdrygali się na samą myśl, co by powiedzieli sąsiedzi, gdyby Potterowie pojawili się na ich ulicy. Oczywiście wiedzieli, że Potterowie też mają synka, ale nigdy nie widzieli go na oczy i z całą pewnością nie chcieli go nigdy oglądać. Ten chłopiec był jeszcze jednym powodem, by Dursleyowie trzymali się jak najdalej od Potterów, nie życzyli sobie, by Dudley przebywał w towarzystwie takiego dziecka. A przynajmniej do dzisiaj pan Dursley był o tym święcie przekonany.

Vernon chwycił butelki, rozejrzał się po ulicy i nie widząc żadnego z sąsiadów zamknął drzwi i ruszył za żoną do kuchni. Gdy do niej wchodził zobaczył, jak Petunia zapala jakiś zamknięty list od płomienia na kuchence i wrzuca go do zlewu, by ten zamienił się, po krótkim pomarszczeniu i poskręcaniu, w popiół.

— Eee… Petunio, kochanie… możesz teraz powiedzieć co się dzieje… — spróbował ponownie.

Dudley siedział przypięty do krzesełka przy stole w kuchni i bębnił plastikową łyżeczką o blat, niezadowolony z braku uwagi. Normalnie pana Dursleya rozbawiłoby to zachowanie, teraz jednak go to tylko irytowało, więc zabrał mu łyżkę, na co chłopiec zaczął marudzić. Jak się spodziewał, pani Dursley spojrzała na niego wzrokiem wściekłego bazyliszka. A później westchnęła i usiadła, poprawiając sobie dziecko w ramionach.

— Jak wiesz, moja siostra ma dziecko.

Pan Dursley spojrzał na nią zaskoczony, zwykle udawali, że jego żona nie ma siostry.

—Tak… — zaczął ostrożnie — syna… musi być teraz w wieku Dudley'a, prawda? Jak on ma na imię? Howard, tak?

— Harry… i to nie… och… — pani Dursley przytuliła dziecko, jakby od niego zależało jej życie. — Czy możemy porozmawiać jak wrócisz? Muszę nakarmić tę dwójkę.

— Dobrze — wiedział, że wspominanie siostry zawsze przygnębiało Petunię.

O wpół do dziewiątej pan Dursley chwycił neseser i jak co dzień wyszedł z domu. Wsiadł do samochodu i wyjechał tyłem sprzed numeru czwartego na Privet Drive, popadając w codzienną rutynę i starając się skupić na kontrahentach, z którymi miał dzisiaj spotkanie.

Na skraju miasta został jednak zmuszony do zapomnienia o świdrach. Kiedy utkwił w normalnym porannym korku ulicznym, nie mógł nie zauważyć, podobnie jak zeszłego dnia, że naokoło jest nadal mnóstwo dziwacznie ubranych ludzi. Ludzi w pelerynach. Pan Dursley domyślał się, że ma to związek z Potterami. Sznur samochodów ruszył i kilka minut później pan Dursley wjechał na parking firmy Grunnings, a w jego myślach z powrotem zagościły świdry.

Tego dnia było mu trochę trudniej skupić się na świdrach, a kiedy o piątej opuszczał firmę, chciał jak najszybciej wrócić do domu. Praktycznie pobiegł do samochodu i ruszył w stronę Privet Drive.

Pani Dursley zachowywała się jakby spędziła całkiem normalny, miły dzień. Podczas obiadu opowiedziała mu o problemach, jakie ma sąsiadka ze swoją córką, i o tym, że Dudley nauczył się nowego zwrotu („nie chcę!") oraz, że Harry zjadł wszystkie swoje warzywa. Pan Dursley starał się zachowywać normalnie. Kiedy w końcu udało im się zapakować Dudley'a do łóżeczka (Harry nie sprawiał kłopotów), praktycznie cały już wibrował z niepokoju. Kiedy do saloniku weszła pani Dursley, niosąc dwie filiżanki herbaty i tekturową teczkę, stwierdził, że dłużej tak nie może. Musi z nią porozmawiać. Odchrząknął nerwowo.

— Petunio…

Pani Dursley uciszyła go gestem dłoni, upiła łyk herbaty z filiżanki i podała mu teczkę. Vernon wpatrywał się w kawałek tektury, jakby ten mógł go ugryźć w każdej chwili, ale ostatecznie wziął go od swojej żony.

— Po pierwsze, Harry nie jest chłopcem, Vernon. To mała dziewczynka.

— Co…

Pan Dursley czuł jakby ktoś uderzył go prosto w jelita. Petunia zawsze chciała mieć córeczkę, jednak po komplikacjach przy porodzie Dudley'a już nigdy nie mogła mieć więcej dzieci. To był cios dla niej, jeden, po którym jeszcze się podniosła.

— Wiesz z jakim rodzajem moja siostra się związała — zaczęła Petunia — oni są bardzo zacofani pod pewnymi względami. I kiedy jej mąż zaczął tryskać o tym, jak to będzie mieć małego męskiego dziedzica, gdyż Potterowie zawsze mają chłopców, to ona… to ona była przerażona, gdy dowiedziała się, że ma urodzić córkę.

— Totalne bzdury — mruknął Vernon.

— Niestety masz rację, kochanie. Ale oni tacy są — odpowiedziała mu jadowicie. — Śmiertelność wśród dziewczynek z głównych gałęzi rodu jest nienaturalnie wysoka. Lily miała więc powody, by się bać. Na szczęście położna była doświadczoną kobietą, niejedno już widziała, nie jednej młodej żonie w takiej sytuacji pomogła.

— Więc to było jakieś ichnie czary-mary? — Vernon zapytał, krzywiąc się na sam pomysł.

— Tak, Harry miał być chłopcem dopóki Lily nie urodzi prawdziwego dziedzica. A jeśli dziewczynka znalazła się u nas, to znaczy, że moja siostra nie żyje.

Pan Dursley zamarł. Ci ludzie byli straszni, ale z pewnością nie życzył swojej szwagierce śmierci. Wziął w objęcia żonę, próbując choć trochę ją pocieszyć. Petunia dała mu smutny uśmiech pełen wdzięczności.

— Co teraz zrobimy, Petunio?

— W tej teczce są wszystkie dokumenty Harrietty. Lily wysłała mi je jakiś czas temu, wtedy nie wiedziałam czym są, nie chciałam otworzyć listu, ale coś powstrzymywało mnie przed jego spaleniem.

Vernon pokiwał ze zrozumieniem głową.

— Dziś, gdy położyłam dzieci na drzemkę, poszłam i odszukałam go. W środku była ta teczka i list. Podobno w ich świecie trwała jakaś wojna i moja siostra obawiała się o życie swoje i jej rodziny. Była prawie pewna, że po jej śmierci i śmierci jej męża, Harry zostanie powierzona nam pod opiekę. Przygotowała wszystko, Vernon, wszystko. Dokumenty, konto bankowe, na którym są pieniądze na edukację Harrietty i by wspierać nas jak również.

Pan Dursley otworzył teczkę i zaczął przeglądać umieszczone w nim akta. Jego żona miała rację, było tam wszystko, łącznie z wpisowym dziewczynki i ich syna Dudley'a do Our Lady of Victories School w Londynie.

— Ona byłaby, byłaby…

— Tak, kochanie. Byłaby naszą małą córeczką. Siostrą bliźniaczką naszego Dziudziaczka — Petunia uśmiechnęła się do Vernona.

Vernon spojrzał na swoją żonę. Już dawno nie widział jej tak szczęśliwej, tak pełnej życia. To była kobieta, którą spotkał, którą pokochał, i którą poślubił. Jego Petunia wróciła. A on nie chciał, by znowu odeszła, zrobi wszystko dla jej dobra, i jeśli to znaczyło, że ma przyjąć w swoim życiu jeszcze jedno dziecko, to nie zamierzał się z tym kłócić.

oOo

Harry stała przed bramą szkoły i czekała na mamę. Jej brat ganiał jeszcze po podwórku z innymi chłopakami i kopał piłkę. Gdyby ktoś obcy spojrzał na nich, to nigdy nie powiedziałby, że byli bliźniętami. Dudley miał jasne, blond włosy, gdy Harry miała czarne. Dudley miał niebieskie oczy, zaś Harry miała zielone. Dudley miał bliznę na kolanie, która była pamiątką po spektakularnej wywrotce na rowerze i była pokazywana wszystkim, jakby to była rana wojenna lub coś jeszcze wspanialszego. Za to Harry miała bardzo cienką bliznę na czole, przypominająca zygzak błyskawicy. Dziewczynka niezbyt ją lubiła, stąd prawie zawsze podkradała mamie puder, żeby ją zamaskować oraz zasłaniała ją włosami.

Chłopiec był sportowcem, zainteresowanym sztukami walki, gdy jego siostra wolała zaszyć się gdzieś z książką i posłuchać muzyki. Byli więc jak dzień i noc. Ich mama, Petunia Dursley zawsze jednak podkreślała, że oboje wzięli swoje funkcje po dziadkach i to całkiem normalnie, że bliźnięta dwujajowe są do siebie niepodobne. To znaczy, oni byli do siebie podobni. Jeśli ktoś się dobrze przyjrzał, to mógł zobaczyć, że kształt ich oczu i ust jest identyczny, że mają te same dłonie i uszy. Oraz, że twarz jednego i drugiego jest obsypana drobnymi, jasnymi piegami. Nikt nie mógł zaprzeczyć, że nie są rodziną.

Harry odwróciła się lekko, by spojrzeć na zegar wiszący na ścianie głównego budynku. Westchnęła. Mama się spóźniała. Musiała utknąć w korku, o jakie nie trudne o tej porze w Londynie.

Rodzina Dursleyów mieszkała na Privet Drive w Little Whinging w hrabstwie Surrey aż dzieci skończyły cztery lata. Niedługo po urodzinach bliźniaków, firma Grunnings otworzyła swoje biuro w Londynie i Vernon Dursley zarządził przeprowadzkę. Nowy dom leżał w południowej części miasta, w pewnej odległości od centrum. Budynek stojący przy Garden Street 4 należał do grupy szeregowych kamienic, których wiele w Londynie. Posiadał pięć pokoi, dwie łazienki, przestronną kuchnię oraz mały salon. Za domem skrywał się ogród kwiatowy, nad którym główną opiekę dzierżyła Harry.

— Harry, kochanie, gdzie jest Dudley?

Głos matki wyrwał dziewczynkę z zamyślenia.

— Mamo! Spóźniłaś się, a Dudley gra na boisku. Zaraz powinien być.

Petunia pogładziła ciemne włosy córki, które sięgały trochę za linię żuchwy. Dziewczynka lubiła, gdy były tej długości, nie wyglądała jak chłopak, ale i też nie musiała rano poświęcać im zbyt wiele uwagi. Wystarczyło je kilka razy przejechać szczotką, założyć opaskę i była gotowa do szkoły.

Nie całe pięć minut później do bramy dotarł lekko zziajany Dudley. Już od dawna nie przypominał wielkiej, różowej piłki plażowej w różnokolorowych czepkach, jak Harry lubiła mu dokuczać o jego zdjęcia z dzieciństwa. Dudley Dursley już dawno przestał być berbeciem i teraz fotografie w salonie przedstawiały tęgiego chłopca o jasnych włosach: a to na swoim pierwszym rowerze, a to na karuzeli w wesołym miasteczku, przy komputerze z ojcem czy w ramionach matki. Dudley nie był jednak gruby, co to, to nie. Pielęgniarka szkolna po pierwszym bilansie wezwała Petunię do szkoły i prosto z mostu wskazała jej, że syn musi przejść na dietę, gdyż inaczej później będzie mieć poważne kłopoty zdrowotne. Do planu lekcji dodała mu również dodatkowe zajęcia sportowe i basen.

Vernon Dursley próbował z początku protestować, że chłopiec powinien mieć trochę ciałka, jednak pani Dursley stwierdziła, że zdrowe jedzenie, mniej słodyczy i więcej sportu nikomu jeszcze nie zaszkodziło, a jeśli jej Dudi wyrośnie dzięki temu na zdrowego, przystojnego mężczyznę, to ona nie będzie się sprzeciwiać poleceniom pielęgniarki.

Oczywiście, w salonie prócz zdjęć syna były również i zdjęcia córki. Uśmiechnięta dziewczynka na kucyku, na lodowisku, bawiąca się z koleżankami na przyjęciu urodzinowym.

Petunia uśmiechnęła się z rozczuleniem na swoje dzieci. Tydzień temu oboje skończyli dziesięć lat. Och, dobrze wiedziała, że oboje byli rozpuszczeni i rozpieszczeni oraz wychowywani w poczuciu wyższości nad innymi, jednak szkoła dla młodych lady i gentlemanów odpowiednio je utemperowała. Jako matka nie miała wątpliwości, że jej syn i córka zajdą daleko, bolało ją tylko, że nieubłaganie zbliżał się czas, kiedy to będzie musiała swojej małej Harry powiedzieć prawdę o jej pochodzeniu. Ale to jeszcze nie teraz.

— Jutro jedziemy do zoo, co wy na to? — zapytała.


— Wstawaj! Dosyć już tego spania! Hop, hop!

Harry obudziła się i podskoczyła na łóżku. Usłyszała jak mama puka teraz do drzwi jej brata.

— Wstawaj! — zawołała.

Harry następnie usłyszała jej kroki zmierzające w kierunku schodów i najpewniej kuchni, a potem brzęk patelni stawianej na kuchence. Przetoczyła się na plecy i próbowała przypomnieć sobie sen, z którego ją wyrwano. To był dobry sen. Był w nim latający motocykl. Harry miała dziwne wrażenie, że śniło jej się to nie po raz pierwszy.

Mama wróciła na górę.

— Wstaliście już? — zapytała.

— Prawie — odpowiedziała Harry.

— No to wstawajcie! Chcę, żeby jedno z was przypilnowało bekonu, tak żeby się nie przypalił!

Harry jęknęła. Lepiej żeby się pospieszyła, Dudley szybciej zje surowy bekon, niż pozwoli mu się spalić. Zwlekła się z łóżka i sennie zaczęła rozglądać się po pokoju, by znaleźć swoje ubrania. Chwytając swoje rzeczy, pobiegła do łazienki, mijając w drzwiach pokoju ziewającego brata.

— Pospiesz się, Harry… — dobiegł ją z tyłu jęk chłopaka.

Dziewczynka ochlapała twarz wodą i spojrzała na swoje obicie w lustrze wiszące nad umywalką. Miała drobną buzię, czarne włosy i jasne, zielone oczy. Nie mogła powiedzieć, że była jakąś pięknością, modelką to ona nie zostanie. Bo chociaż była dość chuda, to także miała kościste kolana i nie była za wysoka. Chwyciła fluid matki z kosmetyczki i zakryła tą paskudną bliznę, której tak nie lubiła. Jej rodzice nie potrafili sobie przypomnieć, jak ona ją zdobyła, ale sądzili, że musiało to być wtedy, gdy upadła podczas nauki jazdy na łyżwach.

Harry westchnęła, Dudley dobijał się do drzwi łazienki. Łapiąc szczotkę, wyszła z niej.

— Jest twoja.

Zbiegając po schodach uczesała włosy i rzuciła szczotkę na komodę w przedpokoju. Wchodząc do kuchni pocałowała mamę w policzek i podeszła do kuchenki, w sam raz, by przerzucić bekon na drugą stronę.

Dziesięć minut później, ojciec wszedł do kuchni i dał Harry delikatny pac w głowę gazetą.

— Mogłabyś zapuścić trochę te włosy — powiedział na dzień dobry.

Przynajmniej raz w tygodniu Vernon spoglądał znad gazety i donośnym głosem oznajmiał, że Harry powinna mieć dłuższe włosy. Będzie dzięki temu wyglądać bardziej jak dziewczynka. Następnie zamyślał się i mówił, że może jednak lepiej, by zostało tak jak jest, gdyż inaczej będzie musiał kupić kij do krykieta, by odstraszać wszystkich nachalnych konkurentów od jego małej córeczki.

Harry smażyła już jajka, kiedy do kuchni wreszcie wszedł Dudley. Jej brat był bardzo podobny do ojca.

Miał duży, różowy nos, wodniste niebieskie oczy i gęste jasne włosy, przylizane gładko na okrągłej głowie.

Harry właśnie postawiła talerze z jajkami i bekonem na stole, kiedy matka weszła do kuchni ze świeżym pieczywem.

— Dudley nalej wszystkim herbaty — powiedziała, sięgając po koszy na chleb. — Harry siadaj i jedz. Nie marudź…

Był to zwyczajny sobotni poranek w gospodarstwie domowym Dursleyów.

Pół godziny później Harry, siedziała zniecierpliwiona z Piersem – najlepszym kumplem jej brata i Dudley'em na tylnym siedzeniu samochodu Dursleyów, nie mogąc się już doczekać długo zapowiadanej wycieczki do zoo. Początkowo, mieli odwiedzić ogród zoologiczny w zeszłym tygodniu, jednak pogoda popsuła im plany. Dziś jednak było ładnie i słonecznie.

Podczas jazdy ojciec użalał się mamie. A lubił użalać się na wszystko: na ludzi w pracy, na radę nadzorczą, na bank, a była to tylko drobna część jego ulubionych tematów. Tym razem uskarżał się na motocykle.

— …rozbijają się wszędzie jak maniacy… ci młodzi chuligani — powiedział, kiedy wyprzedził ich jakiś motocykl.

— Śnił mi się motocykl — powiedziała Harry, przypominając sobie nagle swój sen. — Leciał w powietrzu.

Ojciec parsknął.

— Motocykle nie latają, za dużo telewizji oglądasz.

Harry nadęła policzki i odwróciła się do okna, gdy Dudley i Piers zachichotali.

— Wiem, że nie latają — oświadczyła Harry. — To był tylko sen.

— Och Harry, no już... nie obrażaj się — odezwała się matka. — Jak się nazywała ta bajka, gdzie są latające samochody?

— Jetsonowie — zawołał Pirs.

— O właśnie, dziecięca wyobraźnia nie zna granic, nie masz co się z tego wstydzić, kwiatuszku.


Była to bardzo słoneczna sobota i zoo odwiedziło mnóstwo rodzin. Przy wejściu Dursleyowie kupili wszystkim lody czekoladowe. Harry się trochę krzywiła, gdyż wolała wszelkie owocowe desery, ale rodzice sami zamówili, zanim uśmiechnięta sprzedawczyni zapytała się ich – dzieci, co sobie wybrali. Nie jest taki zły, myślała Harry, liżąc loda i obserwując goryla, który drapał się po głowie i wyglądał zupełnie jak Dudley, tyle że nie miał jasnych włosów.

Harry już dawno nie przeżyła tak cudownego przedpołudnia. Trzymała się blisko rodziców, więc Dudley i Piers, których wkrótce znudziło oglądanie zwierząt, nie mogli oddać się swojemu ulubionemu hobby, jakim było dokuczanie Harry. Nie było to jakoś bardzo złe, raczej normalne rzeczy dziejące się pomiędzy rodzeństwem, lekkie poszturchiwanie, podstawianie sobie nóg, podszczypywanie, na które Harry odpowiadała z równą zaciętością. Lunch zjedli w miejscowej restauracji, a kiedy Dudley dostał ataku złego humoru, bo na jego ciastku było za mało kremu, ojciec zamówił im drugą porcję.

Po posiłku poszli do pawilonu z gadami. W środku było zimno i ciemno, wzdłuż ścian biegł rząd podświetlonych okien. Za nimi pełzały po pniach, gałęziach i kamieniach jaszczurki i węże najróżniejszych gatunków. Dudley i Piers chcieli zobaczyć wielkie jadowite kobry i grube pytony, mogące zmiażdżyć człowieka. Dudley szybko wypatrzył największego gada. Wyglądał, jakby mógł owinąć się wokół samochodu ojca i zmiażdżyć go tak, by przypominał pojemnik na śmieci, ale w tym momencie wyraźnie nie był w odpowiednim nastroju. Prawdę mówiąc, po prostu mocno spał. Dudley przycisnął nos do szyby, wpatrując się w połyskujące brązowe sploty.

— Zrób coś, żeby się poruszył — poprosił ojca płaczliwym tonem.

Pan Dursley zastukał palcami w szybę, ale wąż ani drgnął.

— Zrób to jeszcze raz — zajęczał Dudley. Ojciec zabębnił w szybę knykciami, ale wąż drzemał dalej.

— To jest okropnie nudne — oświadczył Dudley i odszedł.

Harry podeszła do szyby i patrzyła się intensywnie na węża. Nie byłaby wcale zaskoczona, gdyby okazało się, że wąż po prostu zdechł z nudów – nie miał żadnego towarzystwa, prócz tych wszystkich głupich ludzi, którzy przez cały dzień bębnili palcami w szybę, starając się zakłócić mu spokój. Nagle wąż otworzył paciorkowate oczy. Powoli, bardzo powoli podniósł głowę – teraz jego oczy znalazły się na poziomie oczu Harrietty.

Mrugnął do niej.

Harry wytrzeszczyła oczy, a potem rozejrzała się szybko dookoła, żeby się upewnić, czy nikt tego nie widział. Upewniwszy się, spojrzała znów na węża i też puściła do niego oko.

Wąż wskazał głową na ojca i Dudley'a, a potem spojrzał w sufit. Dziewczynce wydało się oczywiste, że miał na myśli: Muszę to znosić przez cały czas.

— Wiem — mruknęła Harry, chociaż nie była pewna, czy wąż ją słyszy. — To musi być naprawdę przykre.

Wąż żywo pokiwał głową.

— Skąd pochodzisz? — zapytała.

Wąż dźgnął ogonem niewielką tabliczkę tuż za szybą. Harry zerknęła na nią. Boa dusiciel, Brazylia.

— Fajnie tam było?

Boa dusiciel dźgnął ponownie tabliczkę, a Harry przeczytała: Ten okaz wyhodowany został w zoo.

— Aha, rozumiem… więc nigdy nie byłeś w Brazylii?

Kiedy wąż potrząsnął głową, za plecami Harrietty rozległ się ogłuszający wrzask, który sprawił, że oboje podskoczyli.

— DUDLEY! PANIE DURSLEY! CHODŹCIE I POPATRZCIE NA TEGO WĘŻA! NIE UWIERZYCIE, CO ON ROBI!

Dudley pospieszył ku nim szybkim krokiem.

— Suń się siostra — rozkazał, popychając z drogi dziewczynę. Harry, zaskoczona, upadła na betonową posadzkę. To, co wydarzyło się w następnej chwili, stało się tak szybko, że nikt nie zauważył, jak w jednej sekundzie Piers i Dudley wlepiali nosy w szybę, w następnej odskoczyli do tyłu, wrzeszcząc z przerażenia.

Harry usiadła i aż ją zatkało – przednia szyba zniknęła. Wielki wąż odwinął się błyskawicznie z gałęzi, na której leżał i ześliznął na posadzkę. Wszyscy obecni w terrarium zaczęli krzyczeć i tłoczyć się do wyjść.

Harry mogłaby przysiąc, że kiedy wąż prześlizgiwał się obok niej, usłyszała syczący głos:

— Brazylio, przybywam… Graciasss, seniorita.

Opiekun terrarium był w stanie silnego szoku.

— Ale ta szyba — powtarzał w kółko. — Gdzie się podziała szyba?

Dyrektor zoo osobiście nalał ciotce Petunii filiżankę mocnej, słodkiej herbaty, przepraszając ją nieustannie. Piers i Dudley coś bełkotali. Harry była pewna, że wąż, przesuwając się obok nich po podłodze, tylko żartobliwie chapnął ich w pięty, ale zanim doszli do samochodu, Dudley opowiadał, że niewiele brakowało, a straciłby nogę, podczas gdy Piers przysięgał, że wąż owinął się wokół niego, chcąc go zmiażdżyć. Kiedy Piers trochę się uspokoił, powiedział:

— Harry akurat z nim rozmawiała. Prawda, Harry?

Pani Dursley wymieniła z panem Dursleyem zaniepokojone spojrzenia i w końcu pokiwała głową.


Harry leżała na łóżku w swoim pokoju, machając nogami w powietrzu i przerzucając strony swojego czasopisma ogrodniczego. Lubiła zajmować się kwiatami, zarówno tymi w domu jak i na zewnątrz. Jej ulubionymi zajęciami z bloku nauk była botanika. Dudley zawsze dokuczał jej, że gdyby mogła, to sama zakopałaby się w ziemi, zapuściła korzenie i zakwitła. Poza tym lubiła się uczyć języków obcych. W sposób komunikatywny umiała włoski i nie zginęłaby na wycieczce we Francji. Jej nauczyciele mówili, że ma naturalny dar do języków. Ona wolała myśleć, że jest po prostu wystarczająco uparta, by wkuwać nowe słówka.

Puk, puk.

— Harry, mogę z tobą porozmawiać.

Dziewczyna spojrzała na swoją matkę, która stała w drzwiach i miała jakąś dziwną minę.

— O co chodzi, mamo?

Petunia Dursley uśmiechnęła się słysząc zmartwiony ton córki. Weszła do jej pokoju i podeszła do łóżka. Usiadła obok Harry i objęła ją ramieniem.

— Och, córeczko. Pamiętaj, że cokolwiek by się nie wydarzyło, ja i tatuś zawsze będziemy cię kochać.

Harry spięła się, to nie brzmiało dobrze. Właściwie, to brzmiało bardzo źle. We wszystkich filmach, po takich słowach, główna bohaterka dowiadywała się strasznych rzeczy.

— Mamo?

— Spokojnie… chodzi o to, co wydarzyło się dzisiaj popołudniu w zoo…

— Ale ja nie wiem co się stało…

— Wiem… Harry… — Petunia przytuliła swoją córkę mocno. — Kiedyś miałam młodszą siostrę. Nazywała się Lily, potrafiła robić dziwne rzeczy. Pierwszy raz coś takiego się stało, gdy miała cztery lata i mama nie chciała dać jej ciasteczek ze słoika, zanim nie zje całego obiadu. Lily sprawiła jakoś, że słoik się uniósł w powietrze i przyleciał do niej. Pamiętam jak wtedy mama upuściła i rozbiła swój ulubiony talerz — kobieta westchnęła i zamknęła oczy. — Innym razem byłyśmy na placu zabaw, ona rozhuśtała huśtawkę najwyżej jak mogła, następnie zeskakiwała i leciała w powietrzu. Wtedy pojawił się ten chłopak od Snape'ów i powiedział Lily, że jest czarownicą.

Harry wciągnęła głośno powietrze.

— Czarownicą — zapiszczała. — Jak z Czarnoksiężnika z Oz?

Petunia uśmiechnęła się do swojej małej dziewczynki.

— W wakacje po jej jedenastych urodzinach, dostała list do szkoły, gdzie uczyła się jak z oczu ropuchy i jaj salamandry ugotować krem na pryszcze, jak zamienić mysz w filiżankę i zmienić kolor włosy jednym słowem.

— A ja sprawiłam, że ta szyba zniknęła?

— Tak, kochanie. Nauczycielka, która przyszła dać Lily list akceptacyjny, powiedziała, że to się nazywa przypadkowa magia, która jest wyzwalana przez emocje. Dzieci stopniowo uczą się ją kontrolować w różnych magicznych szkołach na całym świecie.

— Mamo, nigdy wcześniej nie mówiłaś o cioci Lily…

— Kwiatuszku, moja siostra nie żyje, ale nie smuć się, zostawiła mi wspaniały, magiczny prezent.

— Jaki?

— Ciebie.

— Mamo? — Harry spojrzała w oczy swojej matki, w których pojawiły się łzy.

— To Lily cię urodziła.

Oczy Harry rozszerzyły się w szoku. Jej mama nie była jej mamą? Do tego ona była czarownicą, jak siostra mamy, Lily? To wszystko to było za dużo dla niej, w głowie zaczęło jej się kręcić z nadmiaru emocji. Chciała, żeby to był tylko jakiś zły sen, z którego zaraz się obudzi i wszystko będzie jak zwykle. — Ciii… nie płacz, kwiatuszku… — Petunia kołysała córkę — dla tatusia i mnie zawsze będziesz naszą małą dziewczynką.

— Ja niee chchcę iść do jakiejś ddziwnej szkoły — czkała Harry. Wolała skupić się na byciu czarownicą niż jej biologicznej matce.

— Spokojnie, za nim będziemy musieli zdecydować, co z tym zrobić, minie jeszcze rok. Mam jakieś stare książki mojej siostry, a także wiem, gdzie jest wejście do tego ich świata. A teraz czas na czekoladę. Twoja babcia mówiła, że czekolada jest najlepsza na wszelkie smutki.

Kiedy dotarły do kuchni, Petunia wypuściła z objęć córkę, żeby mogła zrobić gorącą czekoladę. Harry zdecydowała się usiąść na blacie nie daleko od kuchenki, aby móc obserwować jak jej matka to robi. Zamiast zalać w kubku wrzącą wodą gotową mieszankę kakao z saszetki, które można kupić w każdym sklepie spożywczym, jej mama zaczęła przygotowywać napój od podstaw. Podgrzała mleko, do którego dodała wiórki ciemnej czekolady, cukier i trochę ekstraktu z wanilii, by stępić gorzki posmak. Efektem końcowym była pyszna gorąca czekolada, która miała bogaty smak i kremową konsystencję, ale nie była zbyt słodka i nie pozostawiała ziarnistego osadu na dnie, jak większość gotowych mieszanek.

Dziesięć minut później, Harry leniwie machała nogami tam i z powrotem, gdy siedziała na blacie popijając z kubka gorącą czekoladę. Jej mama była równie przejęta co ona. Inaczej nigdy nie pozwoliłaby jej siedzieć w ten sposób. Zawsze goniła ją i Dudley'a, gdy siedzieli gdzieś indziej, niż na miejscach do tego przeznaczonych. Harry zachichotała.

— Cieszę się, że trochę ci lepiej — powiedziała Patunia. — A teraz usiądź jak na damę przystało, przy stole.

Harry niechętnie zsunęła się na podłogę i podeszła do stołu, by opaść na najbliższe krzesło.

oOo

Harry przejrzała wszystko, co znalazła w dużej skórzanej walizce, a co należało wcześniej do cioci Lily. Nie mogła jakoś zmusisz się do myślenie o kobiecie, której nie pamiętała jak o matce. Jej mamą była i jest Petunia. Może gdy kiedyś szok opadnie to się zmieni, jednak na pewno nie stanie się to teraz. Walizka zawierała stare podręczniki, w których znajdowały się różne dopiski odnośnie wymowy słów, ruchów różdżki, kolejności dodawania składników lub zwykłe, codzienne przemyślenia i urywki rozmów.

Harry wchłania wszystko, nie będąc pewną czy to nie jakiś dziwaczny sen. Czy to możliwe, by setki mil pod Londynem spoczywały stosy złota czarodziejów? Czy naprawdę są sklepy, w których sprzedaje się księgi z zaklęciami i latające miotły? Czy są faktycznie ludzie używający na co dzień różdżek i chodzący do magicznej szkoły? To było takie nieprawdopodobne. Ale tu, czarno na białym leżały przed nią dowody, że taki świat istniał naprawdę, a według jej mamy, miała być kiedyś jego częścią. Zaczęła się zastanawiać nad innymi dziwnymi rzeczami, które działy się wokół niej. Na przykład, gdy peruka jej nauczyciela zmieniła niespodziewanie kolor z ciemnoblond na niebieską, gdy ten krzyczał na jej koleżankę. Lub gdy mama próbowała przekonać ją do założenia ohydnego, drapiącego swetra (brązowego z pomarańczowymi pomponikami). Im ostrzej się zabierała do włożenia jej go przez głowę, tym bardziej sweter się kurczył, aż w końcu pasował znakomicie na lalkę, ale z pewnością nie na Harriettę.

Przerzuciła kolejne parę stron podręcznika do eliksirów. Przedmiot ją zaciekawił, był takim połączeniem tworzenia lekarstw i produktów kosmetycznych. Zatrzymała się na przepisie kremu na siniaki. To z pewnością przydałoby się Dudley'owi, zwłaszcza po jego meczach. Przeczytała szybko wszystkie potrzebne składniki i uśmiechnęła się. Wszystko czego potrzebowała rosło u nich w ogródku albo można było kupić w sklepie z warzywami! Uśmiechając się, założyła miejsce z przepisem zakładką i odłożyła podręcznik na biurko. Jutro zapyta mamę, czy będzie mogła spróbować uwarzyć ten krem. Wstała z krzesła i okręciła się wokół siebie. Bycie czarownicą była jeszcze takie nierealne. Nic nie wiedziała o tym dziwnym świecie, w istnienie którego ledwo była w stanie uwierzyć. Rzuciła się na łóżko i sięgnęła po Historię Hogwartu leżącą na jej szafce nocnej. Każdego wieczora czytała książkę opowiadającą o szkole, do której chodziła ciocia Lily. Gdy coś ją wyjątkowo rozbawiło albo zaskoczyło, to potrafiła władować się do pokoju brata, wskoczyć na jego łóżko i przeczytać mu to głośno. Po tym oboje się śmiali. Oczywiście Dudley'a najbardziej interesował sport i był trochę zawiedziony, że czarodzieje grają w rzeczy tylko na miotłach, ale mimo wszystko chętnie czytał o quidditchu. Ale to był cały jej braciszek, nawet gdyby mogła, nie zamieniłaby go na nikogo innego. Chociaż czasami chciała go zamienić w ropuchę, co z nowo odkrytą wiedzą wydawało się dziwnie możliwe.

Mimo wszystkich tych nowości, życie rodziny Dursleyów biegło spokojnie. Petunia odetchnęła z ulgą, że jej mała córeczka przyjęła wiadomość o swoim pochodzeniu tak spokojnie. Przez wiele obawiała się dnia, w którym będzie musiała powiedzieć prawdę. Osobiście wolałaby poczekać jeszcze kilka lat, ale widocznie los zdecydował inaczej. Teraz tylko miała nadzieję, że nie straci swojej dziewczynki, tak jak straciła siostrę.


~ II ~


Nota autora: Inspiracją do tego opowiadania były nowe okładki książek z cyklu Harry'ego Pottera, na których to główny bohater wygląda (według mnie przynajmniej) jak dziewczynka. I im dłużej się na nie patrzyłam, tym częściej przychodziły do mnie różne pomysły, aż w końcu jeden utknął i nie chciał się odczepić. Oddaję w wasze ręce pierwszy rozdział Veritatem dies aperit, czyli w wolnym tłumaczeniu: Prawdę czas odsłania.

Opowiadanie to nie będzie aktualizowane regularnie. Jest takim moim pobocznym projektem i kiedy będę miała wenę i czas, wrzucę kolejny rozdział. Mimo to, zachęcam do śledzenia dalszej historii Harry.

Miło mi będzie poznać Wasze komentarza i przemyślenia na temat Harry'ego Pottera jako dziewczynki.


Postacie i świat przedstawiony należą do J.K. Rowling. Nie czerpię żadnych korzyści materialnych z powyższej publikacji.