- Mam w sobie coś, co sprawia, że nie można mnie pokochać.

- Mylisz się, Roman... Można ciebie kochać.

- Jakoś nikt się nie kwapił. Matka, ojciec... Nie obchodziłem ich. Nie kochali mnie.

- Roman są osoby, których obchodzisz. Shelley...

- To moja siostra. To naturalne.

- Peter.

- To skomplikowane. Jest moim przyjacielem, ale...

- Ja.

- Co ty?

- Mnie też obchodzisz, Roman.

- Dlatego powinnaś trzymać się z daleka ode mnie.

- Potrzebujesz mnie.

- Nie potrzebuję nikogo !

- To właśnie świadczy o tym, że potrzebujesz.

Wspięła się na palce, opierając dłonie na jego klatce piersiowej i przycisnęła swoje usta do jego ust. Chciwie wpiła się w jego zimne wargi, rozgrzewając je swoimi gorącymi ustami. Roman ujął jej głowę w swoje dłonie i oddał pocałunek.

Nie mógł przestać. To było zbyt silne. Zbyt długo ukrywał swoje uczucia do niej. Oderwali swoje usta, by złapać oddech. Popatrzyła w jego oczy. Oblizała wargi. To było takie... Kuszące. Nie mógł się już powstrzymać.

Objął ją w talii i przycisnął do siebie. Mocno. Jakby ona i ta cała chwila miała rozpłynąć się w powietrzu. Zapach jej ciała doprowadzał go do szału. Mocno, brutalnie wpił się w jej soczyste wargi. Chciał aby ta chwila trwała wiecznie. Przyszpilił ją do ściany, chciwie spijając pocałunki z jej pełnych warg. Jęknęła. Zarzuciła ręce na jego szyję, owinęła nogę wokół jego biodra, stojąc na palcach. Chciała być jeszcze bliżej niego. On też pragnął bliskości. Położył dłonie na jej okrągłych pośladkach i przyciągnął ją jeszcze bliżej. Uniósł ją w górę, a ona instynktownie oplotła go drugą nogą i przeniósł swoje usta na jej szyję. Jęknęła.

- Roman... Ja... Nigdy...

- To dobrze. Będziesz czuć się tylko najlepiej jak można...

- Zachichotała na jego słowa.

- Jesteś bezczelny. Uwielbiam to w tobie.

- I nie wyjdziemy z łóżka przez najbliższy tydzień. - dodał.