Sherlock zatrzymał się nagle. Włamywanie do mieszkania Mycrofta, jego nowe hobby, wymagało czasem żelaznych nerwów. Dom, chociaż bardziej do tej budowli pasowałoby określenie posiadłość, zajmował rozległy obszar i był pod ścisłą ochrona, co, oczywiście oznaczało, że Sherlock spróbował się do niego włamać przy pierwszej nadarzającej się okazji. Tego wieczoru podjął trzecią próbę, pierwsza była nieudana, bo nikogo nie było w domu, ale za drugim razem udało się wprowadzić Mycrofta w stan odpowiedniego wrzenia. Spowodowało to niestety, że musiał zmienić metodę, to włamanie zajęło mu najwięcej czasu ze wszystkich.

Bez problemu zgadł kolejny szyfr Mycrofta, wiedział, jak uniknąć kamer. Największą trudność stanowiło ukrywanie się do właściwego momentu. Jeśli Mycroft złapie go za wcześnie, to cała zabawa pójdzie na marne. Odetchnął, kiedy udało mu się otworzyć zamek w drzwiach frontowych. Najciszej jak się dało zamknął je za sobą i poczekał, aż jego wzrok przyzwyczai się do ciemności. Kiedy z mroku zaczęły wyłaniać się pierwsze kształty, wytężył słuch. Po chwili był już pewny, że Mycroft znajduje się we wschodnim skrzydle domu. Zaczął cicho przemieszczać się w stronę pokoju, z którego dobiegały dźwięki. Chwilę nadsłuchiwał pod drzwiami, aż usłyszał szum prysznica. Zadowolony otworzył drzwi i obrzucił pomieszczenie szybkim spojrzeniem. Duży salon z korytarzem, który, jak Sherlock wiedział, prowadził do sypialni Mycrofta i sypialni gościnnej. Wystrój pomieszczenia był typowy dla jego brata: dużo drogich rzeczy wyglądających na bardzo eleganckie. Sherlock ściągnął płaszcz i wygodnie rozsiadł się w fotelu. Szum wody ustał, a Sherlock przygotował sobie w głowie monolog na temat zabezpieczeń służb brytyjskich. Drzwi otworzyły się, ale zanim Sherlock zdążył coś powiedzieć zobaczył w drzwiach łazienki nieznajomego mężczyznę, owiniętego na biodrach w biały gruby ręcznik. Sherlock pokonał milisekundowe zaskoczenie i rozpoczął szybką analizę (wysportowany – rana na nodze – nie wystraszył się, tylko stanął w pozycji bojowej, co szybko uformowało się w jego głowie w słowo: żołnierz).

- Co ty tu robisz? – wypalił nieznajomy, a jego zaskoczenie trwało pół sekundy dłużej niż Sherlocka. Był od niego niższy o jakieś pół głowy, umięśniony, miał niebieskie oczy i blond włosy obcięte dość krótko. Jego postawa nie wskazywała na to, że jest skrępowany spotkaniem obcego mężczyzny po wyjściu spod prysznica.

- Czekam – odpowiedział spokojnie Sherlock.

- Założę się, że nie na mnie? – zapytał mężczyzna, nie ruszając się z miejsca.

- No i zagadka rozwiązana: Mycroft wybrał cię ze względu na przenikliwość – odparł Sherlock.

Nie miał jednak szansy usłyszeć odpowiedzi, bo do pokoju wszedł Mycroft, ubrany w ozdobny szlafrok. Na widok Sherlocka rozpartego w fotelu zamknął oczy, trwając tak przez sekundę, następnie otworzył je i powiedział:

- Drugi raz?

- Trzeci – odpowiedział Sherlock i z satysfakcją rozparł się jeszcze bardziej w fotelu. – Starzejesz się, że nie zauważyłeś.

- Wiesz, że mogę w każdej chwili wezwać ochronę i cię stąd wywleką? – zapytał Mycroft.

- Ale nie zrobisz tego, bo musiałbyś wtedy przyznać, że nie potrafią wykonywać swojej pracy i ich wyrzucić, a nie chcesz tego robić, bo doskonale wiedzą kto tu przychodzi i kiedy wychodzi – odpowiedział mu Sherlock znudzonym tonem.

- Zobaczymy, czy stracisz ochotę na włamania, jeśli zacznę częściej u ciebie bywać. – Johnie – zwrócił się do mężczyzny, który od momenty wejścia Mycrofta do pokoju nie odezwał się i bacznie przysłuchiwał rozmowie – poznaj mojego nieznośnego młodszego brata, Sherlocka.

- To jest twój młodszy brat? – wykrztusił John z niedowierzaniem.

- Tak, mój młodszy brat, który właśnie skończył studia, ale nie potrafi dorosnąć – odpowiedział mu Mycroft cierpliwym tonem.

- Bo dorosłość to przecież praca dla brytyjskiego rządu – mruknął pod nosem Sherlock.

- Dlatego woli nic nie robić, a przepraszam, zajmuje się wymyślaniem wydumanego zawodu i dla rozrywki włamuje się do mojego domu albo zażywa narkotyki – dokończył Mycroft.

- Za to żeby w definicji Mycrofta zostać dorosłym trzeba być nadętym bufonem spotykającym się na herbatkach z królową i bzykającym żołnierzy ku chwale Imperium Brytyjskiego –Sherlock uprzejmie skinął głową w stronę Johna.

- Skąd wiesz, że jestem żołnierzem? – odezwał się John z zaskoczeniem w głosie.

- Nie – mruknął Mycroft, ale Sherlock zaczął:

- Nie wystraszyłeś się mnie na tyle, żeby uciekać lub krzyczeć, ale przyjąłeś postawę bojową. To znaczy, że jesteś wyszkolony do stresujących sytuacji. Masz całkiem świeżą bliznę, prawdopodobnie nabawiłeś się jej w czasie pracy. Blizna wygląda jak rana postrzałowa, po dużym kalibrze pocisku – Sherlock przechylił głowę, przypatrując się nodze Johna – Duże kalibry stosowane są w walce partyzanckiej. Ostatnio skończyła się pierwsza zmiana w Afganistanie. Jesteś żołnierzem, zostałeś ranny na misji, wróciłeś i z przymusu jesteś w stanie spoczynku – zakończył Sherlock.

W pokoju na chwilę zapanowała cisza. – Mówiłeś mu coś o mnie? – zwrócił się John do Mycrofta.

- Oczywiście, że mi nie mówił. Po pierwsze, bo nie mówi mi o swoich romansach, po drugie na twoim miejscu nie łudziłbym się, że to coś poważnego – odezwał się Sherlock, zanim Mycroft odpowiedział.

- Wiec sam na to wpadłeś – John wpatrywał się w Sherlocka, który kiwnął krótko głową.

- To było – zaczął John, a Sherlock przewrócił oczami i odchylił głowę, patrząc w sufit – niesamowite – dokończył John.

Sherlock opuścił głowę i spojrzał na niego.

– Ty też tak potrafisz? – zwrócił się John do Mycrofta.

- Potrafi, tylko dużo gorzej. Zazwyczaj robi to powierzchownie, niedokładnie i tylko dla własnych celów – wtrącił się Sherlock.

- Skończyłeś już popis? To wracaj do domu. Czy znowu cię nie stać na taksówkę? – wycedził Mycroft.

Sherlock nie kłopotał się odpowiedzią, zarzucił płaszcz, spojrzał na Johna i wychodząc, rzucił do Mycrofta:

– Nie podejrzewałem cię o taki sentymentalizm, jeśli chodzi o kody.

John przetarł twarz dłońmi. Dochodziła trzecia, martwa nocna godzina. Nic się nie działo, a przed nim jeszcze pięć godzin dyżuru. Rozmyślał, czy udać się na drzemkę, gdy jego pager zapiszczał. Zapiął fartuch i szybkim krokiem ruszył na ostry dyżur. Zanim wszedł za parawan, dostał kartę pacjenta, na razie anonimowego i informację o jego stanie: stabilny, chociaż w karetce stracił przytomność, pobity w bójce z narkomanem, uraz głowy i klatki piersiowej. Odsłonił parawan, mówiąc:

- Dobry wieczór, nazywam się John Watson, będę pańskim leka…- przerwał w pół słowa. Przed nim na łóżku leżał Sherlock. Chociaż widział go ponad miesiąc temu i był mocno pokiereszowany, to bez wątpienia był on. – Pańskim lekarzem – dokończył.

Na dźwięk jego głosu Sherlock z trudem otworzył podbite oko i John dałby sobie rękę uciąć – przewrócił oczami. John szybko ocenił jego stan: dwa pęknięte żebra, nie naruszyły opłucnej, pęknięty łuk brwiowy, który obficie krwawił, opuchnięta dolna warga, podbite oko, obita głowa. Poświęcił Sherlockowi latarką w oczy, kazał mu wodzić wzrokiem za swoim palcem.

- Czy zlecono już badania krwi?

- Tak, podstawowe plus toksykologia – odpowiedziała stojąca obok pielęgniarka, przeglądając skierowanie.

– Poproszę w takim razie o druk badań szczegółowych, a te będą nieważne – wyciągnął do niej rękę po skierowanie. Pielęgniarka wyszła po druk, a gdy zostali sami John błyskawicznie pochylił się nad Sherlockiem.

- Posłuchaj – powiedział cicho – oboje wiemy, że jesteś naćpany, chociaż nie wiem jakim cudem tego po tobie nie widać. Jeśli okaże się, że brałeś udział w bójce pod wpływem narkotyków, to trafisz do kartoteki policyjnej. Dlatego nie skieruje cię na toksykologie, a potem pomyślimy co dalej.

- Mycroft będzie dumny – wyszeptał Sherlock chrapliwym głosem.

- A więc jesteś takim gnojkiem, jakim cię przedstawiał – odpowiedział John, prostując się. – Nie skieruje cię na badania, ale pogadamy sobie, jak już stąd wyjdziesz.

Kiedy pielęgniarka wróciła ze zleceniem John szybko wypełnił skierowanie na badania i poprosił ją o zawiadomienie go, kiedy przyjdą wyniki. Następnie wyszedł za zasłonę, nie oglądając się.

Po około godzinie, kiedy zajął się zszywaniem lokalnego pijaczka, którego przywieziono na izbę, jego pager zapiszczał. Dokończył szew, założył opatrunek i poszedł do stanowiska odebrać wyniki. Jego wstępna diagnoza zgadzała się, obrażenia były typowe dla pobicia, ale to nic poważnego. Upewnił się, w której sali położono Sherlocka, wszedł do niej, nie budząc pozostałych pacjentów i odsłonił zasłonę, którą przykryte było łóżko. Sherlock powoli otworzył oczy, a potem je zamknął. John założył rękawiczki i sięgnął po zestaw bandaży.

- Musisz wstać i ściągnąć koszulę.

Sherlock uśmiechnął się bardzo lekko – Brzmi jak początek bardzo kiepskiej gry wstępnej.

John przewrócił oczami i podszedł do łóżka, a Sherlock powoli podniósł się.

- Pielęgniarki już mnie zawinęły – wymamrotał.

- Wiem – odpowiedział John, rozplątując bandaże. Obejrzał skórę, która była paskudnie posiniaczona, sięgnął bandaże, które ze sobą przyniósł i zwrócił się do Sherlocka:

- Podnieś ręce i postaraj się wstrzymywać oddech, kiedy będę cię owijał. Zaczął mocno owijać całe miejsce złamania szerokim bandażem. Zwrócił uwagę, że Sherlock jest niewiarygodnie chudy, a jego blada skóra wyglądała, jakby jej właściciel nigdy nie bywał na słońcu bez grubego swetra. Zakończył opatrunek, wpisał coś do karty i rzucił w przestrzeń:

- Oczywiście nie mogę przepisać ci żadnych leków przeciwbólowych, bo nie wiem co brałeś.

- Wytrzymam, i tak zaraz stąd wychodzę - powiedział głucho Sherlock, patrząc w sufit.

- Powinieneś zostać na nocną obserwację, aby wykluczyć wstrząs mózgu – odpowiedział John i wyszedł.

Kiedy kończył dyżur podszedł do jednego ze stanowisk pielęgniarskich i zapytał o pacjenta z sali 237.

- A jak się nazywa?

- Holmes.

Pielęgniarka wklepała dane w komputer. – Wyszedł na żądanie godzinę temu.

John podziękował z uśmiechem i poszedł się przebrać w swoje ubrania. Następnie westchnął, pokręcił głową i zasiadł do komputera.

Na miejsce dotarł po pół godzinie. Miał ochotę na spacer, ale nie miał pojęcia gdzie znajduje się Baker Street. Okazała się boczną, dość krótką uliczką, gęsto zastawioną kamienicami. Numer 221 B wydawał się znajdować na pierwszym piętrze, obok kawiarni, przed którą leniwie krzątał się kelner. Zadzwonił do drzwi, a kiedy nie doczekał się żadnej odpowiedzi ponowił czynność. Miał już odchodzić, kiedy drzwi otworzyły się i zobaczył w nich energiczną staruszkę.

- Yy… szukam Sherlocka Holmesa – powiedział zaskoczony John.

Staruszka uśmiechnęła się serdecznie, wskazując schody za sobą

– Na pierwszym piętrze po lewej. Ale Sherlock wrócił jakieś dwie godziny temu, obawiam się że może spać.

- Zaryzykuje – uśmiechnął się John.

Staruszka odsunęła się i wpuściła go do środka, przypatrując się przez chwilę jak John wchodzi po skrzypiących, drewnianych schodach. Przed drzwiami John zatrzymał się, nagle niepewny słuszności swojego przyjścia tutaj. Zapukał cicho, a kiedy usłyszał głos otworzył powoli drzwi, w sam raz by usłyszeć:

-Pani Hudson, wyraźnie mówiłem, żeby mi nie przeszkadzać!

Oczom John ukazał się duży, niewiarygodnie zagracony salon. Urządzony był w dość oryginalnym stylu; ściany przykrywała czarno – biała tapeta, pod jedną ze ścian stała kanapa, na której leżał Sherlock, obok niej stał niski stolik, zarzucony jakimiś czasopismami. Naprzeciwko Johna, na lewo od kominka stały dwa duże, lekko wytarte fotele. Duże okna zajmowały prawie całą ścianę, jednak zakryte były szczelnie przez ciemne, ciężkie zasłony. John wszedł do pomieszczenia, zamknął za sobą drzwi i zatrzymał się z ręką na klamce, niepewny co powinien zrobić. Dopiero po dłuższej chwili Sherlock spojrzał na niego, a kiedy zobaczył, że to on, poderwał się z kanapy, w tym samym momencie gwałtownie krzywiąc się z bólu i łapiąc za żebra. John zrobił krok do przodu, ale w końcu zatrzymał się i powiedział tylko:

- Powinieneś unikać gwałtownych ruchów. Gdybyś został w szpitalu tyle, ile powinieneś, to dostałbyś to zalecenie przy wypisie.

- Nie wrócę do szpitala – burknął Sherlock.

Usiadł na kanapie. Był w szlafroku i jakiejś jedwabnej piżamie.

- Tak, domyśliłem się – powiedział John i po chwili dodał – Dlatego przyniosłem ci to – sięgnął do kieszeni i wyciągnął pakunek.

Sherlock zmrużył oczy i spojrzał, na niego, wiec John doprecyzował:

- Leki przeciwbólowe na tydzień i zalecenia, jak ich używać.

Sherlock nadal nic nie mówił, więc John położył leki na najbliższej szafce i cofnął się w stronę drzwi.

- Zawsze przynosisz pacjentom, którzy wypisali się wcześniej leki przeciwbólowe? – usłyszał głos Sherlocka.

- Nie – odpowiedział John – Zawsze jesteś takim chamem?

- Tak – odparł Sherlock.

John kiwnął głową, ale zanim zdążył znów skierować się w stronę drzwi, Sherlock powiedział:

– Zrobiłeś to z poczucia winy. Nie skierowałeś mnie na właściwe badania, przez co nie mogłeś dać mi środków przeciwbólowych. Czujesz się winien, ale z drugiej strony chyba tęsknisz za wojskiem, bo za to, co zrobiłeś pewnie mógłbyś być zawieszony w pracy.

-Analizujesz tak wszystkich? – zapytał John.

- Tak, ale nie wszystkim to mówię. Skoro czujesz się winny, pewnie w stosunku do Mycrofta, to czemu go o tym nie zawiadomisz? Mam oczekiwać pogadanki na temat mojego stylu życia?

- Nie, nie mam zamiaru cię umoralniać. To, co robisz to twoja sprawa, chociaż wpływa na innych. Nie mój biznes – John wzruszył ramionami. – Do widzenia.

Zamknął drzwi i zszedł po schodach. Szybkim krokiem ruszył do najbliższej stacji metra. Do swojego mieszkania dotarł po kilkunastu minutach, marząc o szybkim prysznicu i długim śnie. Rozbierając się, usłyszał dźwięk komórki. Idąc pod prysznic zerknął na jej ekran i zobaczył wiadomość:

ZŁAMANE ŻEBRA GOJĄ SIĘ DŁUŻEJ NIŻ TYDZIEŃ. BŁĄD W OBLICZENIACH CZY PROFILAKTYKA PRZED PRZEDAWKOWANIEM? SH

John z niedowierzaniem wpatrywał się w ekran. Nie było żadnej możliwości, żeby dawał Sherlockowi swój numer telefonu, nie figurował on również w Internecie. W zasadzie, nikt poza szpitalem nie kontaktował się z nim.

Za tydzień zgłoś się na kontrolę do swojego lekarza, wtedy dostaniesz następne. Skąd masz mój numer?

Po chwili wahania dopisał John i wysłał wiadomość. Po wyjściu spod prysznica sprawdził komórkę, ale odpowiedzi nie było.

Nie doczekał się odpowiedzi także w następnych dniach, postanowił więc potraktować wiadomość od Sherlocka jako nieznaczący epizod. Poddał się codziennej rutynie, na którą składało się bieganie rano lub wieczorem, praca, samotne kolacje odgrzewane w mikrofalówce lub jedzenie zamawiane na wynos. Zajmował nijaki pokój na drugim piętrze kamienicy. Wolne chwile starał się zajmować czytaniem albo ćwiczeniami. Chodził też na przymusową terapię dla żołnierzy rannych w trakcie misji, która była jałowa i nic nie wnosiła. Musiał jednak na nią uczęszczać, żeby nie stracić zasiłku. Tego dnia wracał z rannego dyżuru i chociaż powrót na piechotę zajmował mu ponad godzinę postanowił wykorzystać słoneczny dzień. Jak zawsze skorzystał z tylnego wejścia do mieszkania, od strony małej uliczki. Wchodził tamtędy, bo dzięki temu unikał wścibskich spojrzeń sąsiadki z parteru. Przeszukiwał właśnie kieszenie kurtki w poszukiwaniu kluczy, kiedy kątem oka zobaczył jakiś ruch przy drugim końcu uliczki. Podniósł głowę w sam raz, by zobaczyć zbliżającego się w jego stronę Sherlocka Holmesa.

- Co tu robisz? – zapytał John, zatrzymując się w pół kroku.

- Ciebie też miło widzieć – Sherlock skinął głową w jego stronę i podszedł bliżej. Był blady, ale poza tym wydawało się, że czuje się dobrze.

- Najpierw piszesz na mój numer telefonu, chociaż ci go nie dawałem, teraz przychodzisz pod drzwi moje mieszkania, a ja kompletnie nie wiem, skąd masz adres – odpowiedział John.

Sherlock przewrócił oczami: – To naprawdę nie było trudne.

- A było chociaż legalne?

Sherlock uśmiechnął się:

– Twój numer telefonu zdobyłem jeszcze w szpitalu, powinniście bardziej dbać o dane lekarzy. No i pielęgniarka nie powinna wychodzić poplotkować do koleżanki zostawiając włączony komputer z otwartym oknem logowania do systemu danych o lekarzach.

John pokręcił głową.

Adres natomiast nie jest taki trudny do zdobycia – ciągnął dalej Sherlock - biorąc pod uwagę twoją przeszłość jako żołnierza, możesz korzystać z lokalizacji podsuwanych przez wojsko. W Londynie jest ich trzy, a ta – wskazał głową na budynek z boku - jest najbardziej przyzwoita.

- Chociaż wydaje się to odrobinę nienormalne, to jest też imponujące – powiedział w końcu John po chwili ciszy.

Sherlock spojrzał na niego, przekrzywiając głowę.

- Po co przyszedłeś? – zapytał John – I czemu nie umówiłeś się na spotkanie?

- Powiedziałeś, że mam za tydzień przyjść po resztę środków przeciwbólowych – Sherlock zignorował drugie pytanie.

- Tak – odparł John, zbity z tropu – Do swojego lekarza, na wizytę kontrolną.

- Przecież ty jesteś moim lekarzem – Sherlock przybrał ton, jakby ta konwersacja zaczynała go nudzić.

- Nie – powiedział John zdecydowanym tonem – Chodziło mi o lekarza przyjmującego w przychodni, ja przyjąłem cię w szpitalu. Nie praktykuje wizyt domowych.

W odpowiedzi Sherlock po prostu się w niego wpatrywał.

- Słuchaj – John zaczął się niecierpliwić – nie mogę nawet wypisać ci recepty, bo, jak już powiedziałem, nie praktykuje wizyt domowych.

Sherlock po prostu stał, trzymając ręce w kieszeniach płaszcza.

- Ok, to może zróbmy tak, że wejdziesz do mnie na górę, a ja dam ci namiary na lekarza, który o tej porze będzie mógł cię zbadać.

Sherlock kiwnął głową.

John otworzył drzwi do korytarza i zaczął wchodzić po schodach, słysząc kroki Sherlocka za sobą. Wszedł do mieszkania i poczekał, aż Sherlock zamknie drzwi za sobą. John ściągną kurtkę i rzucił ja na wieszak. Podszedł do biurka i zaczął szukać swojego notatnika z adresami. Po chwili zorientował się, że Sherlock ciągle stoi przy drzwiach.

- Usiądź – wskazał łóżko – Masz ochotę na herbatę? – zapytał, wracając do przeszukiwania biurka.

Nie doczekawszy się odpowiedzi obrócił się i zobaczył Sherlocka wpatrującego się w niego z nieokreślonym wyrazem twarzy:

– Nie lubisz herbaty?

- Nie mam nic przeciwko – odpowiedział wreszcie Sherlock.

- Dobrze. Jak się czujesz? – John zauważył wcześniej, że podbite oko prawie się zagoiło, zastawiając ledwie widocznego siniaka, podobnie było z raną na ustach. Tak jak zeszłym razem, Sherlock wyglądał, jakby nie jadł od kilku dni, a chudość jego twarzy podkreślały wystające kości policzkowe.

- Dobrze. Mycroft był zadowolony?

John odwrócił się znowu w jego stronę:

– Z czego miał być zadowolony?

- Że nie wpisałeś mojego stanu do akt.

- Chyba ty powinieneś mi odpowiedzieć na to pytanie – John założył ręce na piersiach.

Przez twarz Sherlocka przemknął krótki uśmiech:

– Nie powiedziałeś mu?

- Nie widziałem się już z Mycroftem.

- Szkoda, wtedy zaproponowałby ci zdawanie raportów na mój temat, mogłoby być zabawnie.

- Czemu miałby kazać robić coś takiego? – John starał się ukryć zaskoczenie.

- A więc nie poznałeś go aż tak dogłębnie. Dobrze, poza paskudnym charakterem Mycroft nie lubi biegania.

John mrugnął – Zrobiłeś to coś – wykonał nieokreślony gest ręką – z moim mieszkaniem?

- No to akurat nie było specjalnie trudne. Pójdę już – wstał z łóżka.

- Nie powiesz mi co wywnioskowałeś? – John odłożył wreszcie znaleziony notes i oparł się o biurko.

Sherlock spojrzał na niego i zaczął szybko:

- Poza pracą masz dużo wolnego czas, co w powiązaniu z dyscypliną wyniesioną z wojska sprawia, ze utrzymujesz w mieszkaniu porządek. Uprawiasz sporty, między innymi bieganie – wskazał na buty do biegania tkwiące pod łóżkiem, na którym wcześniej siedział. Uprawiasz go, bo do tego przyzwyczaiło cię wojsko, albo w celach rehabilitacyjnych . Nie masz zbyt wielu członków bliskiej rodziny albo nie utrzymujesz z nimi kontaktów, bo, chociaż mieszkasz tu od kilku miesięcy, to nigdzie nie postawiłeś ramek ze zdjęciami albo innymi ckliwymi rzeczami. W pomieszczeniu znajdują się tylko twoje rzeczy, nie masz dziewczyny lub – przyjrzał mu się – chłopaka, chyba że spotykacie się od niedawna, ale to nic zobowiązującego. Jadasz samotnie, na co wskazują jednorazowe porcje do ogrzewania w mikrofalówce. Ostatnio byłeś w kinie sam, w tygodniu, pewnie rano, kiedy jest najmniej ludzi, na co wskazuje bilet w koszu. Próbowałeś ostatnio zmienić styl ubierania, ale on nie do końca ci pasuje – wskazał krzesło. Ten sweter jest nowy, nie oderwałeś jeszcze metki, ale też nie oddałeś go do sklepu.

John wpatrywał się w niego przez chwilę, potem wydusił z siebie:

– Niesamowite.

Sherlock przerwał zakładanie szalika i spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami.

- To było niesamowite. Nikt ci tego nie mówił? – powtórzył John.

- Nie to zazwyczaj słyszę w takich sytuacjach – wymamrotał Sherlock.

- A co?

- Najłagodniejsza wersja brzmi „zamknij się".

John parsknął śmiechem.

- Jadłeś już kolacje? – zapytał nagle John.

Sherlock spojrzał na niego, wkładając ręce do kieszeni.

- Bo to, czy ja dziś jadłem jakiś porządny posiłek pewnie też potrafisz wyczytać, więc wiesz że nie – doprecyzował z uśmiechem John. – Tu niedaleko jest tajska restauracja, jeśli masz ochotę.

- Włoska – odparł Sherlock.

- Proszę?

- Dwie przecznice stąd jest sprawdzona włoska restauracja.

- Ok, może być włoska. Więc zgadzasz się? – upewnił się John.

Sherlock krótko kiwnął głową, a John złapał kurtkę i razem wyszli z mieszkania.