Rozdział zbetowany przez Sandwitch, za co bardzo jej dziękuję.
Dokąd zmierzasz?
Część 1
I'm not the same as yesterday
Ooh...It's hard to explain
How things have changed
But I'm not the same as before
E for Extinction -Thousand Foot Krutch
Harry obserwował ruchy Snape'a spod przydługiej grzywki, nie chcąc, by mężczyzna zorientował się, że patrzy na niego, a nie w książkę. Profesor przygotowywał właśnie trzy różne mikstury i zdawał się tańczyć pomiędzy trzema kociołkami. Tymczasem on miał dziesięciominutową przerwę w warzeniu, którą poświęcał na dokładne przeczytanie kolejnych kroków oraz pilnowanie, by ogony szczurów nie napęczniały za bardzo w kwasie.
Nie żeby tego potrzebował. Eliksir przyspieszający zasklepianie ran robił już tyle razy, że pewnie potrafiłby go sporządzić z pamięci, jednak Severus kazał mu trzymać się podręcznika; jeżeli to nie było oznaką stresu nauczyciela, to Harry nie wiedział, co innego mogłoby nią być.
Nie zrozumcie tego źle, Potter wciąż nie lubił Eliksirów i najchętniej byłby teraz zupełnie gdzieś indziej, lecz Snape potrzebował pomocy w przygotowywaniu tych wszystkich mikstur dla Zakonu, a jakoś nikt się do tego nie garnął.
Czasami miał ochotę skręcić kilka karków lub rozpruć parę brzuchów, by ci wszyscy idioci w końcu zaczęli doceniać ogrom pracy, jaki ten mężczyzna wkładał w wojnę. Harry zacisnął usta w wąską linię i zdusił w sobie narastający głód krwi. Severus naprężył się i popatrzył na niego czujnym wzrokiem, zanim powrócił do pracy.
Nie zawsze był taki. Jeszcze rok temu znajdował się w stadzie tych idiotów. Tych niewdzięcznych bachorów, egoistycznych dorosłych i zaślepionych starców. Wszystko zmieniła walka w Ministerstwie, a dokładniej te kilka chwil, podczas których był opętany przez Lorda Voldemorta zwanego przez wszystkich Sam-Wiesz-Kim lub Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Garstka wtajemniczonych znała go pod imieniem Tom Marvolo Riddle, ale i tak praktycznie wszyscy ci idioci obstawali przy Sami-Wiecie-Kim; tak na wszelki wypadek, żeby nie kusić losu.
Czy już mówił, że oni wszyscy byli idiotami?
Ale odeszliśmy od tematu.
Już przed zajściem w Ministerstwie między ich umysłami istniała więź, pozwalająca na przesyłanie bólu, wizji i wszystkiego, co Voldemort był w stanie wymyślić, by torturować ówcześnie piętnastolatka. Opętanie zniszczyło wszelkie bariery między ich umysłami i Harry podejrzewał, że również między duszami. Na te przedłużające się w nieskończoność sekundy Harry Potter i Lord Voldemort stali się jednością i od tamtej pory nic już nie było takie jak dawniej.
Jednak to wciąż nie tłumaczy obecnej sytuacji między szesnastoletnim Potterem a trzydziestopięcioletnim Snape'em. Przełom w ich relacji nastąpił dopiero po fiasku w Ministerstwie. Po ucieczce Voldemorta Harry zapadł w śpiączkę i madam Pomfrey nie była w stanie go w żaden sposób wybudzić. Dumbledore kazał więc Severusowi wejść do umysłu Gryfona, by zobaczył, co dokładnie było przyczyną i czy można to było naprawić.
Umysł Harry'ego był w całkowitym chaosie. Nagłe rozdzielenie się po byciu jednością z Riddle'em sprawiło, że nie potrafił się pozbierać. I gdy tylko wykrył w sobie obecność poukładanego umysłu Snape'a, niemalże wessał go w siebie. Mistrz Eliksirów był uwięziony w głowie Pottera przez trzy dni, przeżywając wszystkie jego wspomnienia. W tym czasie chłopak wykorzystał jego umysł jako swoisty szablon do ponownego uporządkowania swojego. Niestety, wiązało się to również z zapoznaniem ze wspomnieniami Ślizgona. Oczywiście nie ze wszystkimi. Harry przypuszczał, że miał ich w głowie z około czternastu lat. Nie były chronologiczne; część była z niemowlęctwa, część z kilku ostatnich dni przed akcją w Ministerstwie, a jeszcze inne z czasu pomiędzy. Jednak gdyby je wszystkie zsumować, to możliwym było, że wypełniłyby trochę ponad czternaście lat życia. To było aż za dużo, by zrozumieć postępowanie mężczyzny. Podobnie jak wszystkie wspomnienia Pottera — to było zbyt wiele, by Snape mógł przejść obok nich obojętnie. Gdy się obudzili, obaj byli innymi ludźmi. Nie zaoferowali sobie jakichś ckliwych i wylewnych przeprosin; aż za dobrze wiedzieli, że nie miałyby sensu. Zamiast tego skupili się na pracy. Harry potrzebował jeszcze dwóch tygodni, by dojść do siebie, po czym — pomimo sprzeciwu Snape'a — został odesłany na wakacje do Dursleyów.
I wtedy, gdy wydawało się, że wszystko wróciło do względnej normy, naprawiony umysł Harry'ego zaczął przetrawiać wszystko, co w nim zostało po scaleniu z Voldemortem.
Cóż, przynajmniej Vernon już nigdy nie będzie w stanie użyć na nim swojego prawego sierpowego. Dodatkowym tego plusem było szybsze zabranie go od wujostwa, chociaż nie do Weasleyów. Dumbledore wysłał go prosto do Severusa, aby ten znów zajął się jego psychiką. Mężczyzna miał znaleźć sposób na zamknięcie nowej, mroczniejszej strony Pottera i zrobienie z niego na nowo Złotego Wybawiciela Czarodziejskiego Świata. Mistrz Eliksirów pomógł mu zaakceptować tę nową część siebie i dzięki temu zapanować nad sobą. Nie było to tym, czego Dumbledore oczekiwał, ale wystarczyło, by starzec przestał na nich naciskać.
Przyjaciele Harry'ego pogodzili się jakoś z jego nagłą zmianą zachowania, jednak stosunki między nimi nie były już takie same. W szkole szybko zauważyli, że Złota Trójca przestała istnieć, lecz pierwszy Ślizgon, który odważył się zaproponować mu przyjaźń z „przedstawicielami tej lepszej części magicznej społeczności", został przez niego tak przeklęty, że pozostali zrozumieli, iż ochłodzenie stosunków między Potterem i pozostałymi Gryfonami niczego nie zmienia.
Wiele wydarzyło się przez ten rok. I to wszystko doprowadziło ich do tego dnia. Dziś, w tajemnicy przed Dumbledore'em, Severus miał zabrać go do Voldemorta; podpisali z czarnoksiężnikiem specjalne kontrakty zapewniające im bezpieczeństwo w trakcie tego spotkania. A wszystko po to, by mogli się przekonać, jak naprawdę głębokie było połączenie między ich umysłami. Ponieważ jeżeli Harry był nieco inny, to — z tego co słyszeli z raportów — podobno Voldemort zmienił się nie do poznania.
Gryfon dokończył swój eliksir i odstawił go, aby przestygł. Posprzątał na stanowisku i podszedł do Severusa, by pomóc mu w krojeniu i miażdżeniu składników. Zabutelkowane mikstury musiały zostać dostarczone dyrektorowi, zanim wyruszą. Wzmacniający, naprawiający złamania i pęknięcia kości oraz leczący układ nerwowy. Po kilkutygodniowej ciszy, Zakon szykował się na wielką burzę. Harry był chyba jedynym, który nie mógł się jej doczekać.
Dumbledore'a nie było w gabinecie, więc zostawili cztery zestawy eliksirów na stoliku obok kominka i szybko skierowali się z powrotem do lochów. Nie rozmawiali ze sobą, obaj pogrążeni we własnych rozmyślaniach. Severus był bardzo niespokojny. Wyraźnie analizował wszystkie możliwe drogi, którymi może się potoczyć ich spotkanie, jednocześnie planując najlepsze sposoby postępowania, aby w razie czego wyciągnąć ich z tego żywych. Pomimo zabezpieczenia kontraktem, lepiej było być przygotowanym na każdą ewentualność.
Harry był spokojny. Za każdym razem gdy myślał o ponownym spotkaniu z Riddle'em, czuł podekscytowanie. Tak, wiedział, że będą musieli być ostrożni, jednak od tamtego spotkania rok temu ciągle czuł w sobie nieokreśloną tęsknotę i wiedział, że ona zniknie dopiero w chwili, kiedy znów stanie twarzą w twarz z Mrocznym Panem. Czuł się aż nazbyt gotowy na to spotkanie.
To niesamowite, jak wiele może się zmienić w przeciągu jednego roku. Jeszcze niedawno starał się zniszczyć Voldemorta, domagał się wzięcia udziału w walce z nim i kłócił z Dumbledore'em o prawo do uczestniczenia w zebraniach Zakonu. Chciał czuć się przydatnym, a nie tylko siedzieć w bezpiecznym zamku niczym jakaś cholerna księżniczka czekająca na wybawienie przez przystojnego księcia z bajki.
Gdy wrócił po wakacjach ze Snape'em, skończył z dziecinnym zachowaniem. Nie potrzebował już być częścią Zakonu. Severus mówił mu o wszystkim, co się działo na zebraniach nie tylko u Dumbledore'a, ale też u Voldemorta. Mężczyzna wierzył, że tylko posiadając pełen zestaw informacji, Harry będzie miał szansę na przeżycie. Nie czuł się też niepotrzebnym. Pomagał w warzeniu eliksirów i przygotowywaniu różnych magicznych przedmiotów przydatnych w akcjach. A gdy mieli wolną chwilę, Snape uczył go prawdziwej magicznej walki, a nie tych patetycznych pojedynków, które przerabiali na Obronie Przed Czarną Magią. W prawdziwym życiu przeciwnik nie będzie czekał z kontratakiem aż sam zaatakujesz i przyjmiesz obronną pozycję, by zgrabnie odparować jego zaklęcie. Nie ma limitu czasowego ani punktów za co bardziej wyrafinowane magiczne sztuczki. Liczy się tylko przetrwanie, a w tym, pomimo młodego wieku, Harry był już mistrzem. Refleks i niski wzrost były jego największymi atutami. Niestety Severus był mistrzem przetrwania znacznie dłużej od Gryfona i za każdym razem sprowadzał go do parteru w bardzo upokarzający sposób.
Nastolatek uśmiechnął się pod nosem, myśląc o tych kilku przypadkach, gdy udało mu się mężczyznę czymś zaskoczyć. Całe szczęście, że jego twarz ukryta była w ciemności korytarza, gdy przekradali się ze Snape'em do wyjścia z zamku, bo gdyby profesor zobaczył teraz jego uśmiech, doszedłby do wniosku, że chłopak już całkowicie oszalał.
Na nieznaczny znak Severusa Harry schował się w pobliskiej alkowie. Nikt nie będzie się zastanawiał nad profesorem przemierzającym korytarze o tej porze, jednak uczeń wpadłby bez wątpienia w poważne tarapaty; zwłaszcza Harry Potter. Po chwili zza zakrętu wyszła McGonagall. Czarownica poruszała się tak sztywno jak zwykle, a na jej twarzy gościło zwyczajowe, surowe spojrzenie. Zapewne spodziewała się zobaczyć przemykającego ucznia, a nie Mistrza Eliksirów.
— Severusie, wydawało mi się, że nie masz dziś patrolu. — Głos profesorki potoczył się wyjątkowo głośno po cichym korytarzu. Snape uśmiechnął się do niej cierpko.
— Obawiam się, że nie wszyscy zostali obdarzeni łaską słodkich snów, Minerwo. — Odpowiedź mężczyzny ociekała sarkazmem.
— Tak… — kobieta przytaknęła jakby sobie. — Czasami spacer naprawdę w tym pomaga. Pozwala uporządkować myśli.
— I poprawić sobie humor odjęciem punktów przekradającym się Gryfonom. — Oczy Severusa zabłysły groźnie. — Minus dwadzieścia punktów, panie Weasley.
McGonagall odwróciła się gwałtownie w stronę, w którą patrzył profesor.
— Jak…? — zabrzmiało niedowierzające pytanie z miejsca, w którym wydawało się, że nikogo nie ma.
— I kolejne dwadzieścia za kradzież peleryny-niewidki pana Pottera. Mam odejmować dalej, czy ją pan z siebie ściągnie? — Snape był wyraźnie niezadowolony.
Harry, który obserwował to wszystko z ukrycia, zazgrzytał zębami. Nie dość, że spóźnią się na spotkanie z Voldemortem, to jeszcze Ronald miał czelność wziąć jego pelerynę bez pytania. Gryfon przysiągł sobie w duchu, że już nigdy nie zostawi w dormitorium żadnej swojej rzeczy. Gdy tylko wrócą, sprawdzi dokładnie, czy wszystko jest na miejscu i będzie nosić swój zminiaturyzowany kufer zawsze przy sobie.
Po chwili pojawiła się czerwona głowa Rona.
— Panie Weasley! — McGonagall w końcu odnalazła głos i najwyraźniej również zamierzała zbesztać swojego podopiecznego, ale ten wszedł jej w słowo.
— Wcale jej nie ukradłem! — zaczął się bronić. — Harry jest moim przyjacielem i wszystko sobie pożyczamy. Poza tym martwiłem się, bo nie wrócił na noc do dormitorium. Znowu.
Severus się skrzywił, tak samo jak Harry. Wspaniały przyjaciel z Ronalda; tak ładnie wkopał Pottera, próbując się wybronić. Tylko pozazdrościć takich przyjaciół.
— Nie mam czasu na te dziecinady — warknął Snape i zabrał Weasleyowi pelerynę, zostawiając go w pomarańczowym swetrze, przykrótkich spodniach od piżamy i trampkach. — Oddam to panu Potterowi. Minerwo — skinął lekko głową rozeźlonej kobiecie — wierzę, że jesteś w stanie zająć się panem Weasleyem.
— Oczywiście, że tak, Severusie.
Ron pobladł, słysząc ton głosu opiekunki Gryffindoru. Miał przekichane.
Mistrz Eliksirów zwinął pelerynę i włożył do jednej z magicznych kieszeni swojego płaszcza. Szybkim krokiem opuścił korytarz, powiewając złowrogo czarną szatą. Harry wiedział, że mężczyzna będzie go oczekiwał blisko wyjścia z zamku. Teraz pozostawało im cierpliwie poczekać aż McGonagall zaciągnie Rona z powrotem do wieży. Wstępne besztanie rudzielca zajęło profesorce pięć minut, nim w końcu ruszyła korytarzem z naburmuszonym Ronem idącym krok za nią. Gdy tylko głos kobiety ucichł, Harry wysunął się z alkowy i pod osłoną mroku zamku pospieszył do wyjścia. Może nie będą aż tak strasznie spóźnieni.
Severus czekał na niego tam, gdzie się tego spodziewał. Milcząco podał mu pelerynę-niewidkę. Nie mieli czasu na przekradanie się przez błonia. Szybko poszli w stronę bramy i końca obszaru objętego zaklęciami antyaportacyjnymi. Harry cały czas miał wrażenie, że z zamku obserwują ich czyjeś oczy; to znajome uczucie swędzenia z tyłu głowy było nie do pomylenia. Obaj wiedzieli, że Dumbledore potrafił widzieć przez peleryny-niewidki, ale chłopak miał nadzieję, że może to jakiś uczeń lub inny profesor zauważył czarną sylwetkę Severusa szybko sunącą przez błonia. Jednak znając jego szczęście, to — jeśli wrócą — będzie na nich czekał cały Zakon Feniksa. Z butelką Veritaserum.
