Rozdział 1

Mężczyzna w czarnym, skórzanym płaszczy obudził się w środku lasu. Podniósł się z mchu i rozejrzał otrzepując ubranie. Dookoła niewielkiej, oświetlonej polany wyrastała ciemna ściana drzew.

- "Znowu…" - mruknął niezadowolony - "Gdzie ja do cholery jestem?"

Przeciągając się podszedł do najbliższego drzewa i popukał w korę. Była twarda i porośnięta mchem. Inaczej mówiąc: całkiem normalna.

- "Przynajmniej wiem, że nie jestem w Candy Kingdom" - mruknął - "Nie ma co się lenić… trzeba iść na przód."

Po tych słowach wszedł między drzewa i ruszył przed siebie. Po kilkunastu metrach zatrzymał się i wyciągnął spod płaszcza kompas. Chwilę kontemplował wirującą wskazówkę po czym odwrócił się na pięcie i przyśpieszył. Kompas wrzucony pod płaszcz zniknął z dziwnym dźwiękiem. W zamian za niego czarnowłosy mężczyzna wyciągnął sfatygowanego pluszaka przedstawiającego niekreślone, smokopodobne stworzenie.

- "Jak myślisz? Idziemy w dobrym kierunku?" - zwrócił się do niego.

- "Co ja? Harcerz?" - maskotka odpowiedziała opryskliwie (a przynajmniej tak wydawało się mężczyźnie ) - "Nie wiem."

Człowiek w płaszczu wzruszył ramionami i schował pluszaka w ślad za kompasem. Również ta rzecz, znikając, wydała dziwny dźwięk. Właściciel przedmiotów pomaszerował dalej w las. Jednak po godzinie tego spaceru wszystko wciąż wyglądało tak samo. Zasłaniające słońce drzewa, szare krzaki i stary, suchy pniak. Zmęczony marszem mężczyzna usiadł na pniaku i ponownie wyciągnął pluszaka.

- "Chyba się zgubiliśmy" - wymamrotał.

- "Bzdura!" - odpowiedziała maskotka - "Wstawaj i idziemy dalej."

- "My idziemy? MY idziemy?!"- człowiek prawie krzyknął.

Nagle pniak na którym odpoczywał ruszył się, zrzucił go i odbiegł w krzaki. Nie wstając, mężczyzna wyszarpnął spod płaszcza stary, odrapany karabin ze złamaną kolbą i wpakował cały magazynek w zarośla w których skryło się jego niedoszłe krzesło. Kiedy huk wystrzału ucichł w lesie zrobiło się nienaturalnie cicho. Z gałęzi nad krzakami coś spadło słabo rzężąc.

- "I co żeś zrobił?" - zapytał pluszak z pretensją.

- "Tak wiem…" - westchnął mężczyzna - "Marnuję amunicję…" - schował pluszaka i karabin pod płaszcz.

Nie zaglądając nawet w ostrzelane zarośla ruszył w dalszą drogę. Po kilkuset metrach las zaczął się nieco zmieniać. Co prawda wciąż był ciemny, a drzewa były wysokie i stare, ale za to krzaki, pomiędzy którymi ciągnęła się zaniedbana, nieuczęszczana ścieżyna, zrobiły się znacznie większe i gęstsze. Człowiek w płaszczu poczuł irracjonalny lęk. Nieprzyjemne wspomnienia zmusiły go do zwolnienia kroku i baczniejszego rozglądania się dookoła. Kilka metrów przed nim coś zaczęło poruszać się w krzakach. Czarnowłosy zareagował odruchowo, ponownie wyciągając karabin. Grad kul ponownie przeciął wilgotne powietrze lasu i poszatkował gęstą roślinę. Razem z jej zawartością. Zarośla przestały się ruszać, ale za to "wypluły" zmasakrowane ciało. Zaskoczony mężczyzna podszedł do martwego jelenia chowając po drodze broń.

- "Do zapamiętania: następnym razem użyć sieci…" - westchnął trącając truchło czubkiem wypolerowanego kamasza.

Stwierdziwszy, że nie jest w nastroju na wyprawianie pogrzebów zwierzętom, człowiek odwrócił się i ruszył w dalszą drogę wąską ścieżką.

Nie minęło dużo czasu, kiedy sytuacja się powtórzyła. Tym jednak razem podróżnik zareagował spokojniej. Podejrzanie ruszający się krzak został przyduszony siecią z obciążnikami. Widząc, że stworzenie okupujące roślinę jest unieruchomione, człowiek podszedł powoli. Jednak zanim zdążył pokonać choćby połowę dystansu, coś spowodowało, że musiał się zatrzymać. Coś było długie na jakiś metr, zielone i przypominało źdźbło trawy. Albo bardziej źdźbło-miecz. I tym w istocie było, o czym mężczyzna szybko się przekonał widząc jak jego sieć zostaje poszatkowana na drobne strzępy. Ułamek sekundy później z krzaków wyskoczył przymocowany do nietypowego miecza chłopak. Miał jasno niebieską koszulkę, ciemniejsze nieco, krótkie spodnie, zielony plecak i dziwną, kojarzącą się z niedźwiedziem, białą czapkę. Dzieciak nie użył jednak swojej zabójczej, zielonej broni. W zamian za to wymierzył mężczyźnie silnego kopniaka w twarz, krzycząc jednocześnie głośne niezrozumiałe wyrazy, które ktoś z dobrą wyobraźnią mógłby nazwać okrzykami bojowymi. Jego wrzask szybko jednak zmienił się w zdziwione mruknięcie, kiedy zamiast wylądować na znokautowanym człowieku w płaszczu, wylądował na ścieżce za nim. Młody wojownik odwrócił się by zobaczyć jak czarnowłosy, który uprzednio zmienił się w chmurę czarnego dymu, materializuje się kilka metrów od jego aktualnej pozycji.

- "Auu…"- człowiek w płaszczu jęknął masując szczękę. W drugiej ręce trzymał pluszaka.

- "Przestań się mazać maminsynku" - krzyknęła na niego maskotka. Jak nietrudno się domyślić, ubrany na niebiesko chłopak nie usłyszał ani słowa.

- "Dobra" - jęknął ponownie czarnowłosy wstając i chowając maskotkę pod płaszcz - "Już się skupia…"

Pół-monolog został brutalnie przerwany przez kolejny krzyk i szarżę młodego bohatera. Mężczyzna zrobił w ostatniej chwili unik pozostawiając za sobą w powietrzu czarny półprzejrzysty ślad i złapał chłopak w niedźwiedzi uścisk blokując jego ruchy. Młody wojownik nie poddał się i zaczął wyrywać i kopać. Człowiek w płaszczu próbował się odezwać, ale dostał głową w szczękę i ugryzł sobie język. To zdezorientowało go na tyle, że nie zdołał uniknąć kolejnego kopniaka. Dostał w piszczel i odskoczył krzycząc z bólu. Młody napastnik również odskoczył, po czym przybrał bojową pozycję. Jego równie bojowa mina szybko jednak zrzedła, kiedy tylko znów spojrzał na swojego przeciwnika. Zęby jego przeciwnika zrobiły się szpiczaste, jego oczy zabłysły na zielono, a z rękawów zaczął wylatywać gęsty, czarny dym. Mężczyzna wydał dźwięk, który był czymś pomiędzy warknięciem, a sykiem, co jeszcze bardziej nadszarpnęło morale chłopaka w niebieskim ubraniu. Chyba-człowiek w płaszczu zaczął już się cieszyć mając nadzieję, że chłopak się przestraszy i odejdzie. Jego radość została jednak ucięta szybko i brutalnie, kiedy tylko dostał czymś dużym i włochatym w głowę. Przed jego oczami zaległa ciemność, po czym z cichym tąpnięciem zarył nosem w mech.

- "Dzięki Jake" - uśmiechnął się chłopak - "Ten gość był jakiś dziwny…"

- "Co w nim dziwnego?" - zapytał żółty pies kurcząc się do normalnych rozmiarów i odwracając nogą nieprzytomnego mężczyznę na plecy.

- "Nie widziałeś?" - zdziwił się właściciel niedźwiedziej czapki - "Zaświeciły mu się oczy, a zęby zaostrzyły… A do tego używał jakiś dziwnych dymno-cienistych mocy."

- "Może to wampir?" - Jake nachylił się nad mężczyzną - "Albo demon?"

- "Nie wiem stary…" - chłopak podrapał się po głowie - "Marcelina może wiedzieć! Weź go i biegniemy do jej jaskini!"

- "Dlaczego ja mam go taszczyć?" - zapytał pies z pretensją w głosie.

- "Ty go ogłuszyłeś, ty go niesiesz" - zaśmiał się chłopak wbiegając między drzewa.

Jake pokręcił głową mrucząc coś pod nosem, ale zaraz powiększył swoją łapę i z łatwością unosząc niemałego nieprzytomnego faceta pobiegł za swoim bratem.


Kiedy dotarli na miejsce zaczynało się już ściemniać. Chłopak w niebieskim nacisnął przycisk dzwonka. Wewnątrz niewielkiego, dwupiętrowego, pomalowanego na różowo domu zabrzmiał charakterystyczny dźwięk. Kilka chwil później drzwi otworzyły się a nad progiem zalewitowała czarnowłosa dziewczyna z jasno szaro-niebieską skórą. Miała na sobie sweter w szare i czerwone pasy, niebieskie jeansy i długie, czerwone buty.

- "Cześć Marcelino!" - przywitali się jednocześnie chłopiec i pies.

- "Cześć chłopaki" - odpowiedziała z uśmiechem - "Co…" - zamilkła zobaczywszy nieprzytomnego mężczyznę - "...to za gość?" - wydusiła.

- "Walczyliśmy z nim w lesie i w pewnym momencie zaświeciły mu się oczy i wydłużyły zęby" - opowiedział pokrótce chłopak - "Pomyśleliśmy, że może będziesz wiedzieć czym on jest."

- "Dobra…" - Marcelina zmarszczyła brwi - "Wejdźcie. I połóżcie go na sofie."

Jake zrobił to i to w dość niedelikatny sposób. Ciało nieprzytomnego uderzyło o twardą, praktycznie nieużywaną sofę wydając przy tym kolejne ciche tąpnięcie. Królowa wampirów podleciała do mebla i nachyliła się nad okupującym je ciałem.

- "To na pewno nie wampir..." - mruknęła - "Nie ma długich, wampirzych kłów, a poza tym, jako wampir, powinien się już dawno usmażyć na słońcu podczas tego jak go taszczyliście tutaj. Bo zakładam, że nie pamiętaliście by w razie czego osłonić go przed słońcem?" - spojrzała na przyjaciół. Finn zezował na Jake'a, a ten cicho gwizdał. Wampirzyca pokręciła głową z uśmiechem. Następnie nachyliła się nad mężczyzną bardziej i pociągnęła kilka razy nosem. - "Nie jest również demonem" - skrzywiła się - "Szczerze mówiąc, to śmierdzi całkiem jak człowiek…"

- "Śmierdzi?" - mruknął Finn zaczynając się obwąchiwać. Nagle znieruchomiał - "Zaraz… czy ty powiedziałaś… człowiek?" - wbił spojrzenie w Marcelinę.

- "Tak powiedziałam" - pokiwała głową. Chłopak przeniósł wzrok na nieruchomą postać na sofie.

- "Skoro jest człowiekiem, to skąd ma moce o których mówił Finn?" - zdziwił się Jake.

- "Ice King też był kiedyś człowiekiem" - westchnęła wampirzyca wzruszając ramionami - "Chodźcie do kuchni. Przekąsimy coś czekając aż się obudzi…"


Mężczyzna jęknął czując że leży na czymś twardym. Sądząc po ostrym bólu pleców to coś było mniej wygodne od mchu. Ba… nawet od ubitej ziemi. Otworzył oczy. Nad sobą zobaczył białą powierzchnię. Łatwo było domyślić się, że ma przed twarzą sufit. Jego ręka powędrowała pod płaszcz i wyciągnęła pluszaka.

- "Gdzie my jesteśmy?" - jęknął.

- "Wiem tyle co ty" - odpowiedział pluszak.

- "Nie zabili nas…" - mruknął mężczyzna

- "Aleś ty odkrywczy, szalony książę" - parsknął sarkastycznie pluszak - "Nie wyglądali na takich co kogokolwiek chcą zabić."

- "Co robimy?" - zapytał człowiek.

- "Proponuje przestać jęczeć i spróbować z nimi pogadać" - mruknął - "Tylko pamiętaj! Ołów to nie słowa!"

- "Dobry pomysł" - pokiwał głową nie precyzując o którą część wypowiedzi pluszaka mu chodzi. Schował maskotkę pod płaszcz.

W czasie całej tej rozmowy, trójka przyjaciół obserwowała mężczyznę przez otwór w ścianie oddzielającej kuchnię od pokoju.

- "Czy on… rozmawia z pluszową zabawką?" - wyszeptał Jake krzywiąc się - "To chore…"

Finn i Marcelina nie odpowiedzieli, patrząc na czarnowłosego dziwnie. Nagle mężczyzna zakończył monolog, schował pluszaka i usiadł. Jego wzrok napotkał na trzy pary zdziwionych oczu. We właścicielu jednej z par natychmiast rozpoznał napastnika z lasu. Jego zęby zaostrzyły się, a z gardła dobiegł znajmy dla Finna sycząco-warczący odgłos. Lewa ręka człowieka powędrowała pod płaszcz.

- "Spokojnie!" - krzyknęła Marcelina wylatując przez otwór w ścianie i zatrzymując się w połowie odległości pomiędzy sofą, a kuchnią - "Chcemy tylko porozmawiać."

Człowiek w płaszczu opuścił rękę i schował zęby. Wciąż jednak patrzył na trzy zbliżające się istoty nieprzyjaźnie.

- "Jestem Finn" - odezwał się chłopak w niebieskim ubraniu - "To Marcelina, królowa wampirów" - wskazał na lewitującą dziewczynę, która pomachała przyjaźnie ręką - "A to mój brat, pies Jake."

- "Siemano" - przywitał się Jake - "Wybacz to uderzenie w głowę…"

Czarnowłosy patrzył na nich przez chwilę. Wodził wzrokiem po uśmiechniętych przyjaźnie twarzach. W końcu zdecydował się się odezwać.

- "Nazywam się Veidrik" - powiedział siadając tak, by jego stopy znalazły się na podłodze - "Niektórzy nazywają mnie księciem szaleństwa…"

- "Jesteś człowiekiem?" - zapytał Finn z nieskrywanym entuzjazmem.

- "Jakieś tysiąc lat temu byłem na pewno…" - Veidrik uśmiechnął się dziwnie.

- "Urodziłeś się przed Wielką Wojną Grzybów?" - zdziwiła się wampirzyca - "Jakim cudem przeżyłeś tysiąc lat?!"

- "Nie mam pojęcia" - książę wzruszył ramionami - "Może moja długowieczność ma związek z tym?" - wyciągnął spod płaszcza pluszaka i podał go najbliżej stojącej osobie, którą była Marcelina.

- "Maskotka?" - zdziwił się Jake - "Widziałem już pluszaka, który umożliwia podróż w czasie... Ale dającego nieśmiertelność?"

- "Albo to przez to, że zostałem mocno napromieniowany podczas eksplozji kończącej wojnę?" - mężczyzna potarł brodę - "Tej, która uwolniła tego dziwnego, kościstego potwora…"

- "Widziałeś Licha?" - zapytał Finn z nie mniejszym entuzjazmem co poprzednio.

Wampirzyca nie słuchała. Była skupiona na oglądaniu pluszowej zabawki. Maskotka kilkaset lat wcześniej była najprawdopodobniej żółto-zielona. Miała głowę przypominającą nieco głowy smoków ze starożytnych, przedwojennych ilustracji. Nie posiadał górnych kończyn, ale miał dolne oraz ogon. Jedyną rzeczą, która nie była zrobiona z materiału była para niegdyś zielonych guzików, mająca przedstawiać oczy stwora. Guzikowe oczy nie były jednak zwyczajne. Guzikowe oczy nie były pustym spojrzeniem zabawki jak u jej Hambo. Guzikowe oczy nienaturalnie przyciągały wzrok. Królowa nie była w stanie przestać gapić się w hipnotyzujące, plastikowe ślepia. Martwe spojrzenie zaczęło się jej wrzynać w mózg rozganiając myśli i tworząc nieprzyjemną pustkę. Gdzieś w tej umysłowej próżni zaczęły odzywać się ciche, niewyraźne i nadzwyczaj obce szepty. Marcelina spanikowała i potrząsnęła głową. Szepty ucichły. Oddała pluszaka mężczyźnie, który natychmiast przerwał rozmowę z człowiekiem i psem. Spojrzał na maskotkę i odezwał się z naganą w głosie.

- "Niegrzecznie tak traktować damy" - schował pluszaka pod płaszcz kręcąc z niezadowoleniem głową.

Wampirzyca położyła rękę na swoim czole. Czuła się dziwnie. Nagle zdała sobie sprawę zaczyna spadać na plecy. Została jednak uratowana przed bezlitosną grawitacją i wyrżnięciem w twardą posadzkę przez refleks Finna.

- "Marcelino!" - młody bohater był wyraźnie zaniepokojony. Spojrzał w oczy trzymanej na rękach dziewczyny - "Wszystko w porządku?"

- "T-Tak…" - odpowiedziała słabo - "Jestem tylko trochę zmęczona… Muszę odpocząć" - powiedziała sennie.

- "Jake! Pomóż mi" - chłopak wskazał głową drabinę do sypialni wampirzycy.

Pies uśmiechnął się głupio i, na szczęście bez dziwnych komentarzy, wziął na ręce bohatera z dziewczyną w ramionach i podniósł ich na piętro.

Blondyn położył delikatnie królową wampirów w jej łóżku i przykrył kołdrą.

- "Zostaniemy u ciebie do jutra" - powiedział cicho - "Żeby upewnić się, że z tobą wszystko w porządku."

Wampirzyca nie odpowiedziała. Zasnęła jeszcze zanim Finn położył ją do łóżka.

Tymczasem piętro niżej Jake próbował wyciągnąć coś z Veidrika.

- "Co się stało Marcelinie?" - zapytał nerwowo - "Nic jej nie będzie?"

- "Wyjdzie z tego…" - odpowiedział książę rozglądając się po pomieszczeniu.

- "Ale co jej się stało?" - nie odpuszczał pies.

- "Zajrzała w pustkę" - powiedział mężczyzna patrząc na psa dziwnie. Wstał z sofy i podszedł do żółtego zwierzęcia. Nachylił się nad niższym od siebie stworzeniem i zaczął formować ze skóry na jego głowie coś. Coś, co po chwili nabrało kształtu kaczki.

- "Co ty robisz?" - zapytał Jake zaskoczony.

Wyszła piękna kaczka. Czarnowłosy wyciągnął spod płaszcza czarną, cylindryczną puszkę.

- "Hej! Przestań!" - zaprotestował pies próbując się zasłonić.

Jednak człowiek był szybszy. Nacisnął na przycisk na górze puszki i posłał w kierunku swego dzieła chmurę przejrzystej, bezwonnej substancji.

- "Czas na mnie" - powiedział Veidrik zatrzymując się przy drzwiach. Spojrzał na swój nadgarstek i chwilę kontemplował brak zegarka - "Do zobaczenia jutro" - powiedział i wyszedł.

Jake spróbował zredukować kaczkę do stanu pustej powierzchni. Bez skutku. Użycie łap również nie przyniosło żadnych efektów. Pies westchnął.

Kilka sekund później po drabinie zsunął się Finn.

- "Stary… mam nadzieję, że nic jej nie będzie…" - westchnął - "Zaraz gdzie ten koleś?" - zapytał rozglądając się po pomieszczeniu. jego wzrok padł na Jake - "Co ty masz na głowie? Kaczkę?"

- "Nic mi nawet o tym nie mów…" - westchnął Jake - "A co do Marceliny, to tamten gość powiedział, że wyjdzie z tego."

- "I tak zostajemy tu na noc" - powiedział zdecydowanie bohater.

- "Marcelina pozwoliła?" - zapytał z lekkim niepokojem pies.

- "Nie wiem. Już spała kiedy zapytałem" - odpowiedział chłopak - "Chcę się upewnić, że nic jej nie będzie."


Następnego dnia Finn obudził się na sofie ze straszliwym, łamiącym bólem pleców. Nawet wykorzystanie Jake'a jako poduszki nie pomogło za wiele.

- "Au…" - jęknął pies - "Aż współczuje tamtemu kolesiowi… Dlaczego Marcelina nie korzysta ze swoich mebli?"

- "Pójdę zobaczyć co z nią" - powiedział blondyn rozmasowując sobie bolące plecy.

- "A ja coś wszamam" - powiedział Jake z uśmiechem i udał się do kuchni - "Marcelina chyba się nie obrazi jak z jej lodówki zniknie jabłko albo dwa…"

Otworzył lodówkę. Wszystko co się w niej znajdowało, poza jajkami, było czerwone. Było krwistoczerwone mięcho, pomidory, papryka, truskawki, czerwone jabłka i… pudełko truskawkowych lodów. Jake nawet wysilając całą swoją wolę nie był w stanie się powstrzymać. Opakowanie zimnego przysmaku wręcz go hipnotyzowało. Miał wrażenie, że cały świat dookoła zniknął i został tylko on i lody. Jego łapa wyciągnęła się w stronę wnętrza lodówki zbliżając się powoli do mrożonego skarbu…

- "Jake!" - znajomy głos przywrócił go brutalnie do rzeczywistości. Jego ludzki brat brzmiał jakby był czymś naprawdę zaniepokojony. Pies spojrzał po raz ostatni na pudełko z nadrukowaną truskawką. W jego oczach pojawiły się żal i tęsknota. I pojedyncza łza. Zatrzasnął lodówkę ścierając słoną kroplę z policzka. Kilka chwil później był już na piętrze.

- "Co jest sta…" - zamilkł spoglądając na łóżko Marceliny. Wampirzyca była cała zlana potem i mamrotała coś niewyraźnie przez sen.

- "Nie budzi się..." - Finn był przerażony - "Musimy zabrać ją do szpitala!"

- "Nie wiedziałem nawet, że wampiry mogą się pocić…" - mruknął Jake pomagając zejść piętro niżej swojemu bratu trzymającemu na rękach nieumarłą dziewczynę.

Po drodze chłopak jakimś cudem złapał w jedną z rąk największą parasolkę ze stojaka i wskoczył na grzbiet powiększającego się psa. Dzięki temu, że Jake rozciągnął swoje nogi, do szpitala w Candy Kingdom dotarli w kilka minut. Finn mając zajęte ręce otworzył drzwi szpitala kopniakiem.

- "Dr. Princess!" - zawołał widząc lekarkę na drugim końcu korytarza - "Szybko! Potrzebujemy pomocy!" - krzyknął kładąc przyjaciółkę na najbliższym wolnym łóżku. Jej stan się nie poprawił ani trochę. Wciąż była cała spocona i coś mamrotała, a do tego zrobiła się bledsza niż zwykle.

- "Co się stało?" - zapytała przybiegając.

Finn streścił przygody z poprzedniego dnia.

- "Obawiam się, że niestety nie mogę jej pomóc…" - powiedziała smutno lekarka. Widać było po niej, że czuje się nieswojo z takim stanem rzeczy - "Ona jest wampirem i została… zraniona… czymś magicznym… Nie jestem w stanie nic zrobić…"

- "Może Princess Bubblegum będzie miała jakiś pomysł" - zastanowił się Jake.

- "Zaraz wracam!" - Finn zniknął za drzwiami. Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać.


Królewna siedziała w swoim laboratorium. Na swoją normalną suknię miała narzucony laboratoryjny kilt, a pół twarzy miała zasłonięte ochronnymi goglami. Nachylona nad stołem, w skupieniu przelewała coś z jednej probówki do innej.

- "Jeszcze jedna kropla…" - wyszeptała

- "Princess Bubblegum!" - krzyk, choć brzmiący znajomo, przestraszył królewnę. Jej ręka zadrżała, a z probówki skapnęło kilka dużych kropel. Zawartość drugiej probówki zasyczała i zmieniła się w gęsty fioletowy dym, który zawisł pod sufitem w formie bezkształtnej chmury.

- "Finn!" - królewna odwróciła się do młodego bohatera - "Przestraszyłeś mnie!" - krzyknęła ze złością.

- "Przepraszam królewno…" - wydyszał Finn lekko się czerwieniąc - "Ale… nie ma czasu…" - wziął głęboki wdech i powiedział bardzo szybko - "Marcelina jest chora i wygląda naprawdę źle, a Dr. Princess nie potrafi jej pomóc!"

- "Co jej się stało?" - PB zapytała zaniepokojona.

- "Nie ma czasu! Chodź za mną!"

- "Nie!" - królewna pokręciła szybko głową - "Przynieś ją tutaj. Zaraz zrobię miejsce."

- "Się robi!" - bohater zniknął za drzwiami.

Królewna zrzuciła stos papierów ze szpitalnego łóżka stojącego w kącie pomieszczenia. Upewniła się jeszcze, że mebel stoi wystarczająco daleko od okna i odkręciła od niego metalowe uchwyty na ręce i nogi. Kajdanopodobne kawałki metalu wylądowały z brzękiem głęboko pod stołem, w stercie podartych papierzysk. Zarzuciła kawałek białego materiału na słoik z podejrzaną, patrzącą w dal martwym wzrokiem zawartością i usiadła z powrotem na krzesło.

- "Co mogło się stać?" - wyszeptała - "Wampiry nie chorują od tak…"

Kilka minut później do pomieszczenia wpadł Finn z czarnowłosą wampirzycą na rękach. Za nim do laboratorium wtoczył się zdyszany Jake. Chłopak położył Marcelinę na przygotowanym łóżku. Stan chorej nie poprawił się ani trochę.

- "Co jej się stało?" - zapytała królewna nie zwracając najmniejszej uwagi na kaczkę na głowie Jake'a.

Chłopiec i pies, uzupełniając nawzajem swoją historię, opowiedzieli o wczorajszych zajściach.

- "Masz jakiś pomysł królewno?" - zapytał z nadzieją Finn kończąc opowieść.

- "Musicie znaleźć tego typka" - powiedziała PB - "Ten "książę" musi wiedzieć jak wyleczyć tą "magiczną" chorobę…"

- "Kogo chcecie znaleźć?" - trójka przyjaciół odwróciła się w stronę, z której dochodził głos. Na parapecie otwartego okna siedział czarnowłosy mężczyzna w czarnym skórzanym płaszczu.

- "Mówiłeś, że jej nic nie będzie!" - wrzasnął Finn.

- "Ta! Powiedziałeś, że z tego wyjdzie!" - dodał Jake

- "Zostało jej…" - Veidrik przyjrzał się swojemu pustemu nadgarstkowi - "...jakieś pół godziny nieżycia."

- "Co?!" - krzyknęła cała trójka.

- "Nie możesz jej wyleczyć?" - dodał Finn z niedowierzaniem.

- "Chwilkę…" - czarnowłosy wyciągnął spod płaszcza banan i trącił go palcem wydając przy tym dźwięk w rodzaju "bup". Przyłożył owoc do ucha - "Halo?"

Królewna i bracia patrzyli na to z mieszanką zaskoczenia i złości.

- "Oczywiście!" - książę kontynuował "rozmowę" przerzucając nogi na drugą stronę okna. - "Czemu nie?" - powiedział i wyskoczył.

Przyjaciele popędzili do okna i spojrzeli w dół. Poniżej znajdował się królewski ogród. Na środku trawnika unosiła się duża chmura czarnego, gęstego dymu. Dym szybko uformował się w postać w płaszczu.

- "Za nim!" - krzyknęła Bubblegum biegnąc do drzwi - "Do ogrodu!"

Finn i Jake pobiegli za nią.

Po kilku minutach i prawie stratowaniu Peppermint Butlera na schodach, cała trójka dotarła do ogrodu. Tego co tam zastali nie mogli się spodziewać.

Książę szaleństwa tańczył wolny taniec na środku ogrodu. Trzymał ręce tak, jakby tańczył z kimś. Kimś widocznym tylko dla niego. Patrzył przed siebie, a z jego oczu płynęły łzy. Finn, Jake i PB stali o patrzyli. Nie chcieli się odzywać i przerywać czegoś czego nie rozumieli, chociaż czuli nieprzyjemną presję czasu i troskę o przyjaciółkę. Po chwili Veidrik zatrzymał się i opuścił ręce.

- "Wszystko w porządku?" - zapytała ostrożnie Princess Bubblegum.

Mężczyzna upadł na kolana.

- "Dlaczego?!" - krzyknął, a z jego oczu pociekło więcej łez - "Dlaczego ona musiała umrzeć?!" - opadł na ziemię. Teraz klęczał podpierając się na łokciach i płakał w trawnik.

- "Kto?" - zapytała cicho PB ukucnąwszy obok księcia - "Kto musiał umrzeć?"

- "To było tysiąc lat temu…" - powiedział zmienionym głosem lekko podnosząc głowę - "To był ostatni dzień wojny. Kilka godzin przed eksplozją, która zniszczyła ten przeklęty świat… Z moją ukochaną uciekaliśmy z okupowanego miasta "- kolejne łzy spłynęły po policzku - "To był nasz dom… Nagle usłyszałem strzał. Zaraz potem krzyk… Krzyk kogoś bliskiego… Moja ukochana upadła na ziemię, a z ruin przed nami wyszedł żołnierz. W jego oczach płonęła dzika wściekłość. Zabiłem go… strzelałem dopóki nie skończyła mi się amunicja. Wtedy odrzuciłem broń i rzuciłem się do mojej ukochanej…"- pociekło jeszcze więcej łez. Jego głos się łamał - "Miała straszliwą ranę na brzuchu… Wszędzie była krew… Zdążyła tylko spojrzeć mi smutno w oczy i uśmiechnąć się słabo… Potem odeszła…" - wyszarpnął spod płaszcza pluszaka i cisnął go kilka metrów do przodu - "Pozostało mi po niej tylko to…" - powiedział coraz bardziej łamiącym się głosem - "Wojna zabrała mi wszystko… dom… miłość… I szansę na śmierć…"

Zapadła niezręczna cisza. Królewna położyła dłoń na plecach Veidrika próbując go pocieszyć. Po chwili mężczyzna wstał, podniósł pluszaka i schował go pod płaszcz. Na jego twarzy nie było nawet śladu poprzedniego stanu emocjonalnego. Spojrzał prosto w oczy Finna.

- "Zależy ci na niej prawda?" - zapytał. Młody bohater spojrzał na niego pytająco - "Widać to… W tym jak na nią patrzysz…"

Veidrik zrobił krok w kierunku Finna po czym zmienił się w rozpędzoną chmurę dymu. Chłopak zdążył tylko piskliwie wrzasnąć zanim został uderzony przez czarną masę. Pod wpływem uderzenia ciało bohatera samo rozpadło się w taki sam dym. Powiększona w ten sposób chmura uniosła się w powietrze i wleciała przez okno do laboratorium. Jake i PB spojrzeli na siebie. Zaraz później dostali się do laboratorium. Dzięki mocy Jake'a również przez okno. W pomieszczeniu zastali młodego bohatera patrzącego z troską na Marcelinę i czarnowłosego mężczyznę wbijającego w rękę królowej wampirów strzykawkę z czarnym płynem.

- "Za mniej więcej godzinę się obudzi" - powiedział - "A teraz żegnajcie. Do zobaczenia" - ruszył do okna.

- "Ej zaraz!" - krzyknął Jake - "A co z tą kaczką?!" - wskazał swoją głowę.

- "Chciałem zrobić lamę, ale obawiałem się, że nie pojmiesz dowcipu" - odpowiedział Veidrik z uśmiechem. Jego poprzedni, fatalny nastrój zdawał się całkowicie zaniknąć.

- "Co to lama?" - zdziwił się Jake. Nie uzyskał jednak odpowiedzi. Mężczyzna w płaszczu zdążył już wyskoczyć przez okno.

- "Co teraz?" - zapytał blondyn po chwili ciszy.

- "Teraz trochę poczekamy" - odpowiedziała królewna. Jej wzrok padł na ciemnofioletową chmurkę wiszącą pod sufitem - "I trochę posprzątamy…" - mruknęła.

- "Tooo… ja skoczę po coś do żarcia" - powiedział Jake znikając za drzwiami.

Finn usiadł na stosie papierów obok łózka. Spojrzał na nieprzytomną przyjaciółkę. Jej skóra odzyskała normalny dla wampira kolor. Chłopak uśmiechnął się.


Czas mijał. Marcelina przestała się pocić, a mamrotanie zmieniło się w spokojny oddech. Poprawa stanu wampirzycy poprawiła wszystkim humor. W międzyczasie pojawił się Jake z Peppermint Butlerem i jedzeniem. Taca pełna słodyczy szybko opustoszała. Finnowi i PB udało się jednak powstrzymać Jake'a od pożarcia czerwonych słodyczy, które postanowili zostawić dla Marceliny.


Królowa wampirów otworzyła oczy. Nie czuła się dobrze - była głodna i wycieńczona, a w głowie jej lekko szumiało.

- "Budzi się!" - usłyszała znajomy głos. Jednocześnie zdała sobie sprawę, że nie znajduje się się już w swoim domu. Otaczały ją pastelowe kolory i zapach słodyczy. Candy Kingdom…

- "Jak się tu znalazłam?" - zapytała słabo siadając na łóżku.

- "Przynieśliśmy cię tutaj z Jake'iem, kiedy nie obudziłaś się rano" - powiedział Finn - "Byłaś w naprawdę złym stanie…"

- "W takim razie chyba zawdzięczam wam moje… nie-życie" - uśmiechnęła się - "Mogę?" - zapytała wskazując tacę z czerwonymi słodyczami. Królewna skinęła głową i położyła naczynie na łóżku obok wampirzycy - "Dzięki Bonnie" - powiedziała Marcelina.

- "Właściwie to uratował cie ten typek, którego do ciebie wczoraj przynieśliśmy…" - Finn był nieco zakłopotany - "Veidrik, książę szaleństwa…"

- "Najpierw próbuje mnie zabić tym swoim pluszakiem, a potem mnie ratuje?" - wampirzyca przerwała na chwilę wysysanie koloru z cukierków - "Dziwny koleś…"

- "Myślę, że on raczej nie chciał cię zabić…" - mruknął Finn - "Ale z drugiej strony nie za bardzo się przejął tym, w jakim stanie byłaś…"

- "Może mu nawet wybaczę" - zaśmiała się Marcelina wracając do konsumowania koloru.