Jak co rano, po każdych zawodach, Jackson Whittemore siedział w salonie swojego najlepszego przyjaciela z:

a) potwornym bólem głowy,

b) wspomnieniem wyśmienitego seksu,

c) kubkiem świeżej, gorącej i parującej kawy.

Co było nowością, to opcja:

d) najgorszym moralniakiem, jakiego mógł doświadczyć człowiek z jego podejściem do życia.

Jackson cenił sobie tylko dwie rzeczy.

Seks, z oczywistych przyczyn. Jego biseksualność ułatwiała mu to tym bardziej, mógł wybierać spośród większego grona ludzi. Jednonocne przygody, zmienianie partnera co kilka dni, szalone numerki przed, czy po zawodach.

Latanie. Whittemore marzył o pilotowaniu od dzieciaka. Zawsze chciał wznieść się w przestworza, być w stanie samemu zwiedzać świat, móc go pokazać komuś, kogo pokocha. I jak z ostatniego marzenia zrezygnował już dawno, tak z pozostałych dwóch - nigdy. Studia, kursy, nauka, testy. Jednak nigdy nie przygotowywał się do lotów pasażerskich. Nie, Jacksona kręciło coś lepszego. Coś bardziej niebezpiecznego. Samolot MXS-R, wyścigi w powietrzu, akrobacje. Do tej pory wygrywał większość zawodów w swojej kategorii i nie zamierzał tego przerywać.

Była możliwość, że istniała jeszcze jedna rzecz, a właściwie osoba, którą kochał, ale Danny nie musiał wcale o tym wiedzieć. Albo raczej - nie musiał o tym słuchać, skoro na pewno już wszystko wiedział. Przyjaźnili się od piaskownicy i uważali bardziej za braci niż przyjaciół, więc niektóre rzeczy mogły pozostać niewypowiedziane.

Co do tego moralniaka...

- Więc?

Spytał Danny, zajmując miejsce naprzeciwko niego, w swoim ulubionym fotelu. Jackson, jak zawsze, zajmował całą kanapę dla siebie. Nie dlatego, że był dupkiem, chociaż prawdopodobnie uważał tak każdy żywy na tej planecie, włącznie z Mahealanim, a dlatego, że kanapa Hawajczyka była najbardziej wygodnym miejscem w mieszkaniu. Była tak kurewsko wygodna, że można...

- Jackson.

Wywrócił oczami, kiedy usłyszał ton głosu przyjaciela. Jeszcze tego mu brakowało, żeby Danny go osądzał. Nie zmienił jednak pozycji - mógł gościa uwielbiać, ale są rzeczy, z których robienia za nic by nie zrezygnował.

- Więc tej nocy miałem w łóżku najbardziej przystojnego gościa świata.

Mahealani błysnął dołeczkami.

Był już pijany, kiedy go zauważył.

Facet też nie należał już do trzeźwych, jeśli za wskazówkę brać fakt, iż tańczył na barze i zapewne zrobiłby striptiz, gdyby nie jego głupi kumpel. Jackson zorientował się, że przeszkadza mu towarzystwo tego chłopaka, a nawet nie stał blisko nich. Przez chwilę miał też wrażenie, że nieznajomy nie ma ochoty znosić obecności tego drugiego, dlatego podszedł bliżej i bez ceregieli wpakował się na bar, przyciągając do siebie gościa z najlepszym tyłkiem, jaki było mu dane w całym dwudziestoczteroletnim życiu zobaczyć.
A widział tyłek Dereka Hale'a, to powinno coś znaczyć.

Facet miał pieprzyki na całej twarzy i Jackson nie mógł oprzeć się wrażeniu, że skądś go kojarzy, ale zignorował to uczucie, tak samo jak natręta, który próbował wyrwać mu z ramion jego najnowszą zdobycz.

Dopiero po krótkiej chwili brunet zrozumiał, co się dzieje. Potrzebował kolejnej sekundy, żeby zaangażować się ponownie w taniec i Whittemore pomyślał, że koleś używa go jako swojej prywatnej rury do tańca, jednak nie protestował. Wręcz przeciwnie.

Niedługo po tym, jak zaczęli się całować, barman powiedział, że jeśli nie zejdą z baru, będzie zmuszony zawołać ochronę. Swoją wypowiedź zakończył słowami "Nie miałbym nic przeciwko patrzeniu na to, jak uprawiacie seks w tym miejscu, ale wiecie - właściciel może się wkurzyć".

Więc wypadliy szybko z The Jungle. Wskakując do taksówki, facet podał swój adres.

- Zaczyna się dobrze. Czemu wyglądasz, jakby ktoś wsiadł do twojego samolotu i roztrzaskał go o skały?

Jackson skrzywił się jeszcze bardziej, podnosząc do pozycji siedzącej. Upił łyk kawy, ale to wcale nie pomogło na ból w klatce piersiowej. Ani na ból głowy. Ani dosłownie na nic, dlatego odstawił kubek na stolik. Danny uniósł brew.

- Przedstawił się jako Steve. A przynajmniej tak zrozumiałem.

Mahealani parsknął śmiechem.

Nie jechali długo.

Taksówkarz nawet nie skomentował faktu, że chłopak prawie leżał na blondynie na tylnych siedzeniach jego samochodu, przyjął tylko kasę i odjechał, jak mu się wydawało, z piskiem opon. Żaden z nich się tym nie przejął.

Czym prędzej weszli do środka, na drugie piętro, do mieszkania faceta, którego zręczny język plątał się z językiem Jacksona. Ten sam facet został przyszpilony do drzwi, a na jego szyi powstała piękna malinka. Mężczyzna sapnął, a Whittemore polizał zaróżowione miejsce z uśmiechem pełnym satysfakcji.

- Powiedz... Powiedz... jak masz na imię...

Zęby pilota sunęły właśnie po wystającym obojczyku, odwlekając w czasie wyznanie swojego imienia.

- Muszę... Muszę wiedzieć, jakie imię krzyczeć, kiedy już dojdę.

I to zesłało dreszcze w dół kręgosłupa Jacksona. Po drżącym wydechu, jaki usłyszał, wiedział, że chłopak się uśmiecha.

- Jackson.

Wymamrotał w jego szyję, wciąż zbyt pijany, żeby mówić wyraźnie. Poza tym skóra mogła nieco przytłumić jego słowa.

- Sti...

Słowo urwało się, kiedy dłoń blondyna wsunęła się pod materiał bokserek. Wystarczyło jedno ściśnięcie pośladka, żeby chłopak wygiął się odrobinę. A więc Steve. Niech będzie.

- Na swoją obronę powiem, że on mówił na mnie Jack.

- Jak bardzo pijany byłeś?

- Tak bardzo, żeby nie ogarnąć sytuacji aż do rana.

Danny znowu uniósł brew.

- Był brzydki? Nie pasował ci kolor jego oczu?

Chłopak chyba świetnie bawił się tragedią swojego najlepszego przyjaciela. Jackson postanowił mu się odpłacić. Nie tego samego dnia, ale coś wymyśli, na pewno. Zmrużył oczy, ale w końcu się poddał, bo na Mahealaniego nie można się było długo gniewać. Zwłaszcza widząc jego uśmiech. Westchnął więc, po czym kontynuował:

- Jeszcze nigdy nikt nie obciągnął mi tak dobrze.

Steve miał najbardziej perwersyjnie wyglądające usta na świecie. (Ponownie coś zadzwoniło w głowie Whittemore'a, ale kto by się tym przejmował, skoro te same usta właśnie chciały dobrać się do jego penisa?).

Przez swój nietrzeźwy stan, brunetowi zajęło trochę czasu wyjęcie erekcji Jacksona ze spodni, ale nadrobił to innymi czynami. Najwyraźniej alkohol nie był w stanie powstrzymać go przed wyssaniem mózgu blondyna. Tak dobrej laski nikt nie zrobił mu od dawna, w dodatku Steve nie miał odruchu wymiotnego, więc Jackson prawie odpłynął, czując na główce gardło chłopaka. Miał wrażenie, że przeciążenie dosięgnęło go także tutaj, w tym mieszkaniu, a przecież dopiero zaczynali.

Blondyn był pewien, że postara się zatrzymać Steve'a na dłużej.

Wiedział, że nigdy w życiu nie da rady zastąpić tego faceta kimś innym. Postanowił, że będzie go trzymał, póki mu się nie znudzi.

Jackson zatrzymał się, żeby wziąć oddech, ale nie wrócił do opowiadania.

- Brzmi, jakbyś przeżył naprawdę świetną noc. Jaki masz problem?

- Musisz się wcinać?

Odburknął, ale Danny raczej nic sobie z tego nie zrobił.

- Dwa razy, Mahealani. Dwa razy.

- To mało, jak na ciebie.

- Dwa razy w salonie. W jego mieszkaniu było razem pięć pomieszczeń.

Hawajczyk zrobił minę typu "I'm impressed".

- Więc? Co zepsuło twój humor?

- Poranek.

Uśmiechał się, kiedy rozciągał wszystkie mięśnie. Uśmiechał się nawet wtedy, gdy schodził z łóżka, chociaż zegarek wskazywał dziewiątą rano, a nie powinien być na nogach przed dwunastą po takiej ilości alkoholu i niesamowitego seksu.

Nie trudził się zakładaniem na siebie ubrań, bo i po co? Steve widział go nagiego, widział na co go stać, chyba był dużym chłopcem i nie będzie zachowywał się jak dziewica, kiedy tylko otworzy oczy, prawda?

Może to było dziwne, stanąć z boku łóżka, ale Whittemore chciał po prostu przyjrzeć się twarzy swojego partnera-na-tę-noc-i-może-kilka-kolejnych. Dla niego był nawet gotów zerwać z zasadą Ludzie Poznani W Barze Sypiają Ze Mną Tylko Raz. Obrócił się więc i oparł udami o ramę posłania, żeby móc swobodnie przyjrzeć się nagiemu ciału.

Steve nie był przykryty, leżał na brzuchu z jedną nogą zgiętą w kolanie, które leżało na łóżku dużo wyżej niż drugie. Miał długie, chude nogi, co nie znaczyło, że był całkowicie pozbawiony mięśni. Jego plecy były gładkie i odrobinę lśniły, zapewne od potu - w pokoju było całkiem gorąco; i tak jak pozostałe części jego ciała, pokrywały je pieprzyki. Jego brązowe włosy były rozczochrane i odstawały w dosłownie każdym kierunku. Na ten widok Jackson się uśmiechnął.

Po chwili jednak ten uśmiech zniknął.

Twarz Steve'a obrócona była w jego stronę i tylko kilka sekund zajęło Whittemore'owi jej rozpoznanie. Dłuższy moment zajęło przetrawienie tej informacji.

- Stilinski?

Spytał, ale Stiles tylko jęknął głośno i mruknął pod nosem "Zamknij się, daj mi spać'.

-Stilinski!

Jackson nie mógł tego dłużej wytrzymać. Nie, nie powinien był tego robić. Powinien był się zebrać, ubrać, zniknąć z tego mieszkania i nigdy więcej tu nie przychodzić. Powinien był odwrócić się i odejść. Nie zdążył jednak. (Nawet nie chciał tego robić, ale za żadne skarby świata nikomu się do tego nie przyzna). Brunet właśnie otwierał oczy, przecierając je jednocześnie chudymi palcami.

- Jackson?

Chłopak uniósł głowę, mrugając kilka razy. Dotarło do niego, że przestał mówić już jakiś czas temu i scena ta rozgrywa się tylko w jego głowie. To było niczym tortura.

- To był Stiles, Danny. Przespałem się ze Stilesem.

Mahealani nawet nie próbował być subtelny, kiedy pokazał swoją współczującą minę.

- Stary...

Zaczął, ale Jackson tylko wzruszył ramionami. Miał na twarzy ten morderczy wyraz twarzy, perfekcyjny bitch face, jak to nazywał Stiles. "Przez to właśnie ludzie myślą, że jesteś dupkiem". Jednak, w przeciwieństwie do reszty, Stiles wiedział, co tak naprawdę kryje się pod tą miną. Tak samo było z Dannym, który odezwał się cicho:

- Stiles... On się zmienił.

Whittemore przełknął.

- Wyrzucił mnie z mieszkania.

Powiedział, chwytając ponownie za kubek i ściskając go mocno. Nie miał jednak dość siły, żeby go rozbić.

Wpatrywali się w siebie dobrą minutę, zanim Jackson został zaszczycony jakąkolwiek reakcją ze strony Stilesa. Chłopak zrobił się zielony na twarzy, jakby chciało mu się wymiotować. Potem kolor zmienił się w czerwony.

Ale Stilinski wcale nie był zawstydzony, co kiedyś często mu się zdarzało.

Był wściekły.

A to najgorsze wydanie Stilesa.

- Wynoś się.

Usłyszał blondyn, jednak nie mógł się ruszyć, nie mógł zrobić nawet jednego malutkiego kroku, żeby cofnąć się i odsunąć od łóżka.

- Słyszałeś? Wynoś się z mojego mieszkania.

Głos chłopaka był przepełniony jadem, który sparaliżował Whittemore'a od stóp aż po głowę. Nie mógł nawet poruszyć ustami, żeby cokolwiek powiedzieć. Stilinski zmrużył gniewnie oczy, a po chwili podniósł się z łóżka przy akompaniamencie szelestu pościeli.

- Masz pół godziny, żeby się stąd zabrać. Jeśli wrócę, a ty nadal tu będziesz, zadzwonię po policję. Jeśli wrócę i znajdę cokolwiek, co należy do ciebie, wyrzucę to.

Brunet podszedł do szafy i wyciągnął z niej ubrania. Włożył spodnie na goły tyłek, nawet nie kłopotał się zakładaniem bokserek. Najwyraźniej bardzo mu się spieszyło. Normalnie Jackson podziwiałby ciało swojego kochanka, ale w tej sytuacji potrafił jedynie wpatrywać się w tył głowy mężczyzny.

Chyba zrobiło mu się gorzej, słysząc złość, a później obojętność w głosie Stilinskiego.

- Wiesz, Jackson, ma powód, żeby potraktować cię w ten sposób.

Stwierdził Jak Zwykle Pomocny Danny. Whittemore posłał mu śmiertelnie poważne spojrzenie, ale Mahealani zawsze wiedział, jak sobie radzić z blondynem. Był do niego zbyt przyzwyczajony, za dobrze go znał.

- To ty od niego uciekłeś.

- To nie było tak!

- Nie? A jak? Jak nazwiesz swój wyjazd po prawie dwóch latach związku z jedyną osobą, do której kiedykolwiek coś czułeś, a której nigdy się do tego nie przyznałeś, bo za bardzo się bałeś?

Jackson zacisnął usta w wąską kreskę.

- Stiles ma prawo być na ciebie wściekły.

- Ale żeby od razu wyrzucać mnie z mieszkania?!

Danny westchnął i nawet wywrócił oczami.

- Czyżby nadal ci zależało?

To spowodowało, że Jackson podniósł się z kanapy i opuścił mieszkanie swojego najlepszego przyjaciela bez słowa.