K/A: Snob we mnie, brzydzący się niekanonicznym podejściem do jakiegokolwiek fandomu kazał mi umieścić poniższy tekst jako odtrutkę na „Ze mną lub przeciw mnie". Rozdział pierwszy powstał już około rok temu, ale pomysł musiał trochę poleżakować i dojrzeć. Mam nadzieję, że nie wyjdzie z tego siara za czypieńdziesiąt.
Rozdział pierwszy: Goście, goście
Wpadające do pokoju promienie słońca obudziły Bulmę, łaskocząc ją przyjemnie po nosie. Przeciągnęła się leniwie w pachnącej świeżością miękkiej pościeli i przytuliła głowę do poduszki. To była jej pierwsza spokojnie przespana noc od prawie dwóch miesięcy. Leżąc na własnym łóżku w swoim własnym pokoju, trudno jej było uwierzyć, że jeszcze wczoraj znajdowała się na rozpadającej się planecie w odległej galaktyce, stykając się z największymi szumowinami jakie krył w sobie kosmos i pomagając ograbionym z własnej ziemi Nameczanom... O cholera.
Wczorajszej, zmęczonej, ale radosnej z powrotu na Ziemię Bulmie wydawało się całkiem logiczne zaproszenie do swojego domu prawie setki zielonych kosmitów i przypadkowo przywróconego do życia Saiyanina. Ale dzisiejsza Bulma była przerażona myślą o tym, co mogło dziać się teraz w domu. Zaraz po przylocie na teren Korporacji Kapsuła i bardzo skrótowym streszczeniu mamie i tacie swoich przygód na odległej planecie, położyła się spać i rozkoszując się snem sprawiedliwego, cały obowiązek zakwaterowania i zajęcia się gośćmi pozostawiła swoim rodzicom. Teraz, w panice zrywając się z łóżka i szybko wrzucając na siebie ubrania, zbiegła na dół w poszukiwaniu swojej matki.
Zabranie ze sobą do domu obcych nie było aktem zupełnie bezinteresownym - Bulma nie do końca wierzyła, że Nameczanie, sami będąc w potrzebie, ot tak z chęcią oddadzą Ziemianom swoje życzenia, ale miała nadzieję, że przyjazne przyjęcie ich i ugoszczenie w swoim domu dopóki Kule nie odzyskają swojej mocy zmusi ich do odwdzięczenia się jednym czy dwoma malutkimi życzeniami. A Vegeta... Pozostawienie marzącego o zawładnięciu wszechświatem psychopatycznego mordercy samopas było rzeczą ponad możliwości jej i tak dość elastycznego sumienia. Z resztą, w końcu przecież pomógł im wymyślić sposób na przywrócenie do życia Goku i Krillina. Należało się jakoś odpłacić.
Mama była w kuchni - już na schodach Bulma poczuła nęcącą woń świeżo usmażonych naleśników. Uspokojona faktem, że dom nadal jest w jednym kawałku i nie tonie we krwi, żywo pobiegła do kuchni, zgodnie z przewidywaniami znajdując swoją matkę przy kuchence, podrygującą w rytm melodii lecącej z radia stojącego na parapecie.
- Dzień dobry, mamo! - przywitała się, całując matkę w policzek. Chociaż potrafiła być czasami mecząca, to Bulma stęskniła się za nią niewyobrażalnie.
- Dzień dobry, kochanie. Naleśnika?
- Oczywiście! - odparła ruszając ku stołowi. - Marzyłam o nich odkąd...
Przerwała, zauważając, że jej miejsce na kuchennej ławie zajmował nie kto inny, jak Vegeta. W swoim dziwnym, wojskowym uniformie wyglądał groteskowo w zestawieniu z jasnymi meblami kuchennymi i wiszącą nad jego głową paprotką. Dłonie miał kurczowo zaciśnięta na brzegu stołu, a wzrok wbity w talerz przed nim, wypełniony kopiasto grzankami.
- ...wyruszyliśmy na Namek - zreflektowała się szybko, stając naprzeciw niego. Widać było, że jest głodny, ale jednocześnie nieufność wobec Ziemian nie pozwalała mu na chociażby dotknięcie zawartości talerza.
- Och, kochanie, ci twoi zieloni przyjaciele są tacy skromni! - odezwała się Bunny, wkładając pustą już patelnię do zlewu. - Proponowałam im śniadanie, ale wszyscy zgodnie odmawiali!
- Bo oni nie jedzą, mamo - odparła, siadając po przekątnej wojownika. - W przeciwieństwie do niektórych.
Dzisiaj Vegeta nie wydawał się już taki straszny i pewny siebie jak wczoraj, gdy bez litości żartował na temat Nameczan, których nie przywrócił Smok. W nowym, nieznanym terenie nie różnił się wiele od nich - był nikim innym, jak zagubionym przybyszem z innej planety, zetkniętym nagle i nie ze swojej woli z ziemską cywilizacją. Jakiejś części niej było go nawet szkoda.
Obserwując palce kosmity, Bulma pomyślała, że musi zainterweniować zanim blat stołu ucierpi.
- Czemu nie jesz? Nie krępuj się - zagadnęła. Gdy nie zareagował, sięgnęła przez stół do jego talerza i beztrosko wzięła jedną z grzanek. - Widzisz? Nie są zatrute. Nikt nie ma tu zamiaru cię skrzywdzić - dodała, biorąc gryza.
Rzucił jej krótkie spojrzenie i po chwili wahania wziął do ręki jedzenie. Bulma z trudem powstrzymała chichot, gdy przed spróbowaniem dyskretnie powąchał grzankę, jakby sprawdzając, czy aby nie kłamała. Wystarczył jednak jeden kęs, by jego twarz lekko się rozjaśniła, a wyraźnie spięte pod ciemnymi rękawami mięśnie ramion rozluźniły się. Więc oprócz pochodzenia dzielił z Goku jeszcze jedną cechę...
Dopiero teraz zauważyła, w jakim stanie było jego ubranie: materiał był ubrudzony ziemią i zeschniętą krwią, miejscami poprzedzierany, w pancerzu zaś na samym środku piersi były wyrwane dwie dziury – jedna wielkości pięści, odsłaniająca gołe ciało, druga mniejsza, dokładnie na wysokości serca. Ubranie i tak było w dobrym stanie, biorąc pod uwagę, że stoczył w nim walkę z najstraszniejszym potworem we wszechświecie i, z tego co mówił Gohan, został w nim też pochowany.
Mogła się założyć, że jej matka wymyśliła jakiś krępujący komentarz na temat jego wyglądu zaraz po tym, jak tylko zjawił się w kuchni.
- Kiedy już skończysz, zajmiemy się tym ubraniem.
- Co? - zapytał, przełykając ciężko jedzenie. Jadł równie szybko jak Goku, ale ostrożniej i z nieco lepszymi manierami.
Bulma uśmiechnęła się, gdy udało jej się zmusić go w końcu do wydobycia z siebie głosu.
- Musisz się przebrać. Nie będziesz przecież paradował w tych porwanych szmatach.
- Całkowicie się z tobą zgadzam, kochanie. Nie możemy pozwolić naszemu gościowi zostać w tym okropnym brudnym ubraniu! Wybacz kochany, że wczoraj się tym nie zajęłam - Bunny zwróciła się do Vegety, patrzącego na nie kątem oka znad swojego talerza. - Byłam tak zaaferowana lokowaniem reszty naszych gości w ogrodzie zimowym, że zupełnie o tobie zapomniałam! Ale myślę, że jeszcze da się to nadrobić, prawda? - zapytała słodkim głosem.
Z napięciem, ale i lekkim rozbawieniem Bulma czekała na reakcję swojego gościa na zainteresowanie jej matki jego osobą. Bunny miała słabość do jej przyjaciół, zwłaszcza tych przystojniejszych. Łatwo można było przewidzieć, że Vegecie też nie odpuści. Bulma musiała jednak niedługo pomówić o tym z matką. Jakoś nie miała przekonania, że będzie on znosił paplaninę jej z takim samym spokojem jak Goku czy Yamcha, na którym wprost uwieszała się za każdym razem gdy tylko się pojawiał w zasięgu wzroku. Bulma czasem nawet bywała irracjonalnie zazdrosna o uwagę, jaką poświęcał jej matce.
Niezrażona brakiem odpowiedzi z jego strony, Bunny tylko uśmiechnęła się szerzej i postawiła przed nim kolejny zachęcająco wyglądający talerz.
Bulma dokończyła swoją grzankę i wstała od stołu, rzucając tęskne spojrzenie na stojący na kuchennym blacie talerz z naleśnikami. Jednak gryząca ją potrzeba zajrzenia do Nameczan była pilniejsza niż dokończenie śniadania. Naleśniki nie uciekną, pomyślała. Albo i nie, dodała z żalem, zerkając na Vegetę, coraz bardziej zaabsorbowanego pochłanianiem jedzenia ze stołu.
Żegnając się w duchu z naleśnikami, Bulma udała się do ogrodu zimowego, gdzie zgodnie ze słowami jej matki urzędowali Nameczanie.
Umieszczenie ich tam było całkiem dobrym pomysłem. Powietrze pod szklanym dachem było równie ciężkie i wilgotne jak to na Namek, jednak znacznie cieplejsze. Towarzystwo egzotycznych roślin i zwierząt jej rodziców pewnie też nie powinno przeszkadzać jej gościom, w końcu Dende mówił, że chwilowo jego lud zajmował się głównie przywracaniem flory planety do normalności. Na tą myśl serce Bulmy ukuło lekkie żądło żalu: Nameczanie nie mieli już czego przywracać do normalności. Ich planeta niecałe dwadzieścia cztery godziny temu wybuchła, zabierając ze sobą Friezę, i co najbardziej ją bolało, Son Goku. No ale nie było powodu do popadania w rozpacz - za cztery miesiące Smocze Kule odzyskają swoją moc, Nameczanie przywrócą swoją planetę i jeśli wszystko pójdzie dobrze, jej przyjaciele też zostaną wskrzeszeni. Do tego czasu nie powinni grymasić: w końcu gdyby nie ona, nie mieli by się gdzie podziać. A większość Ziemian nie zareagowałaby zbyt przyjaźnie gdyby natknęła się przypadkiem w swoim sąsiedztwie na posiadających czułki zielonych kosmitów.
Gdy dotarła na miejsce, okazało się, że jej przypuszczenia były słuszne - Nameczanie wydawali się czuć komfortowo w nowym środowisku: niektórzy relaksowali się spokojnie leżąc pod drzewami, inni stojąc nad sadzawką pogrążeni byli w konwersacji, najmłodsi gonili się po ścieżkach, śmiejąc się radośnie, zupełnie jakby w ciągu ostatnich kilku dni nie wydarzyło się nic złego. Najwyraźniej nameczańskie dzieci nie różniły się bardzo od ziemskich, nawet w najstraszniejszych okolicznościach nadal potrafiących pozostać beztroskimi.
- Całe szczęście – powiedziała do siebie na głos.
- Nie nazwałbym tego szczęściem - odpowiedział ktoś za nią. Wzdrygnęła się, przestraszona. Tuż za nią stał Piccolo, bezszelestnie materializując się niby z powietrza. Mogła przysiąc, że jeszcze sekundę temu go tu nie było.
- Postanowiłeś zostać tu ze swoimi? - zapytała, przyglądając się Nameczaninowi uważnie. Mimo że pomagał im na Namek i Gohan bez wątpienia żywił do niego głęboką sympatię, to nie potrafiła nie patrzeć na niego bez strachu. Nadal pamiętała, że jego wcześniejsze wcielenie, ojciec czy czym też tam był Piccolo Senior, na ich oczach zabił Krillina i o mało co nie posłał na drugi świat Goku. Co z resztą udało się stojącemu tu przed nią demonowi.
- Nameczanie potrzebują teraz spokoju - powiedział, podążając wzrokiem za bawiącymi się na trawie dziećmi - Już raz prawie stracili swój świat, ale nie byli nigdy pozbawieni nadziei.
- Przecież nadal ją mają. Za jakiś czas przywrócimy planetę i nawet nie poczują, że to nie ta sama co wcześniej.
Piccolo zmierzył ją nieprzyjaznym wzrokiem.
- Nie byłbym taki pewny.
Bulma ze zrozumieniem pokiwała głową. Prawdopodobnie miał rację. Piccolo stał się w pewnym sensie pośrednikiem Nameczan ze światem Ziemian. Choć sam nie był stąd, to wychował się na Ziemi i rozumiał panujące tutaj reguły lepiej niż Nameczanie mogliby się kiedykolwiek nauczyć. Dziwne w jego zachowaniu było to, że mówił o reszcie Nameczan „oni", jakby nie miał z nimi nic wspólnego. Co prawda rzeczywiście „oni" byli spokojnym ludem, a on inkarnacją złej części osobowości Wszechmogącego, ale to nie zmieniało faktu, że pochodzili z tego samego gatunku.
- Zostałem tu ze względu na Vegetę. - Piccolo mocniej zmarszczył i tak już zachmurzone czoło. - Nie wiem czy przyprowadzenie go tu było najrozsądniejszym pomysłem. Nameczanie żywią do niego głęboką urazę i kwestią czasu jest, kiedy dojdzie między nimi do konfliktu.
- Przecież nie mogłam go tam zostawić! - powiedziała, wkładając ręce w kieszenie spodni. - Wyobrażasz sobie piekło, które mógłby zgotować pierwszym napotkanym przez siebie ludziom? Z resztą jakby co, to nas obronisz, prawda?
Piccolo nie zareagował na szeroki uśmiech jaki mu posłała i wrócił do obserwacji dzieci. Bulma podążyła za jego wzrokiem skupionym na Dende i kilku innych dzieciach bawiących się z psami ojca.
- Lepiej żeby się tu nie pokazywał.
- Będę go miała na oku. Nie wiesz czy... - zaczęła, ale zauważyła, że mówi już tylko do powietrza. Piccolo zniknął tak gwałtownie jak się pojawił. Przelotnie mignęła jej tylko biel jego peleryny, znikającej za gąszczem krzewów. Bulma mocno postanowiła sobie nie dziwić się niczemu gdy będzie tu wchodzić. Po aseksualnych zielonych kosmitach zdolnych do stworzenia magicznego smoka można było spodziewać się wszystkiego, a w szczególności po tym konkretnym.
Ta rozmowa o Vegecie przypomniała jej o ubraniach, które mu obiecała. Z ociąganiem opuściła ogród - zawsze lubiła tu przychodzić gdy świat zaczynał jej uciekać spod nóg. Jak na przykład w tej chwili. Jednak teraz, z prawie setką Nameczan wokół nie sądziła, że będzie mogła w spokoju przychodzić tu dla poukładania myśli.
No, ale trzeba było skupić się na swoim zadaniu. Z góry przekreśliła pomysł wykorzystania ubrań Yamchy leżących w szafie w pokoju, który zajmował gdy zostawał u nich na dłużej. Z trudem przez myśl przechodziło jej, że mogłaby oddać je komuś innemu. Rzeczy w pokoju zostały tak, jak sam je zostawił podczas swojego ostatniego pobytu tutaj - Bulma nie ruszyła ani jednej starej gazety leżącej na kupce na stoliku czy nierówno ułożonych na półce płyt CD. Wiedziała, że jej matka co jakiś czas zagląda tam i przeciera kurze, ale nie zauważyła, żeby cokolwiek się zmieniło.
Z resztą pomysł oddania jego ubrań komuś kto przyczynił się do jego śmierci był po prostu obraźliwy. A i tak by nie pasowały.
Najprostszym rozwiązaniem było udanie się do składziku, gdzie trzymali uniformy dla pracowników laboratorium. To było najlepsze rozwiązanie, przynajmniej na tą chwilę - wszystko było lepsze od brudnego, zakrwawionego uniformu.
Kilkanaście minut później, tak jak przypuszczała, znalazła swojego gościa nadal siedzącego przy stole w kuchni, otoczonego stertami pustych talerzy, z jej matką stojącą wciąż przy kuchence, z nieukrywanym zachwytem przyglądającą się okazowi saiyańskiego apetytu. Bulma zaś z ulgą dostrzegła, że nadal zostało kilka naleśników. Prędko chwyciła z suszarki czysty talerz i nałożyła sobie jednego, rozkoszując się unoszącym się od ciepłego jeszcze ciasta aromatem. Rozmazując po wierzchu konfitury zauważyła, że jej gość przygląda się jej dyskretnie. Jego spojrzenie nie było natarczywe, ale wystarczyło, żeby włoski na jej karku zjeżyły się lekko. W końcu odwróciła się w jego stronę i uśmiechnęła się, ale on błyskawicznie wrócił wzrokiem na swój, pusty już talerz.
- Spokojnie, zjem tylko jednego, maksymalnie dwa – zażartowała. – wystarczy jeszcze dla ciebie.
- Już skończyłem. – odparł, odsuwając od siebie talerz i wstając od stołu.
- Och, już pan idzie? A może przygotuję coś jeszcze?
- Nie – odparł szorstko. Wyglądało jakby przebywanie z nimi w jednym pomieszczeniu sprawiało mu fizyczny ból. Albo po prostu się przejadł.
- Wracasz do swojego pokoju? – zapytała Bulma, nalewając sobie soku.
- Tak.
- To dobrze. Zostawiłam tam dla ciebie ubranie na zmianę. Przyjdę za jakiś czas zobaczyć czy wszystko pasuje. Gdybyś jeszcze czegoś potrzebował, proś śmiało – starała się jak mogła, ale serdeczność w jej głosie brzmiała trochę drętwo. Nie mogła nic na to poradzić – nawet gdyby nie próbował (po części ze skutkiem) pozabijać jej przyjaciół, to ten facet po prostu miał w sobie coś odstręczającego.
Vegeta nie zaszczycił ich nawet spojrzeniem, co dopiero podziękowaniem za posiłek i sztywnym krokiem opuścił kuchnię.
- Ojej, jaki to nieśmiały człowiek! Zanim przyszłaś nie powiedział nawet jednego słowa! Poznaliście go na tej planecie, Namek, tak, kiedy szukaliście Smoczych Kul?
- Yhym – potwierdziła powoli Bulma, przeżuwając naleśnika. Ustalili wczoraj z tatą, że na razie nie będą denerwować mamy i mówić jej wszystkiego. Wytłumaczenie jej, że gości pod swoim dachem mordercę ich przyjaciół i kilku tysięcy niewinnych mieszkańców miasta, które on i jego towarzysz zniszczyli zaraz po swoim przybyciu na Ziemię wymagało delikatności i dobrania odpowiednich słów, a wczoraj Bulma nie podołałaby temu zadaniu. Ważne, że tata wszystko wiedział i zgadzał się z nią co do umieszczenia go w ich domu.
- Chyba będziesz musiała zrobić dziś większe zakupy. Myślę, że on z nami trochę zostanie.
- Cudnie! Planowałam na dzisiejszy obiad pieczeń chrzanową ale może nasz gość wolałby coś delikatniejszego, jak sądzisz?
- Nie wiem, chyba jedyne kryterium dotyczące jedzenia którego może go obchodzić to ilość.
- Myślisz? To bardzo dobrze. Brakowało mi gotowania dużych obiadów. Mnie i tatusiowi było tak smutno jadać tylko we dwójkę. Z tęsknotą wspominaliśmy czasy kiedy ty i Yamcha jadaliście z nami posiłki – zawsze był tak wesoło przy stole. W towarzystwie jedzenie zawsze lepiej smakuje. No, ale teraz jesteś znowu w domu, a ten uroczy młody człowiek na pewno jakoś zapełni miejsce po... Och kochanie, wiesz, że nie to chciałam powiedzieć! – wykrzyknęła Bunny, widząc jak nagle zmieniła się twarz jej córki. – Chodziło mi tylko o to, że brakowało mam towarzystwa młodych ludzi w domu! Przecież wiesz jak bardzo tęsknimy za Yamchą i że nikt nie może zastąpić…
- W porządku, mamo. Nie przejmuj się. Po prostu to wciąż boli.
- Wiem, kochanie, wiem. – powiedziała matka, stając za krzesłem i kładąc ręce na jej ramionach. - Ale już teraz może być tylko lepiej. Będzie lepiej. Ci mili zieloni ludzie podzielą się z tobą życzeniami i Yamcha wróci do nas, zdrów i cały.
Bulma zdobyła się na uśmiech i poklepała dłoń matki.
- Zobaczę co u Vegety.
Przydzielono mu pokój na pierwszym piętrze, tuż przy samych schodach. To była jedna z wielu nieużywanych w ich domu sypialni, pomalowana na neutralny szaroniebieski kolor, z osobną łazienką i oknem wychodzącym na wschód. Pokój znajdował się dość daleko od sypialni jej i rodziców, ale wystarczająco blisko, by mieli go na oku.
Bulma zapukała do drzwi, ale gdy po dłuższej chwili nie otrzymała żadnej odpowiedzi, ostrożnie je otworzyła i zajrzała do środka. Zastała go siedzącego na łóżku, wiążącego buty. Na jego śniadej twarzy malowała się irytacja i to samo napięcie jak wcześniej, ale teraz, w szarej bluzie z emblematem Korporacji Kapsuły i białych, luźnych spodniach nie wyglądał już tak groźnie i obco.
Powoli weszła do środka i cicho zamknęła za sobą drzwi.
- Widzę, że wszystko pasuje. To dobrze. Mam już wieloletnią wprawę w dobieraniu ubrań na oko - powiedziała, myśląc o awersji jej ojca do centrów handlowych i setkach prób wyciągnięcia swojego chłopaka na zakupy.
Nic nie odpowiedział, skupiając całą swoją uwagę na sznurówkach. Wnioskując z nieporadnego sposobu w jaki je wiązał, najwyraźniej nigdy przedtem nie miał z nimi do czynienia. Korciło ją, żeby zaproponować mu pomoc przy zawiązaniu ich, ale miała nieodparte wrażenie, że facet jego typu prędzej dałby sobie uciąć ręce niż pozwolić sobie pomóc.
Bujając się na piętach czekała, aż skończy i zwróci na nią uwagę, rozejrzała się po pokoju. Łóżko było idealnie zasłane i nie widziała nigdzie jego brudnego ubrania – pewnie zostało w łazience. Czyli przynajmniej nie będzie musiała po nim sprzątać.
Vegeta dał sobie w końcu spokój ze sznurowadłami – związał je na supeł, a luźne końcówki wcisnął do środka butów. Usiadł na brzegu łóżka, oparł łokcie na szeroko rozstawionych nogach i wbił przenikliwe spojrzenie swoich ciemnych oczu w Bulmę, przez której głowę przemknęła myśl, że od dzisiaj będzie zamykać drzwi swojej sypialni na klucz. Tak na wszelki wypadek. Nie żeby to mogło go powstrzymać przed... No właśnie, przed czym?
- No i jak ci się podoba na Ziemi? - zapytała nienaturalnie wesołym głosem.
- Daruj sobie.
- Słucham?
- Daruj sobie. Nie potrzebuję twojej kurtuazyjnej gadki. Mam zamiar zostać tu tylko do momentu, gdy przywrócicie do życia Kakarota.
- Dla twojej wiadomości, ten „moment" to jeszcze 130 dni, więc radzę ci się zacząć przyzwyczajać do Ziemi i naszych zwyczajów. - odparła ostrym tonem. Wiedziała, że nie będzie z nim łatwo, ale nie spodziewała się takiej wrogości. - A to nie była kurtuazyjna gadka. Pytam serio. Jesteś moim gościem, a ziemskie zwyczaje każą być uprzejmym i pomocnym dla ludzi, których u siebie gościmy.
- Jeśli chcesz być taka pomocna, to powiedz mi lepiej gdzie mogę znaleźć twojego ojca. Chciałbym porozmawiać z nim o tym statku kosmicznym, który stoi na zewnątrz.
Na końcu języka miała już ciętą ripostę, ale powstrzymała się. Był zbyt silny, zbyt niebezpieczny i zdecydowanie zbyt obcy by wdawać się w nim w kłótnię. Poza tym, nie miała zamiaru psuć sobie swojego pierwszego dnia w domu. Jeśli nie chciał z nią rozmawiać, to nie będzie naciskać. Aż tak jej nie zależy.
- Wyjdź kuchennymi drzwiami i idź prosto ścieżką. Powinieneś go znaleźć w ostatnim budynku po prawej.
Vegeta bez słowa wstał z łóżka i wyminął ją jak powietrze.
- Dziękuję było by miłe! - krzyknęła, dopiero gdy wybrzmiał już odgłos trzaskających drzwi.
