- Selen Howard! Proszę udać się do prezydenta.
- Selen Howard prezydent wyczekuje panienki w samochodzie.
- Selen Howard! Nie będę powtarzał sto razy!
Dźwięk megafonu dochodził do mnie nieco niewyraźnie. Otarłam łzy brudnym rękawem i dałam krok do przodu. Nie byłam obecna. Coś we mnie umarło. Jakaś część mnie właśnie pożegnała się z życiem więc trudno mi było reagować na odgłosy próbujące dobić się do moich myśli. Głos wzywał mnie do lipnej limuzyny. Wiedziałam, że prędzej czy później muszę przejść przez taką chwilę. Poczułam mocne szarpnięcie za rękę. Odwróciłam się i spojrzałam na moją przyjaciółkę, która również miała łzy na policzkach.
- Co chcesz zrobić? - zapytała retorycznie. Przecież wiedziała.
- Wiesz. Jeśli tam do nich nie pójdę, oni i tak będą mnie ścigać. To tylko kwestia czasu - tym argumentem nasza rozmowa się zakończyła. Położyłam nóż i pistolet Optimusa na trawie. Ruszyłam w stronę radiowozów. Przyśpieszyłam kroku i wkrótce znalazłam się przy aucie. Jeden z policjantów wepchał mnie na tylne siedzenie. Naprzeciwko mnie siedział prezydent wraz z ochroniarzem. Wow. Czułam się jakbym była jakąś niebezpieczną jednostką. Przewróciłam oczami i oparłam się o siedzenie. Zamknęłam oczy by na chwile odpocząć. Nie zauważyłam jak szybko udało mi się zasnąć.
Nic konkretnego mi się nie śniło. Wszystko było trochę zamazane. Nic nie znaczące obrazki przewijały się przed moimi oczami do czasu aż musiałam otworzyć powieki. Znalazłam się w gabinecie. Przez chwile poczułam się niczym na krzesełku u dyrektora. Gabinet ze skórzanym fotelem, a przed nim biurko pod kolor. A na biurku jak to zawsze sterta dokumentów, puszka z długopisami w różnych kolorach. Dominował kolor czarny i niebieski. Znalazł się tam też czerwony, zielony i pióro. Ściany były koloru beżowego co nie dodawało uroku całemu pokoju. Leżałam na kanapie oddalonej o dwa metry od biurka. Miała podobny kolor co fotel. Byłam obolała, ale chociaż udało mi się pospać. Drzwi od pokoju uchyliły się z dobrze znanym mi zgrzytem, a w przejściu ukazał się prezydent. Uśmiechnął się łaskawie i powiedział coś do osób zapewne stojących za nim. Mężczyzna usiadł na swoim fotelu i przywołał mnie do siebie. Wstałam niechętnie z miękkiej kanapy i podeszłam do prezydenta. Nakazał mi usiąść na krześle naprzeciwko. Zrobiłam to niepewnie. Chciało mi się siku i byłam umorusana błotem więc dobrze byłoby skorzystać z prysznica. Niestety te dwie czynności to odległe marzenia. Facet w garniturze, który wszedł do gabinetu trzymał dwa kubki z których unosiła się para. Poczułam woń malin i od razu do ust napłynęła mi ślina. Mężczyzna, który położył na biurku przed nami kubki z herbatą miał gęste wąsy. Wyglądał na trzydziestolatka, ale robił się na jakiegoś starucha. Czy on siebie widział ? Nie mówiłam mu tego na głos. Nie wypada. Prezydent podziękował mu i odprowadził go wzrokiem do wyjścia. Po chwili wyjął paczkę z cygaro. Pokręciłam się chwilę na krześle i po chwili spojrzałam prezydentowi w oczy. To milczenie stawało się okropnie irytujące. Na szczęście za chwile zostało zastąpione dialogiem.
- Selen Howard - westchnął patrząc raz to na mnie raz na jakiś punkt w pokoju.
- To ja - odparłam nie wiedząc za bardzo jak skomentować jego wypowiedź.
- Ostatnio w naszym mieście dzieje się dużo dziwnych rzeczy. A ty jesteś w to zamieszana. Potrzeba nam wyjaśnień. I po to tutaj jesteś. No więc słucham.
- Nie wiem co chce pan wiedzieć.
- Najlepiej wszystko. Dlaczego roboty wybrały sobie miejsce do walk akurat na naszej planecie?
- Może najpierw zacznę od tego kim oni w ogóle są?
- Bardzo proszę.
No więc opowiedziałam mu o wszystkim. Co miałam zrobić? Już po wszystkim, nie ważne co powiem skoro nie wrócą. Zaczęłam od tego jak ich spotkałam, potem o opowieści moich przyjaciół, o decepticonach, o sytuacji ich planety - Cybertronu. Starałam się wytłumaczyć mu, że autoboty, z którymi się zadaję są po naszej stronie i nie mają na celu nas skrzywdzić. Ukrywaliśmy się w lesie, bo nie chcieliśmy by nasza tajemnica wyszła na jaw. Zwalczaliśmy złą działalność decepticonów. Prezydent potakiwał coraz bardziej zaskoczony opowieściami. Pewnie uznałby to za bzdury, gdyby sam nie był świadkiem jednego ze zdarzeń.
- Rozumiem. Ale mówisz, że odeszli. Nie wrócą już?
- Ich szef zakazał powrotu. Prawdopodobnie już ich tu nie zobaczymy.
- A więc wszystko już wróci do poprzedniego stanu?
- Tego nie powiedziałam.
- Ale przed chwilą mówiłaś ,że ich już nie zobaczymy.
- Tak. Autobotów nie. Decepticony mogą wrócić w każdej chwili. Oni nie odejdą za autobotami bo nie mają na celu ich lecz ziemię.
- To nie wydobyli całego energonu z tych kopalni i rzek? - zapytał popijając herbatę. Ja również upiłam łyk. Cudownie było mieć coś mokrego w ustach. Od razu czuło się lepiej.
- Większość energonu została wydobyta przez nas. Ale nie w tym rzecz. Szukanie energonu po ziemi to jedynie początek tego co zamierzają.
- A więc słucham?
- Zamierzają wysadzić ziemię. Jakkolwiek to brzmi to właśnie ich cel. Mają do tego specjalną maszynę, którą mają zamiar zamienić ziemię w pył i oczywiście energon.
- Bez autobotów nie damy rady - stwierdził.
- Wiem.
- To trzeba jakoś ich wezwać.
- Nie rozumie pan, że to już nie jest wykonalne?
- Dla ciebie? Tak jak mi opowiadałaś walczyłaś z decepticonem większym od siebie. Jak on miał?
- Bonecrusher.
- Tak. Właśnie. Dodatkowo wraz z dwójką przyjaciół stawiliście czoło armii jakichś zombie z innej planety. Przyjaźnisz się z robotami. Na prawdę uważasz, że jest coś co może być dla ciebie niewykonalne?
- Niezła gadka. Nawet wiarygodna.
- Trzeba przyzwać tu autoboty, ale nie mam pomysłu jak. Musimy rozważyć wszelkie warianty i wybrać najlepsze.
- Albo ... - zamyśliłam się na chwile. Na serio, Selen? Będziesz aż tak głupia i nierozważna by zrobić coś takiego?Czasem nie ma wyjścia. - Przyzwiemy kogoś innego - stwierdziłam.
- Nie masz chyba na myśli...
- Decepticony chcą nie tylko energonu. All Spark także jest im potrzebny. A mam go ja. Może uda mi się ich zwabić.
- Ale co to da? Jedynie narazisz się na śmierć.
- Może dać naprawdę wiele. Decepticony mogą mnie porwać na Cybertron, a wtedy mogę skontaktować się z autobotami. To jedyne wyjście.
- Myślisz, że autoboty zgodzą się wrócić na ziemię? -zapytał.
- Oby - westchnęłam i dopiłam resztę herbaty. Prezydent kazał zawieźć mnie do domu jednemu z ochroniarzy.
Przy wejściu do siedziby rządu stał mój wujek i Arsen. Przytuliłam ich i gestem stwierdziłam, że wszystko ok. Nie wiem czy tak faktycznie było. Wcale tego nie czułam. Wszystko się pomału waliło. Zyskaliśmy przyjaciół, potem ich straciliśmy. Ziemi groziło niebezpieczeństwo, a naszą ostatnią deską ratunku była pomoc decepticonów w dojściu do autobotów. Igranie z ogniem. Wsiedliśmy do radiowozu i odjechaliśmy. W środku pachniało porzeczkami. Był to przyjemny zapach. Była szósta rano. Sporo czasu musiałam spać u prezydenta. Lub nie. Może to walka zajęła nam tyle czasu? Przymknęłam oczy, po chwili zwróciłam je na kierownice wozu. Widniał na niej znaczek decepticona. Ten widok niemal wbił mnie w fotel. Starałam się nie robić nic nienaturalnego. Myśli jednak nie dawały mi spokoju. Kierowca wyglądał znajomo. Miał okulary więc zakrywały najważniejszą część twarzy- oczy. Policjant wyglądał na maksymalnie dwadzieścia parę lat. Czarne, zmierzwione włosy. Bardzo znajomy. Czułam na sobie jego wzrok co bardzo mnie krępowało. Skąd ja go znam? No skąd? Już wiem! Natknęłam się na niego w parku. Skonfiskował mój łuk, który zrobił mi Jazz. Zbieg okoliczności? Sama nie wiem. Za dużo myśli wdzierało się na raz do mojej głowy. Nic z tego nie wychodziło oprócz wielkiego galimatiasu. Wzrok skierowałam na szybę. A właściwie na przestrzeń, która była za nią. Nasz dom. Wysiedliśmy pospiesznie i radiowóz odjechał. Przez chwilę patrzyliśmy jak okropnie wygląda las i droga wiodąca do niego. Większość była spalona. Ogień był ugaszony, a to co po nim zostało to zwęglone resztki drzew i krzaków. Wydałam z siebie szloch żałości. Przed domem stała moja mama, rodzice Arsen i kilku sąsiadów rozmawiających ze sobą o zaistniałej sytuacji. Moja rodzicielka uścisnęła mnie i mojego wujka. Arsen zniknęła w objęciu rodziny. Weszliśmy do domu w milczeniu. Zaklepałam łazienkę. Załatwiłam ciążącą mi potrzebę oddania moczu, a po chwili weszłam pod upragniony prysznic.
