Poprawioną wersję zawdzięczamy cudownej McDanno_Rulz
Steve bardzo nie lubi być skrępowany, ale to nic nienormalnego. Zresztą przeważnie, kiedy w końcu udaje mu się jakoś dostać w pobliże Wo Fata, dostaje w głowę, a potem ląduje w jakiejś piwnicy. Tym razem jest niemal pewien, że to nie Kambodża i to jest dobry znak.
Nie jest sam. Orientuje się bardzo szybko, bo ktoś porusza się po drugiej stronie niewielkiego pomieszczenia. Nie widzi prawie niczego w ciemności, ale wie, że jego oczy prędko się przyzwyczają. Gdy tylko ten cholerny ból głowy minie.
Nie wie, w jakim języku się odezwać, ponieważ jest jeńcem Wo Fata, więc zaczyna od mandaryńskiego.
- Kurwa – słyszy po drugiej stronie całkiem wyraźne, soczyste i przede wszystkim w czystej angielszczyźnie.
Akcent nie jest hawajski, ale to najmniejsze zmartwienie.
- Czy żaden z was nie mówi po normalnemu? – jęczy facet.
- Mówi – odpowiada mu Steve i jego język jest dziwnie opuchły.
Musiał go przygryźć, gdy upadał, ale to drobny szczegół. Jego ramiona są napięte do granic możliwości i wie, że jego ręce długo nie wytrzymają w tej pozycji. Z naciągniętymi mięśniami nie będzie mógł walczyć a tamci chyba na to liczą.
- O dzięki, kurwa, Chryste – mruczy facet. – Jesteś jakimś bandziorem, który podpadł? – pyta podejrzliwie niemal natychmiast.
Steve zaczyna dostrzegać go nawet pomimo ciemności. Facet ma dość jasne włosy i jest tak niski, że to nie pozostawia wiele wątpliwości.
- Komandor porucznik Steve McGarrett – przedstawia się, ponieważ chyba trochę tutaj posiedzą.
Z drugiego końca pomieszczenia odpowiada mu cisza. Czuje, że facet się na niego gapi i może sobie wyobrazić rozchylone z zaskoczenia usta.
- Detektyw Danny Williams – odpowiada tamten. – Ktoś wie, że tutaj jesteś? – pyta i w jego głosie słychać nadzieję.
- Nie – przyznaje Steve, ponieważ chociaż Cath wie, że ruszył za Wo Fatem, ten świetnie zaciera ślady. – Co glina robi w takim miejscu jak to? – pyta, ponieważ nie jest w stanie połączyć faktów.
Policja była zawsze o wiele poniżej możliwości Wo Fata. CIA, FBI i inne służby wywiadowcze, ale gliny to nie była ta liga. I może coś w jego głosie zdradza jego myśli, bo czuje stamtąd bijącą irytację.
- Dupek – warczy Danny. – Panie Bond, nie chcę ci nic mówić, żołnierzyku, ale też jesteś przykuty do ściany – zauważa Williams i to trochę wredne z jego strony.
Steve jest jednak pod wrażeniem tego, że omega nie cofa się nawet o krok przed rzuceniem mu choćby słownego wyzwania. Nie słyszy też strachu w głosie faceta, co jest przyjemną odmianą.
- Co tutaj robisz? – pyta jeszcze raz, ponieważ marnują tylko czas.
- Śledztwo w sprawie handlu żywym towarem – odpowiada tamten, brzmiąc na zirytowanego.
- Jak długo je prowadzisz? – interesuje się, bo może ktoś na posterunku doda dwa do dwóch i przynajmniej zawiadomią Marynarkę Wojenną.
Jeśli nazwisko Wo Fata wypłynie, Cath na pewno sprawdzi i dowie się, że zaginął im detektyw. Nie pokłada całej nadziei w Rollins, ale ta perspektywa jest miła, gdy jeszcze nie ma własnego planu, nad którym zresztą pracuje.
- Jestem przynętą – syczy Danny przez zęby.
Steve ma ochotę parsknąć, bo mężczyzna jest tak wściekły, że niemal czuje to każdym porem swojej skóry.
- Co tam szepczesz? – pyta i sam nie wie, dlaczego go drażni.
Obaj są przypięci do pieprzonej ściany grubym łańcuchem i to nie pora na żarty, ale w Dannym jest coś takiego, że nie umie odpuścić.
- Chryste, jakim ty jesteś dupkiem – prycha Williams. – To cecha genetyczna alf, czy kwestia wychowania? – rzuca i nie robi nawet krótkiej przerwy na oddech. – Gdyby to ode mnie zależało, na tym miejscu byłby kolejny tłuk w twoim typie. Przerośnięty alfa z mózgiem jak orzeszek. To było moje śledztwo, ja do tego doszedłem i ja znalazłem tych palantów. Natomiast bezmózgie, przerośnięte, tępe typy, takie jak ty, wpakowały mnie w tę sytuację – informuje Steve'a i Steve jest pod wrażeniem, bo jeszcze nie widział, aby ktoś nie ze służb specjalnych mówił tak długo bez nabierania powietrza.
To się może przydać, gdy spróbują ich utopić w oceanie.
- Nie wiedziałem, że Wo Fat zajmuje się handlem omegami – stwierdza, ponieważ powinien coś powiedzieć, a w ten sposób dodatkowo irytuje Danny'ego.
- Neandertalczyk – prycha tamten. – Co robił żołnierzyk, polując na Wo Fata? – odbija piłeczkę.
Steve przez chwilę zastanawia się, czy powinien odpowiedzieć, ale w zasadzie nie ma nic do stracenia.
- Zabił moją matkę i ojca – przyznaje. – I jestem SEAL – poprawia go. – Marynarka.
- Świetnie, prywatna wycieczka – wzdycha Danny. – Czyli nikt nie wie, że tutaj jesteś? – upewnia się.
- Jeśli ktoś z twojego posterunku zacznie szukać informacji o Wo Fatcie, moja koleżanka na pewno się o tym dowie – pociesza go, ponieważ cholerny instynkt podpowiada mu jednak, że powinien zająć się kimś słabszym.
Fakt, że oprócz tego jest unieruchomiony, nie pomaga i czuje, jak jego mięśnie napinają się mimowolnie.
- Też zabrali ci buty? – pyta Danny nagle.
Steve przełyka ciężko, ponieważ to oznacza, że nie tylko przetrzymują omegę, ale zamierzają go również torturować. Nie chce się zastanawiać, co zrobią tamtemu mężczyźnie, ale podejrzewa, że to nie będzie nic przyjemnego. Nie chce też straszyć kogoś, kto zapewne nigdy nie miał do czynienia z takimi bandziorami, nie wspomina więc, że Danny powinien się rozluźnić i zrobić wszystko, co mu każą. Może w ten sposób Danny'emu byłoby łatwiej, chociaż Steve w to wątpi. Widział już obojętne twarze omeg, które zostały odbite z rąk Wo Fata. Ludzi martwych od środka, którzy zapewne woleliby śmierć niż ratunek.
Nie chce myśleć o tym, jak Danny zacznie się zachowywać już za kilkanaście godzin. Spodziewa się, że omega nie będzie łatwy do złamania, ale to uczyni całą sytuację tym słodszą dla ludzi, którzy się nim zajmą. Steve może z góry założyć, że nie chcą od Williamsa informacji. Na pewno ktoś na posterunku był przekupiony i Danny zapewne wpadł w zasadzkę, która była zastawiona na długo przed tym, zanim zaplanowano akcję.
Chcą zrobić z niego przykład i może powinien powiedzieć o tym facetowi, ale nie wie, czy potrafi.
- Miałem odebrać Grace ze szkoły – wzdycha nagle omega.
- Grace? – pyta Steve niepewnie.
- Moją córkę. Jeśli się wydostaniesz, a pewnie masz szanse o wiele większe niż ja, panie SEAL, powiedz jej, że Danno ją kocha – prosi go nagle Williams i robi się jeszcze gorzej, bo facet ma dziecko.
I Steve nigdy nie pojmie, dlaczego alfy pozwalają swoim omegom na tak niebezpieczną pracę. Nie chce zastanawiać się, czy Grace ma też tak jasne włosy jak jej ojciec, ale to prawie niemożliwe. I kiedy w zamku zgrzyta klucz, o wiele wcześniej niż przypuszczał, w jego piersi narasta panika.
- Hej! – wrzeszczy do wchodzącego, żeby zwrócić na siebie jego uwagę, ale facet go ignoruje.
Musi być środek nocy i gdziekolwiek ich trzymają, pozostały same straże. Gdyby mężczyzna podszedł do niego, załatwiłby go i może jakoś uciekliby, ale to omega jest jego celem. I pewnie dupek rankiem za to odpokutuje. Steve czuje, że Wo Fat chciał Danny'ego dla siebie. Nic dziwnego, Williams nie wygląda na tutejszego.
- Spadaj, śmierdzielu – prycha omega, chyba nadal nieświadom niczego, ale w powietrzu czuć zapach strachu.
Steve widzi teraz o wiele więcej. Danny ma na sobie jakąś śmiesznie jasną koszulę, co na Hawajach jest zbrodnią. Dostrzega chyba nawet krawat, który jest przewieszony przez jego ramię, co pewnie jest pozostałością po walce, którą stoczył omega.
Ich strażnik zachodzi Danny'ego od tyłu i Williams zamiera, aż nagle do niego dociera co się dzieje i Steve nie wie, czy nie zamknąć oczu. Jakoś słowa 'spokojnie, nic się nie stanie' zamierają mu w ustach. Normalnie próbowałby okłamać współwięźnia, ale Danny jest o wiele za mądry na takie rzeczy. Williams próbuje się odsunąć, ale łańcuchy nie dają mu zbyt wiele swobody. Steve nie słyszy, co mruczy ich strażnik, ale to chyba i tak nie jest narzecze, które zna. Nie wie, skąd Wo Fat wziął tych ludzi.
Dłonie faceta nagle lądują na kroczu Danny'ego i Williams szarpie się bezskutecznie, co tylko nakręca tamtego alfę. I Steve pewnie powinien się wstydzić za przedstawiciela swojego gatunku.
- Hej! – protestuje omega, ale może wierzgać, ile chce.
I wtedy dzieje się coś całkiem nieoczekiwanego. Danny podciąga się na łańcuchu z taką szybkością, że gdyby Steve nie widział tego na własne oczy, nie uwierzyłby. Ich strażnik też jest w szoku i nie zdąża zareagować, gdy zostaje mocno kopnięty w twarz. Uderzenie posyła go na ścianę, nieprzytomnego, a Williams mruczy przekleństwa pod nosem.
- Danny? – pyta niepewnie Steve.
- Moment, pracuję nad kluczami – odpowiada omega i jest tak dziwnie skupiony, spokojny, że do Steve'a dociera, iż jego wcześniejsze zachowanie musiało być grą, która miała pokazać jak bardzo był bezbronny.
Słychać kolejne przekleństwa i Danny unosi się ponownie, podciągając się na łańcuchu. Kilka zgrzytów później jest wolny.
- Chryste – wyrywa się mężczyźnie, gdy idzie w jego kierunku. – Jeśli nie jesteś tym, za kogo się podajesz, bądź pewien, że cię zabiję – ostrzega lojalnie, zanim podchodzi do niego bliżej. – Ile ty masz wzrostu? – dodaje jeszcze i Steve zdaje sobie nagle sprawę, że z tak wyciągniętymi rękami zapewne to dobrze ponad dwa metry.
Omega jest tak niski, że potrzebowałby krzesła.
- Dobra, nie będziemy o tym nigdy mówić – szepcze Danny i Steve pojęcia nie ma, jak facet może w takim momencie cały czas gadać.
Warta może nadejść w każdym momencie i nakryć ich na próbie ucieczki, a Williamsowi nie zamykają się usta. I Steve nawet chce spytać, o czym nie będą rozmawiali, gdy facet nagle zarzuca mu ramiona na szyję, obwija nogi wokół jego bioder i przytrzymuje się, żeby dosięgnąć jego łańcucha. Sprawia mu to trochę bólu, bo to dodatkowe obciążenie dla jego ramion, ale to tylko kilka sekund i lądują na ziemi. Rozmasowuje instynktownie nadgarstki i sprawdza na ile jest w stanie się ruszać, a także ranę na głowie. Zaschnięta krew jest dobrym sygnałem. Podchodzi do leżącego ciała i skręca alfie kark, a Williams wzdryga się na sam dźwięk.
- Umiesz strzelać? – pyta, ponieważ strażnik ma dwa pistolety, a przyda im się każda para rąk.
- Mam nadzieję, że to stwierdzenie – warczy omega, zabierając mu broń i sprawdzając magazynek.
Facet podwija rękawy, jakby przygotowywał się do walki w ręcz, co jest śmieszne, bo wygląda przy tym cholernie godnie, a jego koszula jest umorusana w błocie i na pewno pękła w szwach. Steve wcale nie jest w lepszym stanie, ale ostatnie czym by się przejmował to moda.
- Pójdę przodem – decyduje.
- Nie strzelamy, dopóki to możliwe – dodaje Williams, pojmując w lot, że skręcenie komuś karku będzie najcichszym wyjściem z sytuacji.
- Poradzisz sobie? – pyta, ponieważ trochę jest dupkiem.
- Uderzę cię, gdy stąd wyjdziemy – obiecuje mu Williams.
ooo
Wo Fat i jego bunkry to temat do całkiem nowej dyskusji. Teraz przynajmniej są w jednej z dżungli na Oahu. Steve poznaje roślinność i chociaż Danny mu zapewne nie wierzy – tak, flora oraz fauna poszczególnych wysp jednak się od siebie różnią. Na Jamajce mają większe pająki.
Kiedy wstaje słońce, są już tak daleko, że zaczyna się czuć bezpiecznie. Jego stopy pieką, ponieważ nie jest przyzwyczajony do chodzenia boso, ale Danny narzeka za nich obu, więc sam milczy. Jeszcze nigdy nie udało mu się uciec z kimś na doczepkę. A najdziwniejsze jest to, że Williams uratował mu życie, co jest dla niego całkiem nowym doświadczeniem. Cath zapewne miała go wyśmiać i już nie mógł się tego doczekać.
- Nie jesteś stąd – stwierdza, ponieważ Danny gadał od dobrej półgodziny, jak to nienawidzi Hawajów.
- Poważnie, Sherlocku? – prycha omega.
- Nie wiem, jak może ci się tutaj nie podobać… - zaczyna Steve, a Danny zerka na swoją potarganą koszulę, która jest poplamiona warstwą potu i krwi.
No dobra, może nie do końca to przemyślał. Hawaje bez Wo Fata wyglądałyby o wiele lepiej.
- Dawno się przeniosłeś? – pyta, ponieważ jeśli Danny znowu zacznie ujadać, pęknie mu głowa.
Migrena po uderzeniu w głowę wróciła z całą siłą. Nie wie, jak wiele mają jeszcze do przejścia, a musi być czujny. Nie mają dużych zwierząt na wyspie, ale Wo Fat mógł wysłać za nimi pościg. Danny nie najgorzej radził sobie z walką wręcz, ale nie wiedział, jak wiele wytrzyma omega. Marsz przez dżunglę mógł być wszystkim, na co dzisiaj było go stać. A Steve nie chciał zostawiać go w tyle.
- Pół roku temu – odpowiada Danny spokojnie. – Ale Grace uwielbia plażę, więc uznajmy, że udaję, że jest znośnie, więc nie przekonuj mnie, że to raj na ziemi i bla bla bla… - mówi i rusza dłonią w charakterystyczny sposób, łącząc palce z kciukiem, jakby to był dziób kaczki.
Znowu wspomina o swojej córce i Steve cholernie bardzo chce spytać o jego alfę. Są jednak razem w chrzanionej dżungli, a ktoś chciał zgwałcić omegę osiem godzin temu, więc nie chce, żeby to wyglądało, jakby się narzucał. A w zasadzie nie miałby nic przeciwko zaproszeniu Danny'ego na piwo. Albo dwa.
- I ta pizza z ananasem to herezja – dodaje Williams z pewnością w głosie.
- To jest wynalazek tutejszej ludności, błogosławieństwo bogów – mówi i trochę bredzi, ale nie wie, która to godzina nad ranem.
Danny patrzy na niego tak, jakby nie wierzył w ani jedno jego słowo.
- Steven – mówi Williams, podkreślając jego imię w tak charakterystyczny sposób, że coś się w nim skręca.
- Ani słowa, wyprowadzę nas z dżungli, więc twoja córka i twój alfa powinni być szczęśliwi – rzuca i jest pieprzonym mistrzem, ponieważ brzmi jak bohater, gdy tak naprawdę łowi informacje jak cholerny szczeniak, którym nie jest.
Danny unosi brew, a potem jego twarz wydłuża się, co jest pewnym osiągnięciem, ponieważ omega ma naprawdę sporą głowę.
- Mój alfa… - mówi powoli Williams. – Jestem po rozwodzie – dodaje ostrożnie, ale między jego brwiami pojawia się zmarszczka, która wcale nie podoba się Steve'owi. – Czy nawiązujesz do tego, o czym mieliśmy nie mówić? Łamiesz pakt dżentelmenów, Steven – warczy Williams. – Nie jestem omegą – informuje go nagle i Steve jest tak zaskoczony, że się potyka.
Danny zatrzymuje się i patrzy na niego zirytowany.
- Blond włoski i od razu wszyscy lecicie – warczy dalej wściekły Williams. – No wybacz mi, że jestem ładny, ale w zasadzie pieprzy mnie orientacja. Mógłbym być pieprzonym alfą, a mój wygląd nie ma znaczenia. Skopałem mu tyłek, Steven. Uratowałem twoją dupę, panie SEAL – dodaje i Steve nie bardzo wie, co powiedzieć.
- Jesteś alfą? – wyrywa mu się.
A Danny patrzy na niego zirytowany i po prostu coś pomiędzy nimi ginie. Czuł nić, która pozwalała im się porozumieć i ona nagle zniknęła, co wcale mu nie odpowiada. Wie, że Williams jest na niego wściekły, ale nie zna dokładnie powodu.
- Chodzi o tamtego strażnika? – pyta, kiedy wznawiają marsz.
- O którym nie rozmawiamy – przypomina mu Danny. – I nie – dodaje. – Nie jestem chrzanionym omegą, żołnierzyku.
- Marynarzu – poprawia go Steve.
Danny unosi brew i jego mina mówi jasno, że wie dokładnie, co powiedział. I że nie przestanie.
Steve nie zamierza przepraszać za pomyłkę, bo faktem jest, że owszem, Williams ma w sobie coś delikatnego. Może to jego niebieskie oczy albo właśnie blond włosy. Steve podejrzewa, że wrodzone gadulstwo, gestykulacja i niski wzrost budują całe mylne wrażenie. I zaczyna się zastanawiać, jak wiele osób uderzało do Danny'ego, gdy pojawił się na Hawajach.
- Wystawili cię, bo na posterunku nikt ci nie uwierzył, że nie jesteś omegą – odgaduje, ponieważ zna i takich dupków.
Danny patrzy na niego ponuro i chyba czeka na puentę.
- Moje szczęście – stwierdza zatem i wzrusza ramionami. – Kto inny by nas stamtąd wydostał? – pyta retorycznie i coś prześlizguje się po twarzy Williamsa.
To jeszcze nie do końca wybaczenie, ale pewnego rodzaju akceptacja.
ooo
Trochę zabawnie jest obserwować, jak Danny dopada do pierwszego radiowozu, który stoi na parkingu i wyciąga stamtąd gliniarza, a potem siada na jego miejscu i melduje się swojemu przełożonemu. Dodaje coś o nadprogramowym świadku i Steve wie, że pewnie zostanie przesłuchany. Gliniarz patrzy na nich w czystym szoku, ponieważ obaj są boso i, ponieważ nie mieli gdzie schować broni, trzymają ją w ręku.
- Jedziemy do szpitala i daj mi swój telefon – mówi jeszcze Danny do mężczyzny i ten nawet nie protestuje.
Steve nie bardzo chce siadać z tyłu w zakratowanej części, więc wpychają tam policjanta, a sam siada za kierownicą, chociaż prowadzenie boso nie jest najwygodniejsze. Danny wykonuje dokładnie jeden telefon – do córki – i przez kilka długich minut uspokaja ją, a potem na krótką chwilę jego ton twardnieje, gdy mówi:
- Jestem cały, Rachel. Będziemy w szpitalu. Gdybyś mogła ją tam przywieźć - urywa sugestywnie Williams.
A potem patrzy na niego i Steve kieruje całą swoją uwagę na drogę. Gliniarz z tyłu chyba się w końcu orientuje, że zabrali mu samochód, bo patrzy na Steve'a mocno zaskoczony. A potem zerka na Danny'ego i na jego twarzy pojawia się krzywy uśmieszek.
- To ty jesteś tym zaginionym omegą – mówi facet i coś nieprzyjemnego przebiega po twarzy Williamsa.
- Nie jest omegą, pacanie, i zwracaj się z szacunkiem do przełożonego – odpowiada Steve. – Pozwoliłeś odebrać sobie samochód dwójce uzbrojonych ludzi, którzy nie mieli przy sobie dowodów. Świetna robota, detektywie – dodaje, ponieważ jest dupkiem, a tymczasowo nie może powkurzać Danny'ego, bo Williams nadal jest na niego zły.
I nie odpowiedział mu na najbardziej nurtujące pytanie.
Zerka jeszcze raz na Danny'ego, ale ten siedzi spięty na siedzeniu pasażera i patrzy w dal, jakby usilnie się nad czymś zastanawiał.
- Jesteśmy cali i zdrowi, Danno – mówi i nie wie właściwie, skąd mu się to wzięło, a potem powraca do niego nieprzyjemne wspomnienie z piwnicy.
Williams spina się i patrzy na niego z dość trudną do opisania emocją.
- Nie nazywaj mnie tak, do tego ma prawo tylko moja córka – mówi Danny, ale w jego głosie jest pewna miękkość, która akurat Steve'owi się podoba.
To ona znajdowała się tam wcześniej. To dzięki niej nawiązali to połączenie i z niego nie zrezygnuje, bo Danny jest najbardziej niesamowitym facetem, jakiego poznał i fakt, że facet nie jest omegą, w niczym mu nie przeszkadza.
- Jak wolisz, Danno – mruczy pod nosem i Williams marszczy brwi.
- Tego cię nauczyli w armii, Steven? – odpyskowuje Danny, a on nie może powstrzymać uśmiechu.
- Jestem SEAL, Danno – przypomina mu i widzi, że policjant na tylnym siedzeniu przewraca oczami.
ooo
Słyszy, jak Danny przeklina, kiedy rozdzielają ich zasłonką, aby dać im trochę prywatności. Dwóch techników zbiera z niego dowody i byłoby to zabawne, gdyby nie wtykali patyczków w naprawdę dziwne miejsca. Przekleństwa Williamsa nie milkną i to by go nawet bawiło, dopóki nie podchodzi kobieta, która na kilometr pachnie psychiatrą.
- Detektywie Williams, czy jest coś, czego nam pan nie powiedział? – pyta lekarka.
Steve ma ochotę powiedzieć, że powinni się wypchać, ale Danny warczy coś naprawdę obraźliwego pod nosem i kobieta niemal wybiega z sali.
- Przeszedłem jakiś milion mil boso przez dżunglę – informuje ich Williams.
- Nie przesadzaj – prycha Steve, ponieważ doskonale go słyszy.
- Milion, Steven. Nie wiesz, jak długie są twoje nogi – dodaje Danny. – I niech ktoś zbada jego głowę, bo chyba coś z nim nie tak – dorzuca, gdy technicy pakują ich ubrania.
Jest pewien, że obaj są już ubrani i kiedy zagląda za kotarę, widzi, jak Williams siada na swoim łóżku i patrzy na obandażowaną stopę. Coś musiało się w nią wbić wcześniej i Steve jest zaskoczony, że o tym nie usłyszał. To jednak potwierdza jego teorię, że Danny jest twardym skurczybykiem, chociaż narzeka jak diabli.
- Mogłeś zrobić milion kroków, ale trasę przeszliśmy jedną – informuje go spokojnie.
Danny patrzy na niego krzywo.
Jeszcze nie przyszedł żaden detektyw, ale policjant, którego radiowóz zaadaptowali do swoich potrzeb, stał się ich samozwańczym strażnikiem. No i zabrał im broń.
- Szedłem przez dżunglę, Steve – informuje go Williams i może coś naprawdę z nim nie tak, bo coraz bardziej podoba mu się to, jak Danny wypowiada jego imię.
Otwiera usta, żeby coś odpysknąć, ale na salę wpada nagle dziewczynka. Jej włosy są brązowe, a policzki mokre od łez.
- Danno! Danno! – krzyczy i Steve przełyka ciężko, bo Williams zrywa się z łóżka, podnosząc do góry małą.
- Małpko! Myślałem, że odwiedzisz tatę po szkole – mówi Danny z zaskakującym entuzjazmem i ciepłem.
Kobieta, która przygląda im się, zatrzymawszy się w progu, nie wygląda lepiej od swojej córki. Jej oczy są zaczerwienione od płaczu i Steve ma wrażenie, że to naprawdę długa historia. Nie przytula Danny'ego, ale ewidentnie ma na to ochotę. Williams zerka nawet na nią i patrzą na siebie przez chwilę po prostu stojąc w bezruchu, zanim Danny przypomina sobie o nim.
- Rachel, Grace, to jest Steve. Kolega z pracy – rzuca Williams, ponieważ najwyraźniej to łatwiejsze niż wyjaśnić, iż jest przypadkowo spotkanym w niewoli SEAL.
Rachel patrzy na niego długo, jakby zastanawiała się, co zrobić z jego osobą, a potem jej uwaga wraca w całości do Williamsa.
- Danny – zaczyna kobieta i głos więźnie jej w gardle, a potem tylko potrząsa głową. – Grace bardzo chciała cię zobaczyć – dodaje po prostu.
Jej akcent jest twardy, obcy. Musi być Brytyjką.
Mała nawet nie reaguje na swoje imię, zatopiona w ramionach ojca.
Steve wycofuje się za kotarę, ponieważ dawno już nie czuł się tak bardzo nie na miejscu.
