Betowała cudowna McDanno_Rulz, więc pierwsze rozdziały zostają podmienione :)
Danny był tak bardzo przyzwyczajony do ławy przysięgłych i pełnej sali, że niewielkie pomieszczenie z długim stołem, za którym go posadzono – wytrącało go z równowagi. Pocierał o siebie palce, zdając sobie sprawę z tego, że to tylko zdradza, jak bardzo jest zdenerwowany. Rano instynktownie ogolił się i założył koszulę, która miała podkreślać jego oczy i tym samym wzbudzać zaufanie u słuchającego go sędziego. Tym razem jednak nie miał zeznawać i cokolwiek powiedział wcześniej – już zostało wykorzystane przeciwko niemu.
- Zaraz będzie po wszystkim, panie Williams – obiecał prawnik, którego wynajął prawie pół roku temu tylko po to, aby on i Rachel podzielili się tym, co zostało z jego wątpliwego majątku.
Nie był tak do końca pewien, czy chce, aby było po wszystkim. Nigdy nie chciał tego rozwodu, ale z drugiej strony trzymanie przy sobie na siłę kobiety, którą się kocha – też nie wydawało mu się najlepszym pomysłem. Gdyby pracował w innym wydziale policji, jedno piętro niżej – ścigałby właśnie takich idiotów, którzy nie wiedzieli, co oznacza słowo 'nie'. Rachel doskonale zdawała sobie sprawę, że nigdy by jej czegoś podobnego nie zrobił i może dlatego tak łatwo było jej wysłać mu papiery po prostu do pracy.
Zastanawiał się, dlaczego nie dostał ostrzeżenia. A jeśli faktycznie takowe do niego wystosowała – jak mógł nie zauważyć, że ich małżeństwo przechodzi kryzys. Byli ze sobą całe życie, a przynajmniej nie znał innego. Nie znał innej i nie chciał poznać.
- Panie Williams, czy jest pan pewien, że zostawia pan mieszkanie? – spytał mecenas Jak-Mu-Tam.
Gdyby jego brat nie zajął się kwestiami prawnymi, zapewne stawiałby się w sądzie sam. W końcu nie oskarżano go o morderstwo pierwszego stopnia, a jedynie o to, że unieszczęśliwił jedyną kobietę, którą kochał. Nie do końca był pewien, czy nie wolałby krzesła elektrycznego, chociaż rozwód i kłótnie, które nadeszły, naprawdę nadszarpnęły jego nerwy. Nie wiedział, że ukrywali przed sobą tak wiele, ale z drugiej strony może nie powinien być zdziwiony. Rachel mogła przejąć od niego nawyk omijania kwestii pracy, skoro on sam nie mógł nic powiedzieć na temat prowadzonych śledztw.
- Tak – odparł krótko, zaskakując samego siebie.
Wypełnił wszystkie dokumenty w tempie ekspresowym, gdy tylko zdał sobie sprawę, że każde kolejne spotkanie z Rachel będzie prowadzić do większej kłótni. A chciał zachować wspomnienia kobiety, którą poznał osiem lat wcześniej – radosnej, pięknej, inteligentnej.
Nikt go nie uprzedził, że kiedy zacznie się rozwodzić – zmieni się całe jego życie. Nie mówiono o tym na szkoleniu przedmałżeńskim. Nie wspomniał o tym ani słowem ksiądz, który udzielał im ślubu. A jednak jego życie podzieliło się na czas, gdy byli z Rachel i ten, gdy skakali sobie do gardeł nakręceni przez swoich wspólnych przyjaciół i rodziny. Był świetny w wyciąganiu zeznań i naprawdę wiedział, kiedy ludzie kłamią, ale poszczególne zarzuty powtarzały się i rzeczywistość zaczęła mieszać się z fikcją.
Nie wierzył, aby Rachel go zdradziła. Nie przeczył, że mógłby to przeoczyć – podobnie jak rozpad ich małżeństwa, ale nie zrobiłaby czegoś podobnego. Widział łzy w jej oczach, gdy umawiali się na ostatnie spotkanie, które miało definitywnie zakończyć ten etap ich życia. Rozwód nie zawsze oznaczał koniec miłości – czasami po prostu dwoje ludzi nie potrafiło ze sobą dalej żyć.
Drzwi do sali konferencyjnej otworzyły się i Rachel weszła w towarzystwie swojego prawnika. Jej szpilki wystukiwały nieregularny rytm na marmurowej posadzce. Coś pojawiło się w jej oczach, gdy dostrzegła, co miał na sobie. Obrączkę ściągnął jednak jakiś czas temu, gdy dotarło do niego , że ich małżeństwo jest sprawą przegraną. Teraz nosił ją na łańcuszku, ukrytą pod koszulą.
- Rachel – przywitał się cicho, gdy siadała na krześle.
- Danny – odparła, przełykając nadmiar śliny.
Zastanawiał się, czy zawsze jest tak trudno. Czy zawsze jest tak trudno wypuszczać z dłoni szczęście, które jeszcze tak niedawno należało do niego.
- Jak rodzice? – Tym razem to ona odezwała się pierwsza.
- Nie są… - zaczął i urwał.
Uśmiechnęła się sztucznie.
- Nie są zadowoleni, czyż nie? – prychnęła. – No cóż, więc powinni zdzwonić się z moimi rodzicami.
Danny nie mógł się nie uśmiechnąć. To nie tak, że to nie było oczywiste. Jego Ma dalej nie potrafiła uwierzyć, że jednak się rozchodzą. Może on również sobie tego nie uświadamiał .
- Zaczynamy? – spytał mecenas, który tylko kilkoma zdaniami sprawił, że Danny kilka spotkań wcześniej został pozbawiony ponad połowy oszczędności, które mieli na wspólnym koncie.
Kiedy emocje opadną – zamierzał spytać Rachel, skąd wytrzasnęła tego typa. To, co on robił, nie mogło być legalne.
- Jeszcze chwilkę – powiedziała Rachel i wyciągnęła rękę przez stół, chwytając go za nadgarstek. – Wiedz o tym, że zawsze będziesz moim przyjacielem.
Coś gorzkiego pojawiło się w jego ustach, więc wziął głębszy wdech .
- Wiem – odparł krótko, widząc zaskoczone miny mecenasów i to sprawiło mu wielką satysfakcje.
Mogli być świadkami ich kłótni i całych tych dywagacji o tym, jak bardzo któreś z nich zniszczyło to małżeństwo. Mogli widzieć łzy Rachel i słyszeć te wszystkie okropne słowa, które sobie powiedzieli, gdy emocje jeszcze nie opadły, ale nie znali ich. Nie tak naprawdę. I chociaż Rachel sądziła, że uwalniając się od niego, przestanie być żoną policjanta – również się myliła.
- Zaczynamy – powiedział z całą autorytatywnością, na jaką było go stać w tamtym momencie.
Jego telefon zadzwonił, gdy tylko znalazł się na ulicy. Odprowadził Rachel do samochodu, ignorując dezorientację mecenasa. Jeszcze nie całowali się w policzki na do widzenia, ale miał nadzieję, że kiedyś dotrą do tego etapu. Teraz oboje potrzebowali ochłonąć. Nie był znany z dobrych decyzji podejmowanych pod wpływem emocji. Jak na Brytyjkę – Rachel też nie miała do tej pory dobrej passy.
- Williams – powiedział do słuchawki, wpatrując się, jak samochód jego byłej żony włącza się do ruchu.
- Danny, mamy kolejne ciało – poinformował go Dennis.
- Hudson? – spytał tylko.
- Passaic, niedaleko doków – odparł jego partner.
- Cannon?
- Tak – odparł Dennis.
- Będę za dwadzieścia minut – oznajmił Baratowi.
- Przebierz koszulę – rzucił jeszcze Dennis, rozłączając się.
Korki były czymś, co formowało się w Jersey City w każdej chwili. Nowojorczycy sądzili, że tylko u nich stało się na ulicy i przeklinało komunikację miejska i tego, ktokolwiek tym zarządzał. Jednak cała ich metropolia przechodziła podobne problemy. Samochodów było po prostu za wiele i zaczynał się cieszyć, że wystarczyło włączyć kogut na dachu, aby swobodnie wydostać się tego sądowego piekła.
Jimmy Cannon trząsł całą okolicą. Danny nie wiedział nawet, czy znają wszystkie dziedziny, którymi się interesował. Przez ostatnie pięć lat próbował przebić się przez akta, ale wciąż czuł, że coś przeoczają.
Cannon nie był człowiekiem, który zostawia za sobą ślady. Niejednokrotnie musieli się domyślać, że dany ślad jest tylko echem jakieś sprawy, załatwianej przez ludzi Jimmy'ego. Najczęściej natrafiali na ciała, które zostawały wyrzucone na brzeg po tak wielu miesiącach, że technicy nie potrafili za wiele z nich wyciągnąć. Świeże zwłoki mogłyby im ułatwić sprawę, ale Danny jakoś nie bardzo ich wypatrywał. Szczególnie że jak do tej pory żadna śmierć nie przyciągnęła ich bliżej do mafioza.
Nie bez trudu przedostał się z powrotem do Newark i poluzował krawat. Zapasowa koszula leżała bezpiecznie rozłożona na tylnym siedzeniu, ale nie miał ochoty rozbierać się przy połowie swojego wydziału. Technicy jak na razie nie pozwolili dotknąć nikomu ciała, ale pracowali skrzętnie nad zbieraniem dowodów.
- Zidentyfikowaliśmy go – rzucił Dennis i ani słowem nie nawiązał do Rachel, za co Danny był mu niezwykle wdzięczny. – To John Smith, wierz w to lub nie , ale jest brytyjskim studentem, który zniknął sześć miesięcy temu.
Danny podwinął rękawy koszuli i nałożył elastyczne rękawiczki.
- Skąd pewność, że to Cannon? – spytał wprost.
Brytyjczyk w rzece jakoś nie pasował do MO, które stosował Jimmy. Do tej pory wyławiali tylko miejscowych.
- Przestrzelone kolana, przestrzelone nadgarstki. Wygląda… - zaczął Dennis.
- Jakby ktoś chciał go ukrzyżować kulami – dokończył za niego Danny. – Jak długo tutaj był?
- Tu się zaczyna robić dziwnie – przyznał Barat i spojrzał na niego tymi swoimi wielkimi brązowymi oczami. – Ambasada twierdzi, że go tutaj nie było…
- Więc kto wypełnił raport o zaginięciu? – zdziwił się Danny.
Dennis przygryzł wnętrze policzka.
- Nikt. To zgłoszenie pojawiło się po prostu w komputerze wydziału. Nie mamy papierowego potwierdzenia. Sally nadal szuka, ale wątpię, aby takowe odnalazła…
- Czyli podsumowując: mamy trupa człowieka, który nie istnieje oraz zgłoszenie zaginięcia, które zostało zdalnie wprowadzone w nasz system… - stwierdził Danny i nawet nie drgnęła mu powieka. – Ktoś rozmawiał z FBI? Bardzo chciałbym wiedzieć, dlaczego wsadzili tajniaka na naszym terenie i nie dali znać…
- Szef obstawia Interpol – odparł Dennis.
- Szef zawsze obstawia Interpol – prychnął, nie mogąc się powstrzymać.
Podszedł bliżej do ciała, gdy zostały pobrane ostatnie próbki. Czuł na sobie zaniepokojony wzrok Dennisa. Możliwe, że powinien zachowywać się bardziej nerwowo, ale złożenie ostatniego podpisu na papierach rozwodowych sprawiło, że pierwszy raz od wielu miesięcy zaczął oddychać pełną piersią. Nie miał już poczucia, że krzywdzi Rachel. To wszystko było za nimi.
- Karen robi dzisiaj kolację dla znajomych… - zaczął Barat ostrożnie.
- Jestem waszym jedynym znajomym? – spytał, uśmiechając się krzywo.
Dennis przewrócił oczami.
- Chciałbyś – prychnął mężczyzna.
Danny spojrzał na przyjaciela może odrobinę dłużej niż powinien, ale nigdy się nie okłamywali. Złożyli swoje życie w ręce tego drugiego.
- Jestem umówiony z rodzicami. Mamy kolejny wieczór pocieszania mnie po tej okropnej i złej kobiecie, której imienia mam nie wymawiać – przyznał szczerze.
- Prawie jak Voldemort – podsumował Dennis.
- Co? – wyrwało mu się.
- Jak będziesz miał dzieci, to zrozumiesz – prychnął jego partner, ale wyraźnie nie chciał tego ciągnąć. – Co możesz powiedzieć?
Danny spojrzał na zwłoki i zmarszczył brwi.
- To nie Interpol – podsumował. – Przysłaliby alfę. Ten tutaj to zwykły człowiek. Powiedziałbym, że upozorowano tortury, ale to musi stwierdzić Ian podczas autopsji. Jeśli upozorowano tortury, oznacza to, że wiedzieli wszystko, co chcieli wiedzieć. Czyli wtyczka nie jest u nas, co mnie trochę pociesza.
- Albo wtyczka jest nie tylko u nas – wtrącił Dennis.
Danny pokiwał głową, wpatrując się w zdeformowane ciało przed sobą. Widział w swoim życiu o wiele za dużo ciał wyławianych z Hudson. O niektóre nawet musieli walczyć z tamtejszym departamentem policji. Wydział przestępczości zorganizowanej nie miał najlepiej w obecnych czasach. W zasadzie na każdej ulicy zawiązywał się gang. Działalność organizacji przeważnie obejmowała więcej niż jedną dziedzinę, więc musieli współpracować z antynarkotykowymi i tymi od zabójstw. Nielegalny transport ludzi kwitł w obie strony. Emigrantów wykorzystywano do ciężkiej pracy, a dziewczęta porywane w całych Stanach sprzedawano arabskim szejkom.
- Coś mi nie pasuje w tych zwłokach – przyznał szczerze.
- To na pewno nie alfa? – zainteresował się Dennis. – Na jego nadgarstku znaleziono tatuaż…
- Najwyraźniej chcieli, aby myślano, że to alfa. Nie jest jednak jednym z nas – przyznał Danny i westchnął.
Na cały departament policji tylko on był omegą, więc oglądał każde niezidentyfikowane ciało, które przywieziono do kostnicy, jakby odsetek mutantów był naprawdę tak wielki. Prędzej należało się spodziewać człowieka, ale ponieważ każda informacja w takich sytuacjach była na wagę złota – wpadał wieczorami i oglądał bezimienne ciała.
Nie wiedział do końca, dlaczego ewolucja dalej postępowała. Czytał mądre książki o tym, że zanieczyszczenie środowiska oraz często wybuchające wojny wymusiły kolejny przeskok. Nie dostrzegał, aby populacja ludzi malała, ale nie był jednym z profesorków, którzy na bieżąco zajmowali się demografią.
- Dlaczego nie spytasz, czy to nie omega? – prychnął.
- Bo jestem rasistą – odparł Dennis wprost.
Danny wzruszył ramionami. Ostre słowa jak na Amerykanina hinduskiego pochodzenia. Nie spodziewał się jednak niczego innego.
Dennis wyszczerzył się szeroko, ukazując rząd równych białych zębów.
- Jeśli nie chcesz wpaść na kolację… Może w weekend wyjdziemy do baru? – spytał jego partner.
- Och, Dennis – zaczął Danny. – Wiem, że jestem wolny i czułem feromony, które zmierzały w moim kierunku przez ostatnie pięć lat naszej wspólnej pracy, ale nigdy nie sądziłem, że odważysz się zaprosić mnie na randkę. Masz żonę – przypomniał mu, cmokając ustami. - Obiecujesz się dla mnie rozwieźć, wiesz, że jestem katolikiem…
Dennis odwracał się już na pięcie w drodze do swojego samochodu.
- Będę na posterunku – poinformował go mężczyzna, nawet się nie oglądając . – I przyjdź bez bielizny, Williams! – rzucił odrobinę głośniej, sprawiając, że kilku świeżaków spojrzało na nich zdezorientowanych.
- Molestowanie w pracy – odparł Danny, wzruszając ramionami. – Zawsze dopada cię z najmniej spodziewanej strony.
Kostnica w Newark nie należała do najmniej przyjemnych miejsc. W zasadzie byłoby tam całkiem jasno i sympatycznie, gdyby nie wszechobecny chłód. Ian wypełniał zapewne ostatnie raporty, bo przed nim leżała tylko jedna szara teczka.
- Coś nowego? – spytał Danny, chociaż wiedział, że to bezsensowne.
Znajdowano każdego dnia po kilka ciał, które były albo tak zmasakrowane, że trudno je było rozpoznać, albo po prostu brakowało im dokumentów, a opisy wypełnione przez rodziny, nie pasowały do żadnego z ciał.
Danny wierzył, że każdy zasługiwał na odpowiedź.
Ian nawet nie zareagował. Wskazał jedynie palcem na długa ścianę, w której umieszczono chłodnie. Kolejne szuflady oznaczone literami i cyframi zdawały się ciągnąć w nieskończoność.
- B8, C14, A20 – wyliczył Ian, nie odrywając się od swojego zadania.
Niedługo zapewne miała się zacząć nocna zmiana.
Danny ponownie nałożył lateksowe rękawiczki, notując w myślach, aby zrobić kolejny zapas. Koszula nieprzyjemnie lepiła się do jego ciała po całym dniu pracy, ale wiedział, że nieprędko wskoczy pod prysznic. Jego rodzina czekała z kolacją i porcją żartów, które zapewne miały poprawić mu humor. Wątpił jednak, aby miało to naprawdę zadziałać.. Od pół roku śmiał się wymuszenie i sztucznie, ale zdawali się to kupować.
Pierwsze ciało należało do dwudziestoparolatki. Jej drobne usta nie zostały zamrożone na wieki w grymasie bólu, więc może nie cierpiała przed śmiercią. Ian lub ktoś, kto ją odnalazł, zamknął jej powieki. Może nawet zostały już sklejone, aby przypadkowo nie otworzyły się podczas pogrzeby, strasząc żałobników. Dawniej takie przypadki zdarzały się notorycznie. Ciało po śmierci rozkładało się. Mięśnie, ścięgna – to wszystko nadal pracowało, chociaż bardziej nad swoim upadkiem.
Jego instynkt nie obudził się, więc zakrył jej twarz białym prześcieradłem i zamknął chłodnię. Była ładna, zadbana. Lada dzień miała zgłosić się jakaś matka albo ojciec ze łzami w oczach, szukający swojego idealnego dziecka.
Drugie zwłoki należały do starszego mężczyzny i chociaż Ian lub któryś z jego wielu pomocników wymyli je dokładnie, Danny wiedział, że to jeden z bezdomnych. Zniszczona cera, głębokie zmarszczki, dawno niepodcinane włosy, które mogły miesiącami nie widywać nożyczek. Zastanawiał się, czy nie minął faceta jeszcze nie tak dawno. Może nawet mieszkali w tej samej dzielnicy, nie wiedząc o tym. Jego nowe mieszkanie - znalezione w zasadzie tylko po to, aby było noclegownią – nie mogło pochwalić się dobrą i przyjazną okolicą.
- Jak się trzymasz? – spytał Ian, zachodząc go od tyłu.
Ulubiony żart każdego patologa.
- Na razie główne narządy w normie – odparł, wiedząc, że mężczyznę o wiele bardziej interesują martwi niż plotki o żywych.
- Wiesz, że dopiero ja to stwierdzę – obruszył się Ian.
Danny nie bez trudu zasunął szufladę i skierował się do jednej z ostatnich chłodni.
- Co jest z tobą i tą ciągłą chęcią krojenia mnie? – spytał, starając się nie brzmieć na bardzo zirytowanego.
Skrzywienie zawodowe Iana było widoczne zapewne z odległości kilometrów. Zresztą przeważnie każdy wiedział też, że on i Dennis pracowali w policji. Może odznaka wpięta za paskiem była zbyt oczywista. Pomagała jednak, gdy ktokolwiek podnosił głos w ich towarzystwie. Wiedział, że stanowili zaskakującą parę. Dennisowi nie było łatwo w akademii ze względu na kolor skóry. Facet jednak potrafił obracać to w żart – za co Danny był mu naprawdę wdzięczny.
- Nigdy nie kroiłem omegi – przyznał Ian.
Danny zerknął na niego spode łba.
- Swoje zwłoki zapiszę jakiejś uczelni daleko stąd – zagroził.
Rzadko tak bezceremonialnie wspominano o tym, jak bardzo był inny.
Ian podniósł obie dłonie w obronnym geście.
- Jest was pięć w tym mieście. Człowiek musi mieć marzenia! – poinformował go Ian i może Danny'ego naprawdę rozbawiłaby cała sytuacja, gdyby nie fakt, że ostatnie zwłoki niemal natychmiast przyciągnęły całą jego uwagę.
Alfa miał trzydzieści parę lat. Dziura po kuli w jego głowie nie była wielka, ale to ułatwiało identyfikację. Miał przyjemne rysy twarzy, chociaż nawet martwy wyglądał na twardziela. Kwadratowa szczęka, silnie rozwinięte mięśnie, szeroki kark – wszystko pasowało. Nawet mrowiące uczucie, które zaczynało przejmować kontrolę nad Dannym. Nigdy nie mówił nikomu, jak identyfikował mutantów i wątpił, aby taka rozmowa z Dennisem czy szefem zakończyła się dobrze.
- Alfa – odparł Danny tylko dla potwierdzenia, bo Ian wpatrywał się w niego w czystym szoku. – Masz swojego alfę, a my mamy kłopoty.
- Hm?
- Jeśli ktoś zabił alfę, mamy tutaj większego drapieżnika niż Cannon – odparł Danny, wybierając numer Dennisa.
