I oto jest! Sequel do Artysty z Ba Sing Se.

Tym razem będzie trochę mniej morderczo, ale za to mogę obiecać sporą dawkę prania mózgu, utraty tożsamości i wszystkich niemiłych rzeczy związanych z tajną policją. Poza tym więcej magii, zdecydowanie mniej trupów i odrobina romansu. Ale z tym ostatnim to bez przesady.


Rozdział 1

W Ba Sing Se od kilku dni szalała wiosenna ulewa. Porywisty wiatr przygnał z północy ciężkie deszczowe chmury, a wraz z nimi przenikliwy chłód pokrytych wiecznym śniegiem górskich szczytów. Woda wdzierała się wszędzie. Krople deszczu wpełzały przechodniom za kołnierze i przesuwały się powoli po skórze, podobne do zimnych palców upiora. Rynsztoki w Pierścieniach Środkowym i Wyższym napełniały się po brzegi deszczówką, której kanały nie nie dawały już rady pomieścić.

Liang zadrżał nieznacznie i natychmiast szczelniej owinął się płaszczem. Gruby materiał zrobił się ciężki i już prawie wcale nie chronił przed zimnem. Przesiąkł wodą, podobnie jak całe miasto. Zwłaszcza Niższy Pierścień przypominał raczej bagno niż ludzkie siedlisko. Ulica pod stopami chłopaka zamieniła się w istną rzekę błota, każdemu jego krokowi towarzyszyło ciche kląskanie. Szło mu się niewygodnie. Paczka, którą starał się za wszelką cenę osłonić przed deszczem, ciążyła mu bardziej niż przemoczony płaszcz.

Po drodze minął stare mieszkanie Nini. Prawie natychmiast po jej odejściu wprowadziła się tam jakaś rodzina. Na początku mieszkało tam tylko młode małżeństwo i starsza kobieta. Po prawie dwóch latach była ich już piątka. Głośny płacz niedawno narodzonych dzieci niósł się echem po całej ulicy. Liang nie miał pojęcia, jakim cudem w ogóle wszyscy się tam mieszczą.

Rodzina, do której szedł Liang, żyła odrobinę dostatniej, ale dla niego wciąż zbyt biednie, by mógł to zignorować. Yin, kobieta starsza od niego o jakieś dziesięć lat, mieszkała ze swoją córeczką na poddaszu maleńkiej herbaciarni, w której też pracowała. Jej mąż zginął jakieś półtora roku wcześniej i od tego czasu maleńka rodzina pozostawała pod anonimową opieką młodego agenta. Czuł się do tego w pewien sposób zobowiązany. Ostatecznie to on zabił męża Yin.

Minął nieduży ryneczek, z którego ulewa przegnała wszystkich handlarzy, skręcił w prawo za niedużym sklepem rybnym i, przedzierając się przez spienione błoto, dotarł do świecącej pustkami herbaciarni. Na tyłach budynku znalazł rozklekotane schody, które stanowiły jedyną drogę do mieszkania na poddaszu. Niebezpiecznie śliskie od wody stopnie trzeszczały jękliwie przy każdym jego kroku. Żadnej poręczy oczywiście nie było, więc szedł przyciśnięty do ściany, kurczowo zaciskając palce prawej dłoni wokół każdej wypukłości. To nie tak, że się bał! Po prostu bardzo nie chciał upuścić swojego pakunku.

Zapukał do drzwi. Drewno odpowiedziało mu głuchym echem, a z wnętrza mieszkania dobiegł odgłos pospiesznych kroków.

– Moment! – zawołał niski kobiecy głos.

Chwilę później drzwi uchyliły się nieznacznie, a jedno ciemnobrązowe oko gospodyni łypnęło na niego nieufnie.

– O co chodzi? – spytała z niepokojem kobieta.

Liang ostrożnie odwinął paczkę z fałd mokrego płaszcza.

– Dzień dobry! – przywitał się z entuzjazmem, którego wcale nie czuł. Ze zdenerwowania aż ściskało go w gardle. – Zostałem poproszony, żeby to pani dostarczyć.

Do tej pory zawsze wynajmował do tego jakiegoś urwisa, ale w taką pogodę nikt nie zgodziłby się biegać po mieście nawet za całą jego tygodniówkę.

Drzwi otworzyły się na całą szerokość i Liang stanął twarzą w twarz z kobietą, którą postanowił się opiekować. Z bliska wyglądała zupełnie inaczej, niż się tego spodziewał. Cieplej. Jej okrągłą, smagłą twarz zdobił odrobinę zakłopotany uśmiech. Dłonie i cały przód ubrania miała ubrudzone mąką, a uczepiona jej spódnicy dziewczynka zdawała się być cała pokryta białym pyłem.

– Niech pan z tym wejdzie do środka! – ponagliła go. – I proszę mi dać ten płaszcz, niech chociaż trochę obcieknie.

Liang zdecydowanie pokręcił głową. Drobne kropelki wody zatańczyły wokół jego twarzy.

– Nie chciałbym przeszkadzać. Zostawię to tylko i już sobie idę.

– Bez przesady! – Yin wytarła ręce o brzeg połatanego fartucha. – Fatygował się pan w taką okropną pogodę, więc przynajmniej czymś pana nakarmimy. Prawda, Ruyi?

Dziewczynka obrzuciła Lianga krytycznym spojrzeniem. Agent uśmiechnął się do niej niepewnie.

– Pielogi! – orzekła w końcu poważnie. – Lep lep.

Zanim zdążył zaprotestować drugi raz, mała Ruyi wyrwała się matce i podbiegła do drzwi. Umorusaną w mące rączką chwyciła brzeg jego płaszcza i zdecydowanym ruchem pociągnęła w stronę ciepłego, pachnącego jedzeniem mieszkania. Liang ani drgnął.

– Choć! – nakazała i gniewnie tupnęła nóżką. – Lep lep!

Liang poczuł, że na policzkach powoli wykwita mu rumieniec zażenowania. Mocniej przygarnął do siebie swoją paczkę i rzucił w stronę Yin błagalne spojrzenie. Kobieta tylko zachichotała.

– Sam pan widzi! – zawołała pogodnie. – Musi pan zostać na obiad.

Skapitulował i wszedł za dziewczynką do środka, udając przy tym, że to siła jej mięśni nakazuje mu przekroczyć próg. Jej pulchna buzia zaraz się rozpromieniła. Ostrożnie postawił swój ładunek na podłodze przy drzwiach i oddał gospodyni ciężki od wody płaszcz. Kiedy zniknęła gdzieś w głębi mieszkania, ukucnął i zdjął ubłocone buty. Nie miał zamiaru dodawać kobiecie pracy. Jakby tylko na to czekała, dziewczynka natychmiast uczepiła się nogawki jego spodni.

– Na lącki! – zażądała.

Liang jęknął ledwie dosłyszalnie. Nie tak to miało wyglądać. Chciał po prostu zostawić im rzeczy, jak to robili wszyscy jego małoletni posłańcy, i spokojnie wrócić do domu. Nie planował zostawać na obiad, ani zabawiać dwuletniego dzieciaka. Nie znał się na dzieciach! Najwyraźniej jednak mała Ruyi doskonale znała się na dorosłych, bo beztrosko oplotła rączkami jego szyję, a potem jakimś cudem przepełzła po nim tak, żeby usadowić się wygodnie na jego ramionach. To znaczy – wygodnie dla niej.

Yin wróciła, kiedy próbował się podnieść z dzieckiem na plecach.

– Widzę, że Ruyi już pana zaadoptowała – kobieta wydawała się wybitnie ubawiona tym widokiem. – Jak pan się nazywa?

– Liang, proszę pani.

– Jestem Yin – wyciągnęła do niego rękę na powitanie, ale w ostatniej chwili cofnęła ją, widząc wciąż widoczne smugi z mąki i ciasta. – Na ten obiecany obiad trzeba będzie niestety trochę poczekać. Pojawił się pan akurat, kiedy miałyśmy zacząć wycinać pierożki…

– To żaden problem.

Przeszedł za gospodynią do kuchni przy akompaniamencie udawanych odgłosów jazdy na struś-koniu. Ruyi podskakiwała lekko na jego ramionach, jakby naprawdę siedziała w siodle, kopiąc go przy tym w piersi bosymi piętami.

W przeciwieństwie do korytarzyka kuchnia była jasna i przytulna. Pod dużym miedzianym garnkiem beztrosko trzaskał płomień, a w powietrzu roznosił się cudowny zapach mięsnego farszu. Liang ostrożnie posadził małą na jednym z trzech składanych krzeseł i jakby odrobinę przestał żałować, że dał się namówić na ten cały obiad. Od rana nie miał nic w ustach. W czasie warty honorowej w Pałacu Królewskim nie da się nic przekąsić.

– Pachnie fantastycznie – pochwalił mimochodem, starając się zakamuflować burczenie w brzuchu rozmową.

Na szczęście Yin zdawała się nie zwracać na niego szczególnej uwagi, bo akurat zajęła się wycinaniem pierożków, ale z Ruyi sprawy miały się zupełnie inaczej. Mała nie usiedziała na krześle nawet kilku sekund. Natychmiast zeskoczyła na podłogę i zaczęła mu się niezdarnie wdrapywać na kolana.

– To nic nadzwyczajnego… Zwykły farsz.

Liang czuł się w obowiązku pozostać przy swojej opinii. Widział zwykły farsz w garkuchni Dai Li i on z pewnością tak nie pachniał. Zwykły farsz w ogóle nie miał zapachu, a konsystencją i smakiem przypominał mieszankę błota i śniegu.

Oboje nie odzywali się przez dłuższą chwilę. Ciszę przerywało tylko perkotanie farszu i cichutkie nucenie dziewczynki. Mała cały czas albo ciągnęła go za szeroki rękaw tuniki, albo wyszarpywała co krótsze kosmyki włosów z jego warkocza, ale jakoś nie miał serca jej powstrzymywać. Od bardzo dawna nie czuł się tak spokojnie.

To Yin pierwsza przerwała milczenie.

– Wie pan może, kto przysyła te paczki? – spytała. – Bo ta dzisiejsza nie jest pierwsza. Zaczyna mnie to odrobinę niepokoić, szczerze mówiąc. Gdyby nie były tak przydatne i w zasadzie niewinne, już dawno przestałabym je przyjmować.

– Nie mam pojęcia – skłamał. Ostatnio coraz lepiej mu to wychodziło. Sang Ji byłby dumny. – Zlecenie podłapałem przypadkiem, po drodze z pracy.

– A wie pan może chociaż, co tam jest w środku?

Mąka, kasza, suszone figi i trochę gotówki.

– Nie mam pojęcia – powtórzył, rozkładając ręce. – Powiedziano mi tylko, że pakunek nie powinien zamoknąć.

Jego poczucie dumy biło z każdej sylaby i wcale nie próbował go ukrywać. Akurat to jedno naprawdę mu się udało. Zawiniątko było suche jak pieprz.

– A nie jest pan aby odrobinę za stary na gońca? – spytała pobłażliwym tonem, zalepiając jednocześnie kolejny pierożek. – Z reguły takimi rzeczami zajmują się młodzi chłopcy, a nie dorośli mężczyźni.

Uszy zaczęły go piec. Agenci śmiali się z niego, bo był najmłodszy i chociaż przyzwyczaił się już do docinków na temat swojego wieku, z jej strony się ich nie spodziewał. Zupełnie zbiło go to z tropu.

– Ciężko teraz o porządną pracę – odpowiedział jej w końcu. – Łapię wszystko, co tylko mogę. Nawet roboty dla dzieciaków.

Miał nadzieję, że zabrzmiało to tak, jakby miał więcej niż tylko te swoje osiemnaście lat. Chciał, żeby Yin traktowała go poważnie.

Ruyi najwyraźniej miała dosyć spokojnego siedzenia, bo wybrała sobie właśnie ten moment, żeby zacząć hałasować. Straciła zainteresowania tymi kilkoma kosmykami jego włosów, które wyciągnęła, i jakby dopiero co przypomniała sobie o przygotowującej jedzenie matce.

– Pielogi! – zawołała entuzjastycznie, wyrywając mu się uparcie.

– Siedź, Ruyi – przykazał jej Liang, starając się utrzymać dziewczynkę tam, gdzie była.

Nie zadziałało, oczywiście. Jak by na to nie patrzeć, dzieci to nie psy. Mała w końcu zsunęła się z jego kolan, ale zamiast podbiec do matki zamknęła fałdę jego nogawki w swojej maleńkiej piąstce i zaczęła go ciągnąć w stronę stolnicy.

– Lep lep! – pisnęła.

Liang wzruszył ramionami i spojrzał bezradnie na Yin, która odwróciła się do nich na chwilę. Nie miał pojęcia, o co dzieciakowi chodzi. Yin roześmiała się głośno i bez skrępowania. Już widział, że jest zupełnie inna niż kobiety ze środowiska, w którym się wychował.

– Ruyi chyba chce cię zagnać do pracy.

Nie miał pojęcia, kiedy przeszli na ty, ale nawet mu się to podobało. Zerknął na dziewczynkę. Mała wyszczerzyła się do niego, pokazując dwa rzędy szeroko rozstawionych mleczaków i energicznie pokiwała głową.

– Choć! – powtórzyła. – Lep z mamą!

Liang namyślił się chwilę. Gdyby to jakimś cudem wyciekło, Xiaodan i Huang Fu, i pewnie jego nowy partner, nie daliby mu żyć. Ale… nie mieli szans się dowiedzieć, więc w sumie… Czemu nie?

Ostrożnie wstał z krzesła, podwinął rękawy tuniki i poczłapał po szorstkiej drewnianej podłodze.

– Tylko ostrzegam, że nigdy wcześniej tego nie robiłem! – poinformował z uśmiechem. – Jak wyjdą jakieś nieforemne, to już nie moja wina.

Yin znów się roześmiała.

– Nie martw się. Na pewno potrafisz to zrobić prawie tak dobrze, jak Ruyi.

Mimo że został porównany z dwulatką, faktycznie jakoś się nie martwił. Miał zamiar nauczyć się lepić pierożki i przy okazji świetnie się przy tym bawić. Coś mu się należało od życia po prawie całym dniu sterczenia pod Pałacem.


Nini ostrożnie naniosła kojącą maść na ramię agenta Oka. Ostry zapach ziół i alkoholu nieprzyjemnie zakręcił ją w nosie. Agentowi zapach też się najwyraźniej nie spodobał, bo kichnął piskliwie. Rozwalony na sąsiednim łóżku Li Yuan spojrzał na niego z nieskrywanym rozbawieniem, ale nie skomentował. W końcu sam poturbował młodszego kolegę podczas treningu.

– Strasznie śmierdzi – burknął Ok, krzywiąc się odruchowo. – Naprawdę musisz mnie tym mazać, Nini?

Uzdrowicielka wzruszyła ramionami.

– A wolisz czekać kilka tygodni, aż przestanie cię boleć?

Ok przygryzł dolną wargę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.

– Niby nie – odpowiedział niepewnie. – A mogę dostać tego trochę na wynos?

– A gdzie jeszcze oberwałeś? Mogę nanieść maść teraz.

Agent energicznie pokręcił głową.

– Nie ma mowy! Nie potrzebuję niańki, Nini. Wystarczająco upokarzający jest fakt, że spuścił mi łomot facet bez nogi.

Zmarszczyła brwi. Już nie pierwszy raz Ok próbował się wykręcić od pomocy medycznej.

– Jesteś pewien?

– Tak! Pożycz mi ten słoik i tyle.

Kiedy agent Ok się denerwował, jego i tak nienaturalnie wysoki głos nabierał ostrego, skrzekliwego brzmienia. Nini zawsze to irytowało i podejrzewała, że mężczyzna robił to celowo. Zawsze wtedy ulegała jego dziwacznym żądaniom – żeby nie badać mu stłuczonych żeber, nie opatrywać krwawiących ran tułowia, nie leczyć go magią. Wszystkie te wymysły czyniły z agenta najmniej mile widzianego ze wszystkich jej pacjentów. I, nad czym ubolewała, podsycały jej ciekawość.

– Niech ci będzie, Ok – zgodziła się w końcu, jak zwykle zresztą. – Możesz zabrać ten słoik. Tylko przynieś mi go z powrotem, jak już ci przejdzie.

Mężczyzna uśmiechnął się niewinnie.

– Jesteś najlepsza, Nini! – orzekł. – Mówiłem ci już, że jesteś najlepsza?

Zanim zdążyła odpowiedzieć, zeskoczył z łóżka i praktycznie wyrwał jej naczynie z ręki.

– Dzięki, Nini! – zawołał jeszcze od drzwi. – Trzymajcie się!

Uzdrowicielka niepewnie zamknęła dłoń, w której przed chwilą trzymała pojemniczek z maścią, jakby nie do końca dotarło do niej, że już go tam nie ma.

– Czy on zawsze się tak zachowuje?

Li Yuan burknął coś, co brzmiało jak potwierdzenie.

– Odkąd tylko się pojawił. Piskliwe półdiablę. Wei zawsze się śmieje, że jest taki drażliwy i wiecznie poirytowany, żeby sobie zrekompensować braki. Udaje, że jest bardziej męski niż my wszyscy, bo tak naprawdę czegoś mu brakuje...

– Li Yuan! Dalibyście chłopakowi spokój. Nie macie z kogo się śmiać?

Agent wyszczerzył w uśmiechu swoje żółte od tytoniu zęby.

– Jak długo już z nami pracujesz, królewno? Oczywiście, że mamy. Przeważnie śmiejemy się z Młodego. Tak się wtedy czerwieni, że wygląda jak pomidor.

– Cudownie! – prychnęła. – Śmiejecie się z niego, bo jest młodszy. Mój brat wyrósł z takich zabaw, kiedy miał osiem lat, Li Yuan.

Agent wzruszył ramionami. Nini odwróciła się od niego i zaczęła powoli sprzątać maści i narzędzia.

– Jak się zajmujesz takim badziewiem, jak nasza robota, to musisz jakoś odreagować. Zresztą Młody wie, że to tylko żarty. Przecież jakby nie był dobry, to by go stary nie zrobił agentem tak szybko. Nie jesteśmy idiotami, królewno.

– Wiem – odpowiedziała, przypinając bukłak ze świeżą wodą do paska. – Przynajmniej większość z was nie jest.

– Na co ci to? – spytał, przyglądając się jej ruchom. – Chyba nie wymykasz się leczyć kogoś, o kim nie wiemy? Bylibyśmy zazdrośni.

Skrzywiła się. Wszystko to brzmiało dość niewinnie, ale wciąż nie pozbyła się resztek nieufności do Dai Li. Miała wrażenie, że nie wie nawet o połowie tego, co działo się pod jeziorem. Że agenci wciąż jej nie ufają albo ukrywają przed nią coś, co jej się nie spodoba. Nie miała pojęcia, co by to mogło być. O istnieniu Joo Dee wiedziała, a to wydawało jej się najgorsze ze wszystkiego.

– Nie wygłupiaj się! – odpowiedziała. – Idę do Huanga. Ma problem z tym swoim więźniem. Wiesz, z którym.

– Ta, wiem. Z tym, co to ma dla nas pracować, jak już wielki panicz Fu skończy mu robić z mózgu kotlet mielony. Nie podoba mi się to.

– To może pójdziesz ze mną? No wiesz, tak na wszelki wypadek… Od razu zobaczyłbyś, co Huang kombinuje.

– Nie mogę. – Ostrożnie zgramolił się z łóżka, ciągnąc za sobą protezę. – Muszę wracać do pracy. Ale jak za godzinę nie pojawisz się na obiedzie, to pokuśtykam cię poszukać.

– Miałabym dobrowolnie zrezygnować z twojej kuchni? Nigdy w życiu!

Li Yuan zaniósł się szczerym, tubalnym śmiechem. Nini odprowadziła go wzrokiem do uchylonych drzwi lecznicy i zajęła się poprawianiem prześcieradeł na dwóch poprzednio okupowanych łóżkach. Kiedy w końcu uznała, że oba wyglądają porządnie, westchnęła cicho. Tylko odwlekam nieuniknione, pomyślała zrezygnowana. W końcu będę musiała tam pójść.

Uzbrojona jedynie w skórzany bukłak ze świeżą wodą, udała się w kierunku tej części podziemnego kompleksu, w której niepodzielnie królował Huang Fu, Główny Reedukator Dai Li.

Korytarz ciągnął się praktycznie w nieskończoność, a w mdłym świetle zielonych kryształów jej cień zdawał się drgać niespokojnie na każdym pęknięciu w otaczającym ją zewsząd kamieniu. Nie lubiła tego wrażenia. W nienaturalnie statycznym blasku skazy robiły wrażenie głębszych niż w rzeczywistości, a każdy cień wydawał się jej wrogiem. Ilekroć Nini oddalała się od położonych dość blisko jednego z wyjść na powierzchnię kwater mieszkalnych – i umieszczonego tuż przy nich swojego miejsca pracy – zaczynała się pod jeziorem czuć nieswojo. W codziennej bieganinie łatwo było zapomnieć o tym wszystkim, co jej się w pracy z Dai Li nie podobało. O lęku, jaki wzbudzali w mieszkańcach. O śmierci, którą często ze sobą nieśli. I o Huangu i jego makabrycznych eksperymentach. Każde spotkanie z Reedukatorem zawsze skutecznie jej o tym wszystkim przypomniało.

Huang Fu czekał na nią w pomieszczeniu, które przy odrobinie wyobraźni można by nazwać gabinetem. I które dumny, zadufany w sobie agent najpewniej właśnie tak określał. W istocie nie było ono wiele większe od schowka na szczotki. Zawalony papierami regał i nieduży stolik mieściły się tam z dużym trudem, a sam Huang chyba tylko cudem był wstanie przeciskać się w gąszczu porozkładanych wszędzie notatek i książek, które najpewniej powinny były znajdować się w Bibliotece Uniwersyteckiej.

Nie przywitał się z nią, jak zwykle zresztą. Jego twarz wykrzywił grymas obrzydzenia, jakby właśnie poczuł w powietrzu zgniliznę.

– Jeniec nie je – poinformował ją ozięble. – I rzyga.

Za nic na świecie nie chciała sprawić Huangowi satysfakcji i w jakiś sposób pokazać, że się go boi albo czuje się niekomfortowo w jego towarzystwie. Była zbyt uparta, by poddać się tak łatwo. Przygryzła na chwilę wewnętrzną stronę policzka, żeby dodać sobie odrobinę odwagi.

– Od jak dawna? – spytała, siląc się na profesjonalizm.

– Ponad dobę – padła beznamiętna odpowiedź.

Zaklęła pod nosem, ale nie na tyle cicho, by echo nie poniosło jej słów wzdłuż korytarza. Przez ułamek sekundy wargi Huanga zadrgały, jakby miał zamiar się zjadliwie uśmiechnąć albo gwizdnąć, ale zdołał powstrzymać odruch.

– Za mną! – nakazał, jakby była jego podwładną i natychmiast zaczął iść jeszcze dalej w głąb kompleksu.

Nini posłusznie podreptała za nim.

Po drodze minęli kilka Joo Dee, snujących się bez celu w różnych stadiach otumanienia. Czuła na plecach ich nieobecne, puste spojrzenia i z pewnym przerażeniem obserwowała wyzute z wszelkiego uczucia twarze. Zdecydowanie mniej przerażały ją te gotowe egzemplarze, które już zaczynały się pojawiać w co lepszych częściach miasta. Koszmarna parodia uśmiechu permanentnie wykuta w zastygłym obliczu każdej z nich przynajmniej była jakimś wyrazem. Te tutaj przypominały pozbawione świadomości, bezwolne kukły.

Dalej zaczęły się cele. Gęsto rozmieszczone po obu stronach korytarza drzwi były otwarte na oścież. Odważyła się zajrzeć do jednego z tych pokracznych pokoików. W mroku udało jej się wypatrzeć wąską pryczę przykrytą tanim kilimem i złożoną w kostkę kremową tunikę. Kiedy wreszcie oderwała wzrok od mizernego mieszkania jednej z Joo Dee, okazało się, że została daleko w tyle. Huang Fu był już tylko niewyraźną sylwetką w oddali. Przyspieszyła kroku, żeby go dogonić.

Ostatnia cela była zamknięta.

Agent wydobył klucz z jednej ze swoich przepastnych kieszeni i po chwili zawiasy jęknęły piskliwie. Ze środka nie wydobywała się nawet smuga światła, wszystko tonęło w niemal całkowitej ciemności. Zielonkawe półświatło sączące się z korytarza nie pozwalało Nini widzieć dalej niż na wyciągnięcie ręki. Za to duszącej woni żółci, wymiocin i fekaliów nie blokowało absolutnie nic.

Ostrożnie wślizgnęła się do środka, żeby przyjrzeć się choremu. Huang Fu stanął w drzwiach, usłużnie zasłaniając jej jedyne źródło światła. Próby wytłumaczenia mu, że musi przecież coś widzieć, byłyby kompletnie bezowocne, więc Nini powstrzymała się od komentarza. Podeszła do leżącego na wznak na zimnej podłodze chorego i przyłożyła dłoń do jego czoła. Było rozpalone i mokre od potu. Odkorkowała swój bukłak. Woda natychmiast oplotła jej dłonie, a celę rozświetlił błękitnawy blask, dzięki któremu Nini w końcu mogła się przyjrzeć pacjentowi. Oczy, które podczas niedawnego aresztowania przypominały dwa miniaturowe słońca, straciły całą tę niesamowitą energię. Przyblakłe i pozbawione blasku, wyglądały jak dogasające wspomnienie ogniska. Skóra Nini z natury była dość jasna nie tylko w porównaniu z Plemieniem Wody, ale i z większością mieszkańców Królestwa Ziemi, niemniej jednak przy chorobliwej bladości więźnia jej dłonie wyglądały na spalone słońcem. W ciągu niecałego miesiąca w niewoli długie włosy mężczyzny zdążyły się zbić w lepkie od brudu kołtuny, a jego policzki pokryły się rzadkim, ciemnym zarostem. Leżał w cuchnącej kałuży własnych wymiocin i ekskrementów.

W życiu nie widziała jeszcze człowieka doprowadzonego do takiego stanu i w tym momencie przestała się bać Huanga. Strach ustąpił miejsca lodowatej nienawiści.

– Trzeba go umyć i przebrać – syknęła, nawet nie próbując wykonać jakiegokolwiek badania. Nie w tak odrażających warunkach. – Twój więzień wymiotuje pewnie od samego tego smrodu, a na jedzenie jest po prostu zbyt słaby!

– On stąd nie wyjdzie – odpowiedział jej chłodno Huang Fu. – W każdym razie dopóki nie przestanie kłamać.

Półprzytomny, trawiony przez gorączkę więzień spróbował unieść się odrobinę na łokciach, żeby móc zobaczyć Huanga. Wysiłkowi towarzyszyła seria urywanych, świszczących oddechów, które bardzo się Nini nie podobały.

– K-kłamać? – jęknął ledwo dosłyszalnie.

Huang Fu chyba skinął głową, ale Nini nie mogła w pełni zaufać oczom w panującym na obrzeżach celi półmroku.

– Niby w czym on cię okłamuje? – Nini zdecydowanie nie była zachwycona postawą agenta. – W takim stanie raczej niczego twórczego nie wymyśli.

– No cóż… – Huang Fu pogładził się po dokładnie ogolonym podbródku. – Nasz chory przyjaciel Huo twierdzi, że jest magiem ognia. A to przecież totalna bzdura! W Ba Sing Se nie ma magów ognia.

Więzień – Huo – najwyraźniej uznał, że agent zwraca się też do niego, bo znów spróbował odnaleźć go wzrokiem.

– N-nie jes-jestem Huo… – wysapał z trudem. – K-kłamiesz.

Huang Fu podszedł bliżej; na tyle blisko, że blask uzdrawiającej wody odbijał się w jego lekko zmrużonych oczach.

– Czyżby? – spytał, pochyliwszy się nad więźniem. – Jestem absolutnie pewien, że nazywasz się Huo i urodziłeś się w Ba Sing Se.

Coś zapłonęło w błyszczących od gorączki oczach mężczyzny. Jego oddech i tętno przyspieszyły do szalonej prędkości, a wciąż rozbiegane spojrzenie zatrzymało się na twarzy agenta.

– Kłamiesz! – tym razem więzień niemal warknął. – Kłamiesz! Kłamiesz!

Huang Fu nie zareagował na ten wybuch. Monotonnym, wyzutym z wszelkich uczuć głosem powtórzył:

– Nazywasz się Huo i pochodzisz z Ba Sing Se.

Więzień zaczął się szarpać, ale agent natychmiast zamknął go w kokonie z kamienia i piasku. Mimo to mężczyzna wciąż próbował się wyrywać, kalecząc sobie skórę o ostre fragmenty utkanych naprędce więzów. Cały był wijącą się masą strachu, nienawiści i determinacji.

– Kłamiesz. – Szeptane słabym głosem oskarżenie odbijało się echem od wysokiego sklepienia jak szum martwych drzew. – Kłamiesz. Kłamiesz.

– Kłamię? – spytał Huang tym samym beznamiętnym głosem, choć Nini wiedziała, że jego cierpliwość jest już prawie wyczerpana. – To kim w takim razie jesteś? Jak się nazywasz?

Mężczyzna zamarł w bezruchu. Natychmiast przestał się miotać, a Nini z przerażeniem dostrzegła, że jego bursztynowe tęczówki praktycznie zniknęły, bo źrenice rozszerzyły się do granic możliwości. Jak u spłoszonego zwierzęcia. W błękitnym poblasku łzy zbierające się na jego rzęsach i spływające po pobladłych policzkach mieniły się jak świeży śnieg.

– N-nie pamiętam – przyznał w końcu i bezsilnie opadł z powrotem na ziemię.

Huang Fu pogładził więźnia po lepkim od potu i brudu policzku. Ta odpowiedź musiała go usatysfakcjonować, bo jego wargi rozciągnęły się w paskudnym uśmiechu.

– Nic nie szkodzi, Huo – zapewnił takim tonem, jakby mówił do małego dziecka. – Jestem tu po to, żeby ci pomóc.

Nini poczuła, że robi jej się niedobrze, ale najwyraźniej więźniowi słowa Huanga wystarczyły do pełni szczęścia, bo odpowiedział na nie lekkim uniesieniem kącików ust i niemal natychmiastową utratą przytomności. Jego oddech, wciąż płytki i świszczący, znacznie się wyrównał, a serce zaczęło bić wolniej.

– Pomogę ci go przewlec do infirmerii – oznajmił wtedy Huang Fu. – Wyleczysz go i podkarmisz. Tylko nie zbliżaj się do jego głowy, bo cię uduszę.

– To może zająć kilka dni. Albo nawet tygodni. Jest bardzo osłabiony. I nie gwarantuję, że jego głowa nie wymaga leczenia.

– To już twój problem. – Agent zarzucił sobie chorego na ramię jak worek mąki i zaczął powoli wycofywać się z celi. – Ja się do twojej roboty nie mieszam. Ty mojej lepiej też nie zepsuj.

– Jeżeli zostawisz celę w tym stanie – zauważyła, podążając za Huangiem – on znowu zachoruje.

– Joo Dee to sprzątną – odpowiedział jej lekceważąco. – Ty go po prostu doprowadź do porządku.


Huang wyniósł się z lecznicy natychmiast po tym, jak zostawił Huo na pierwszym z brzegu łóżku. Nini była mu za to w pewnym sensie wdzięczna. Nie byłaby w stanie pracować ze świadomością, że agent obserwuje każdy jej ruch. Uzdrawianie magią wody niewiele zresztą pomogło, a nie miała wątpliwości, że Huang na pewno zacząłby marudzić.

Umyty i przebrany w świeżą tunikę Huo wcale nie wyglądał o wiele lepiej. Wciąż był nieprawdopodobnie blady, a twarz miał tak wychudzoną, że przez moment nawet bała się, czy kości policzkowe nie przetną mu skóry. Wyglądał bardziej jak strach na wróblugi niż postawny żołnierz wrogiej armii. Nic też nie wskazywało na to, by miał się niedługo obudzić.

– I co ja mam z tobą zrobić, co? – Westchnęła cicho, odgarniając kosmyk włosów z czoła pacjenta. – Przecież nie wcisnę ci jedzenia siłą do gardła.

Huo – nie miała dla niego żadnego lepszego imienia – nic jej nie odpowiedział. Nini przykryła go kocem aż pod samą brodę, a na czole położyła mu kompres zamoczony w naparze z lipy. Nie mogła dla niego zrobić wiele więcej, dopóki nie odzyska przytomności.

Korzystając z chwili spokoju, szybko pobiegła do garkuchni. Kilku znudzonych agentów dłubało tam niemrawo w porcjach dziwnej ryżowej papki. Nini wzdrygnęła się na widok mdłego, pozbawionego formy jedzenia, którego chyba nikt nie był w stanie zjeść ze smakiem. Z trudem zmusiła się do przybrania względnie neutralnego wyrazu twarzy i chwyciła dwie miski, z którymi zaraz powędrowała do dyżurującego przy parującym kotle Li Yuana.

– Aż taka głodna jesteś? – zadrwił. – Wiesz, że nie wydajemy podwójnych porcji. Zaraz by żarcia zabrakło, tak by się wszyscy pchali po dokładki!

Pokręciła głową. Nie była w nastroju na żarty.

– Druga jest dla pacjenta – wyjaśniła półgłosem. – Wygląda jak sama śmierć.

Li Yuan pokręcił głową.

– A to bydlak! – syknął. – Jak go aresztowaliśmy, więzień był w barach szerszy ode mnie.

Nini już prawie całkiem zapomniała, że Li Yuan prowadził przesłuchanie pacjenta. W jej głowie zaczął się formować dość ryzykowny plan. Obiecała Huangowi, że nie użyje magii wody nigdzie w pobliżu głowy chorego, ale to wcale nie oznaczało, że nie mogła mu pomóc inaczej.

– Wiecie coś o nim? – spytała. – Huang nic mi nie powiedział, a teraz nie jestem w stanie nawet ocenić jego wieku.

Li Yuan zaprzeczył gwałtownie.

– To było dawno, królewno – powiedział, napełniając miskę. – Niewiele już z tego przesłuchania pamiętam. Kojarzy mi się, że tak na oko mógł mieć dwadzieścia kilka lat, ale więcej nie jestem w stanie ci powiedzieć.

Mogłaby się założyć, że kłamał, ale nie miała zamiaru mu o tym mówić. Li Yuan był całkiem znośnym człowiekiem i jednym z życzliwszych agentów. Wdawanie się z nim w kłótnie nie mogło jej w żaden sposób wyjść na dobre.

– Szkoda – odpowiedziała. – Ale przynajmniej mam jakiś orientacyjny wiek. Dla pewności po prostu będę mu dawać mniejsze dawki ziół. W każdym razie, kiedy się już obudzi.

Li Yuan uśmiechnął się szeroko i wręczył jej wypełnione ryżem miski. Na jego pomoc nie mogła liczyć. Musiała znaleźć kogoś innego, kto mógłby dotrzeć do informacji, na której jej zależało: prawdziwego imienia Huo. Miała nadzieję, że Liang nie wyjedzie nigdzie na urlop i swoje wolne dni spędzi pod Laogai jak ostatni pustelnik. Nie miała pojęcia, kogo innego mogłaby zwerbować do tego projektu.


Kiedy Liang uznał, że chyba wypadałoby jednak wracać do siebie, na zewnątrz zrobiło się już prawie całkiem ciemno, a Yin powoli szykowała małą do snu. I chociaż jego obecność wydawała się jej ani trochę nie przeszkadzać, nagle poczuł się nieswojo jako świadek ich domowych rytuałów. Ale tak jakoś po prostu niefortunnie wyszło, że najpierw obiad trzeba było przygotować, potem pozmywać po jedzeniu... Tematów do rozmowy też im jakoś nie brakowało, więc i żegnać się nie było po co. A kiedy Ruyi zaciągnęła go do zabawy po swojej poobiedniej drzemce, nie potrafił odmówić jej wielkim, roziskrzonym z radości oczom. I tak niepostrzeżenie pół dnia przeciekło mu przez palce. Uświadomił sobie to dopiero, kiedy został sam we wciąż pachnącej jedzeniem kuchni. Resztka herbaty, która została na dnie jego filiżanki, całkiem już wystygła, ale i tak dopił ją duszkiem, połykając przy tym kilka zabłąkanych rozmiękłych listków.

– Mała już śpi. – Yin stanęła w progu z rękami założonymi na piersi. Nie wyglądało na to, żeby miała zamiar wchodzić do środka. – Potwornie ją wymęczyłeś.

Poczuł, że znowu się rumieni. Kiedy przestał się stresować, że nie zna się na dzieciach, zajmowanie uwagi Ruyi okazało się dość proste. Wystarczyło utkać jej kilka prostych figurek i raz na jakiś czas dołączyć do gier, które dziewczynka sama sobie wymyślała. Była znacznie spokojniejszym dzieckiem, niż mu się na początku wydawało.

– To żaden problem – powiedział. – Ja jej tylko zrobiłem kilka zabawek i tyle.

– Są bardzo ładne. Gdzie się tego nauczyłeś?

Speszył się odrobinę.

– Moja matka zajmowała się rzeźbieniem – odpowiedział. – Pomagałem jej jako dziecko. Widać takich rzeczy się nie zapomina.

– W zasadzie mógłbyś te figurki sprzedawać, są naprawdę śliczne. Chętni na pewno by się znaleźli.

– Pomyślę o tym – obiecał.

Nie miał najmniejszego zamiaru zajmować się tkaniem figurek i durnostojek, kiedy miał pracę, o której marzył od dzieciństwa. Ale Yin nie mógł o tym powiedzieć. Ani o tym, że jest agentem Dai Li. Wątpił, żeby była zachwycona taką informacją. Agenci z roku na rok stawali się coraz mniej lubianym elementem miejskiej tradycji.

– Będę się już zbierał – rzucił, podnosząc się z krzesła. – I tak wystarczająco dużo czasu ci dzisiaj zająłem.

– Nie przesadzaj – odpowiedziała. – I weź trochę pierogów. Zjesz sobie jutro.

Wziął. Oczywiście, że wziął. Dobrego domowego jedzenia nigdy się nie odmawia. Dopiero po drodze nad jezioro Laogai zorientował się, że nie ma pojęcia, jak je sobie podgrzać.

– Może Nini mi powie – mruknął sam do siebie, przyciskając zawiniątko do piersi. – Albo Ok. On to naprawdę dziwne rzeczy wie czasami.

Przestało padać. Ogromna, prawie pełna tarcza księżyca oświecała mu drogę do domu.