Dedykowane Akai-Miko z okazji urodzin!
.
Więc jednak zrobiłam to. Kolejny fanfik bliczowski. Obawiam się, że powoli zdradzam HGSS na rzecz Shunnao, ale nie obawiajcie się – dokończę potterowskie fiki, tylko zajmie mi to troszkę czasu.
.
W perspektywie najnowszych rozdziałów ten fik jest trochę AU, ale przypuszczam, że mieści się w kanonie do końca Wojny Zimowej. Nie licząc tego, że popełniłam crack pairingowy, w którym się zakochałam.
.
W każdym razie – liczę na komentarze! Chciałabym wiedzieć czy dobrze uchwyciłam charaktery postaci, czy nie przesadziłam z dramatyzmem lub dowcipem i ogólnie czy się podobało, a jeśli nie – to dlaczego.
.
Zagadka – kto znajdzie lekkie powiązanie z jedną z moich ulubionych par z Yami no Matsuei, rączka w górę! Kto zgadnie pierwszy będzie mógł poprosić o wstawienie jakiejś swojej ulubionej pary do dalszego ciągu tego fika!
…
.
DZIEŃ PRZED
.
W Ósmej Dywizji ten przyjemny, majowy dzień był cichy, spokojny i – tak dla odmiany – w okolicy nie było słychać żadnych dzikich wrzasków. Co prawda było to zasługą całonocnej popijawy i konkursów „kto może więcej" z Jedenastą, ale kto by się tym przejmował? Ważne, że kapitan Kyoraku wygrał o jeden kieliszek z kapitanem Zarakim i teraz Jedenasta przez tydzień będzie musiała sprzątać ulice wokół Ósmej! Co prawda niektórzy z Jedenastej próbowali się postawić, ale mając do wyboru prywatny trening z kapitanem albo sprzątanie, nagle okazywali się być prawdziwymi miłośnikami mioteł i zamiataczek (oficerowie Ósmej próbowali chichotać, ale szybko im przeszło, gdy Ise-san przypomniała im, że wciąż muszą sprzątać wewnątrz Dywizji i jeśli ktoś ma z tym jakieś problemy, to może zgłosić się z nimi do niej). Niestety, cisza tego dnia nie trwała zbyt długo, bo gdzieś w okolicach dwunastej trzydzieści siedem można było usłyszeć potężny wrzask:
– Nanaoooo-chaaaaan!
Skacowani oficerowie Ósmej bardzo chętnie sklęliby tego, który przyprawił ich tym wybuchem emocji o ból głowy, ale nie wypada kląć na własnego kapitana. Zresztą, pocieszyli się tym, że niedługo nie tylko ich będą bolały głowy – jeśli kapitan był w tak radosnym nastroju, to należało wręcz spodziewać się, że jego twarz szybko spotka się z potężną księgą wicekapitan Ise.
Tymczasem Nanao słysząc pełen „uczucia" okrzyk swojego przełożonego (robił tak dzień w dzień, obwieszczając swoje przybycie wszystkim obecnym, nie przejmując się tym, że zwykłe „dzień dobry" byłoby bardziej na miejscu) omal nie dostała tiku nerwowego. Nie przypominała sobie, by którykolwiek z wicekapitanów był traktowany w tak obcesowy i pozbawiony szacunku sposób (Nemu-san wykluczona z przyczyn oczywistych) i uderzało to prosto w jej dumę, ale do kapitana to nie trafiało. Nie. On uznał, że Nanao-chan to „Nanao-chan" i tyle. A kimże ona była, by pouczać kapitana Kyoraku o podstawach dobrego zachowania, jeśli nawet Wszechkapitan musiał przyzwyczaić się do tego okropnego „Yama-ji"? Słysząc zbliżające się szybkie kroki ucisnęła nasadę nosa. Ten facet miał talent – przyprawiał ją o migrenę, jeszcze zanim go zobaczyła. Gdy drzwi otworzyły się z impetem i do środka wszedł uśmiechnięty kapitan Ósmej w pełni swojej różowej glorii (kiedyś spali to kimono, naprawdę) udała, że go nie widzi. Oczywiście, nawet nieżyjący już kapitan Tousen nie mógłby nie zauważyć Shunsui Kyoraku, gdy ten chciał, by go zauważono, ale Nanao opanowała ignorowanie swojego przełożonego do perfekcji.
– Dzień dobry, moja śliczna Nanao-chan! Dziś wyglądasz jeszcze piękniej niż wczoraj!
Gdyby było to prawdą, to już dawno powinna przyćmiewać słońce swoją prezencją, bo słyszała to praktycznie każdego dnia, czasami nawet częściej niż raz. Nie znosiła tych słów – już wolałaby „zrób coś z tymi oklapniętymi włosami", a nie wypaplane byle jak fałszywe komplementy.
– Dokumenty na pańskim biurku wymagają podpisania – rzuciła krótko i wróciła do pracy. Przeglądając rachunki za ten kwartał poważnie zastanowiła się, jakim cudem ktoś tak leniwy jak jej kapitan, był w stanie prowadzić dokumentację Dywizji przez te pięćdziesiąt lat pomiędzy wicekapitan Yadomaru, a nią samą. Wszyscy porucznicy, jacy przez te pięćdziesiąt lat przewijali się przez Ósmą (a ich ilość była tak zastraszająca, że nawet stali oficerowie Ósmej mylili się o dziesięć w przód czy w tył) nie byli w stanie opanować bałaganu, jakim była ta Dywizja i jej kapitan. Z czystej ciekawości zajrzała kiedyś do starych ksiąg i przeżyła szok widząc pod pięknie spisanymi zestawieniami podpis kapitana Kyoraku. Ten sam mężczyzna teraz spojrzał na nią niemalże ze łzami w oczach.
– Ależ Nanao-chan! Jest taka piękna pogoda! Wiedziałaś, że na drzewach pojawiają się już kwiaty?
– Dokumenty – warknęła, wskazując palcem jego biurko. I tak wiedziała do czego zmierzał, ale nie zamierzała dać się tak łatwo.
– Spotkałem dziś Rangiku-chan i…
– I najpierw podpisze pan te dokumenty, które muszą jeszcze dziś trafić na biurko Sasakibe-sana.
Westchnął ciężko, ale usadził się za biurkiem i uśmiechnął do niej przewrotnie.
– Wszystko dla mojej Nanao-chan.
Nawet nie zareagowała. Dwie godziny później skończył i uznał, że teraz może uciąć sobie krótką drzemkę. Rozłożył na ziemi kimono i po chwili słyszała dobrze znane pochrapywanie. Była wdzięczna, że zamierzał czekać, aż skończy dzisiejszą część pracy. Ostatni tydzień każdego kwartału zawsze odbijał się zarówno na jej zdrowiu, jak i nerwach, i nie było nikogo, kto w tym czasie próbowałby ją denerwować. Nawet zwykle nieznośny kapitan był jej wdzięczny za pracę, którą wykonywała i starał się przeszkadzać jak najmniej. Sapnęła widząc rachunek za zniszczenia wystawiony przez Pierwszą i zdecydowała, że to czas na krótką przerwę.
– Jak to możliwe, że nasza Dywizja znowu zniszczyła piętnaście budynków w przeciągu trzech miesięcy?
Chrapanie od razu ustało. Fascynował ją jego lekki sen i ciągła czujność – bez różnicy, czy był po całonocnej zabawie, czy dopiero co wstał, gdy tylko się odzywała zawsze wiedział jakie było pytanie. Czasami naprawdę zapominała, że ten facet był jednym z czwórki najstarszych kapitanów, a nie żyłby tak długo, gdyby był tym, za kogo lubił uchodzić.
– Tylko piętnaście?
– To nie jest zabawne!
– Ależ ja nie jestem rozbawiony, nie śmiałbym. Uważam jednak, że pobiliśmy rekord. W zeszłym kwartale było siedemnaście budynków, prawda? Powinnaś być więc zadowolona, że Dywizja powoli zaczyna się zachowywać!
Obrzuciła go paskudnym spojrzeniem, ale jedynie się uśmiechnął, nawet nie unosząc sakkatu.
– Byłabym zadowolona, gdybym kiedyś zobaczyła na tej karteczce liczbę zero. I gdyby pod dziesięcioma z tych zawaleń nie było pańskiego nazwiska, kapitanie.
– Oj? Moje nazwisko? Patrz, nie pamiętam.
– To akurat nic nowego – mruknęła.
– Mówiłaś coś?
– Nie, nic.
Przez chwilę panowała cisza, w której mężczyzna machał stopą w powietrzu do jakiejś swojej wewnętrznej melodii, a Nanao rozcierała bolące ramiona. Po zakończeniu okresu sprawozdawczego będzie musiała namówić Rangiku-san na wizytę w gorących źródłach i masaż.
Wbrew powszechnej opinii, że jest zmuszona do siedzenia za biurkiem, Nanao naprawdę lubiła swoją pracę. Liczby, zestawienia, dokumenty i rachunki nawet w szalonej Ósmej Dywizji były zawsze takie same, a wybrnięcie z problemów finansowych było nie lada wyzwaniem. Wyzwaniem, które podejmowała z radością, nawet jeśli wiedziała, jak dziwnie to brzmi. Jednakże zestawienia kwartalne (nie wspominając o całorocznych, które były prawdziwą tragedią) zawsze dawały jej się we znaki – głównie ze względu na krótkie terminy narzucone przez Pierwszą. Do tego dochodziły jej obowiązki wiceprzewodniczącej Stowarzyszenia Kobiet Shinigami, gdzie również odpowiadała za finanse, a ten miesiąc był cięższy niż zwykle. Yachiru-san bowiem wymyśliła PLAN, który miał dostarczyć jej nieograniczonych funduszy na słodycze i przy okazji podreperować stan skarbca SKS. Zawsze praktyczna Nanao musiała przyznać, że plan był dobry – nawet lepszy niż dobry. Był genialny. Nie wiedziała jednak, ile będzie to wymagało pracy od niej. A najgorsze miało dopiero nadejść i przeczuwała, że jej kapitan czeka tylko na chwilę, w której w miarę bezpiecznie będzie mógł spytać, kiedy będzie można kupić karty.
Tak. Karty. Pomysł Prezeski opierał się na sprzedawaniu talii kart z wizerunkami najpopularniejszych Shinigami w Soul Society. Brzmiało ładnie i bezproblemowo, więc wszystkie się zgodziły. Potem jednak należało się zastanowić nad następującymi punktami:
1. Kto jest na tyle popularny, że umieszczenie go w talii dwudziestu trzech kart podniesie sprzedaż?
2. Jak dowiedzieć się kto jest na tyle popularny?
3. Jak przekonać te popularne osoby do pozowania do zdjęć?
Najpierw należało przeprowadzić głosowanie w całym Soul Society. Nanao razem z Nemu-san stworzyły listę pięćdziesięciu Shinigami – w większości od kapitana do trzeciego oficera każdej Dywizji z nielicznymi wyjątkami – a następnie rozdały karty każdemu, kto się nawinął pod rękę. Potem przeliczyły głosy (a było ich ponad trzy tysiące) i przeszły do punktu trzeciego, który wymagał wielu poświęceń ze strony członkiń SKS. Niemniej jednak sesja zdjęciowa w końcu się odbyła (choć za obecność kapitana Kuchiki należało w pełni dziękować jego sprytnej siostrze) i produkcja kart ruszyła.
Jako że wstępna data wydania zaplanowana została na początek czerwca, obecnie całe Soul Society wstrzymywało z niecierpliwością oddech, by móc wykupić i zabrać ze sobą do domów wizerunki tych, których zwykle widzieli z daleka i na krótko. Zwłaszcza, że zdjęcia były robione przez Rangiku-san, która była znana z tego, że miała dobre oko. Ale najlepsza była ta aura tajemnicy – nikt nie wiedział, kto dokładnie się tam znajdzie. Osoby, którym robiono zdjęcia, poproszone były o utrzymanie tajemnicy i jak na razie potwierdzona przez Yachiru-san była jedynie osoba kapitana Kuchiki. Nanao z radością zacierała ręce, wyobrażając sobie monstrualną ilość pieniędzy, które zarobią. Już zastanawiała się jak ukryć większą część przed tą małą dziewczynką i jej zachłannymi rączkami.
– Heeej, moja Nanao-chaaan…
– Kapitanie Kyoraku, ile razy mam prosić, by przestał mnie pan nazywać swoją Nanao-chan?
Zaśmiał się cicho i lekko uniósł daszek sakkatu, żeby posłać jej łobuzerskie spojrzenie.
– Nie bądź taka, Nanao-chan. Chciałem…
– Spytać o karty – dokończyła sucho, po czym poprawiła okulary, czując, że spadają jej z nosa. – Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to jutro ruszy sprzedaż.
Uśmiechnął się szeroko i skinął głową.
– Wspaniale! Już wyobrażam sobie te wszystkie zachwycone kobiety wpatrujące się w moje zdjęcie z numerem jeden!
Westchnęła ciężko i wróciła do wypełniania dokumentów. Gdyby choć trochę tej energii przeznaczył na pracę… A, zresztą. Nie warto marzyć o czymś, co i tak się nie stanie.
– Nie jest pan numerem pierwszym.
– O, nie? A kto?
– To poufna informacja.
– Daj spokój, Nanao-chan. Obiecuję, że nikomu nie powiem, a to tylko jeden dzień…
Zerknęła na niego i niechętnie odpowiedziała. Co jak co, ale gdy coś obiecywał, to zawsze dotrzymywał słowa.
– Numerem pierwszym jest, oczywiście, kapitan Kuchiki.
– Ach, Byakuya-kun… Zaraz, zaraz. Dlaczego „oczywiście"? – spytał z urazą w głosie.
– Dlatego, że większa część kobiet Shinigami, a także pewna część męska, do niego wzdycha. To naprawdę żadna tajemnica.
Nie musiał pytać czy ona również uważa „namber łan" za najprzystojniejszego mężczyznę na tym świecie – jej zdegustowany ton wyraźnie dawał do zrozumienia, że na jej liście kapitan Kuchiki na pewno by się nie znalazł.
– A dalej?
– Proszę?
– Kto jest dalej? Bardzo chciałbym wiedzieć, który będę miał numer!
On naprawdę zachowywał się jak dziecko. Siedział teraz cały w uśmiechach i bawił się sakkatem, jednocześnie obserwując ją. Czując, że nie da jej spokoju doszła do wniosku, że skoro powiedziała „a", to lepiej od razu wyśpiewać cały alfabet i mieć to za sobą.
– Pan ma numer piętnasty.
Szok w jego oczach był tak satysfakcjonujący, że ledwo, ledwo powstrzymała złośliwy uśmieszek, który pchał się jej na usta. Przynajmniej wie już, że nie jest najbardziej pożądanym mężczyzną Gotei 13. Prywatnie Nanao sądziła, że gdyby częściej zachowywałby się jak na kapitana przystało, a do kobiet podchodziłby z gracją i spokojem, zamiast rzucać się do obmacywania, to mógłby znaleźć się w ścisłej czołówce, bo warunki fizyczne ku temu miał.
Szok nie trwał długo i po chwili znów uśmiechnął się radośnie, gdy pewna myśl przyszła mu do głowy.
– Mniejsza z tym! Ważne, że moja kochana Nanao-chan na mnie głosowała!
Odpowiedziała spokojnie odpisując na kolejny raport (Piąta składała oficjalne zażalenie na siódmą oficer Wakabę, która napastowała ichniego trzeciego oficera Terazumę, nie przejmując się jego ostrą alergią na kobiety).
– Nie głosowałam na pana.
Uśmiech zniknął, a na jego miejsce pojawiła się ta najgorsza z możliwych min – płaczliwego psiaka.
– Nie?
– Nie.
– Na kogo w takim razie głosowałaś?
– Na osobę, której karta będzie miała numer drugi.
– Czyli?
– Na kapitana Ukitake.
Na chwilę zapadła cisza, w której Kyoraku najwyraźniej musiał przetrawić informację, a Nanao z lekkim rozbawieniem oczekiwała na efekt. Który – oczywiście – był taki, jakiego się spodziewała.
– Zagłosowałaś na mojego najlepszego przyjaciela, a nie na mnieeeeee? – Jęk, który z siebie wydał mógłby zostać określony jako przedśmiertny, ale gdyby tak było, to Ósma Dywizja traciłaby swojego kapitana średnio dziewięć razy w tygodniu. Przynajmniej. – Nanao-chan, to najgorsza z możliwych zdrad! Jak mogłaś uznać, że Ukitake jest lepszy ode mnie? A najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że nie mogę iść i powiedzieć mu co o nim myślę, bo myślę o nim dobrze! Jesteś okrutna!
Opanowała się na tyle, żeby nie stracić chłodnego tonu głosu, choć po raz pierwszy od kilku lat to ona była tą, która z rozmowy czerpała dziką radość.
– Sądzę, że najgorszą z możliwych zdrad byłoby wspomnienie kapitan Unohanie o tym, co pan mówił w sprawie…
– No dobrze, są gorsze zdrady – zgodził się szybko, rozglądając się panicznie na boki, jakby spodziewał się, że jego senpai nagle zmaterializuje się w powietrzu. – Ale co ma takiego Ukitake, czego ja nie mam?
– Białe włosy – odpaliła bez namysłu.
– Mogę się przefarbować.
– Niski ton głosu.
– Mogę obniżyć i swój.
– Zielone oczy.
– Podbiorę Kurotsuchi'emu soczewki kontaktowe!
Satysfakcja w jego tonie działała jej na nerwy.
– Nieuleczalną chorobę.
– Mogę się zarazić! ...nie sądziłem, że masz syndrom pielęgniarki, Nanao-chan.
– Bo nie mam.
– To co niby takiego Ukitake ma, czego mi brakuje? Jak na razie nie ma nic takiego, czego nie da się zmienić.
Westchnęła ciężko i wypaliła ostatni argument, z którym jej kapitan nie mógł nic zrobić.
– Jednak w przeciwieństwie do pana, kapitanie Kyoraku, jest miły, uprzejmy, nie flirtuje ze wszystkim, co ma biust, jego Dywizja nie jest najbardziej zapijaczoną w całym Soul Society, choćby z tego tytułu, że on sam nigdy nie przychodzi do pracy na wpół zalany. A co najważniejsze – on wypełnia swoją część dokumentów osobiście, a czasami nawet wyręcza Kuchiki-san.
Mężczyzna zasępił się, ale najwyraźniej zamierzał zastanowić się nad tym później, bo przeszedł do następnego pytania.
– A kto ma dalsze numery? Dobrze byłoby wiedzieć kto mnie pobił.
– Cóż, trzeci numer przypadł Rangiku-san, co też nie było wielką niespodzianką. Kolejne numery otrzymali kapitan Hitsugaya, Shihoin-dono, kapitan Soi Fon, Hinamori-san, Hisagi-san, kapitan Unohana, Kotetsu-san…
– Która Kotetsu? Kiyone-chan czy Isane-chan?
– Isane.
– Ach… A dalej?
– Kapitan Muguruma, kapitan Hirako, Nemu-san i z numerem czternastym Lisa-san.
Zaśmiał się radośnie.
– Ledwo wrócili, a już mnie przesunęli na miejsce piętnaste! No, proszę… Lisa-chan przede mną? Będzie chwaliła się tym przez najbliższe kilka lat, a wypominała nawet po dwustu.
Nanao uśmiechnęła się szeroko.
– Osobiście sądzę, że powinna znaleźć się na liście znacznie wyżej, ale ona praktycznie nie pojawia się w miejscach publicznych, więc wielu Shinigami nawet nie wie, jak ona wygląda.
– Mmm… – Ponownie położył się na ziemi, zakrywając oczy sakkatem. – Lisa-chan zawsze lubiła zakopywać się w norach i zajmować swoimi własnymi sprawami.
– Ciekawe od kogo się tego nauczyła – mruknęła Nanao, nie mogąc się powstrzymać. Sądząc po jego uśmiechu usłyszał i nie miał niczego na swoją obronę. Również i ją starał się rozleniwić, zapraszając na sake i próbując przekonać do drzemek „dla zdrowia", ale była zbyt zakochana w idei bycia profesjonalnym oficerem, by mu ulec.
Jednak była naprawdę zasmucona faktem, że Lisa-san zajęła jedynie czternastą pozycję.
Kiedy Nanao spotkała Yadomaru-san po raz pierwszy po tych wszystkich latach była nie tylko przerażona jej podejściem do większości spraw – łącznie ze służbowymi – ale również zdziwiona jak bardzo jej to nie odrzuca, a była osobą dość nietolerancyjną. Nanao chciała zrezygnować ze swojej pozycji i wspomóc Tatsufusę jako trzeci oficer, ale spotkała się z protestem zarówno ze strony kapitana Kyoraku, jak i samej Yadomaru-san, która kazała się nazywać po imieniu, po czym stwierdziła, że nie zamierza pretendować do żadnych stanowisk przez najbliższe kilka stuleci, w czasie których chce sobie spokojnie żyć. Oczywiście plotki o jej spokojnym życiu, głównie dziejącym się w nocy, szybko obiegły Soul Society, ale Nanao na to akurat była przygotowana. Już sto lat temu wiedziała dlaczego jej przełożona ma tylko jeden wieczór w miesiącu wolny – ten sam, w którym po wspólnym czytaniu w pocie czoła kończyła sprawozdania, klnąc pod nosem jak szewc i wplatając imię kapitana w przeróżne dziwne kombinacje, których później sama Nanao często używała, choć jedynie w swojej głowie.
Lisa-san była atrakcyjna, a mężczyźni niemalże zabijali się o jej uwagę. Już będąc małą dziewczynką Nanao bardzo chciała wyglądać tak jak ona – zgrabna, z idealnym biustem (nie za duży, nie za mały i komponujący się z sylwetką), z pełnym rozleniwienia czarem połączonym z opanowaniem. Chciała nawet związywać swoje włosy w dwa warkocze i nie mogła doczekać się, aż jej ścięte w Akademii kucyki odrosną. Jednak lata mijały i pewnego dnia przyszło pełne goryczy zrozumienie, że nigdy taka nie będzie. Nie mogła nic poradzić na swoją chudość oraz brak biustu i bioder. Nie mogła nic poradzić na to, że jej twarz była dziewczęca. Nie była kobietą pełną ognia – wszyscy przyrównywali ją do lodu, nawet gdy próbowała się rozluźnić. Przez kilka pierwszych lat wejścia fizycznego w okres nastolatki próbowała wiązać włosy w dwa warkocze, ale wyglądała z nimi tak źle, że szybko zmieniła je na wysokie, nudne upięcie, które po czasie stało się jej znakiem rozpoznawczym, w którym kilka innych dziewcząt próbujących ją naśladować wyglądało znacznie lepiej. O, tak. Nanao zdawała sobie sprawę z tego jak bardzo jest nieciekawa i o ile po jakichś dziesięciu latach po fizycznym osiągnięciu pełnoletniości przestało ją to smucić, to od czasu pojawienia się z powrotem Lisy-san dzień w dzień przyrównywała się do niej z dość nieciekawym efektem.
Dlatego następne słowa kapitana zabolały bardziej, niż chciała przyznać.
– Najważniejsze jednak, że moja śliczniutka Nanao-chan też będzie w talii i będę mógł ją zabrać ze sobą do domu! Powiedz mi, czy do zdjęcia zdjęłaś okulary, rozpuściłaś włosy i…
– Nie ma mnie w talii – przerwała mu, bez problemu siląc się na spokój. Przez lata trenowała nad swoją mimiką i mową ciała, by skrywać przed nim to, czego nie chciała nikomu pokazywać. Chyba każdy miał prawo do prywatności, prawda? A pijak, który wyłapywał myśli szybciej, niż łykał sake, wykluczał tę „prywatność", zwłaszcza, że to słowo chyba nigdy nie znalazło drogi do jego słownika. W tej chwili wyglądała jak w każdy inny dzień, skupiająca się na wypełnianiu dokumentów i nie przejmująca tak trywialną rzeczą jak nieatrakcyjność.
Za to najwyraźniej jej przełożony bardziej interesował się tym drugim, niż pierwszym. Ponownie usiadł i zerknął na nią spod sakkatu.
– Jak to: nie ma?
– Po prostu, nie ma. Po panu w talii znaleźli się Urahara- san, Abarai-san, Kuchiki-san, Kira-san, młodsza Kotetsu, Sarugaki-san…
– To nie jest ważne. – Nie chce wiedzieć kto będzie w puli? Coś nowego. – Chcę wiedzieć dlaczego nie będę mógł powpatrywać się w zdjęcie mojej Nanao-chan.
– Bo Nanao-chan nie została wylosowana, to oczywiste.
– Dlaczego nie została wylosowana?
Westchnęła ciężko, poprawiła okulary i zastanowiła się jak go uciszyć. To naprawdę nie był temat, w który chciałaby głębiej wchodzić.
– Dlatego, że nie jest tak ponętna jak Rangiku-san, słodka jak Hinamori-san czy zadziorna jak Sarugaki-san. Sama na siebie bym nie zagłosowała, gdybym miała taką możliwość, kapitanie Kyoraku. Na tej liście było zbyt wiele kobiet, by wybrać jedną i…
– Ja na ciebie zagłosowałem, Nanao-chan.
Jakaś ponura nuta w jego głosie kazała jej unieść głowę znad dokumentu. Wpatrywał się w nią intensywnie i z powagą, co samo w sobie było wyjątkowe.
– Dziękuję, ale pański głos nie był ważniejszy od całej reszty i nie mógł zaważyć na tym kto przejdzie dalej. Najważniejsze by talia sprzedała się na tyle dobrze, byśmy nie musiały się martwić Prezeską i jej miłością do słodyczy. – Tu lekko się uśmiechnęła w jego kierunku i z ulgą przyjęła znajomy uśmieszek w odpowiedzi. – Dlatego liczę na to, że zmotywuje pan naszych ludzi do tego, by zaopatrzyli się w przynajmniej jeden komplet.
– Oczywiście, choć nie sądzę by to było potrzebne. Już i tak są niesamowicie podnieceni.
Wróciła do dokumentów, szczęśliwa, że udało jej się oderwać go od tego tematu.
Przez długi czas panowała cisza, w której Nanao zdążyła skończyć trzy raporty dotyczące kolejno: kradzieży w północnej części baraków, wypadku na treningu oraz incydentu pomiędzy świeżo poślubionymi małżonkami, który zniszczył kilka sal (naprawdę – powinna chyba zacząć prowadzić wykłady w Dywizji pod tytułem „Dlaczego nie warto wiązać się z ludźmi z Jedenastej?"). Miała przejść właśnie do pisania – kolejnego już – podania do kilku właścicieli barów, by pod absolutnie żadnym pozorem nie pozwalali kapitanowi Kyoraku na podciąganie rachunków za sake pod wydatki Dywizji, gdy rzeczony kapitan postanowił przemówić.
– Nie kupię jej.
– Czego pan nie kupi? Mam nadzieję, że mówi pan o sake. Wie pan, że przekroczyliśmy budżet o ponad…
– Talii kart. Nie kupię jej. – Podniosła głowę i zdziwiła się, widząc go stojącego przy drzwiach. Przysięgłaby, że jeszcze przed chwilą leżał na podłodze.
– Dlaczego?
– Jedynym powodem do kupienia całego zestawu była twoja karta, Nanao-chan.
Sapnęła z irytacją. Mogła przewidzieć, że poczuje się urażony w jej zastępstwie. Musiała go jakoś zmusić do kupienia choćby jednego zestawu.
– Trudno, pańska strata. Przegapi pan zdjęcie Rangiku-san w yukacie, Hinamori-san w kusej sukience ze świata żywych, a także zdjęcie Lisy-san leżącej w trawie, przykrytej jedynie szalem. Nie wspominając o Nemu-san, która…
– Nie przekonasz mnie, sprytna Nanao-chan. – Uśmiechnął się szatańsko. – Ale może dałabyś się namówić na prywatną sesję zdjęciową? Tylko ja, ty i… wanna pełna fiołków?
Zarumieniła się na samą myśl o znaczeniu fiołków – nasza miłość jest dla innych tajemnicą – ale po chwili zdenerwowała.
– Skoro czuje się pan na siłach stroić sobie żarty, to może raczyłby pan zająć się swoją działką dokumentów?
Wskazała jego biurko, na którym stały trzy stosiki kartek, których oczywiście nie ruszył, bo wymagały przejrzenia, a nie tylko podpisu. Zwykle kapitanowie i wicekapitanowie mieli osobne gabinety, ale za tym by oni dzielili swój przemawiał fakt, że kapitan Ósmej tak rzadko w ogóle bywał w swoim, że równie dobrze mógłby nie istnieć, a jeśli już raczył odwiedzić biuro, to zawsze siedział razem z nią. Mógł pracować tu tak samo, jak po drugiej stronie korytarza.
- Niestety, obiecałem Ukitake, że dziś zagram z nim w partyjkę go. I zamierzam wygrać z nim spektakularnie, by poczuł taki sam ból przegranej jak ja w chwili, gdy dowiedziałem się o twojej zdradzie.
I już go nie było. Nie, żeby było to coś nowego.
Z ciężkim westchnieniem Nanao wróciła do swojej pracy, całkowicie zapominając o całej sprawie.
…
Jednak Shunsui nie zapomniał. Idąc wolnym krokiem w kierunku Trzynastej myślał o jej pozornie spokojnej twarzy, gdy mówiła, że sama na siebie by nie zagłosowała. Och, próbowała go oszukać i prawie jej się udało, ale on nauczył się ją odczytywać na swój sposób. O ile jej postawa nie wskazywała na spięcie, to ze swojej pozycji na podłodze wyraźnie widział jak palce jej stóp zaciskają się spazmatycznie. A to oznaczało jedno – ta sprawa ją bolała. Zatrzymał się, by po raz kolejny odtworzyć w myślach całą rozmowę. Wiedział, że jest tam coś, co było ważne. Coś, co powodowało u niego tę rzadką, chłodną furię, która aż prosiła się o wydostanie na zewnątrz.
Shunsui był spokojnym mężczyzną. Był pacyfistą, który unikał walki i przemocy. Był tym, który nawet w środku zaciętej bitwy rzucał dowcipami. Jednak, z czego niewielu zdawało sobie sprawę, był też człowiekiem, który skrywał w sobie potężne pokłady mroku – nie miał problemów z nieczystymi zagrywkami, nie miał problemów z wydobyciem z siebie okrutnika, który uderzał brutalnie tam, gdzie mógł wywołać największe obrażenia i wiedział, że gdyby Starrk nie zareagował na jego próby wymuszenia na nim poważnej walki, to zaatakowałby Lilinette i prawdopodobnie zabiłby ją bez nawet jednego wyrzutu sumienia. Za każdym razem, gdy ktoś poruszył w nim te nieliczne struny, które wzbudzały wściekłość, ciężko mu było się uspokoić i nierzadko przekraczał granice, które sam sobie wyznaczył. Najczęściej sprawiał to widok Ukitake leżącego w mokrej pościeli, jęczącego z bólu, któremu nie mogła pomóc nawet Unohana – w takich chwilach miał ochotę złapać kobietę za warkocz i zaciągnąć siłą do pokoju przyjaciela i kazać jej zrobić cokolwiek, by mu pomóc. Przerażało go to, że złapał się ostatnimi czasy na myśleniu o tym, by po prostu ukrócić cierpienia przyjaciela, bo każdy nawrót był coraz gorszy. Czasami tę furię wywoływał widok smutnej Nanao. Nie mógł znieść myśli o tym, że coś ją boli, że nie jest szczęśliwa.
Powód dla którego Nanao nigdy nie walczyła? Nie miało to nic, a nic wspólnego z jej zdolnościami bojowymi, czy jego poprzednią wicekapitan, bo Lisa nie była pierwszym żołnierzem, którego stracił – nie była również pierwszą kochanką, którą nieświadomie posłał na śmierć. Nie. Nanao nie walczyła, bo coś mogło jej się stać. A jeśli coś by jej się stało to obie strony miałyby na karku bardzo, ale to bardzo złego kapitana Ósmej Dywizji. Shunsui wiedział, że jest przewrażliwiony na jej punkcie, ale nie mógł nic na to poradzić, choć próbował nieraz i na wiele różnych sposobów.
Teraz również wyczuwał, że coś było nie tak, że Nanao coś męczyło – i to coś poważnego. A dodatkowo irytował go fakt, że od dłuższego czasu zachowywała się dość dziwnie. Westchnął ciężko i wzniósł twarz do słońca.
– I co mam teraz zrobić? – mruknął. – Czy w ogóle cokolwiek robić?
– To by wymagało pokładów energii, których nie posiadasz – rozległ się za jego plecami znudzony głos. Obrócił się i uśmiechnął.
– Ach, Lisa-chan. Aż promieniujesz pięknem i radością. Czy mój dobry przyjaciel Ukitake przeżył tę noc?
Zostawił ich samym sobie poprzedniego wieczora gdy wesoła rozmowa przerodziła się w otwarty flirt i poszedł szukać innego towarzystwa. Niestety, jego cudowna Nanao-chan siedziała całą noc w gabinecie, więc on wrócił do domu samotnie i zasypiając fantazjował trochę o swojej zastępczyni, co zaowocowało wyjątkowo sugestywnymi i ciekawymi snami, o których lepiej było ich obiektowi nigdy nie mówić. Zwłaszcza, że najwyraźniej obie zdecydowanie wolały Ukitake od niego. W przypadku Lisy wręcz się tego spodziewał, aczkolwiek był pewien, że Nanao-chan zagłosowała na kapitana Trzynastej tylko po to, by zagrać Shunsuiowi na nosie.
– Oczywiście, że tak. Za kogo ty mnie masz?
– Za sukkuba? – podsunął niewinnie.
Prychnęła, niby to zgorszona, ale jej mina najbardziej zbliżona była do kociej mordy, której właściciel właśnie przeszedł na dietę kanarkową. Oboje wiedzieli jak wysokie ma libido i jak trudno jest jej znaleźć odpowiednich partnerów, którzy nie tylko mieliby kondycję i umiejętności, ale również nie przejmowali się tym, że nie byli jedyni. Powód, dla którego on sam nigdy nawet nie rozważał wzięcia jej na poważnie. Zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli już się zaangażuje, to będzie wręcz patologicznie zaborczy.
– Tak właściwie to szukałam ciebie.
– Lisa-chan… Jestem niewyspany.
Spojrzała na niego z ciężkim politowaniem.
– Nie po to cię szukałam, idioto. Nie żebyś ty kiedykolwiek był wyspany. Chciałam ciebie spytać o Nanao.
– O, idziesz ją odwiedzić?
– Nie wiem czy nie będę jej przeszkadzać. – Obrzuciła go najpoważniejszym ze spojrzeń. – Za dużo pracuje.
– Wiem, ale nie słucha mnie, gdy mówię jej, że powinna odpocząć.
– A nie przyszło ci na myśl, żeby jej pomóc?
– Hehe, jakby to powiedzieć…
– Mówię teraz poważnie, Kyoraku.
Och, skoro pominęła jego tytuł w miejscu publicznym, to oznaczało, że sprawa jest poważna. Rozejrzał się wokół i widząc kilka zaciekawionych spojrzeń nasunął sakkat głębiej na czoło.
– Może sake?
– Stawiasz?
– Mhm.
– Mam nadzieję, że ze swoich. Widziałam księgi z ostatnich lat.
Miał na tyle zdrowego rozsądku, żeby wyglądać na zażenowanego.
– Cóż…
– Ze swoich, albo nie idziemy.
- No już dobrze, dobrze. Zawsze możemy liczyć na to, że jakiś biedny chłopiec podda się twojemu czarowi i postawi ci kilka czarek.
– Nie mam zamiaru dziś dużo pić.
– O, a czemu?
– Wieczorem mam spotkanie.
– A to coś nowego?
– Osoba, z którą się widzę niezbyt toleruje zapach sake. Twierdzi, że to przypomina mu pewnego przyjaciela, a to jest ostatnia rzecz, o jakiej chciałby myśleć w czasie spotkania z piękną kobietą.
– No, proszę… Powtórka? Nietypowe, dla was obojga.
– Nie zamierzam z tobą tego omawiać, bo polecisz do niego po szczegóły.
– Ukitake, ku mojemu wielkiemu żalowi, nie jest typem opowiadacza.
– I dobrze. Aura tajemniczości dodaje atrakcyjności.
– A ludzie mówią, że to ja myślę nie tym co trzeba.
– Mówiłeś coś?
– Nic a nic.
W barze, do którego weszli, Shunsui był stałym klientem, dlatego też zdziwił się, gdy właściciel na jego widok zbladł i zwiał na zaplecze, wcześniej cicho coś szepcząc biuściastej kelnerce, która wkrótce podeszła do niego i Lisy z szerokim uśmiechem.
– Dzień dobry.
Uchylił sakkat w ramach „dzień dobry".
– Prosilibyśmy o salkę.
– Niestety, obie są zajęte. Ale stolik za parawanem jest wolny.
Shunsui zastanowił się poważnie. Przeczuwał, że rozmowa z Lisą-chan będzie prywatna i nie chciał, by ktokolwiek ich podsłuchał, ale z drugiej strony parawan by ich zasłaniał, a gdyby oboje wyciszyli reiatsu…
– Dobrze. Weźmiemy pięć butelek sake i dwie czarki – dodał, gdy zajęli swoje miejsca. Uśmiech kelnerki stał się nieco wymuszony.
– Pan Yoshimida powiedział, że musi pan zapłacić z góry, kapitanie Kyoraku.
– Hee? Przecież widzicie mnie tu średnio raz w tygodniu. Zawsze płacę pod koniec miesiąca.
Dziewczyna przestała się uśmiechać i westchnęła ciężko.
– Dziś rano odwiedziła nas wicekapitan Ise. Nie wiem dokładnie o czym rozmawiała z panem Yoshimidą, ale nie wolno nam sprzedawać panu sake, jeśli nie zapłaci pan z góry. – Zmarszczyła czoło i przez chwilę myślała. – Ach, no tak. Wolno nam jednak sprzedawać panu herbatę proszkowaną na kredyt. Podać?
Złośliwy uśmiech Lisy był tym szerszy, im bardziej jego mina robiła się ponura. Ach, sprytna, sprytna Nanao-chan, musiał jej to przyznać – ich wspólna niechęć do sproszkowanej herbaty musiała podsunąć jej ten pomysł. Po chwili jednak zaczął się śmiać wyobrażając sobie jak wyglądała ta „rozmowa" – będzie musiał później przeprosić właściciela. Niewątpliwie jego cudowna porucznik napędziła mu stracha, a potrafiła to robić naprawdę skutecznie. Sięgnął do sakiewki i podał dziewczynie kilka monet.
– Starczy?
– Oczywiście. Zaraz wrócę.
Kiedy zniknęła, Lisa prychnęła ze zgorszeniem. Nigdy nie tolerowała kelnerek, ich sztucznych uśmiechów i przymilania się do klientów bez względu na osobiste preferencje.
– Dałeś jej spory napiwek.
– Każdy kto zniósł wizytę Nanao-chan zasługuje przynajmniej na tyle.
– Przyznaj się – liczysz na późniejsze fory u tej panienki.
Pokręcił głową.
– Nie. Od jakiegoś czasu żyję jak święty. – Kiedy spojrzała na niego w ten sposób mówiący kłamiesz-i-dobrze-o-tym-wiesz, zachichotał. – No, dobrze. Może nie jak święty, ale na pewno w celibacie.
– Niemożliwe.
– Nie bądź taka zdziwiona. Myślisz, że miałbym jakiekolwiek szanse u Nanao-chan, gdybym za dnia się do niej zalecał, a w nocy radował swoim towarzystwem inne kobiety?
– Masz o sobie niezłe zdanie, jeśli sądzisz, że będziesz je „radował". O ile pamiętam…
– To było ponad wiek temu, Lisa-chan. Każdy się zmienia.
– Czyli już nie jesteś samolubny?
– Nie będę, jeśli Nanao-chan przestanie walczyć.
Przerwali, czując nadejście kelnerki. Dopiero gdy ta zniknęła i wypił pierwszą czarkę, Lisa odpowiedziała. Żartobliwa nuta, która towarzyszyła jej dotąd cały czas, poszła w zapomnienie. Wyglądała tak, jakby w każdej chwili mogła sięgnąć po miecz. Nie byłoby to niczym nowym dla tej konkretnej kobiety, ale wolałby tego uniknąć.
– Jeśli w końcu ulegnie, to jak szybko ci przejdzie?
Uśmiechnął się szeroko, bo nie dość, że było to pytanie, którego się spodziewał, to bardzo dobrze znał odpowiedź, bo tę kwestię rozstrzygnął w swojej głowie prawie czterdzieści lat temu.
– Nie przejdzie.
– Zawsze tak mówisz – warknęła. Zrozumiał, że źle dobrał słowa.
– Czy poczujesz się lepiej, jeśli powiem, że ją kocham?
– A bo zwykle jest inaczej? – Jej ton był lekceważący, czego należało się spodziewać. On „kochał" jakąś kobietę średnio dwa razy na miesiąc. A przynajmniej tak było do pewnego momentu.
– Z nią jest inaczej. Będę wierny mojej małej Nanao-chan tak długo, jak ona mnie będzie chciała i jeśli mnie przyjmie, to jestem również w pełni przygotowany na małżeństwo, bo jestem w niej beznadziejnie zakochany.
Szok jaki pojawił się w jej oczach był satysfakcjonujący. Kiedyś – wydawało się, że w poprzednim życiu – miał poważną rozmowę z Lisą-chan (jedną z niewielu jakie im się zdarzyły), w której wytłumaczył jej, że są trzy słowa, których nigdy nie użyje, jeśli nie będzie w pełni przekonany o ich prawdziwości. „Zakochanie", „małżeństwo" i „wierność". Jak dotąd nigdy ich nie wypowiedział, nie licząc teoretycznych rozmów. Nie usłyszała ich żadna kobieta i nie padły w kontekście którejkolwiek z nich. Do teraz.
– Ty jesteś poważny. Tak na… poważnie – wykrztusiła, jakby nie wierzyła w to, co mówi.
Uniósł czarkę w ramach toastu i z radością wypił do ostatniej kropli. Nie przeczył temu, że w pełni rozkoszował się jej wytrzeszczem. W końcu najwyraźniej znalazła słowa, ale gdy w końcu je wypluła, poczuł, że jego dobry humor ulatuje.
– Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego jaka ona jest niepewna samej siebie? Możesz ją zniszczyć.
Zmarszczył brwi i pokręcił głową.
– Nanao-chan jest w pełni wykwalifikowanym Shinigami i…
– Nie chodzi o jej mózg, który jest przeładowany niepotrzebnymi formułkami, które uwielbia z siebie wypluwać przy każdej możliwej okazji. Nie chodzi też o jej zdolności bojowe, nawet jeśli zamykasz ją w złotej klatce.
Upił łyk, nie do końca zadowolony z tego, co Lisa-chan sugerowała.
– Nie jestem pewien czy rozumiem.
Westchnęła ciężko, sięgając po sake, ale po chwili cofnęła dłoń. Silna dziewczynka, biedny Ukitake. Shunsui nie był pewien, czy jego przyjaciel wie, na co się pisze, każąc Lisie-chan przejść tego typu rozmowę bez zbawiennego wpływu procentów – u niej alkohol nieco tłumił inne… potrzeby. A z własnego doświadczenia wiedział, że wyjątkowo nerwowe dni jego była wicekapitan uwielbiała odreagowywać w łóżku i bywało, że nawet jego doprowadzała do takiego stanu, że najchętniej rzuciłby ją całej Jedenastej na pożarcie, byleby zostawiła go już w spokoju. Nie potępiał Lisy-chan, broń Boże, jednak ona potrafiłaby każdego wykończyć, a Shunsui martwił się o zdrowie przyjaciela, bo nie wolno mu było się przemęczać.
– W sumie dobrze, że o tym mówimy, bo właśnie po to cię szukałam. Wiesz, że Nanao nie znajdzie się w talii kart?
– Wiem. Mówiła mi.
– A kojarzysz Mayuko? Mayuko Wakabę?
– Ach, Mayu-chan. Jasne, że tak. Była mi prawdziwą pomocą po tym, jak… jak zniknęłaś.
Przyjaciółka Lisy jeszcze z czasów Akademii, awansowała jedynie na siódmego oficera i to wiele lat temu, ale gdy przychodziło do zwykłych Hollowów jej szpada była zabójcza. Zawsze puszczał ją na misje ze świeżynkami, bo była inteligentna i wiedziała kiedy należy się wycofać. A przy tym miała naprawdę śliczną buźkę, zgrabne nóżki, burzę kasztanowych loków, w które wplatała różowe wstążki, ale tym co powodowało, że nie dało jej się zapomnieć były niesamowite oczy – jedno błękitne, a drugie miodowe.
– Kiedy tylko poznałam Nanao poprosiłam Mayuko, by zwróciła uwagę na nią, jeśli mnie kiedykolwiek coś się stanie. Jako porucznik…
– Nie puściłbym cię tam, gdybym wiedział – mruknął. Tę rozmowę przeprowadzili już ze sto razy, ale on wciąż gdzieś tam w środku czuł się źle. Bo jej tam miało nie być. To Tessai-san miał się tam znaleźć. To on, Shunsui, nalegał, by ją tam wysłać.
Lisa fuknęła wściekle i przyłożyła mu przez łeb, aż jęknął – kopyto w ręku miała zawsze.
– A czy ja teraz o tym mówię? Nie? No właśnie. Zatkaj się i słuchaj dalej. W każdym razie Mayuko obserwowała Nanao i starała się jakoś mnie zastąpić, ale…
– Odtrąciła ją, wiem. Odtrąciła wszystkich. – Przymknął oczy, czując się nie najlepiej. To były naprawdę ciężkie lata i nie pamiętał, by kiedykolwiek czuł się bardziej jak świnia, niż wtedy. – Nie chciała nawet na mnie patrzeć. Ilekroć wydawałem jej jakiś rozkaz, czy z nią rozmawiałem, wpatrywała się w moje stopy. Potem, bez żadnego uprzedzenia, zmieniła się i wszystkim patrzyła prosto w oczy. Chłodno. Wyzywająco, choć bez większych uczuć. Widziałem jednak…
Tu wolał nie kontynuować, bo to, co chciał powiedzieć zabolałoby Lisę-chan, więc dyplomatycznie wciągnął jednym haustem całą butelkę.
– W każdym razie wiem, że Nanao dość szybko się pozbierała jak na okoliczności, ale miała spore problemy z samooceną. Mayuko jest bystra, szybko zrozumiała w czym rzecz. Nanao straciła jedyną kobiecą figurę w swoim życiu i nie było nikogo, kto by nią pokierował. Nią i jej dojrzewającym ciałem, z którym nie umiała sobie poradzić. Próbowała czesać się w dwa warkocze, ale szybko to porzuciła, gdy kilka osób ją wyśmiało. Później zaczęła nosić to swoje dziwne upięcie, ale często spoglądała na siebie krytycznie, ilekroć gdzieś zauważyła swoje odbicie. Mayuko przyłapała ją kiedyś na mierzeniu mojej starej szaty i nie spodobał jej się wzrok, jakim obrzucała swoją postać w lustrze Nanao. Obracała się wokół niechętnie spoglądając na nogi i próbując dopasować dekolt, a kiedy ty zacząłeś do niej uderzać… Szlag by to, Kyoraku – mruknęła, stukając palcami po blacie. – Gorzej nie mogłeś tego rozegrać, wiesz o tym?
Zaśmiał się równie wesoło, co ona.
– To akurat nic nowego. A co tym razem zrobiłem nie tak?
Faktycznie – szlag. Nie zauważył nigdy, że jego Nanao-chan jest niepewna swojej urody. I w tej chwili jej słowa sprzed niecałej godziny wreszcie nabrały sensu, choć wolałby, by szło o coś tak trywialnego, jak budżet SKS.
– To, co na szczęście ostatnio skończyłeś.
– Że w dzień do niej się zalecałem, a w nocy…
– Wiesz jak wyglądały te wszystkie kobitki, które ciągnąłeś do łóżka?
– Prawdę mówiąc nie pamiętam większości z nich, bo byłem zbyt upity. One też, jeśli już o tym mowa.
– W takim razie ja ci powiem. Wysokie, biuściaste, o pełnych kształtach, kobiece, chichoczące i pełne tego czaru, za którym wszyscy faceci się oglądają. One nigdy nie były brzydkie, Kyoraku.
– Och.
– Właśnie: „och". Nigdy nie brałeś pod uwagę tego, że ona może się z nimi porównywać?
Pokręcił głową, smętnie popijając sake. Nie, akurat to nigdy nie przyszło mu na myśl. Tamte kobiety były przygodami na jedną noc, a Nanao-chan… Nanao-chan to Nanao-chan, jedyna w swoim rodzaju i nie zasługująca na to by być czyjąkolwiek przygodą na jedną noc.
– Nie. Wiem, że ona porównywała się – i dalej to robi – z tobą, ale przecież… Lisa-chan, ja jej dzień w dzień mówię jaka jest piękna!
– Ze mną?
Tym razem to była jej kolej, by być zdziwioną. Dzień pełen niespodzianek i Shunsui obawiał się, że to nie jest koniec. Nie był pewien czy to wytrzyma, bo mroczna część jego duszy powoli zaczynała się buntować. Jego Nanao-chan nieatrakcyjna? To najpiękniejsza kobieta, jaka postawiła swoją nogę w Soul Society w całej jego historii! I kto, do diabła, spowodował, że jest aż tak niepewna siebie?
– Oczywiście, że tak. Ona praktycznie całuje ziemię, po której ty stąpasz. Widzi twoje wady, ale każdą akceptuje i nie jest w stanie być wobec ciebie obiektywna. Jesteś dla niej niedoścignionym ideałem, Lisa-chan.
Przypomniał sobie tę młodą dziewczynę, świeżo upieczoną wicekapitan Ósmej, sprzed ponad pięćdziesięciu lat, która uderzyła go po raz pierwszy zaraz po tym, jak powiedział jej, że nie musi się starać być taka jak Lisa, bo nigdy taka nie będzie. Uciekła ze łzami w oczach, nim zdążył jej powiedzieć, że jest zbyt wrażliwa na to, by zdobyć się na grę, którą jej idolka prowadziła z całym światem, by nigdy się w nic nie angażować. Widział spojrzenia, które Nanao od tygodni posyłała swojej byłej przełożonej i bolało go to, że ciągle się do niej przyrównywała. Był jednak pewien, że chodzi o ten rodzaj ognia, jaki ma w sobie Lisa, a którego zawsze Nanao brakowało. Przypuszczał również, że chodzi o łatwość z jaką jego była wicekapitan wyrażała swoje myśli. Cholera, nigdy nie przypuszczałby, że Nanao-chan może zazdrościć Lisie urody. Owszem, nie był ślepy i widział między nimi pewne podobieństwo, ale… W jego oczach żadna kobieta nie mogła się równać z Nanao-chan i już choćby dlatego jego instynkt został zagłuszony.
Siedzieli przez chwilę w ciszy, każde z nich nurzające się we własnych myślach, a tymczasem tuż za ich parawanem rozsiadło się trzech oficerów, którzy chichotali, rzucali dowcipami i podrywali kelnerkę, ku jej zachwytowi. Shunsui nigdy nie podsłuchiwał, nigdy nie był typem, który w pełni wyciszając reiatsu siadałby za parawanem i słuchał. To wydawało mu się co najmniej nieetyczne, nie wspominając, że dość niepokojące. Dlatego całkowicie odciął ich rozmowę, dopóki siedząca naprzeciwko Lisa – dla której słowa „prywatna rozmowa" nie niosły ze sobą żadnej wartości – zmarszczyła czoło i pochyliła się do przodu, wyraźnie nasłuchując. Uniósł pytająco brew, a ona jedynie wskazała palcem parawan.
– … kartę Matsumoto! – rzucił jeden z już lekko podpitych chłopców. Najwyraźniej musieli po drodze tutaj już coś wypić. Mądre dzieciaki, w tym miejscu sake było najlepsze, ale również najdroższe i on sam zwykle zachodził tu tylko po to, by na dobranoc wypić coś, co ma przyjemny smak. – Nie obchodzi mnie, że nie będzie tam Ise.
Teraz on zmarszczył brwi. Oczywiście, jakiś złośliwy palec losu akurat teraz podstawił mu prosto pod nos kogoś, kto najwyraźniej miał ochotę pogadać sobie o Nanao-chan. I przeczuwał, że od tej chwili będzie mu się znacznie trudniej opanować, więc odsunął sake. Musiał w pełni panować nad swoim reiatsu, a po alkoholu nieraz zdarzały mu się małe… wypadki i obawiał się, że tym razem nie wytłumaczy się Yama-ji i Nanao-chan z tego że udusił naporem swojego reiatsu trzech idiotów. Trzech, nie jednego, bo pozostali dwaj włączyli się do rozmowy, na własne nieszczęście.
– Też tak sądzę. Matsumoto ma przynajmniej biust. Ale ja czekam na słodką Hinamori.
– Wolisz lolitki? – Prychnął Trzeci. – Jak dla mnie najciekawsza z całej talii będzie Shihoin.
– Oj, tak. Ta to ma i czym oddychać, i na czym usiąść. – Pierwszy zachichotał. – Skąd w ogóle masz tę informację o Ise, Tanaka?
Czyli Drugi to Tanaka. Dobrze. Trzeba zapamiętać. Shunsui nie miał zamiaru nic im zrobić, nie bezpośrednio, ale co dokładnie, to zależało od tego jak rozwinie się dalsza dyskusja. To nie była nawet kwestia zemsty osobistej – Nanao była wicekapitanem i należał jej się szacunek.
– Słyszałem jak Kusajishi mówiła o tym Yadomaru. – Lisa skrzywiła się i sięgnęła po sake, by po chwili cofnąć dłoń. – Że „to dziwne, że Nana ma tylko trzy głosy". Jak dla mnie to i tak o trzy za dużo. Ta dziewucha nie ma w sobie nic ciekawego.
Dobrze, że odstawił sake, bo było ryzyko, że upuściłby czarkę. Tylko trzy głosy? On na nią zagłosował, więc kto jeszcze… Zerknął na swoją towarzyszkę, a ta skinęła głową. Czyli prócz nich tylko jedna osoba? Trzy głosy na trzy tysiące Shinigami… Wolał sobie nie wyobrażać co Nanao poczuła, gdy policzyła głosy. Nawet gdyby nie dbała o swoją popularność i urodę, to była po prostu kobietą i to musiało uderzyć w jej ego.
– Ej, ona nie jest taka znowu zła. – Trzeci poprawił swoje notowania. – Zawsze uważałem, że jest całkiem ładna. Choć oczywiście od czasu powrotu Yadomaru wygląda jak kiepska kopia, ale zawsze coś, nie? Dałoby się ją przelecieć.
Jeśli same słowa idioty nie mogły spowodować jego złości, to napięcie, które pojawiło się na twarzy Lisy na pewno to zrobiło.
– Też prawda. Ej, Busho, powiedz ty mi dlaczego jednak nie przeniosłeś się do Ósmej? Mieli niedawno wakat dziewiątego oficera i podobno złożona została ci propozycja.
Czyli Pierwszy to Busho. Jeszcze tylko musi się dowiedzieć jak nazywa się Trzeci i będzie miał listę.
– A czemu miałbym się przenosić? Pasuje mi gdzie siedzę, poza tym rozmowa wstępna była do dupy. Kapitana Kyoraku, jak zwykle, gdzieś wywiało, a Enjoji biegał z dokumentami po całej Dywizji, więc rozmowę przeprowadzała ze mną Ise.
– No proszę. Byliście sam na sam? Cóż za okazja!
– Daj spokój, Hachibe. – Czyli Trzeci to Hachibe. Dobrze wiedzieć. Tanaka, Busho i Hachibe. Nietypowe nazwiska, więc nietrudno będzie ich znaleźć. Sądząc po minie Lisy-chan, ona pomyślała o tym samym, bo zaczęła sunąć palcami po swoim mieczu. Dłonią nakazał jej spokój, ale już jakiś czas temu zauważył, że od czasu gdy w jej wnętrzu zamieszkał Hollow, miała problemy z temperamentem. No, większe problemy z temperamentem, bo spokojna to ona nigdy nie była. – To jakaś pieprzona królowa lodu! Ciągle tylko mnie wypytywała suchym tonem, a jak próbowałem zażartować to spojrzała na mnie zza tych swoich okularków i rzuciła, że wyprasza sobie tego typu słowa w swoim towarzystwie! Cholerne chuchro, nosi nos wyżej, niż głowę, a i tak wszyscy wiedzą, że zdobyła swoją pozycję dupą.
– Czekaj, jak to kiedyś określił Wu-chan? Że wypieprzyła sobie pozycję pozycją na kolanach? Kurde, nie pamiętam, a tekst był dobry.
To akurat niespecjalnie go zszokowało, choć sam dobór słów ukłuł – tego typu komentarze pojawiały się zawsze, gdy kapitan i wicekapitan nie byli tej samej płci (choć czasami nawet ta sama płeć nie powstrzymywała plotek –Ichimaru przykładem), jednak Lisą aż zatrzęsło. Jak tak dalej pójdzie to czeka go pojedynek ze swoją byłą wicekapitan, by nie wyładowała całej swojej frustracji na Ukitake, bo niechybnie w tym stanie by go zabiła.
– Czy ja wiem? Kapitan Kyoraku zawsze lata za ślicznotkami, nie? – rzucił wesoło Hachibe. – Osobiście sądzę, że on po prostu sobie robi z niej jaja. Wiecie, żeby nie poczuła się aż tak źle.
Cała trójka zarechotała paskudnie, po czym słychać było głośne łyki sake. Zaczął podejrzewać, że wszyscy trzej są z Jedenastej. Ich styl wysławiania się zdecydowanie pozostawiał wiele do życzenia – nawet jeśli od czasu do czasu Zaraki próbował ludzi ugłaskać, bo różowa, dziecięca kulka wypluwająca z siebie takie słowa, że większość mężczyzn się rumieniła była naprawdę nieciekawym widokiem.
– Nieee, raczej nie. Pamiętacie tę imprezę czterdzieści lat temu? No, tę na cześć zaręczyn tej fajnej dupy z Ósmej i Fuyukiego od nas.
– Aaa, jasne! Pamiętam! Obaj kapitanowie wtedy się nieźle upili i ten dureń Lameshi był na tyle głupi, żeby powiedzieć kapitanowi Kyoraku, że zamierza umówić się z Ise, bo podoba mu się jej biuścik.
– Nooo! Nie pamiętam, żebym widział kiedykolwiek kogoś, kto leciałby tak szybko i tak daleko tylko po tym, jak został uderzony jedynie pięścią. Ale fakt faktem kapitan Kyoraku wkurwił się wtedy nieziemsko. Z tego co wiem od tamtego czasu nikt nie miał odwagi do niej zarywać.
Lisa spojrzała na Shunsuia z uniesioną brwią, ale on jedynie wzruszył ramionami z niewinnym wyrazem twarzy. Prawdę mówiąc ostatnią rzeczą jaką pamiętał z tej zabawy była piętnasta z kolei butelka. Nie przypominał sobie, by miał kogoś uderzyć.
– Czyli pies ogrodnika? A wiecie… Miałem kiedyś laskę z Czwartej…
– Na głowę upadłeś?
– No coś ty, po prostu miała fajne… Nie przerywaj mi, debilu! W każdym razie, kiedyś powiedziała mi… – Tu Tanaka ściszył głos, a Lisa i Shunsui niemalże leżeli już na parawanie, żeby usłyszeć, każde z nich wkurzone na swój sposób. – Ise na plecach ma paskudne blizny po jakimś Hollowie, których nie mogła wyleczyć nawet kapitan Unohana z powodu jakiejś trucizny, czy czegoś tam.
– No co ty dajesz? Fiuu… Ty, to wszystko tłumaczy!
– Które: wszystko?
– Czemu kapitan Kyoraku bawi się w psa ogrodnika? Wiecie, seks z pożałowania. Inaczej nikt by tej suki Ise nie tknął.
– A ty wiesz, że w wielu Dywizjach to jej ksywa? – Zarżał któryś, ale Shunsui nie był już pewien który, bo jedną ręką przytrzymywał Lisę, a drugą próbował odebrać jej miecz. Dobrze, że przynajmniej hamowała swoje reiatsu. – Jak ktoś mówi o „suce" to nie trzeba nawet dodawać nazwiska, choć ostatnia zmiana, która sprzątała okolice Ósmej zaczęła ją nazywać jego suką. Podobno wchodząc do Dywizji pierwsze co robi, to ją przywołuje, jak psa.
– Nic dziwnego. Co ona potrafi? Wypełniać papierki. Byle kretyn jest w stanie to zrobić.
– W sumie nigdy nie widziałem jej walczącej.
– I to jest najciekawsze – rzucił konspiracyjnym szeptem Tanaka. – Ona te szramy ma bo rzuciła się ratować kapitana Kyoraku, podobno zupełnie niepotrzebnie. Wiecie, że niby jest taka odważna i niezastąpiona. Co prawda Enjoji próbował rozkwasić mi twarz po tym, jak mu to powiedziałem, ale on praktycznie wychowywał się z nią w Ósmej. No i…
Coś tam jeszcze mówili, ale Shunsui już nie słyszał. Wspomnienia, których nie chciał pamiętać, wróciły. Te same wspomnienia, które męczyły go koszmarami w nocy od ponad pięćdziesięciu lat. I powód, dla którego nigdy – przenigdy – nie pił alkoholu przed najgłupszą nawet misją.
Miało być prosto, bez większych problemów – ot, stadko niewielkich Hollowów, które urządziły sobie imprezkę i oni – kilku weteranów Ósmej, prowadzonych przez nową wicekapitan. On tam miał być jedynie jako towarzystwo, nie był nawet przydzielony do tej misji. I dlatego pozwolił sobie na sake, i alkohol uderzył mu trochę do głowy, co nigdy nie było przeszkodą w walce ze zwykłymi Hollowami. Nikt – nawet Dwunasta, nawet on - nie spodziewał się Adjuchasów w liczbie dwudziestu ośmiu. I nie spodziewał się, że kilku z nich może mieć taką zdolność. Pamiętał ból w plecach, uderzenie twarzą w ziemię i tę cholerną wściekłość, że z własnej głupoty zginie, a razem z nim kobieta, która już powoli wdzierała się do jego serca, nie wspominając o wieloletnich członkach jego Dywizji.
I wtedy usłyszał komendę wypowiedzianą dobrze znanym głosem, zobaczył wachlarze.
Pamiętał ten moment, w którym Nanao-chan obróciła się w jego kierunku.
Przerażenie w jej oczach.
I krew.
Jej krew na jego ciele.
Nie pamiętał co było później. Kiedy wróciły mu zmysły żaden Adjuchas nie pozostał przy życiu, a dotarcie przez Senkaimon do Czwartej trwało dłużej, niż kiedykolwiek. A z każdym krokiem bał się coraz bardziej, że ją straci.
Już choćby tym zyskała szacunek u innych członków Dywizji, którzy trzymali gęby zamknięte na kłódki – gdyby informacja o jego stanie wskazującym na spożycie trafiła do uszu Centralnej 46 to byłby po czubek sakkatu w problemach i nie sądził, by nawet Yama-ji mógł mu pomóc. Jeśli wcześniej własnoręcznie by go nie wywalił na zbity pysk, rzecz jasna. Tego dnia to nie Shunsui ich wszystkich uratował, tylko Nanao-chan. Bez jej reakcji byłby martwy, co do tego był stuprocentowo pewien i z tego zdawali sobie sprawę również weterani Ósmej.
I ci trzej kretyni mówią, że zrobiła to dla pokazu? Już nawet nie tak bardzo interesowało go ich zdanie na temat jej urody, nawet jeśli na początku go to zirytowało. Śmieli…Nie. Nie. Nie może o tym teraz myśleć, bo jak nic ich pozabija. Zaczął głęboko oddychać, starając się wprowadzić w rytm medytacji.
Ciężko było go zdenerwować, naprawdę ciężko. Normalnie tego typu słowa zbyłby machnięciem ręki, lub radosną perspektywą uprzyjemnienia ich życia po rozmowie z Zarakim, który dobrze wiedział jak to jest mieć wicekapitan, której niewielu okazuje szacunek, na który zasługuje – i nawet jeśli udawał, że go to nie interesuje, to ci, którzy mieli czelność obrazić Yachiru lądowali z nim na prywatnym treningu, a jeśli przypadkiem znajdowali się w innej Dywizji, to zawsze udało mu się jakoś wpleść ich imiona w dyskusję z konkretnym kapitanem. Kenpachi nie był geniuszem, ale był znacznie mądrzejszy niż ludzie sądzili.
Tym trzem udało się go naprawdę zdenerwować. Zmusił się jednak do spokoju, czego nie można było powiedzieć o Lisie. Wyrwała mu swój miecz (najwyraźniej Mayu-chan, która była wtedy na tej akcji, musiała jej powiedzieć co dokładnie się stało) i już zaczęła go wyciągać, gdy złapał ją za nadgarstek.
– Ja to zrobię. Idź za mną i nic nie mów.
Złapał pozostałe butelki i spokojnie wstał, choć wszystko w nim się gotowało.
– Mówię wam! – mówił właśnie głośno Tanaka, który ignorował przerażone spojrzenie kelnerki. – Bez różnicy czy z bliznami czy bez, z zaborczym kapitanem czy też nie – nikt by jej nie chciał. Denna, nudna i do tego nic ciekawego pod du…
Chłopak urwał w pół słowa widząc Shunsuia, który wyszedł zza parawanu. Cała trójka zbladła nieziemsko i zaczęła się trząść jak osiki na wietrze, a pot lał się z nich strumieniami, zwłaszcza gdy zauważyli Lisę. Zerknął na swoją przyjaciółkę i nawet niespecjalnie się zdziwił widząc jak jej białka zaszły czernią. Przynajmniej nie atakowała. Jeszcze.
Uśmiechnął się przyjacielsko i postawił na ich stoliku butelki.
– My z Lisą-chan już wychodzimy, ale jesteśmy pewni, że będziecie się świetnie bawić. Spróbujcie tej przepysznej sake. – Tu spojrzał na nich ponuro, wciąż szeroko się uśmiechając. – Życzę miłego dnia, Tanaka-kun, Busho-kun, Hachibe-kun.
…
Zaczęło padać, gdy Nanao wyczuła z daleka reiatsu kapitana ścierające się z reiatsu Lisy-san. Uśmiechnęła się pod nosem, wypełniając kolejny dokument. Raz na jakiś czas ta dwójka urządzała sobie prywatne treningi i Nanao dobrze wiedziała, że oboje tego potrzebują, by znów poczuć, że to drugie jest obok. Co prawda dziś ich reiatsu towarzyszyła jakaś gwałtowność, ale nie przejmowała się tym. Ważne, że kapitan znów wrócił do treningów, bo od czasu pokonania Aizena z niechęcią sięgał po swoje miecze, jakby był na nie o coś zły. Wielu ludzi sądziło, że kapitan Kyoraku spędza całe dnie na dachu Dywizji, popijając sake i dlatego nikt go nigdy nie widział w okolicach gabinetu. Jednak tak naprawdę bywało, że nawet połowę dnia spędzał na ćwiczeniach samotnych lub z kapitanem Ukitake z daleka od Seiretei, gdzie mogli pozwolić sobie na użycie pełni swoich sił, bez obawy przed zranieniem kogokolwiek. Tyczyło się to zresztą większości kapitanów, choć oni zwykle nie maskowali swojego reiatsu na tyle, by jedynie ci wyczuleni mogli ich znaleźć. Nanao już dawno temu nauczyła się, że jeśli istnieje jakiś sposób na zdobycie podpisu przełożonego to jest nim jedynie podstawienie mu papierów pod nos bez względu na to gdzie był, a do tego musiała nauczyć się jego reiatsu na pamięć. Czasami nawet w stanie pół-snu go wyczuwała, nawet jeśli brzmiało to co najmniej dziwnie.
Wzdychając ciężko wzięła się za kolejny stosik dokumentów, gdy nagle drzwi jej gabinetu zostały gwałtownie otwarte, a do środka weszło – czy też raczej wtoczyło się - trzech Shinigami, których nie rozpoznawała. Cała trójka była przemoczona do suchej nitki, zadyszana, trzęsąca się i wyraźnie przerażona.
– Co się dzieje? – rzuciła oschłym tonem. Kapali na podłogę i jeśli zostaną jakiekolwiek plamy, to osobiście nimi je wytrze. – Nie umiecie pukać?
Zaraz… Ten pośrodku wydawał się być znajomy. Ach, no tak. Hatsuharu Busho z Jedenastej. Idiota, któremu zaproponowała awans, a w zamian na rozmowie kwalifikacyjnej usłyszała wątpliwy komplement o pewnej części ciała, która została określona tak wulgarnym słowem, że na samo wspomnienie miała ochotę mu przyłożyć.
Ku jej niepomiernemu zdziwieniu cała trójka padła na kolana i tak nisko się skłoniła, że praktycznie cała górna część ich ciała moczyła podłogę.
– BŁAGAMY O WYBACZENIE, PANI WICEKAPITAN! – ryknęli zgodnie, a Nanao zastanowiła się jak bardzo są pijani. Nagle wstali, ukłonili się jeszcze raz i wyszli w pośpiechu.
Wpatrywała się przez chwilę w drzwi, po czym doszła do wniosku, że ktoś – znowu – chciał zrobić sobie z niej żarty. Wzruszyła ramionami i poszła zrobić sobie herbatę.
– Gdzie te puszki? – mruczała, przekopując się przez stos butelek sake (w większości już opróżnionych) i zastanawiając się czy wywiesić na drzwiach kartkę z informacją, że biurowa kuchnia nie jest składzikiem alkoholu, ale to była Ósma Dywizja i dla większości jej członków każde miejsce było dobrym składzikiem alkoholu. Opadła na kolana i zanurzyła się niemal po pas w jednej z szafek, bo przecież gdzieś tu musiała być ta przeklęta herbata.
– Pomóc w czymś, pani wicekapitan?
Wydostała się ze środka i zerknęła w górę, poprawiając okulary, które prawie spadły jej z nosa.
– Wakaba-san prosiłam, by zwracała się pani do mnie po nazwisku.
Mayuko Wakaba była jedną z niewielu osób, na widok których Nanao czuła ogromne wyrzuty sumienia. Ta kobieta podała jej pomocną rękę, gdy zniknęła Lisa-san, a ona nie tylko tę rękę odtrąciła, ale przy okazji porządnie uderzyła. Nigdy później nie próbowała odnowić kontaktu, bo po prostu czuła się okropnie zażenowana swoim zachowaniem. Po zniknięciu Lisy-san nienawidziła wszystkich dookoła – Wakaby-san za to, że (jak się jej wydawało te 110 lat temu) chciała zająć miejsce w jej życiu, które zajmowała jedynie porucznik Yadomaru, kapitana Kyoraku za to, że po prostu był sobą – zapijaczonym, uśmiechniętym żartownisiem, który patrzył na nią z takim politowaniem, Wszechkapitana za to, że pozwolił Lisie-san na tę misję… Wszystkich. Każdy w jej mniemaniu odpowiadał za stratę, której doznała. Wiele lat zajęło jej wyzbycie się tego poglądu.
– A ile razy mam mówić, byś zwracała się do mnie Mayu-chan, Ise-san?
Taaak, kolejna rzecz, która niezmiernie irytowała Nanao w kapitanie Kyoraku – przez niego cała Dywizja była pełna kobiet, które tak były przyzwyczajone do spieszczeń swoich imion, że nawet kazały się tak nazywać! Prędzej jednak piekło zamarznie, nim Nanao zacznie mówić ludziom, że mają nazywać ją „Nanao-chan".
– Proszę mi wybaczyć… Mayuko-san. Szukam puszki z herbatą.
– Jaką?
– Earl Grey. Jestem pewna, że była gdzieś tutaj…
– Była, jednak wczorajszego wieczora, w czasie zabawy z Jedenastą Dywizją za pilnowanie porządku w kuchni odpowiedzialny był Yamashita-kun, więc…
– Pewnie jest na najwyższej z półek – zakończyła. Ten facet był chudą tyczką sięgającą ponad dwa metry i uwielbiał, po prostu uwielbiał, chować wszystko tak wysoko, by niżsi poczuli ten ból, gdy trzeba nadwerężać kręgosłup, by do czegoś się dorwać.
Kilka lat wcześniej, ze względu na potężne rozmiary Tatsufusy i samego kapitana, przebudowano kuchnię i w efekcie była równie wysoka, co sala treningowa, nawet jeśli dość wąska (ale na to narzekali jedynie ci dwaj wcześniej wymienieni, którzy dość często wpychali się w tę przestrzeń razem, nie biorąc pod uwagę swoich gabarytów). Nanao podskoczyła, odbiła się lekko od ściany i złapała najwyższej półki, gdzie – oczywiście – była nieszczęsna puszka. Zeskoczyła i wstawiła wodę, świadomie nie zerkając na Wakabę-san. Ta kobieta nie tylko była wyrzutem sumienia, ale również jednym z dziewięciu świadków jej porażki na pierwszej misji – przez brak doświadczenia Nanao nie tylko wszyscy uczestnicy zostali poważnie ranni, ale omal nie doprowadziła do śmierci kapitana, bo zamiast zaatakować Adjuchasa, który się na niego szykował rzuciła się jak ostatnia idiotka z tanich romansów zasłaniać go własnym ciałem. I nie miało znaczenia, że jeden z Hollowów poharatał jej rękę i wytrącił wachlarze z ręki, ani że jej pokłady reiatsu były w granicach minimum – gdyby tylko się skupiła, to byłaby w stanie wykonać kilka zaklęć, a już na pewno nie powinna tracić swojego Żniwiarza Dusz w pierwszej kolejności. Wygłupiła się, pokazała wszystkim jaka z niej niekompetentna idiotka.
– Chce pani herbaty Wa… Mayuko-san?
– Jasne.
Nanao nigdy nie miała problemów z ciszą. Lubiła ciszę. Tym razem jednak chciała jak najszybciej wrócić do swojego gabinetu.
– Czy coś cię trapi?
– Nie.
– Od kilku tygodni jesteś nieswoja, Ise-san.
– Nic mi nie jest – warknęła, po czym zarumieniła się. – Przepraszam, nie chciałam być nieuprzejma.
Wakaba-san odrzuciła na plecy długie, kasztanowe loki, po czym westchnęła i poprawiła dwie różowe wstążki we włosach, które łamały przynajmniej piętnaście artykułów przepisów mundurowych. Nie wspominając o jej skandalicznym uniformie, który wyglądał bardziej jak dziwna wariacja mundurka ze świata żywych, niż szata Shinigami.
– Skoro tak pani twierdzi… Nie musi mi pani robić herbaty, pani porucznik. Zamiast tego pójdę pobawić się z Terazumą z Piątej, dobrze? Miłego dnia życzę.
I poszła, a Nanao poczuła się jeszcze gorzej. Dlaczego nie mogła przestać zachowywać się w ten sposób? Chciała komuś po prostu powiedzieć co ją męczy, ale nawet wobec Tatsufusy, nawet wobec Rangiku-san nie była w stanie… Może to jakaś dysfunkcja psychologiczna? Blokada? Uśmiechnęła się krzywo na myśl o tym, że kapitan Kurotsuchi chętnie by to zbadał. Z drugiej strony co miałaby im powiedzieć? „Wiecie, nikt mnie nie ma za kobietę, nikomu się nie podobam. Jestem nieciekawą, nudną biurwą, która z zazdrością obserwuje swoją byłą przełożoną i nieudolnie próbuje ją naśladować. A czy wspominałam o tym, że zazdroszczę każdej kobiecie, z którą sypia mój kapitan, który do tego lubi stroić sobie ze mnie żarty, kiedy tak naprawdę nigdy by mnie nie tknął nawet końcem miotły?". Brzmiało to żałośnie nawet w jej głowie i prędzej się udławi tymi słowami, niż je wypowie.
Wróciła do gabinetu i w paskudnym nastroju podeszła do okna. Strumienie spływały po szybie, a dół na placu treningowych, który tajemniczym sposobem pojawił się w trakcie całonocnej popijawy, przypominał już średniej wielkości basen wypełniony wodą. Nic dziwnego, że jej humor się pogorszył. Nie lubiła deszczu. Nienawidziła.
…
110 lat wcześniej
Nanao mieszkała w kobiecej części baraków przeznaczonej dla najmłodszych żołnierzy i całkiem lubiła swój pokoik, bo z okna miała widok na plac ćwiczebny gdzie codziennie rano wicekapitan Yadomaru robiła rozgrzewkę przed treningiem z żółtodziobami. Nanao lubiła ją obserwować, zwłaszcza wtedy, gdy jej przełożona ćwiczyła ze swoim shikai. To dopiero była broń! Długa, potężna, stworzona do walki! Nie to, co jej własne wachlarze. Bo co mogła nimi robić? Żeby użyć ostrych krawędzi musiała znaleźć się blisko przeciwnika, a wiatr, który nimi wzbudzała był godzien pożałowania – nie zrywał nawet liści z drzew. Teraz jednak Yadomaru-san nie było, bo przez cały dzień była na misji. Miały czytać poprzedniego wieczora, ale to mogło przecież zostać przeniesione na kiedy indziej, nie miała nic przeciwko temu. Nie było ważne co czytały – Nanao lubiła słuchać głosu swojej przełożonej, jak starannie wypowiadała każde słowo i powodowała, że wszystko na świecie było takie… właściwe.
Zerknęła na zegar. Słońce powinno już zachodzić, ale padał deszcz i ciemne chmury zasnuły niebo, przez co Nanao nie była pewna która jest godzina. Pójść sprawdzić czy Yadomaru-san już wróciła, czy lepiej poczekać jeszcze trochę? Zwykle czytały koło dwudziestej, więc poczeka jeszcze trochę. Oparła twarz o dłonie i zaczęła wpatrywać się z rozmarzeniem w krople spływające po szybie, gdy ktoś zapukał do drzwi. Czując jak serce jej przyspiesza, a uśmiech sam pojawia się na ustach, otworzyła je, ale to nie jej porucznik stała na progu. Siódma oficer Wakaba uśmiechnęła się do niej i Nanao ukłoniła się.
– Dobry wieczór, Wakaba-san. Mogę w czymś pomóc?
– Kapitan Kyoraku prosi cię do swojego gabinetu, Nanao.
Omal się nie uśmiechnęła. Niemożliwe – kapitan był w swoim gabinecie? Och, już rozumiała. Pewnie Yadomaru-san chciała zrobić jej niespodziankę i wplątała w to kapitana – czasami tak robiła, choć Nanao przypuszczała, że on nie miał najmniejszych pretensji co do używania swojego imienia nawet wtedy, gdy był w tym czasie po drugiej stronie Seiretei.
Poprawiła szybko szatę, na wszelki wypadek wzięła książkę, którą miały dokończyć czytać i spokojnie ruszyła za Wakabą-san. Była tak ucieszona perspektywą czytania – tego, że znów na chwilę zanurzy się w tym bezpiecznym i niesamowitym świecie fantazji – że nie zauważyła smutnych spojrzeń kobiety z różowymi kokardkami we włosach, ani kilku oficerów, którzy siedzieli pod zadaszeniami ze smutnymi minami, smętnie popijając sake i ignorując cały świat. Trochę zmokły przechodząc z budynku do budynku, ale póki książka była sucha wszystko inne jej nie obchodziło. Zdziwiła się, gdy Wakaba-san wpuściła ją samą do gabinetu i zamknęła drzwi – nie było wicekapitan, a za biurkiem siedział kapitan Kyoraku. Był całkowicie trzeźwy, co samo w sobie było cudem. Była tak zszokowana, że dopiero po chwili przypomniała sobie, że należy się ukłonić.
– Nie stój przy drzwiach, Nanao-chan. Nie bój się podejść bliżej. Jeszcze jesteś zbyt młoda na to, żebym gryzł.
Zmarszczyła brwi, niezbyt pewna o co mu chodziło, ale podeszła do biurka. Wpatrywał się w nią z uśmiechem, który niezbyt jej się podobał. Tak na nią patrzyli w Rukongai, gdy prosiła o możliwość pracowania za choćby kromkę chleba. Tak na nią patrzyli i w Akademii, i gdy złożyła swoje podanie do kilku różnych Dywizji.
Tylko nie rozumiała dlaczego miałby patrzeć na nią z litością?
– Czy zrobiłam coś nie tak, panie kapitanie?
– Hm? Nie. Oczywiście, że nie. – Wydawał się być nieco zamyślony. Westchnął i wskazał jej krzesło naprzeciwko siebie. – Usiądź, Nanao-chan.
– Em… Panie kapitanie, nazywam się Ise…
– Nanao-chan, wiem.
Ponownie zmarszczyła brwi. Chyba nie zrozumiał o co jej chodzi. Lubiła swoje nazwisko – sama je sobie nadała, bo od kiedy pamiętała ludzie zwracali się do niej „ta Nanao" i nie podobało jej się to. „Ise" brzmiało ładnie i pamiętała to słowo z poprzedniego życia – z kimś… kimś ważnym… szła do miejsca, które nazywało się „Chram Ise" i to były jedyne dwa słowa, które pamiętała z poprzedniego życia. Poza tym czasami jedynie śnił jej się okropny ból i zapłakana twarz kobiety, której rysów nigdy nie pamiętała po przebudzeniu. Po tych snach zawsze czuła dziwne pragnienie znalezienia kogoś, do kogo mogłaby się po prostu przytulić i poczuć, że gdzieś należy. Teraz miała Yadomaru-san i to wystarczyło jej za cały świat.
– Panie kapitanie…
– Czekaj, Nanao-chan. Muszę ci coś powiedzieć. – Nabrał powietrza, a jej serce zaczęło szybko bić, a krew uderzać do uszu. Miała złe przeczucia. Bardzo, bardzo złe. Kiedy w końcu otworzył usta, nabrała ochoty podejścia i zatkania ich dłonią. Niech nie mówi. Niech nie mówi… – Lisa-chan nie żyje. Została zmieniona w Hollowa.
– Hę? Ale… Wczoraj… Mówił pan, że wróci…
Jego uśmiech stał się smutny.
– Wiem. Przepraszam za to. Niestety… Straciliśmy nie tylko moją Lisę-chan. Kapitan Trzeciej Dywizji, kapitan Piątej Dywizji, kapitan Siódmej Dywizji, kapitan Dziewiątej Dywizji, wicekapitan Dziewiątej Dywizji, wicekapitan Dwunastej Dywizji i zastępca szefa Korpusu Kido – wszyscy podzielili jej los.
Starała się skojarzyć oficerów z twarzami i była zszokowana. Kapitan Muguruma i kapitan Aikawa wydawali się być bardzo silni. Kapitan Hirako był niesamowicie szybki, a kapitan Otorobashi nie był kapitanem nawet przez piętnaście lat…
– Ale… jak?
– Winny temu wszystkiemu jest prawdopodobnie były kapitan Dwunastej Dywizji, Urahara. – Była tak zszokowana, że całkowicie zignorowała nutę wątpliwości i słowo „prawdopodobnie". – Zniknął, razem z szefem Korpusu Kido Tsukabishim i kapitan Drugiej Dywizji Shihoin.
Skinęła głową, przyjmując to do świadomości.
– Ale… wicekapitan Yadomaru jest silna, szybka i świetnie walczy. Kapitanie Kyoraku, to chyba pomyłka, bo…
– Widziałem ciało. Nie ma mowy o pomyłce – dodał ciszej. Dlaczego się uśmiechał? Dlaczego nie płakał, nie krzyczał, nie był poważny? – Nanao-chan, Lisa Yadomaru zginęła śmiercią bohatera, w czasie misji…
– Jeśli zmieniła się w Hollowa, to raczej ją zabito z zimną krwią. Nie ma w tym nic bohaterskiego – przerwała mu brutalnie, podnosząc się i ignorując szok w jego oczach. – Czy to wszystko, panie kapitanie?
– Nanao-chan, wiem, że Lisa-chan ci czytała co miesiąc i Mayu-chan powiedziała, że możesz do niej przyjść w każdej chwili. Nie tylko po to, by poczytać. – Gdy skinęła głową, uśmiechnął się i klepnął w kolano. – Jesteś silna, Nanao-chan. Dasz sobie radę, wiem o tym. Możesz już iść.
Uśmiechał się. Wice kapitan Yadomaru nie żyła, a on się uśmiechał.
Wyszła na dwór i szła przed siebie, jakby nie była pewna dokąd idzie. Nawet specjalnie się nie zdziwiła tym, że zawędrowała pod drzwi porucznik. Usiadła na progu i obserwowała deszcz. Nie była w stanie płakać, ale… Czuła się pusta.
Dlaczego się uśmiechał?
Dlaczego deszcz wciąż padał?
Dlaczego świat po prostu nie rozpadł się na kawałki?
…
Stojąc teraz przy oknie i wspominając, Nanao znów poczuła ten ucisk w piersi, jaki od dwóch miesięcy towarzyszył jej dzień w dzień. To była dziwna mieszanina strachu i szczęścia. Nie chciała znowu utracić Lisy-san, ale też nie chciała już nigdy na nikim tak polegać.
Jednak nocami wciąż męczyły ją te same sny o zapłakanej twarzy i bólu. Budząc się, wciąż chciała gdzieś należeć. I głównie to dziwne pragnienie oskarżała o te wszystkie głupie myśli dotyczące kapitana Kyoraku. Zresztą, myślenie o nim i tak było bezcelowe – on preferował kobiety, które były jej przeciwieństwem. Nie, żeby go za to winiła.
– Koniec użalania się – mruknęła, poprawiając okulary i biorąc łyk herbaty. Usiadła za biurkiem i zaczęła ponownie przeglądać dokumenty (w tej chwili chodziło o prośbę jakiegoś oficera z Trzeciej o przyjęcie go w swoje szeregi, bo ma już dość wpatrywania się w te wszystkie smętne gęby – i to był cytat, a nie parafraza) gdy do środka, bez pukania, wpadła Yachiru-san, jednym skokiem lądując na biurku.
– Nanaaa! Masz coś do jedzenia?
Nanao poprawiła okulary i sięgnęła do drugiej szuflady, do której jej kapitan uwielbiał wciskać wszelkiego rodzaju słodycze (te z alkoholem były wyrzucane z miejsca) i podała je dziewczynce, która niemal tańczyła na biurku.
- A wiesz, że Ken-chan właśnie bawił się z jakimiś trzema głupkami? Hehe, miał radochę, bo byli tak pijani, że unikali jego miecza!
Biorąc pod uwagę co kapitan Zaraki uznawał za „zabawę" była pewna, że nie chce znać szczegółów.
– Jest jakiś konkretny powód dla którego tu jesteś, Kusajishi-san?
– Hęę? A, tak! No jasne! Tatuowana Gęba (mowa o Hisagim) powiedział, że wszystkie karty wydrukowane i za torebkę cukierków pozwoliłam mu na wzięcie jednego kompletu za darmo!
– Umawiałyśmy się, że żadna talia…
– Tak, tak. Ale one takie pyyyyszne były! Więc jutro sprzedajemy? – Kiedy Nanao skinęła głową, Kusajishi-san uśmiechnęła się. – A wiesz co? Może się poprzebieramy? Bo słyszałam, że w świecie ludzi jak chce się coś dobrze sprzedać, to trzeba ubierać się w stroje Chappy'ego!
Ledwo powstrzymała się od skrzywienia – nienawidziła tego stworzenia z całego serca, w przeciwieństwie do Kuchiki-san i tego potwora stojącego teraz przed nią, który nieszczęśliwie dla niej, był Prezesem Stowarzyszenia Kobiet Shinigami.
– RanRan (Rangiku) dała nam już ubrania. Ja będę miała sukienkę z falbankami, koloru moich włosów! Ken-chan powiedział, że jest tak słodka, że można się porzygać, ale jej nie zepsuł, więc mu się podoba! Łysol ją wyśmiał, ale Yun-Yun (Yumichika) powiedział, że mi pasuje! – Nadawała z taką prędkością, że Nanao, przyzwyczajona do leniwej mowy swojego przełożonego, musiała naprawdę się skupić, żeby zrozumieć poszczególne słowa i ich sens. – RanRan dała mi też dla ciebie i dla Lisicy, żebyście założyły jutro! Lisica zabrała swoją, kiedy przed godziną razem z Shun-shunem odwiedziła Ken-chana, więc kiedy Ken-chan skończył się bawić i poszedł drzemać, ja przyszłam tu.
I wcisnęła Nanao sukienkę, którą Rangiku-san na pewno zdobyła w świecie żywych. Miała ładny kolor w pełni dojrzałej śliwki i – bogom niech będą dzięki – sięgała przynajmniej do kolan, ale miała…
– Nie założę tego – powiedziała chłodno, ale została zignorowana.
– O, i RanRan powiedziała, że masz nie upinać włosów w ten głupi sposób i przyjdzie nałożyć ci barwy wojenne. Czyli sprzedawanie kart to wojna? Fajnie! Ken-chan będzie mógł przyjść? To jedno z jego ulubionych słów! No i…
– Nie założę tego – syknęła tak ostro, że Yachiru-san spojrzała na nią zdziwiona.
– Nie podoba ci się? Yun-Yun powiedział, że ten kolor będzie ci pasował, bo masz oczy o podobnym kolorze. A, i żebyś nie przesadzała z farbą. Po co ci farba?
– Nie założę. Wybij to sobie z głowy.
Coś w jej tonie musiało zabrzmieć, skoro dziewczynka spojrzała na nią z zainteresowaniem.
– A czemu?
– To nie jest ważne.
– Sama mówiłaś, że musimy zrobić wszystko, żeby sprzedać jak najwięcej…
– Tak, ale ja będę liczyć pieniądze, więc nie będę bezpośrednio…
– Załóż.
– Nie.
– Tak!
– Nie!
– TAK!
– NIE!
– NIE!
– TAK!
– HAHA! Założysz! – Zaczęła się śmiać i po chwili skoczyła w kierunku okna, które szybko otworzyła. Zupełnie nic nie robiła sobie z deszczu. – To do jutra! A, i Łysol powiedział, że wszystkie musimy jakieś porządne buty założyć, bo sandały są głupie do sukienek. Dostał za to po łbie od Ken-chana! Papaaaa!
I już jej nie było. Nanao westchnęła z ulgi – ta mała była zbyt energiczna, jak na jej gust.
Zerknęła jeszcze raz na sukienkę i postanowiła ją wyrzucić przy pierwszej lepszej okazji. Kolor i krój były w porządku, ale powodem dla którego nigdy czegoś takiego by nie założyła był tył.
Czy też raczej jego brak.
