Tak było naprawdę. Tak MUSIAŁO być, bo na serio nie widzę innej opcji;). Nie pozwolę sobie zniszczyć jednej z najpiękniejszych fikcyjnych historii miłosnych, jaką bez wątpienia opowiedział nam James Cameron w Terminatorze. Ja tu walczę;).
Z dedykacją dla czwórki Kronikarzy, z którymi spędziłam miło czas przed, na i po Terminator: Salvation w kieleckim Heliosie (Kinopleksie? O_o), czyli: Aniki, Hostile, Wade'a Wilsona i M_Gmbh. Miło było pokłócić się o pojęcie czasu w TerminatorachXD. Nie często mam do tego okazję.
W "Historiach Nieopowiedzianych" kilka oneshotów. Pierwszy odpowie na pytanie, jak to było naprawdę z Kylem Reesem, drugi przedstawi prawdziwe zakończenie T:S, trzeci odkryje przed Wami tajemnicę Star i jej "szóstego zmysłu', czwarty, hmm, będzie Brakującą Sceną, ekhem... Miłego czytania. 3mać kciuki. W środę mam exama... T___T
T:S mnie prawdziwie natchnął! Nie śpię dziś w nocy *________________________*...
John Reese wpatrywał się w swojego ojca. Kyle Reese leżał na pryczy z zamkniętymi oczami; jego świszczący, ciężki oddech raz po raz unosił szeroką pierś obandażowaną brudnym, zszarzałym bandażem. Chłopak siedział na krześle obok łóżka, nerwowo skubiąc nitki przy poprutym rękawie starej, sfatygowanej kurtki. Patrzył na swojego ojca, nauczyciela i dowódcę w jednej osobie; na jego ciemne włosy mocno poprzetykane srebrnymi nitkami; na poharataną twarz, której blizny nadawały surowe oblicze, co sprawiało, że każdy, kto stanął przed generałem Reesem, czuł respekt i był gotowy wszędzie pójść za swoim wodzem; na blade, lekko rozchylone wargi, które ledwie kilka godzin wcześniej wykrzykiwały rozkazy; na zamknięte powieki, pod którymi chaotycznie krążyły gałki oczne; a wreszcie na powiększającą się pod bandażem plamę krwi od rany, która miała go zabić w ciągu kilku godzin. Ale Kyle Reese nadal walczył, chociaż serce Johna drżało w jego szesnastoletniej piersi. Wiedział, że jego ojciec nie przeżyje nadchodzącej nocy.
Wstał i przeszedł się po pomieszczeniu, chcąc rozprostować nogi.
- John... – Usłyszał nagle. Szybko znalazł się przy łóżku i ujął rannego za rękę; ta była chłodna.
- Jestem, tato – powiedział, wpatrując się w twarz starszego mężczyzny.
- Nie wyszło nam, co? – Kyle spróbował się uśmiechnąć; otworzył oczy i spojrzał na nastolatka.
- Nic nie mów...
- Ostatnie słowa chyba powiedzieć powinienem, prawda?... John... – Wciągnął powietrze w płuca; znowu ten straszny, świszczący dźwięk. – Nie wyszło nam... Nie miało prawa... Nie umieliśmy... walczyć, John... Ani ja, ani twoja matka... Dlatego zginęła... Boże, jak ja ją kochałem... Od tamtego dnia, kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz w szkole... Miała... – Uśmiechnął się, a John mocniej ścisnął jego rękę, klęcząc przy łóżku. – Miała białą sukienkę w czerwone kwiaty i dwa... warkocze nad uszami... włosy związała czerwonymi wstążkami... Taka piękna, Sarah Connor... Wtedy... miałem osiem lat, ale... ale wiedziałem, że ona i ja... że ona jest dla mnie...
John poczuł wzruszenie; ojciec nigdy nie mówił o tym, jak poznał jego matkę. Nagle Kyle mocniej ścisnął dłoń chłopaka.
- Byłem z nią, John... Byliśmy razem... te wszystkie lata... jak sen... A potem ty... I wojna... Dzień Sądu w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym siódmym roku... Zginęła, jak miałeś trzynaście lat... ja musiałem żyć dalej... dla ciebie, John... Musiałem nauczyć się, jak cię obronić... jak walczyć... A potem nauczyłem tego ciebie, prawda?... – Nastolatek kiwnął głową; nie wiedział, do czego zmierza jego ojciec. – Wszystko za późno... Tak myślałem, ale nie... Maszyny wiedzą, jak podróżować w czasie... Musisz mnie posłuchać, John, bardzo uważnie...
- Słucham, tato – zapewnił go szybko.
- Musimy wiedzieć wcześniej jak walczyć... Sarah i ja... wcześniej... Nie wiem, jak powstrzymać maszyny, ale wiem... jak dać nam siłę, rozumiesz?... Rozumiesz, John?...
- Tak, tato. – Chłopak miał wrażenie, że z każdym słowem jego ojciec jest bliższy śmierci; nie przerywał mu jednak. Czuł, że musi wysłuchać go do końca.
- Cofnij się w czasie... Dwunasty lutego tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego szóstego roku... wtedy się urodziłem... Cofnij się w czasie do tamtego dnia, zabierz mnie ze szpitala i wróć tutaj ze mną... John...
- Ale... – zaczął.
- Nauczę się walczyć, John... Wychowam się tutaj i będę silny. Wystarczająco silny, żeby was uratować... A potem wrócę do własnego czasu, do Sary... I znowu mnie pokocha... Bo tak chciało przeznaczenie, John... Jeśli się kogoś kocha, jeśli los chce połączyć dwójkę ludzi, połączy ich zawsze i wszędzie... Mogą nawet mieszkać po dwóch różnych stronach świata czy żyć w innym czasie... I tak będą razem... To mój ostatni rozkaz, John... Zabierz mnie i pozwól mi... być silnym... Błagam... John?...
- Tak jest, sir – wyszeptał, przytulając czoło do zimnej ręki ojca.
- Jestem... z ciebie... dumny... Johnie Reesie... Twoja matka też byłabym z siebie... dumna...
Palce Kyle'a jeszcze raz zacisnęły się na dłoni nastolatka, żeby po chwili znieruchomieć na zawsze.
John pozwolił łzom spłynąć w dół po nieogolonych, umazanych krwią i ziemią policzkach. Puścił rękę ojca i ułożył ją obok jego ciała. Usiadł na twardej podłodze i bardzo długo trwał w bezruchu. Wreszcie wstał i otarł oczy rękawem kurtki. Spojrzał na ojca i zasalutował, oddając mu honory jako dowódcy po raz ostatni.
Tego samego dnia został przeniesiony w czasie przy użyciu wehikułu skonstruowanego przez maszyny. Z łatwością znalazł szpital, w którym dwunastego lutego na świat przyszedł jego ojciec; tego samego dnia na badania przyszła Mary Connor, żeby siedemnastego października urodzić córkę Sarę. Kyle Reese i Sarah Connor mieli spotkać się osiem lat później w czasie przerwy między lekcjami, bo tak chciało przeznaczenie. Dwadzieścia lat później miał przyjść na świat on, John Connor, żeby jako trzynastolatek w rok po Dniu Sądu stracić matkę.
- Córka czy syn? – Usłyszał nagle. Stał przed szybą i wpatrywał się w płaczące niemowlaki. Podniósł oczy; swojego dziadka poznał od razu. Mężczyzna uśmiechał się dumnie.
- Nie, czekam na... kogoś – skłamał szybko. – A pan?
- Środkowy rząd, drugi od lewej. Mój syn, Kyle Trevor Reese.
- Gratuluję – powiedział, siląc się na uśmiech. Przepraszam, dodał w myślach, żeby niecałą godzinę później wykraść dziecko. Kiedy biegł przez wieczorny park, tuląc do siebie niemowlaka w kocyku, modlił się, żeby wszystko poszło dobrze i żeby wrócił do swojego czasu.
Wehikuł skonstruowany przez maszyny był dość zaawansowany: nadal nie mógł przesłać ubrań czy broni, ale odpowiednio zaprogramowany pozwalał wrócić. Otwierał bowiem przejście między czasami. Trzeba było tylko dobrze zapamiętać, gdzie są drzwi.
Wszystko poszło dobrze. John wrócił akurat na pogrzeb ojca. Małego Kyle'a zostawił pod opieką Jane Willis; wiedział, że kobieta niedawno straciła dziecko. Obiecała, że zaopiekuje się niemowlakiem i on jej wierzył z całego serca. Musiał. Ale miał wątpliwości, czy dobrze zrobił, spełniając ostatnią prośbę ojca. Te wątpliwości powoli doprowadzały go do szaleństwa. A jeśli ojciec się mylił? Jeśli Kyle i Sarah już więcej się nie spotkają? Jeśli on, John Connor, już więcej się nie urodzi? Jeśli żaden z nich już więcej nie stanie na czele Ruchu Oporu?...
Nie mógł jeść ani spać; kiedy zamykał oczy, widział oddział porodowy, płaczące dzieci i jego dziadków odchodzących od zmysłów; nawiedzały go też wspomnienia: umierający Kyle, jego chrapliwy głos, Sarah krzycząca, żeby uciekali... To było jak najgorsza tortura. To go wyniszczało. Nie mógł dalej tak funkcjonować, a przecież miał przed sobą całe życie, ale nie mógł też zapomnieć. Zapomnienie przyniosłoby spokój...
Podjął decyzję. Znalazł kasety, na których jego matka nagrywała swój pamiętnik. Mówiła, że spisuje głosem swoje kroniki, historię życia i wojny z maszynami. Wybrał odpowiednie fragmenty i zmontował nagranie. Rozumiał ryzyko, ale nie miał wyjścia. Musiał to zrobić. Ludzie go potrzebowali. Upewnił się, że Kyle będzie miał najlepszą opiekę i był gotowy.
Spełniono jego prośbę. Wymazano mu wspomnienia. Zabawne, jak wiele może jeden impuls elektryczny, jeśli dokładnie wiadomo, jak i gdzie go wysłać. Na szczęście lekarze w jego czasach wiedzieli takie rzeczy.
Wywieziono go na pustynię z dala od wszystkich, których znał i którzy znali jego tak, jak prosił.
- Podciągnijcie to pod ostatnią wolę mojego ojca – powiedział przed zabiegiem.
A potem zapomniał wszystko. Dla dobra samego siebie i dla dobra ludzkości.
***
- Żyje?
Kate Brewster ostrożnie pokonała ostatnie stopnie i ruszyła w stronę leżącego na ziemi chłopaka.
- Żyje czy nie? – Usłyszała za sobą głos Blair Williams.
- Spokojnie, zaraz się przekonamy – rzuciła i po chwili przykucnęła przy nieznajomym.
Leżał stulony na podłodze między jakimiś kartonami a poniszczoną ścianą. Wyglądał jakby spał. Ostrożnie wyciągnęła dłoń w stronę jego szyi, żeby sprawdzić puls.
Ledwie dotknęła jego skóry, kiedy otworzył szeroko oczy, chwycił ją za nadgarstek i pociągnął na ziemię, żeby po chwili znaleźć się nad nią. Jego pięść zatrzymała się centymetry od jej twarzy; drugą dłonią przyciskał jej ramię do twardego betonu. Syknęła z bólu. Gdzieś daleko zadźwięczały szybkie kroki; usłyszała kliknięcie odbezpieczanej broni.
- Puść ją! – krzyknęła Blair. – No już!
Kate wpatrywała się w przystojną twarz chłopaka i jego smutne oczy. Po chwili cofnął ramiona i usiadł na ziemi, oddychając ciężko. Dziewczyna usiadła obok niego, rozcierając ramię.
- Kim jesteś? – Blair nadal mierzyła do niego z broni. Nieznajomy spojrzał na nią nieco nieprzytomnie.
Musiał być w ich wieku albo trochę starszy. Miał na sobie mundur Ruchu Oporu. Prawdziwy mundur, szyty na miarę, nie przejęty po jakimś żołnierzu, który zginął. Kate dotknęła kapy jego kurtki. Miał na niej wyszyte nazwisko CONNOR. Nitka nie była sprana; wyglądała na nową. Przesunęła po niej palcami; pod materiałem wyczuła coś twardego.
- Connor? Tak masz na nazwisko? – zapytała; po czym pokazała Blair, żeby ta opuściła pistolet.
- Nie wiem – powiedział słabo.
- Co to znaczy, że nie wiesz?... – prychnęła Blair, która jak zwykle szybko traciła cierpliwość.
- Nie pamiętam...
Kate powoli odchyliła brzeg jego kurtki i zajrzała na jej wewnętrzną stronę. Z ukrytej tam kieszeni wystawała kaseta magnetofonowa. Dziewczyna ostrożnie ją wyjęła, czując na sobie spojrzenie obcego chłopaka.
- Dla mojego syna Johna Connora, Sarah – odczytała podpis z naklejki. – John Connor to chyba ty. – Podała mu kasetę.
Obejrzał ją, trzymając między palcami.
- Nie wiem – szepnął.
- Mamy w kryjówce stare radio. – Kate wstała z ziemi. – Jeśli pójdziesz z nami, odsłuchamy ją.
Chłopak spojrzał na jej wyciągniętą dłoń i pozwolił pomóc sobie wstać. Chciał schować kasetę tam, gdzie była, ale zawahał się, żeby wyciągnąć z kieszeni zdjęcie. Fotografia przedstawiała młodą kobietę. Obrócił ją. Na papierze z tyłu był napis Sarah Connor.
- To twoja mama – powiedziała Kate z uśmiechem. – Na pewno. Jesteś do niej bardzo podobny.
- Muszę uwierzyć ci na słowo – rzucił ostrożnie – bo nie pamiętam, jak wyglądam...
- Naprawdę nieźle, nie martw się. – Blair roześmiała się, tykając koleżankę łokciem. Kate zarumieniła się, zakładając za ucho kosmyk długich, rudych włosów
Po chwili schował zdjęcie i kasetę do kieszeni i zasunął kurtkę pod szyję, a potem ruszył za dziewczynami. Kate szła tak blisko niego, że jej dłoń raz po raz muskała jego rękę. Jej serce biło zdecydowanie szybciej niż zwykle i czuła dziwne ciepło w piersi.
Jeszcze nie wiedziała, jak bardzo John Connor zmieni jej życie. Na razie zastanawiała się tylko, kiedy powie Blair, że się zakochała.
KONIEC POCZĄTKU
...naciągane? Nie, to po prostu dzieło niepoprawnej romantyczki^^.
[Mamo, patrz, pozdrawiam Cię na necie. Jesteś teraz sławna, wiesz? XD]
