Rozdział 1.
Siedziała na plaży, obserwując wschodzące słońce. Cichy szum fal i krzyk mew witających nowy dzień działał na nią kojąco, ale nie dziś. Sonea z westchnieniem spojrzała na trzymany w dłoni list od Jonny. Ciotka pisała do niej każdego miesiąca, a ona za każdym razem miała wyrzuty sumienia i wątpliwości. Może ten wyjazd był błędem? Zamknęła oczy i pozwoliła wrócić wspomnieniom.
Najazd zakończył się zwycięstwem Gildii i jej decyzją o odejściu. Jednak zanim opuściła Imardin, postanowiła pożegnać się z najbliższymi. Tylko jej wujostwo i Cery wiedzieli, że żyje. Uśmiechnęła się gorzko, przypominając sobie reakcję ciotki. Była co najmniej wściekła. No, może nie aż tak jak Cery. Młody Złodziej długo starał się wyperswadować jej z głowy pomysł o wyjeździe, ale zaakceptował w końcu jej decyzję.
Sonea położyła się na pisaku. Ponownie pozwoliła opaść powiekom i zagłębiła się we wspomnieniach.
Znów znajdowała się w starej szopie. Przed nią siedział Cery, sącząc bordowy płyn z kieliszka. Przeklęte anuren, pomyślała.
- Gdzie zamierzasz się udać? – spytał, przerywając ciszę.
- Jeszcze nie wiem.
Złodziej pokiwał głową, upijając kolejny łyk wina.
- Rozmawiałaś już z Jonną, prawda? – Sonea skinęła głową. – A Akkarin wie o twoich planach?- przyjaciel rzucił jej przenikliwe spojrzenie.
Sonea starała się nie skrzywić na dźwięk imienia czarnego maga. Jej milczenie musiało być jednoznaczne,
Cery westchnął ciężko.
- Pewnie nie chcesz, abym mu o tym powiedział.
- Dokładnie.
- To szaleństwo, Soneo! Kaprys małego dziecka!
Zjeżyła się na te słowa.
- Kaprys, powiadasz? – syknęła. – Dla ciebie kaprysem jest możliwość bycia niezależnym, leczenia bylców, na których Gildia nawet nie spojrzy?
Cery spuścił wzrok. Znowu zapadła przygnębiająca cisza. Sonea zapatrzyła się w ciemne okno.
- Będę się już zbierać – powiedziała, podnosząc się z krzesła.
Złodziej postąpił tak samo. Podszedł do niej i mocno ją przytulił.
- Uważaj na siebie, mała. Pisz często.
Opuściła Imardin następnego ranka z zamiarem dotarcia do miasta portowego Seawatch. Tutaj wsiadła na pierwszy lepszy statek płynący na wyspę Vin. Po dwóch dniach udawania pomocnika kucharza okrętowego zeszła na ląd w niewielkiej rybackiej wiosce Iliam. Znalazła tutaj pracę i mieszkanie u sympatycznej zielarki Elzy. Nie chciała wracać. Tutaj, w Iliamie, odnalazła spokój. Polubiła swoją pracodawczynię, która z czasem zaczęła traktować ją jak córkę.
Jedną z cech, które najbardziej podobały się Sonei u Elzy, była całkowita tolerancja wobec jej tajemnic. Kobieta wiedziała tylko tyle, że Sonea pochodzi z Kyralii, ma rodzinę w Imardinie i uciekła stamtąd po najeździe. Nie zadawała żadnych kłopotliwych pytań o jej przeszłość.
Układ prosty i dający satysfakcję obu stronom. Sonea wyciągnęła się zadowolona na piasku. Układ doskonały.
Akkarin przemierzał szybkimi krokami zaśnieżone ogrody. Białe płatki topiły się po zetknięciu z jego tarczą. Nieliczni magowie, których mijał, zatrzymywali się i szeptali cicho powitanie Czarny Magu. Nie - Wielki Mistrzu. Już od roku nikt się tak do niego nie zwracał. Westchnął cicho, ogrzewając powietrze wewnątrz tarczy. Przez te dwanaście miesięcy tak wiele się zmieniło. Nie mieszkał już w Rezydencji tylko w Domu Magów. Ciemne jak noc szaty oznaczały czarnego maga, a białe Wielkiego Mistrza, którym od roku był Balkan. Akkarin spojrzał na gmach Uniwersytetu, który został odbudowany w zaskakująco szybkim tempie. Ten budynek przypominał mu kogoś, kto zginął pod jego gruzami. Kobietę, która nosiła taki sam tytuł i szaty jak on. Sonea. Poczuł znajome ukłucie bólu w sercu. Oddałby wiele, żeby ten najazd nigdy nie miał miejsca, żeby nigdy nie wypowiedział słów, których tak bardzo teraz żałował. Wspomnienia sprzed roku przepływały przez jego umysł niczym rozpędzona rzeka. Brązowe oczy zalane łzami, ciepłe wargi Sonei…jej ostatni pocałunek, smak jej ust, który pamiętał do tej pory. Odetchnął głęboko, wpuszczając do płuc mroźne powietrze. Odwrócił się plecami do Uniwersytetu i ruszył w kierunku Rezydencji Wielkiego Mistrza – nowego domu Balkana.
Drzwi otworzył mu szczupły służący. Akkarin wszedł do salonu i rozejrzał się po pomieszczeniu. Meble stały w tym samym miejscu. Nic się nie zmieniło…
- Czarny Magu, Wielki Mistrz oczekuje cię w bibliotece – niski głos służącego wyrwał go z zamyślenia.
- Znam drogę – odpowiedział chłodno, widząc jak mężczyzna zbliża się do drzwi po prawej stronie.
Szybko pokonał schody prowadzące na pierwsze piętro, skręcił w lewo i stanął przed drzwiami do biblioteki. Zapukał lekko. Kiedy rozległo się ciche ,,proszę", wszedł do środka. Obrzucił pokój taksującym spojrzeniem. Tutaj też po staremu.
Zza dużego biurka, które niegdyś było jego, rozległo się ciche chrząknięcie.
- Czarny Magu – Balkan wskazał mu krzesło naprzeciwko siebie.
Akkarin skinął głową nowemu Wielkiemu Mistrzowi i usiadł w wygodnym meblu, wpatrując się w maga w białych szatach przenikliwym spojrzeniem. Balkan odchrząknął ponownie.
- Zapewne domyślasz się, dlaczego chciałem się z tobą widzieć? – Akkarin milczał. – Od roku jesteś Czarnym Magiem. Tylko ty jeden! Miałeś wybrać maga, któremu przekazałbyś swoją wiedzę. Odrzuciłeś wszystkich kandydatów…
- Bo nie byli odpowiedni – wtrącił cicho Akkarin.
-… tracimy powoli cierpliwość – kontynuował dalej Balkan. – Gildia w końcu wybierze za ciebie drugiego Czarnego Maga. W razie wojny sam nie dasz sobie rady.
Akkarin wpatrywał się w Balkana ze spokojem. Doskonale zdawał sobie sprawę z istnienia drugiego powodu, którego mag już nie wypowiedział na głos. Gildia chciała mieć go na oku, a nikt lepiej by go nie kontrolował niż drugi Czarny Mag. Kiedy objął to stanowisko, zrozumiał, o co Sonea miała do niego żal – ciągła nieufność i brak swobody.
- Król Sachaki przysłał do Merina posłańców. Chce zawrzeć porozumienie z Krainami Sprzymierzonymi. Merin wyraził zgodę. Ambasadorowie przybędą za sześć miesięcy – Balkan wbił w Akkarina uważne spojrzenie. – Oboje wiemy, że będą to ludzie posługujący się czarną magią – ostatnie słowa wypowiedział niechętnie. – W takiej sytuacji wybór drugiego maga dysponującego taką wiedzą jest jeszcze bardziej konieczny. Jeżeli ty nie jesteś w stanie wybrać, Starszyzna podejmie decyzję za ciebie. Masz czas do końca miesiąca – dodał ostro.
Mężczyzna w ciemnych szatach zacisnął mocno usta. Nie potrafił nikogo wybrać. Magowie, których przedstawiła mu Gildia byli aroganccy i pozbawieni jakiegokolwiek poczucia obowiązku. Nie byli w stanie udźwignąć odpowiedzialności związanej z czarną magią. On na tym stanowisku widział tylko jedną osobę…
- Zdaję sobie sprawę, że najodpowiedniejszym kandydatem byłaby Sonea – powiedział cicho Balkan. W jego oczach odbiło się współczucie. – Ale ona nie żyje.
Akkarin nawet nie drgnął. Wyraz jego twarzy pozostał obojętny. Mag w białych szatach skrzywił się lekko i rzucił mu oburzone spojrzenie. Niemalże słyszał to nieme pytanie: Z jakiej gliny ten człowiek jest ulepiony? Akkarin z trudem powstrzymał się od gniewnego prychnięcia. Rzadko pokazywał jakiekolwiek emocje, wiele osób uważało, że cierpi na całkowitą znieczulicę. Błąd. Czarny Mag zapatrzył się na regały z książkami. Oczyma wyobraźni widział, drobną, młodziutką kobietę odzianą w brązowe szaty. Jego serce ponownie ścisnęła tęsknota. Miał uczucia, ale najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.
Sonea przemierzała las, rozmyślając o niedokończonym liście od Jonny, który znajdował się w kieszeni jej spodni. Wolała skończyć go czytać wieczorem, u siebie w pokoju. Doskonale wiedziała, jak skonstruowane są listy od ciotki; zaczynają się od zwykłego pytania, co u niej słychać, a kończą na setce powodów, które miałyby ją przekonać do powrotu do domu. Zaśmiała się cicho. Nawet groźba powiadomienia Gildii, że żyje nie zmieniła jej decyzji. Rozbawienie szybko minęło, gdy uświadomiła sobie, iż nie tylko ona łamie prawo, ale również jej rodzina, która utrzymywała, że nie żyje. Ta myśl nie pojawiła się po raz pierwszy. Powinnaś wracać, szepnął cicho wewnętrzny głosik. Zatrzymała się rozdarta między chęcią spokojnego życia, a sumieniem odzywającym się co raz częściej. Podskoczyła przestraszona, kiedy usłyszała za sobą cichy gwizd.
- Co ty tu robisz tak wcześnie, dziecinko? – Sonea uśmiechnęła się, słysząc znajomy, przytłumiony męski głos. Odwróciła się szybko.
Za nią stał młody, wysoki i smukły mężczyzna. Miał lekko opaloną cerę, ciemne włosy upięte z tyłu w kucyk i szare jak morze oczy. Jego wargi układały się w przyjaznym uśmiechu. Vanir. Niepewność i zwątpienie rozwiały się, zastąpione przez radość. Vanir był marynarzem i siostrzeńcem Elzy. Jego matka zmarła, kiedy miał osiem lat, a ojciec opuścił żonę tuż po urodzeniu syna. Wychowała go ciotka. Podobnie jak Soneę. Zaprzyjaźnili się ze sobą, kiedy zamieszkała u Elzy. Uśmiechnęła się szeroko do Vanira, który podszedł do niej i mocno ją objął. Chociaż czasami mam wrażenie, że z jego strony wygląda to na coś więcej, pomyślała.
- Wyszłam się przewietrzyć – wysapała, łapczywie łapiąc powietrze. – Kiedy wróciłeś?
- Wczoraj wieczorem, ale nocowałem u Emara.
Sonea prychnęła rozbawiona.
- Jeżeli tak nazywasz noc spędzoną na piciu wina w tawernie i uganianiu się za miejscowymi pięknościami…
- Za nikim się nie uganiałem, same do mnie lgną – mruknął.
- Chyba raczej uciekają z krzykiem – powiedziała ze złośliwym uśmiechem.
- Nie jestem aż tak okropny – jego czy rozbłysły niebezpiecznie. – Po prostu jesteś zazdrosna.
- Nie mam o co być zazdrosna – wymamrotała, czując jak jej policzki pokrywa rumieniec.
Vanir zaczął się głośno śmiać, najwyraźniej go tym rozbawiła.
Już miała odpowiedzieć, kiedy usłyszała ciche rżenie i parskanie. Zaciekawiona stanęła na palcach i wyjrzała zza ramienia mężczyzny. Za ich plecami stały przywiązane do drzewa dwa konie. Sonea spojrzała na mężczyznę, który ciągle się do niej uśmiechał.
- To ty je przyprowadziłeś? – spytała ostrożnie.
- Ach, po co zaraz ten podejrzliwy ton – mruknął. Wypuścił ją z objęć i podprowadził do niej wierzchowce. – Którego wybierasz?
- Ale… - wydukała. – Ja nie umiem jeździć.
- To najwyższy czas, żeby się nauczyć – Vanir uśmiechnął się do niej zachęcająco. – Na pierwszy raz ten będzie chyba najlepszy – powiedział, podprowadzając niezdecydowaną Soneę do smukłej klaczy o czarnej maści. Kobieta pogłaskała zwierzę, zachwycając się jego aksamitną sierścią.
- Pomogę ci ją dosiąść – złapał konia za uzdę i przytrzymał w miejscu. – Lewą rękę połóż na łęku siodła – zaczął ją instruować. – Dobrze, a teraz włóż lewą stopę w strzemię. Podciągnij się do góry.
Po wgramoleniu się na siodło, Sonea obserwowała jak Vanir podchodzi do swojego wierzchowca i zręcznie go dosiada. Miała nadzieję, że ona też kiedyś będzie mogła poszczycić się taką precyzją i perfekcją. Mężczyzna widząc jej niepewną minę, zaśmiał się ponownie.
- Praktyka czyni mistrza – powiedział wesoło.
Sonea zesztywniała.
Mistrz…Mistrzyni…Mistrzyni Sonea…Mistrz….Wielki Mistrz…i imię człowieka, którego nie jesteś w stanie zapomnieć.
Zamrugała zaskoczona, kiedy uświadomiła sobie, że Vanir coś do niej mówi. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że udziela jej kolejnych instrukcji, a ona powinna ich słuchać.
- Będziemy jechać plażą – mówił dalej. – Do Iliamu wjedziemy od drugiej strony.
Sonea nigdy nie przypuszczała, że jada konno może sprawić jej tyle radości. Ale nie jest bezbolesna. Po godzinie spędzonej w siodle miała wrażenie, że jej mięśnie zdrętwiały. Z niechęcią sięgnęła po uzdrowicielską moc, aby ukoić ból. Odkąd opuściła Kyralię ograniczyła posługiwanie się magią do koniecznego minimum. Wspomnienia, od których tak bardzo chciała uciec, zaczęły wracać. Przestań, przestań! Zacznij myśleć o tu i teraz! Odetchnęła głęboko, wpuszczając do płuc powietrze przesycone zapachem morza i skupiła się na Vanirze. Opowiadał jej o swojej ostatniej podróży, jak na ironię do Imardinu.
- Piękne miasto. Szybko zostało odbudowane po najeździe…- Sonea nie odzywała się. Z mocno bijącym sercem słuchała wieści z domu. – Za tydzień znów wypływam do Imardinu. Może byś się przyłączyła? – spytał.
Sonea zorientowała się, że mężczyzna przygląda jej się od dłuższego czasu.
- Nie, raczej nie.
- Dlaczego? Nie tęsknisz za rodziną i przyjaciółmi? – W jego oczach dostrzegła ciekawość. – Tak mało o tobie wiem…Czym zajmowałaś się w Imardinie? Jak ci się tam żyło? Miałaś kogoś? Dlaczego stamtąd wyjechałaś?
Sonea wyprostowała się sztywno w siodle. Wybrał najgorszy możliwy zestaw pytań.
- Nie chcę o tym rozmawiać – jej głos zabrzmiał ostrzej niż myślała. – Po prostu nie chcę do tego wracać…Miałam swoje powody, żeby wyjechać – dodała cicho.
Vanir uśmiechnął się lekko.
- Nasza tajemnicza Sonea – wymamrotał.
Przez długą chwilę jechali w milczeniu, każde pogrążone we własnych myślach. Słońce, które jeszcze przed chwilą wspinało się po nieboskłonie, schowało się za chmurami. Od morza zaczął wiać chłodny wiatr. Sonea mocniej otuliła się opończą. O tej porze roku w Kyralii padał śnieg. Zadrżała na wspomnienie mroźnego zimna i wytartych butów. Rozejrzała się dookoła. Otaczała ją piaszczysta plaża i siwe morze. Na wyspie Vin białe płatki były rzadkością. Tutaj klimat był łagodny; latem słońce, upały i burze, a zimą deszcz.
- Jako dziecko zawsze chciałam zobaczyć morze - powiedziała cicho, odwracając się do swojego towarzysza. – Z przyjaciółmi często zakradaliśmy się do portu i obserwowaliśmy statki, marząc, że kiedyś na jednym z nich popłyniemy gdzieś daleko.
- Nigdy nie wyruszyliście w żadną podróż?
- Nie pochodziliśmy z bogatych rodzin – urwała na chwilę. – A zresztą moje życie potoczyło się w zupełnie innym kierunku niż myślałam.
Vanir nie zapytał o nic więcej. Wyczuł, że to wszystko, co ma mu na razie do powiedzenia.
- Ścigamy się? – spytała i nie czekając na odpowiedź popędziła klacz do galopu.
Szybki bieg konia, wiatr smagający jej twarz, szum fal uderzających o brzeg. To wszystko sprawiało, że czuła się wolna. Chciała tak pędzić przez całe życie. Być wolna jak wiatr. Zatrzymała gwałtownie konia, pozwalając Vanirowi zrównać się z sobą. Zorientowała się, że głośno się śmieje. Nigdy się tak nie śmiała.
- Szybko się uczysz – w głosie jej towarzysza pobrzmiewało zadowolenie. Vanir podjechał do niej blisko. Przyglądał jej się z wyraźnym zafascynowaniem.
Lewą dłonią ostrożnie ujął jej policzek i zaczął go gładzić. Serce Sonei przyspieszyło. Jednak dla niego ta znajomość była czymś więcej. Jego kciuk pieszczący jej skórę sprawiał przyjemność i przypominał kogoś, kogo chciała wyrzucić z pamięci – czarnego maga. Wyobraźnia zaczęła podsuwać Sonei obrazy wysokiego mężczyzny o ciemnych jak węgiel oczach. Teraz to on głaskał ją po twarzy, to jego zapach czuła…
Ciepło warg Vanira na jej własnych ocuciło ją niczym kubeł zimnej wody. Akkarina przy niej nie było. Ja nadal go kocham, uświadomiła sobie. Uczucia, z którymi walczyła przez rok, wróciły, znacznie silniejsze. Nie potrafiła go zapomnieć. Szybkim ruchem odsunęła się od Vanira, o mało nie spadając z siodła. Mężczyzna przyglądał jej się uważnie. W jego oczach dostrzegła zawód.
- Wracajmy już – powiedział cicho. – Zaraz zacznie padać.
Odwrócił się od niej i popędził konia. Sonea ruszyła za nim pogrążona w myślach i wątpliwościach. Z przerażeniem zrozumiała, że nie potrafi już tak dłużej żyć – z daleka od bliskich, za którymi tęskniła, okłamując samą siebie. Starając się odrzucić swoją przeszłość i tożsamość maga.
- Dziękuję – powiedział Dannyl, biorąc od służącego kieliszek z winem.
Rozejrzał się po Sali Dziennej, obserwując magów zebranych w grupkach. Z ulgą stwierdził, że nie ma żadnych plotek dotyczących jego i Tayenda. Chociaż jemu by to pewnie nie przeszkadzało, Dannyl westchnął cicho. Jego asystent i partner nie mógł zrozumieć, dlaczego nie chciał ujawnić ich związku. Na nasze szczęście już niedługo wracamy do Elyne…
- Ambasadorze Dannylu – mag wyrwany z rozmyślań, wzdrygnął się lekko i pospiesznie odwrócił.
- Wielki Mistrzu – powiedział, kłaniając się z szacunkiem mężczyźnie w białych szatach.
Nadal było mu trudno przyzwyczaić się do Balkana w roli przywódcy Gildii. Może dlatego, że tak rzadko tu jestem? Przez ten rok tak dużo się zmieniło.
- Przed twoim wyjazdem do Elyne chciałbym się z tobą spotkać – powiedział Balkan, sącząc wino ze swojego kieliszka. – Pewnie zamierzasz nadal zgłębiać tajemnice biblioteki elyńskiej.
Dannyl uśmiechnął się szeroko.
- Oczywiście. To miejsce skrywa ogromne pokłady wiedzy, którą chciałbym poznać.
Balkan odwzajemnił uśmiech.
- Dla zapalonego historyka to pewnie spełnienie marzeń. Po twoim powrocie oczekuję szczegółowego sprawozdania.
Nagle wszystkie rozmowy ucichły. Magowie zamilkli, wpatrując się w wejście do Sali. Taką ciszę wywołać mogło przybycie tylko jednej osoby. Dannyl z rosnącym zaciekawieniem obserwował Czarnego Mag. Zawsze był onieśmielający, pomyślał. Akkarin rzadko pojawiał się w Sali Dziennej. Najwyraźniej miał jakąś sprawę do Administratora, bo od razu skierował się w stronę Osena. Mag w błękitnych szatach nie wyglądał na zachwyconego, wręcz przeciwnie. Mruknął coś cicho, a Akkarin wydawał się być co najmniej niezadowolony z odpowiedzi. Zmarszczył brwi, w ciemnych oczach błysnął gniew. Odwrócił się od Osena z niesmakiem wypisanym na twarzy.
- Ponoć Administrator był bardzo zdenerwowany po wczorajszej rozmowie z Czarnym Magiem – mruknął cicho Sarrin.
- Odkąd Osen zajął miejsce Lorlena, a Akkarin został z powrotem przyjęty do Gildii, często się ze sobą spierają – wymamrotała Vinara.
Dannyl wytężył słych. Przełożona Uzdrowicieli nie pochwalała zwykle zamiłowania magów do plotkowania.
- Po najeździe stał się jeszcze bardziej skryty i niedostępny – powiedział w zamyśleniu Sarrin. – Pewnie dotknęła go śmierć Lorlena. W końcu byli przyjaciółmi…, ale czasami mam wrażenie, że to śmierć Sonei miała na niego taki duży wpływ – alchemik westchnął cicho. – Kiedy dotarliśmy do Akkarina tuż po zawaleniu się sufitu na Uniwersytecie…po raz pierwszy widziałem go tak wstrząśniętego.
Na ustach Vinary pojawił się smutny uśmiech.
- Była jego nowicjuszką…szkoda dziewczyny. Była wspaniałą Uzdrowicielką – wyszeptała.
Dannyl przeniósł spojrzenie na Akkarina. Mag stał przy drzwiach wejściowych i z wyraźnym napięciem przysłuchiwał się rozmowie Vinary i Sarrina. Ambasador dostrzegł zmianę na twarzy Czarnego Maga. Zniknęła codzienna obojętność, a na jej miejscu pojawił się smutek i coś w rodzaju tęsknoty. Dannylowi przeszło przez myśl, że Gildia nigdy nie pozna całej prawdy o wydarzeniach w gmachu Uniwersytetu podczas najazdu ichanich.
Sonea weszła do swojego pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Z głośnym westchnieniem, opadła na łóżko i zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Przy wejściu stała niewielka komoda, a obok niej wysoka szafa. Leżała tak przez długą chwilę, słuchając jak deszcz uderza o szybę w oknie. W końcu zebrała się w sobie i sięgnęła do kieszeni po list od ciotki. Miejmy to już za sobą. Przekręciła się na brzuch, tworząc kulę świetlną. Już po chwili zagłębiła się w lekturze listu od Jonny. Dowiedziała się, że ciotka jest w czwartym miesiącu ciąży. Bardzo zależało jej na tym, aby to ona odebrała poród. Jak zwykle była informacja o Rannelu i pozostałej dwójce dzieci. Pojawiło się też kilka plotek o starych znajomych. Nie było żadnej wzmianki na temat Gildii. Jonna zdawała sobie sprawę, że Sonea nie ma najmniejszej ochoty poruszać tego tematu.
Jednak najbardziej zaciekawiła ją końcówka listu:
„ Tęsknimy za tobą, Soneo. Mam nadzieję, że niedługo do nas wrócisz"
Jonna
Ciotka nigdy nie pisała otwarcie o uczuciach i emocjach. Najczęściej listy od rodziny zawierały aluzje i metafory, z których Sonea potrafiła wyczytać tęsknotę, troskę i niepokój ciotki. Zamknęła oczy i przekręciła się na prawy bok. Rodzina musiała dotkliwie odczuwać jej brak. Ja też tęsknię. Sonea mocno otuliła się kołdrą. Już czas wracać do domu. I z tą myślą zasnęła.
