Rozdział 1. Matka Chrzestna

-Nie kłóćmy się...- powiedziała błagalnie, dotykając swojego brzucha.
Harry westchnął głęboko. Kochał ją nad życie. Jednak jej chore domysły i przypuszczenia strasznie go denerwowały. Przecież nigdy nawet nie dał jej podstaw aby mogła przestać mu ufać. Zawsze wierny, zakochany na zabój i ślepo wpatrzony w nią i tylko w nią.
Podszedł do fotela na którym siedziała i ukucnął obok, łapiąc ją za rękę.
-Kochanie...- zaczął- masz kogoś lepszego od niej na myśli?
Hermiona zawahała się po czym odparła
-N-nie wiem... - No widzisz głuptasku- zaśmiał się, całując ją w rękę.
-Ale Harry!- krzyknęła- Ja nie mogę pozwolić, aby matką chrzestną naszego dziecka była kobieta która cię kocha!
Mężczyzna wstał raptownie. -To są tylko twoje domysły!- krzyknął- Ona nawet nigdy tak nie powiedziała!
-Domysły?! Nie powiedziała?!- powtarzała mechanicznie jak maszyna- A w Hogwarcie?! Już nie pamiętasz?!
-Byliśmy wtedy młodzi...- jęknął, łapiąc się za głowę- Ron chodził z Lavender, Ty z Krumem, ja byłem z Cho, a ona z Deanem.
-Ale była też z tobą!
-Hermiono!- krzyknął po raz kolejny- Tylko przez chwilę, do pogrzebu Dumbledore'a. Pamiętasz?! Potem zerwaliśmy, razem z tobą i Ronem wyruszyłem poszukiwać Horcruxów! Zakochałem się w tobie do szaleństwa! A ona pozostała tylko siostrą mojego najlepszego kumpla! Moją dobrą koleżanką.
Hermiona wstała, chwiejąc się lekko.
-Harry... Ja wiem czemu zerwaliście.- powiedziała cicho, patrząc w ukochane zielone oczy- Ty nie chciałeś jej narażać. Bo za bardzo ją kochałeś- zakończyła, po czym poszła do sypialni.
Harry'emu złość i bezradność pulsowała w skroniach. Nie zastanawiając się gdzie i po co, wyszedł z domu trzaskając drzwiami.

Teleportował się do Nory. Zawsze mógł tu przyjść gdy nie miał gdzie się podziać. Zapukał do drzwi i oczom ukazała się pulchna starsza kobieta.
-Harry!- ucieszyła się.
-Dobry wieczór, jest Ron?- zapytał.
-Nie... Ale wejdź mój drogi, zjesz coś. Ron powinien być za jakąś godzinkę.
Harry uśmiechnął się i wszedł do przytulnej kuchni Weasley'ów. Pani domu postawiła przed nim talerz ciepłej zupy.
-Jedz mój drogi chłopcze. Zawsze byłeś zbyt chudy.
Harry nie odpowiedział, znów czując się jak młody chłopak którego pani Weasley wręcz kochała dokarmiać. Zaczął jeść, gdy nagle zobaczył pełzającego w jego stronę chrześniaka
-Gauga!- powitał go- Gaaarry!
-Hej Kevin!- ucieszył się, wstając od stołu i biorąc berbecia na ręce.
Na schodach stanęła Ginny z radością w oczach przyglądając się jak Harry wariuje z jej synkiem.
-O witaj!- mężczyzna zauważył ją i podał jej Kevina.
-Cześć- powiedziała, całując go w policzek.
-Zupa stygnie!- upomniała pani Weasley.
Ginny uśmiechnęła się i razem z Harry'm wrócili do kuchni.
-Jak się czuje Hermiona?- zapytała.
Harry pogrzebał smętnie łyżką w talerzu. -Dobrze...
-Na pewno?- zapytała podejrzliwie pani Wealsey.
-Tak –kiwnął głową.
-No to niedługo poród.- zaśmiała się Ginny.
-No jeszcze miesiąc!- krzyknął Harry.
Bał się. Bał się sto razy bardziej od Hermiony. Jednak za nic nie przyznawał się do tego.
-Nawet nie wiesz jak wam zazdroszczę- powiedziała patrząc mu w oczy i tuląc Kevina.
Harry spojrzał na nią pytająco.
-Ty i Hermiona...- zaczęła cicho, spuszczając wzrok- Kochacie się, macie wspaniały dom, oczekujecie dziecka... żyć nie umierać...
-Ginny...- nie bardzo wiedział co ma jej powiedzieć. Była samotną matką wychowującą rocznego Kevina. Harry bez wahania zgodził się gdy zapytała czy zostanie ojcem chrzestnym. Wtedy po raz pierwszy Hermiona urządziła mu scenę zazdrości.

-A więc, zgodziłeś się?- zapytała surowym tonem.
-Oczywiście- odpowiedział- Co w tym złego? Przecież Ginny to nasza przyjaciółka...
-Harry- ujęła jego twarz w dłonie- Powiedz mi... nie widzisz czy nie chcesz widzieć?
-O co ci chodzi, kochanie?- był całkiem zdezorientowany.
-Ona ma tylu braci... niektórzy nawet nie mają swoich dzieci... tymczasem wybrała właśnie Ciebie... a ty myślisz że to zupełny przypadek?
Kiwnął głową.
-Otóż na świecie nie ma przypadków!- krzyknęła- Wszystko scala się ze sobą łącząc w całość! Ona chce być jak najbliżej Ciebie...
-Kochanie!- zaśmiał się, patrząc na nią z wielkim niedowierzaniem- Ty jesteś zazdrosna... zazdrosna o... GINNY!- wybuchł śmiechem, przytulając ją mocno.
Jednak kobieta odepchnęła go lekko. -Wiem co mówię. Wiem znacznie więcej niż ci się wydaje... Jeszcze wspomnisz moje słowa. Ona nie raz stanie między nami. Nie raz o nią się pokłócimy. I będzie próbowała wielu sztuczek by być jak najbliżej Ciebie..

-Harry, słuchasz mnie?- zapytała, machając mu ręką przed oczami.
-Tak... jasne- podskoczył lekko wyrwany z zadumy- Skoro nie ma Rona to... ja będę leciał. Dziękuję za zupę pani Weasley, była przepyszna. Pa Ginny- powiedział, po czym ucałował Kevina i wyszedł, odprowadzony do drzwi zawiedzionym wzrokiem rudowłosej.

W nocy spał na kanapie. Nie miał odwagi położyć się obok Hermiony i udawać że nic się nie stało. Nie był taki. Przede wszystkim ona taka nie była. W ich związku nigdy nie było niedomówień. Wszystko zawsze wyjaśniali sobie od razu.
Obudził się czując, że ktoś przykrył go kocem. Miał cichą nadzieję, że zrobiła to żona. Jednak myśl ta szybko wyleciała z głowy. Znalazł rozwiązanie które teraz stało nad nim z założonymi rękoma. Wyraźnie oczekiwało słów wyjaśnienia.
-Zostawić was samych na weekend! Nawet nie cały! A już wydziwiacie!- pomachała mu palcem jak niegrzecznemu synkowi.
-Oj Zuzanno...- jęknął, przeciągając się na kanapie w salonie.
-Ja ci zaraz dam Zuzannę! Ona jest w ciąży! Nie powinieneś dopuścić do najmniejszej kłótni! Niczego co wytrąciłoby ją z równowagi!
Harry kiwał posłusznie głową. Wiedział że musi tego wysłuchać...
Zuzanna pracowała u nich ponad trzy lata. Hermiona nie tolerowała skrzatów jako siły roboczej toteż pomagała im Zuzanna. Nie była traktowana jako służąca. Po prostu prowadziła dom, gotowała, sprzątała, służyła dobrą radą i... we wszystko się wtrącała. Jednak nie mieli jej tego za złe. Była kochana. Martwiła się o nich i traktowała jak własne dzieci. Mieszkała z nimi, tylko raz na kilka miesięcy wyjeżdżała na weekend odwiedzić siostrę. Nie miała męża ani dzieci. Całym jej życiem byli więc Harry, Hermiona i ich przyszłe maleństwo.

Hermiona nie wychodziła ze swojej sypialni. Zuzanna skakała obok niej przynosząc jedzenie, picie... Jednak młoda kobieta na nic nie miała apetytu. Harry nie zajrzał do żony przez cały dzień. Atmosfera w domu była nie do wytrzymania. Zuzanna snuła się pomiędzy nimi łypiąc groźnie na Harry'ego. Doskonale wiedziała, co się dzieje. Nie potrzebowała żadnych słów. Chodziło o TĘ kobietę.
-Wychodzę- oznajmił jej Harry.
-Szerokiej drogi- burknęła.
Harry westchnął. -Zuzanno... Przecież wiesz że ja bym jej nieba uchylił!
-Ale nie uchylasz... Za wysoko? Nie dosięgasz?- zapytała zjadliwie, nie patrząc na niego, tylko uparcie trąc ziemniaki na placki.
Mężczyzna opadł na krzesło w kuchni. Zapanowała cisza. Słychać było tarte ziemniaki zamieniające się w nieestetyczną papkę.
-Hermiona...- zaczął- ona jest bardzo uparta...
Zuzanna ostentacyjnie posoliła ziemniaki. Wiedział, że w końcu się odezwie, kiedy ją sprowokuje. Zawsze mówiła co chciała i kiedy chciała.
-Chciałbym jej wiele wyjaśnić.. ale te słowa odbijają się od niej jak od ściany...- kontynuował, patrząc na nią z nieśmiałą miną.
Zuzanna z hukiem wyciągnęła patelnie z szafki i z jeszcze głośniejszym impetem postawiła na kuchence.
Harry nie zrażał się ciesząc, że w zasięgu ręki kobiety nie ma ostrych przedmiotów.
-Być może ona wcale nie chce mnie słuchać!
Zuzanna odwróciła się zamaszyście. -Brednie!- krzyknęła- Za mało się starasz! I jeszcze jedno ci powiem! Jeżeli zgodzisz się aby ONA została matką chrzestną naszego aniołka to... to...
-To co?- zapytał nieśmiało.
-To krzyż Ci pański na drogę!- krzyknęła, po czym wróciła do robienia placków.
Harry nie odpowiedział, tylko najzwyczajniej wyszedł z domu, pozostawiając w nim dwie wielce obrażone kobiety.

Sobota wieczór. W barze ''Bezoar'' jak zawsze tłok. Wokół unosiły się opary alkoholu. Niektórzy mężczyźni przyszli zalać się na amen lub powyrywać jakieś dziewczyny. Te drugie siedziały w barze oczywiście ''tylko i wyłącznie'' dlatego, że grał zespół ''Krzyczące Gumochłony''. Wsłuchiwały się w jazgot grając święte i niedostępne dziewice, odziane w kuse bluzeczki. ''Krzyczące Gumochłony'' był to zespół którego żaden czarodziej czy czarownica, o sprawnie działającym narządzie słuchu nie mógł przetrawić. Sobota wieczór. Barman nie odchodził od nalewaka. Gdzieś tam z tyłu słychać jakieś przepychanki. Widocznie niektórzy po procentach we krwi robią się agresywni. Z drugiego końca sali słychać stłumiony krzyk dziewczyny. Może potrzebuje pomocy? Dlaczego więc nikt się nie ruszył? Sobota wieczór. Przyszły ojciec, znakomity auror, siedzi nad trzecim kuflem piwa wraz ze swoim najlepszym przyjacielem. Sobota wieczór. Co jeszcze nam przyniesie?
-Ron...naprawdę... strasznie chciałbym ją przekonać... no wiesz... że...ten...
-Wiem- kiwnął smętnie głową.- Pamiętasz jakie jest moje zdanie. Ja uważam, że Ginny tylko bardzo Cię lubi. I uważam też, że nie powinieneś się zgadzać na to, aby została matką chrzestną. Dla świętego spokoju...- po czym przechylił głowę do tyłu, wlewając w siebie potężny łyk.
-Ale... to będzie takie jak przyznanie jej racji. A ja się z nią nie zgadzam!- buntował się Harry.
-No i co z tego?! Co ty mało znasz baby?! I tak wyjdzie na jej! Przecież dobrze o tym wiesz. Po prostu, im dłużej będziesz się stawiał, tym dłużej się to będzie ciągnęło...
-To niedorzeczne...- pokręcił głową.
-Niedorzeczny to ty jesteś. Wypiłeś o dwa piwa za dużo. Czeka cię starcie z Zuzanną, no i jeszcze Hermiona...
Harry walnął głową o blat baru. -Nie mam siły...
-Jasne, że masz...- Ron poklepał go po plecach.
-A jeżeli ona mi nie uwierzy?
-Spróbuj. Ten ostatni raz. Myślę, że twój kręgosłup źle zniósłby trzecią noc na kanapie...
-Mojemu kręgosłupowi nic nie jest- obruszył się- gorzej jest z Zuzanną. Specjalnie nie daje mi spać. Dzisiaj postanowiła odkurzać salon o ósmej rano. Gdy się zdenerwowałem, oznajmiła, że jak mi się nie podoba to mogę sam sprzątać. Wczoraj obudziła mnie, twierdząc, że musi zmienić pościel akurat teraz, bo nastawia pranie, a później nie będzie prała tylko mojej pościeli. Natomiast przedwczoraj...
-Dobra, dobra!- przerwał Ron- dlatego czas to zmienić! Zabieraj się idziemy po jakieś kwiatki.
Harry zapłacił za piwa i opuścili lokal.

W całym domu było ciemno. Jedynie Zuzanna siedziała w kuchni, przy zapalonej świecy. Harry dobrze wiedział, że czeka na niego.
-Nie możesz spać?- zapytał z uśmieszkiem.
-Nie mogę.- odparła, lustrując go wzrokiem i zatrzymując go na kwiatach- O... widzę, że zmądrzałeś.
-Tak... ale zaniosę je dla niej jutro. Bo dzisiaj...
-Wypiłem troszeczkę.- dokończyła za niego, biorąc kwiaty i wstawiając do wazonu.
-Troszeczkę.- podkreślił.
-No, to śmigaj do łóżka.- powiedziała- Pościeliłam ci.
-Kochana jesteś...- uśmiechnął się, całując ją w policzek.
-Oj dzieci, dzieci- pokręciła głową z dezaprobatą- Wiedziałam, że to się tak skończy.- powiedziała już sama do siebie, bo Harry rzucił się na kanapę w ubraniu i zasnął, w trybie natychmiastowym.

Następnego dnia mężczyznę obudziła oczywiście Zuzanna.
-Nie będziesz spał do południa!- oznajmiła mu, stawiając obok szklankę z wodą.
Doskonale wiedziała, za co teraz oddałby życie. Łapczywie rzucił się na napój.
-Trzeba było nie pić tyle...
-Ehe...
-Ubieraj się, łap za kwiaty i do dzieła! Biedna Hermiona zapuści korzenie w tej sypialni!
-Ehe.- powtórzył, nie za bardzo kontaktując.
Jednak, gdy znalazł się przed drzwiami ich ''wspólnej'' sypialni kac minął, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Był tak zdenerwowany, jak tego pamiętnego dnia, gdy pojechali do Hogwartu aby odwiedzić stare kąty...

-Szkoda, że Ron nie mógł jechać z nami...- powiedziała, ciągnąc go za rękę w stronę boiska do Quidditcha.
-Szkoda.- potwierdził.
-Jakiś małomówny jesteś skarbie.- powiedziała, zatrzymując się i ujmując jego twarz w swe delikatne dłonie.
-Bo... bo...
-Bo, co?- zaśmiała się.
-Bardzo Cię kocham i zastanawiam się... tzn. byłbym bardzo szczęśliwy gdybyś zechciała...
-Tak?
-Eee... pospacerować jeszcze trochę ze mną.
Hermiona zrobiła dziwną minę, jakby nieco zawiedzioną.
Ruszyli przed siebie w milczeniu. Doszli do miejsca z którego bardzo dobrze widać było jezioro.
-Pamiętasz?- zapytał- To tutaj uciekaliśmy przed Lupinem, w trzeciej klasie gdy zamienił się w Wilkołaka...
-Wtedy tak mnie mocno przytuliłeś, osłaniając...
Spojrzał na nią. -Hermiono. Chciałem, żebyśmy przyjechali do Hogwartu bo tu się poznaliśmy. Wiesz, że kocham cię na zabój... Ludzie mówią mi, że aż za bardzo...
Zaśmiała się.
-Dlatego- kontynuował- Chciałbym zapytać Cię- ukląkł na jednym kolanie, wyjmując z kieszeni pudełeczko z pierścionkiem. Machnął różdżką i już trzymał w drugiej dłoni bukiet herbacianych róż, które kochała.- Czy... czy zostaniesz moją żoną?
-Harry!- zakryła usta dłońmi, w niemym zaskoczeniu -Tak! Chcę być twoją żoną!
Chłopak wstał z ziemi, całując ją namiętnie. Tak bardzo ją kochał. Tak bardzo bał się jej odpowiedzi...

Teraz też się bał. Od tej chwili minęły dokładnie trzy lata i osiem miesięcy. Westchnął głęboko i zapukał delikatnie. Po krótkiej chwili ciszy, odpowiedziało mu słabe ''proszę''.
Wszedł ostrożnie, zasłaniając sobie twarz bukietem kwiatów.
-Kochanie... Twój nieszczęsny mąż chciałby ci powiedzieć, że cię przeprasza i kocha.- zakończył, po czym podał jej bukiet, tym samym odsłaniając swoją twarz i spoglądając na ukochaną.
Leżała na ich ogromnym łożu wśród jedwabnej pościeli i uśmiechała się. Lekko i delikatnie. Przyciągnęła go do siebie i przytuliła. Harry pocałował ją namiętnie. Wariował już, gdy od tych trzech dni nie czuł jej bliskości. Wiedział jednak, że ze względu za zaawansowaną ciążę małżonki, nie może pozwolić sobie na nic więcej.
-Myślę że trochę przesadziłam.- powiedziała Hermiona.
Harry położył się obok niej. -Nie... jeżeli naprawdę nie chcesz, żeby Ginny była matką chrzestną, nie ma sprawy. Dla mnie to i tak wszystko jedno. Na początku nie zgadzałem się ponieważ chciałem ci udowodnić, że to nie ma nic wspólnego ze mną...
-No dobrze.- powiedziała Hermiona, powoli.- Ufam Ci Harry. Niech to będzie Ginny. Tym sposobem udowodnię ci, że się nie myliłam, że ona sprytnie wykorzysta ten fakt...
-Hermiono, jeżeli masz tak do tego podchodzić to...
-Nie!- przerwała mu, zamykając usta pocałunkiem.
-Ale...
Znów go pocałowała.
-Hermiono!
Nie miał szans.
-Nawołuję cię do porządku!
Nigdy nie potrafił się oprzeć.

-Margaret, podjęłam już decyzję.- powiedziała stanowczo Hermiona.
-Dobrowolnie pozwalasz aby ta ruda małpa pchała się do Waszego dziecka!
-Chcę, żeby Harry to zauważył...
-Harry jest ślepy! Już nie raz się o tym przekonałaś!
-Zaryzykuję.- upierała się.
Margaret westchnęła głośno. Hermiona była jej najlepszą przyjaciółką. Kochały się jak siostry. Poznały się cztery lata temu i od razu zaprzyjaźniły. Pod kwestią gustów czy upodobań różniły się tylko jednym. Margaret kochała tą dziedzinę magii, której Hermiona nie znosiła- Wróżbiarstwo. Jednak Hermiona, mniej sceptycznie odnosiła się do tego przy przyjaciółce, ponieważ wiedziała, że Margaret nie jest oszustką w przebraniu. Ona naprawdę miała talent.
-Hermiono...- zaczęła ostrożnie-pamiętasz jak kiedyś przepowiedziałam Ci coś?
-Tak...-kiwnęła głową- Zachowywałaś się wtedy jakby coś w ciebie wstąpiło... Bałam się potem.- wzdrygnęła się na myśl o tym.
-Hermiono... ostatnio dużo myślałam o tej przepowiedni...
-Naprawdę? Ja już prawie nic o niej nie pamiętam.
-Ruda stanie między wami- wypaliła.
Hermiona westchnęła. -Ona cały czas między nami stoi...
-Nie wiem, jak mam interpretować słowa przepowiedni... ale oni będą razem gdy ciebie nie będzie...
-Wiesz, że nie wierzę w te pierdoły. Poza tym nie zamierzam opuścić Harry'ego.
-Chyba, że ona zatruje ci życie!- wypaliła Margaret.
-Masz wybujałą wyobraźnię.
-Idę do domu.- powiedziała nagle.
-Och kochana nie gniewaj się...
-Nie gniewam- pocałowała ją w policzek- Po prostu, chcę przypomnieć sobie słowa przepowiedni... kawałek po kawałeczku...
Hermiona machnęła ręką. -Rób jak chcesz...
Margaret już miała wychodzić, gdy nagle zatrzymała się.
-Hermiono...
-Tak?
-Czy Harry wie o Twojej rozmowie z nią, w szpitalu?
Hermiona przełknęła głośno ślinę. Wyraźnie zdenerwowała się na wspomnienie o tym.
-Doskonale wiesz, że nie!
-Może to by coś zmieniło!
-Nie. Nie chcę, żeby wiedział...- upierała się.
Margaret spojrzała na nią. -Rozszyfrowałam Cię, kochaniutka.- uśmiechnęła się- Prowadzisz walkę sama ze sobą. Z jednej strony chcesz, żeby Harry przejrzał na oczy i przestał utrzymywać jakiekolwiek kontakty z rudą małpą, a z drugiej strony... boisz się pokazać mu wspomnienie ze szpitala... Myślisz, że Harry zostawiłby Cię, gdyby był pewien, że ona go wręcz pragnie?! Przecież on kocha tylko ciebie.
-Harry i Ginny, zawsze mieli się ku sobie- powiedziała Hermiona, łamiącym głosem- Ona zakochała się w nim, gdy tylko go ujrzała na stacji na Kings Cross. Potem jej niby przeszło. W szóstej klasie Harry nie mógł przestać o niej myśleć. Na początku cieszyłam się, gdy ich drogi się zeszły. Naprawdę byli szczęśliwi. Jednak Harry zbyt bardzo kochał ją i nie chciał narażać. Twierdził, że nie wybaczyłby sobie gdyby coś jej się stało przez niego... Potem rzucił szkołę i razem ze mną i Ronem wyruszył w podróż. Zakochał się we mnie... ale gdy ujrzał ją potem... pierwszy raz po tak długim rozstaniu...- łzy napłynęły jej do oczu- coś było w tych zielonych oczach.. coś co śni mi się do dziś...