To była dość... spontaniczna decyzja.

Bilet na koncert Stiles kupił pod wpływem chwili, chcąc sprawdzić, czy zespół, którego muzyka już dawno wpadła mu w ucho, naprawdę jest taki dobry na żywo, jak wszyscy twierdzą. Kupił bilet VIP, nie chcąc czekać w niebotycznie wielkich kolejkach (które podobno na koncertach tego zespołu są nieuniknione), zapewniający mu wcześniejsze wejście na teren hali, miejsce na Golden Circle i darmowe przekąski (a Stiles kochał jeść, darmowe przekąski były tym, co ostatecznie skłoniło go do wydania kilkudziesięciu dolarów więcej). Żeby zabić sobie czas wolny przed samym koncertem (ponieważ wybierał się na niego sam), zabrał ze sobą książkę. Nie był tak wielkim fanem jak reszta, która wręcz piszczała na sam widok ochroniarzy głównych gwiazd, dlatego przed samą imprezą zamierzał się wyciszyć i po prostu poczytać.

Zespół The Hales składał się z trzech osób. Wokalistką była Laura Hale, której głos był tak mocny i piękny, że Stiles miał ciarki za każdym razem, gdy jej słuchał. Na perkusji waliła Cora Hale, dziewczyna w jego wieku, która była tak niesamowicie utalentowana, że podobno wygrywała nagrody już kiedy była w podstawówce. Gitarą zajmował się Derek Hale, którego kochali chyba wszyscy, a który łamał serca dziewczynom (i facetom też, przykład - Danny), tym, że jest w stałym związku już od kilku lat. W dodatku jego gitara brzmiałaidealnie, a każda solówka była wręcz zbawieniem od niebios, jeśli ktoś wierzy w takie bzdety. I, tak, zbieżność nazwisk nie była przypadkowa. Trójka ta była rodzeństwem, stąd nazwa zespołu. Niby mało kreatywne, ale sprzedawało się naprawdę dobrze, więc kolejny sukces dla nich.

Stiles znał ich muzykę od samych początków, ale nie był jakimś szczególnie wielkim fanem. Lubił ich i doceniał, ale nigdy nie przykładał uwagi do tego, jacy są, jak się ubierają, co jedzą, gdzie chadzają, ani co robią w każdej swojej wolnej chwili. Wiedział, że ich rodzina była całkiem spora, bo Derek był dodatkowo całkiem niezłym aktorem i Hale'owie zawsze rodzinnie zbierali się na galach i rozdaniach nagród, ponieważ wszyscy trzymali się razem. Poza tą informacją nie miał na nich nic. Nie znał imion rodziców ani rodzeństwa, nie interesował się ich życiem prywatnym, bo - jak sama nazwa wskazywała - było prywatne.

Na teren hali wszedł kilka godzin przed koncertem, bo chociaż nie zamierzał czatować na zespół przy dosłownie każdym wejściu i wyjściu, jak inni, miał zamiar wczuć się w atmosferę. Musiał przyznać, że czuje podziw dla wszystkich dziewczyn i facetów, który podobno zaczęli się zjeżdżać już o szóstej rano. Nawet ci, którzy nie mieli wcześniejszego wejścia, chociaż może bardziej prawidłowe byłoby - zwłaszcza ci. Naprawdę czuł respekt przed ich poświęceniem. Wiedział, że on nigdy w życiu nie dałby rady wytrwać tylu godzin bez marudzenia. Poza tym - jego ADHD nie pozwoliłoby mu spędzić tak długiego czasu w jednym miejscu, po prostu czekając.

Wyjął książkę z małego plecaka, w którym, oprócz niej, miał jeszcze tylko bluzę, portfel oraz kluczyki od mieszkania. Biletu używał jako zakładki, i przez chwilę wpatrywał się w logo zespołu na nim wydrukowane, ale ocknął się z tego, kiedy spod wejścia na halę dobiegł do pisk jednej z dziewczyn. a potem wielu osób na raz.

Skrzywił się lekko, bo ludzie musieli mieć naprawdę dobre płuca, skoro ich krzyki były słyszalne aż w tym miejscu - w małej kafeterii na terenie hali. (Tam miał dostęp do darmowego żarcia, nie dziw, że wybrał akurat to miejsce).

Wrzawa na zewnątrz nie ucichła, ale Stiles starał się nie zwracać na to uwagi. Całe szczęście poranna dawka Adderallu działała doskonale, więc pomagało mu to się skupiać jedynie na słowach. No, i jeszcze na najbliższym otoczeniu, tak w razie W.

Zdążył przeczytać dwadzieścia stron, kiedy z transu wyrwał go dźwięk, który kojarzył tylko i wyłącznie z migawką aparatu iPhone'a. Zerknął ponad książką na to, co dzieje się w kafeterii i z zaskoczeniem odkrył, że obiektyw telefonu skierowany był w jego stronę. Zmarszczył lekko brwi, zamykając książkę. Tym razem za zakładkę użył palca.

- Mogę w czymś pomóc?

Spytał, mając nadzieję, że mężczyzna mówi po angielsku. Nie wyglądał na obcokrajowca, ale kto tych ludzi wie. Z dobrego źródła wiedział, że na ten koncert przyjechali ludzie aż z Francji czy Chin, a to raczej kawał do przebycia jest. A Scottowi nie chciało się z nim iść, chociaż mieszkali w sąsiednim mieście.

- Um. Nie, ja...

- Czy ty właśnie zrobiłeś mi zdjęcie?

Stiles nie wiedział, czy bardziej go bawiło zmieszanie faceta, czy może wciąż był zbyt zdziwiony, żeby na to zareagować.

- Ja... Tak. Przepraszam. Po prostu... Szukałem jakiegoś spokojnego miejsca i znalazłem ciebie, czytającego książkę i pomyślałem, że, no wiesz, mógłbym posiedzieć tutaj...? Z tobą...?

Stiles nie wiedział także, czy to wciąż część opowieści czy prawdziwe pytanie dotyczące tego, czy nieznajomy może do niego dołączyć.

- I dlatego zrobiłeś mi zdjęcie?

Spytał, tym razem już decydując się całkowicie na rozbawienie. Facet chyba zmieszał się jeszcze bardziej, odwracając na moment wzrok, a potem odchrząknął cicho, chowając telefon do kieszeni swetra. Na szyi miał w dodatku szalik, i Stiles już dawno nie widział kogoś, kto by się tak hipstersko ubierał. Może faktycznie facet nie był stąd. Niby mówił perfekcyjnym angielskim, ale jego akcent… Akcent. (Możliwe, że Stiles w tym momencie troszeczkę się oślinił. Mentalnie. No ale proszę – kto nie lubił brytyjskiego akcentu?)

- Ja… Po prostu nie często widuje się osoby, które czytają, będąc na koncercie.

- Więc postanowiłeś zrobić mi zdjęcie.

Ciągnął dalej Stilinski. Coraz bardziej mu się ta sytuacja podobała, zwłaszcza kiedy policzki blondyna przybrały koloru. Wyglądało to na nim raczej uroczo.

- Um… Przepraszam.

Wymamrotał cicho nieznajomy, chyba próbując się wolno wycofać.

- Nie ma za co, koleś, tylko się droczyłem. Co nie zmienia faktu, że robienie zdjęć nieznajomym jest dziwne. Siadaj.

Wskazał mimo wszystko na krzesło naprzeciwko i odłożył książkę okładką do dołu. Bilet wystawał spomiędzy kartek i Stiles bawił się jego rogiem, gdy chłopak (mężczyzna?) zajmował miejsce.

- Isaac.

- Stiles.

Facet – Isaac – uniósł brew, gdy Stilinski się przedstawił. Chłopak wywrócił na to oczami. Powinien być już przyzwyczajony do tego zachowania, ale chyba wciąż nie mógł się przed tym powstrzymać, wciąż i wciąż witając się ze zdziwionymi minami ludzi, gdy usłyszą jak na niego mówią.

- Przydomek, nie imię. Mojego prawdziwego imienia nie jest w stanie wymówić mój własny ojciec.

Blondyn pokiwał głową i zerknął w dół, na książkę.

- Harry Potter?

- Hej, stary, nie oceniaj. Harry Potter to prawdziwy dar dla tego zniszczonego świata.

Isaac uniósł obie dłonie w górę, jakby kapitulował.

- Nic nie mówię. Sam przeczytałem każdą część po kilka razy. W dodatku to moje narodowe dziedzictwo i jestem z tego cholernie dumny.

Stiles uśmiechnął się szeroko, czując, że czas oczekiwania na koncert spędzi naprawdę miło.


A więc poza tym, że Isaac był trochę nie z tego świata

(- Hej, może wymieńmy się numerami?

- Jasne. Możemy też się wymienić fejsem, jeśli chcesz.

- Um, ja nie… nie korzystam z Facebooka.

Stiles spojrzał na niego jak na kosmitę, robiąc wielkie oczy.

- Wow, koleś, dobrze dla ciebie. Nawet nie wiesz, jak to człowieka zniewala. Chociaż muszę ci powiedzieć, że też sporo rzeczy cię omija.

Isaac tylko parsknął śmiechem, wręczając szatynowi swój telefon.),

zachowywał się trochę enigmatycznie, jeśli chodziło o sam zespół

(- Więc – zaczął blondyn. – Jesteś fanem Hale'ów?

- Można tak to nazwać. Od początku lubiłem ich muzykę, ale nie jestem jakimś mega fanem. Znaczy, lubię ich słuchać, ale sterczenie pod areną od szóstej rano, żeby dopchać się pod samą scenę… nah, to raczej nie dla mnie. Ty?

Isaac uśmiechnął się tylko lekko, jakby sam do siebie śmiał się z jakiegoś prywatnego żartu, którego Stiles nie rozumiał.

- Mogą być.),

był naprawdę w porządku.

Łatwo się z nim rozmawiało, żartowanie przychodziło im dość naturalnie, i Stiles nie odczuwał, że cokolwiek w tej konwersacji jest wymuszone. Był też w więcej niż sześćdziesięciu procentach pewien, że Isaac jest nim zainteresowany, ale postanowił, że lepiej nic nie robić. Blondyn również nie zrobił żadnego kroku w przód (poza wymienieniem się numerami, oczywiście, ale każdy wie, jak to jest, gdy poznaje się nowych ludzi; tydzień, góra dwa i wszystko mija bezpowrotnie). Stiles zresztą nie należał do osób, które wskakują ludziom do łóżek po pięciu minutach, bo chociaż na pierwszym roku studiów wydawało mu to się bardzo obiecujące, szybko odkrył, że to nie jest dla niego. Wolał więc zostawić to, zanim stanie się coś złego.

Zresztą - wciąż nie wiedział, czy Isaac nie jest przypadkiem jakimś psychopatą. Jakby nie patrzeć, facet zrobił mu zdjęcie „z ukrycia" i chyba wciąż ma je na swoim telefonie. Tłumaczył, że to tylko snapchat i wysłał to jedynie swojemu rodzeństwu, ale Stiles miał dziwne przeczucie, że łgał w żywe oczy.

Więc – poflirtowali, pośmiali się, porozmawiali. Mieli podobny gust muzyczny, a komiksy były dla nich obu drugim życiem, ale co z tego? Koncert miał się zaraz zacząć, o czym dosadnie przypomniał im ochroniarz, który całkiem kulturalnie wykopał ich z kafeterii.

- Więc… do usłyszenia?

Spytał bardziej, niż stwierdził Isaac, a Stiles jedynie uśmiechnął się i skrzywił lekko, słysząc kolejne piski dziewcząt. Matko, kogo znowu znalazły?

- Jasne. Miło było cię poznać.

- Ciebie również, Stiles!

Blondyn pomachał na odchodne, znikając gdzieś za jakimś ochroniarzem i Stiles domyślił się, że jest pewnie jedną z tych osób, które mają te super ekstra wypasione bilety pozwalające na spotkanie z zespołem przed koncertem. Wzruszył lekko ramionami, oddając plecak do przechowalni i chowając numerek do kieszeni. Sprawdził telefon w drodze do reszty czekających i dopiero po chwili pisk ustał.

- Skąd go znasz?

- Huh?

Spytał, uśmiechając się wciąż do wiadomości od Scotta. Dziewczyna, która stała obok niego, miała ciemne włosy, była wysoka i naprawdę ładna, i gdyby nie to, że byli na koncercie, a nie na jakimś ringu, naprawdę by się jej przestraszył.

- Znasz go?

- Kogo?

Marszczył teraz brwi, bo większość dziewczyn wgapiało się teraz w niego nielitościwym wzrokiem, a on naprawdę nie wiedział o co chodzi.

- Isaaca. Znasz go?

- Isaaca… Tego blondyna?

- Duh.

Powiedziała brunetka i Stiles zacisnął usta.

- Dopiero co go poznałem.

Burknął, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. (Na swoją obronę powie, że kopiował właśnie postawę tej dziewczyny).

- Więc dlaczego wstawił cię na swojego snapchata?

- Słucham?

Dziewczyna w odpowiedzi podstawiła mu pod nos swój telefon. Z początku nie wiedział, na co patrzy, ale oczy wyostrzyły sobie obraz, dojrzał zdjęcie. Swoje zdjęcie. Z książką. I podpisem. „Kalifornia jest bardzo hojna". Huh?

- To moje zdjęcie.

Powiedział głupio. Brunetka uniosła wysoko brwi, jakby chciała powiedzieć „co ty nie powiesz, debilu", po czym rysy jej twarzy złagodniały.

- Ty na serio nie wiesz, kto to był, prawda?

- A skąd miałbym to wiedzieć?

- Jesteś na koncercie The Hales – zaczęła druga dziewczyna, tym razem rudowłosa – i nie wiesz, kto to jest Isaac Lahey?

- Nie…?

Rudowłosa wywróciła oczami, spoglądając na swoją towarzyszkę (a może dopiero co poznaną koleżankę, kto to wie na koncercie) z politowaniem.

- Hale'owie zaadoptowali go, zanim skończył osiemnaście lat. Mama Hale jest chyba jego chrzestną, z tego co nam wiadomo.

Powiedziała szatynka. W jej ciemnych oczach Stiles dostrzegł, jak komicznie sam teraz wygląda. Z szeroko otwartymi ustami, oczami wielkimi jak spodki UFO, czystym szokiem wymalowanym na twarzy.

- Więc Isaac jest…

- Hale'm, tak.

Dokładnie w tym samym telefon Stilesa zawibrował, oznajmiając nową wiadomość. Na wyświetlaczu ukazała się nazwa „Isaac" i podgląd wiadomości o treści:

mam info z pierwszej ręki, że Hale'owie dadzą z siebie wszystko. ;)

Dziewczyny obok niego prawie zniszczyły mu bębenki, tak głośno piszczały. Może poza tą rudą, która wyglądała jedynie na bardzo zadowoloną z siebie.