Poniedziałek, 25 Września 2009

Springfield w stanie Arizona

Temperatura 27 ºC

Wilgotność powietrza 10%.

Ranczo Cullen Chance

Godzina 11ºº

Edward Cullen siedział właśnie w swoim gabinecie i przeglądał statystyki wycieleń 1z ostatniego kwartału. Tego roku wszystko szło idealnie, rozród przebiegał prawidłowo, cielaki przybierały na wadze w odpowiednim tempie, jałówki były prawie gotowe do jesiennych wypasów. Jak w każdy poniedziałek Cullen przeglądał wszelkie faktury jakie nazbierały się podczas tygodnia i uzupełniał dokumentację. Czytając wyliczenia dotyczące dochodów sporządzonych przez jego księgowego nie mógł powstrzymać uśmiechu, ranczo z roku na rok przynosiło coraz większe zyski. Dzięki temu mógł sobie pozwolić na dobry sprzęt i dużą ilość pracowników a co najważniejsze, był jednym z nielicznych tutejszych farmerów, który mógł regularne wykupywanie coraz to nowe pastwiska. Nie musiał ograniczać się do korzystania z państwowej ziemi, był na tyle majętnym człowiekiem, że to raczej on wydzierżawiał sąsiadom niektóre obszary swojej rozleglej posiadłości.

Cullen naprawdę lubił to co robił, nie tęsknił za dużym miastem, gwarem samochodów i ludźmi spieszącymi się dwadzieścia cztery godziny na dobę. Odpowiadał mu spokój i ciężka, fizyczna praca a wiecznie panujące upały i pustynny krajobraz sprawiały mu dziką satysfakcję, po prostu czuł się tu jak u siebie. Gdyby ktoś siedem lat temu powiedział, że przeprowadzi się na wyludnione obszary Arizony aby prowadzić ranczo, że będzie nosił czarnego stetson'a2 i skórzane kowbojki, wyśmiałby go. On - zapracowany nowojorczyk, kochający kina, teatry, miejskie życie – kowbojem3!

Jednak życie układa najdziwniejsze historię i oto pięć lat temu przyjechał na te pustkowie aby rozpocząć nowe, lepsze życie. I udało mu się. Edward Antony Cullen stał się prawdziwym kowbojem i ranczerem.

Praca szła mu szybko, postanowił więc zrobić sobie krótką przerwę. Nie lubił papierkowej roboty, wolał pracować na pastwiskach razem z innym mężczyznami. Jednak jako szef musiał kontrolować administracyjny aspekt prowadzenia tak wielkiego gospodarstwa, jeden dzień w tygodniu spędzał zawsze w swoim gabinecie aby doprowadzić wszystkie tego typu sprawy do względnego porządku.

Płynnym, szybkim ruchem wstał z krzesła i podszedł do okna. Mimo upływu lat za każdym razem widok zza szyby wprawiał go w zachwyt i nostalgię.

W tym rejonie Arizony roślinność była raczej uboga, szczeciniaste trawy, karłowate sosny, kaktusy. Tworzyły one jednak tak harmonijną całość, że nawet czerwona, gliniasta gleba wydawała się pasować idealnie. Ktoś mieszkający w Californii czy Montanie wyśmiałby jego uwielbienie do tej jałowej, wydawałoby się na pozór pustej ziemi, ale on wiedział że tylko ktoś kto pragnie poznać uroki Springfield może dostrzec coś więcej niż wysuszony kawał gruntu.

Springfield było typowym miasteczkiem , położonym niedaleko pustyni Sonoran4. Stąd wszędzie było daleko, do Phoenix, Tucsan oraz Flagstaff5. Żyło się tu spokojnie, bez pośpiechu. Cykl funkcjonowania mieszkańców wyznaczały pory zasiewów, zborów i targów bydła. Ludzie byli życzliwi ale i konserwatywni, nie akceptowano tu feminizmu, związków pozamałżeńskich a tym bardziej nieślubnych dzieci. Nikt nie sprzeciwiał się takiej mentalności, większość żyła tutaj od pokoleń, ludzie raczej migrowali stąd niż osiedlali się. Dla nich taki stan życia był czymś zupełnie normalnym, nie rozumieli rozwiązłego życia tak typowego dla amerykańskim metropolii.

On był tym nielicznym przyjezdnym, nowymktórego dopiero z czasem zaakceptowali. Musiał udowodnić, że wie co robi, że nie przyjechał tu tylko skosztować wiejskiego życia, bo tak każe ówczesna moda. Musiał pokazać, że nie zniszczy tego co stworzył jego ojciec i jego przodkowie, bo tak się akurat złożyło że jego biologiczny padre6urodził się i wychował w Springfield. I tak jak przystało, zapisał w testamencie ranczo swojemu synowi, mimo iż nigdy go nawet nie widział.

Edward nigdy nie mówił o ojcu. To nadal była dla niego delikatna sprawa, bolesna. Jego tajemniczy ojczulek był bohaterem chyba największego skandalu jaki miał miejsce w tej okolicy. A on, Edward Cullen był owocem tego skandalu. Wszystko miało miejsce trzydzieści trzy lata temu. Kiedy Edward Masen nawiązał romans z niewinną siedemnastolatką Elisabeth, ku zgorszeniu wszystkich mieszkańców Springfield kiedy okazało się że dziewczyna jest w ciąży, nie oświadczył się jej i nie poprowadził do ołtarza ale wyrzekł się zarówno jej jak i dziecka. Zrozpaczona i ośmieszona dziewczyna wyjechała.

Od tamtej pory Edward Senior traktowany był jak persona non grata. Oczywiście lata leciały, niektórzy zapomnieli o tym incydencie, inni nie. Masen był upartym człowiekiem, nikt nie mógł mu odmówić pracowitości i wytrwałości, kochał swoją ziemię i to co robił. Jego ranczo było jednym z najlepszych w okolicy a on sam uchodził za człowieka bogatego. Mimo niechlubnej przeszłości nie brakowało chętnych panien, które pragnęły zostać panią Masen, on jednak stronił od kobiet i od dawnego życia. Uchodził raczej za samotnika. W gruncie rzeczy uważany był za przyzwoitego człowieka, nikt nie wiedział dlaczego podjął aż tak radykalną decyzje. Plotkowano, że potajemnie spotyka się z Elisabeth i synem, ale nie była to prawda. Od tamtego feralnego dnia nie widział swojej kochanki a tym bardziej dziecka, które nosiła w łonie.
Kiedy po śmierci Edwarda Seniora pojawił się jego syn, plotki odżyły. Spekulowano, jak dzieciak poradzi sobie w prowadzeniu bądź co bądź dobrze prosperującej firmy. Nie przeszkadzało im to, że ów dzieciak jest już bliski trzydziestki.

Cullenowi nie przeszkadzały plotki, znał prawdę o swoim pochodzeniu i mimo iż żywił do ojca urazę, postanowił przyjąć to co mu zostawił. Była to okazja do zostawienia przeszłości za sobą i rozpoczęcia wszystkiego od nowa, nawet jeżeli miało to oznaczać hodowlę krów na pustynnym odludziu. Po roku już nikt nie szeptał za plecami, przyzwyczajono się do jego obecności, przestał być nowością i sensacją. Jednak wszyscy wiedzieli że nie należy poruszać przy nim tematu ojca, nie ukrywał swojej antypatii do niego, nie chciał znać szczegółów ani ciekawostek o nim. Nie chodził nawet na jego grób. Po prostu ignorował go tak, jak on ignorował go przez całe życie.

Głośnie westchnienie wyrwało się z piersi mężczyzny. Nie chciał myśleć ani o ojcu ani o tym co było. Jednak widok zza okna gabinetu zawsze wprawiał go w pewną nostalgię i zadumę. Może przyczyną było to, że duch ojca przeszywał każdą cegłę, każdą deskę w tym domu a może to Edward powoli godził się z decyzjami ludzi, którzy przyczynili się do jego przyjścia na świat.

Z tego osobliwego zamyślenia wyrwały go odgłosy kroków. Osoba ta szła szybko i energicznie, nim minęło parę sekund usłyszał pukanie do drzwi.

- Proszę wejść.

Za drzwiami stał wysoki, barczysty mężczyzna. Jego postura budziła powszechną grozę ale ten nadnaturalny wygląd łagodziła twarz. Emmett McCartty uchodziła za najbardziej sympatycznego i zabawnego mieszkańca Springfield.

- Szefie, mamy mały problem. – Tym razem jednak jego twarz nie świeciła optymizmem.

- Co tym razem, Em?

- Krowy z Swan Star znów zniszczyły nasz płot na południu.

- Jasna cholera! – zaklął Edward. – Niech ta kobieta wreszcie zrobi coś ze swoim parszywym byłem, to trzeci raz w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Tym razem jej nie odpuszczę, nie wiem czy ona zdaje sobie sprawę jakie koszta ponosimy przez jej krowy. Już ja dopilnuje aby zapłaciła za to co zniszczyła.

- To nie wszystko szefie, akurat na południu znajdowały się nasze Herefordy7.

- Chcesz powiedzieć że nasze najlepsze byki, znajdujące się z okresie rozpłodowym miały styczność z jej parszywymi Highlandami8.

- Niestety tak.- McCartty spuścił głowę, wiedział że Cullen będzie wściekły. Nie bał się o siebie ani o chłopaków, bo to nie była ich wina. Obawiał się jednak o właścicielkę sąsiedniego rancza, Bella Swan chyba nie zdaje sobie sprawy co ją czeka.

- Chryste, nasze rasowe byki prawdopodobnie zapłodniły jej krowy. Gdyby chociaż były tej samej rasy, mógłbym domagać się części cieląt a tak to wyjdą jakieś jebane mieszańce. Ta cholernie droga sperma poszła na marne, a nasze krowy nie zostały jeszcze zapłodnione. – Edward był wściekły i przerażony jednocześnie, jego Herefordy kosztowały majątek, są jeszcze młode i po tym incydencie nie będą w stanie zapłodnić wystarczającej ilości jego krów. Nie był w stanie opanować potoku brzydkich słów jakie cisnęły mu się na usta. Jego bezlitosny ciąg przekleństw wywołał krwisty rumieniec na twarzy Emmetta, Cullen znał naprawdę soczyste słowa.

- Co teraz robimy? Jasper i reszta są już na miejscu, ale będą musieli poczekać aż byki skończą to co zaczęły.

- Wiem, kiedy ta farsa w końcu dobiegnie końca przegońcie je na północny zachód, jak najdalej od pastwisk tej piekielnej kobiety. Sprowadź też Simona, niech zbada byki i zda mi relacje. Chce wiedzieć jakie czekają nas straty!

- Dobrze szefie, już lecę.

- Poczekaj Emmett, przekaż też Rudemu aby osiodłał Dantego. Musze porozmawiać z naszą sąsiadką.

- Szefie, tylko proszę nie krzycz za nią za bardzo. To dobra dziewczyna. – wtrącił McCartty. Znał Isabellę Swan od urodzenia, lubił ją i podziwiał za to jak walczy o utrzymanie zadłużonego rancza. Wiedział że Cullen potrafi być nieprzyjemny i brutalny, Bella ostatnimi czasy ciągnęła ostatkiem sił, bał się że to wszystko może doszczętnie załamać tą kobietę.

- Nie oczekuj ode mnie że będę miły i uprzejmy. Przez jej nieuwagę straciliśmy prawdopodobnie około stu tysięcy dolarów. – warknął Edward.

- Wiem. Ale byłbym wdzięczny gdybyś chociaż wziął pod uwagę że jest kobietą.

- I w tym jest największy problem McCartty, jest kobietą. Nie jestem szowinistą, ale sam wiesz czym jest praca na ranczu. Gdyby chociaż miała zarządcę ale nie, ona wszystkim zajmuje się sama. I przez to nie tylko ona ma problemy ale co gorsza MY. Zrozumiem wszystko, jest w trudnej sytuacji, spłaca kredyty które zaciągnął stary Swan, ledwo ciągnie koniec z końcem. Jednak fakt, że nie potrafi dopilnować swojego jedynego stada świadczy nie tylko o jej niekompetencji ale i o głupocie. Jak tak dalej pójdzie to straci wszystko z ciągu kilku najbliższych miesięcy. – Nadal był zły. Ta bezmyślna kobieta zepsuła mu tak dobry humor i idealne statystyki rozrodu. Miał nauczkę, aby nie chwalić dnia przed zachodem słońca.

- Bądź tylko spokojniejszy szefie, proszę! – Emmett patrzył na niego tak błagalnym wzrokiem, że nie był w stanie mu odmówić. Miał trochę racji, w końcu była to TYLKO kobieta.

- Dobra Em, tylko nie proszę Cię, nigdy więcej nie mierz mnie tym błagalnym wzrokiem bo czuje się z tym co najmniej dziwnie.

- Dziękuje szefie, naprawdę bardzo dziękuje. Bella to przemiła osoba, ale od kilku lat życie w stanie permanentnego stresu…

- Już dobrze, nie tłumacz się. Postaram się być profesjonalny i w miarę spokojny. A teraz spadaj i nie zapomnij powiedzieć Rudemu o koniu. – Szeroki uśmiech Emmetta uspokoił go nieco, drań wiedział że jeżeli go bardzo poprosi to on będzie starał się być uprzejmy dla panny Swan. Kiedy drzwi zamknęły się za jego zarządcą, znów powrócił do obserwowania widoku za oknem. Musiał się uspokoić, aby dotrzymać danej obietnicy. Gdyby w tym momencie Isabella Swan znalazła się w jego obecności, prawdopodobnie powiedział by wszystko co obecnie leży mu na serce. A było tego dużo i nie były to cenzuralne słowa. Tak więc podziwiał karłowate sosny i ogromne kaktusy, licząc na to że ukoi to jego skołatane do granic możliwości nerwy.

Poniedziałek, 25 Września 2009

Springfield w stanie Arizona

Temperatura 30ºC

Wilgotność powietrza 15%

Ranczo Swan Star

Godzina 12 ³º

- Jasna cholera! – krzyk Belli Swan rozszedł się po całym ranczu. – Jak mogliście popędzić bydło w złą stronę. Zgłupieliście, Cullen mnie zabije! Nie dość że rozwaliliśmy mu płot, to jeszcze jego rasowe byki zabrały się za zapładnianie naszych Highlandów. Czy wy wiecie co to znaczy? Krowy zapłodniły byki innej rasy, to oznacza iż nie będą mogły rozmnożyć się z moimi bykami. Wyjdą z tego nic nie warte mieszańce.

- Ale szefowo…- próbował wtrącić Sam, jeden z pracowników rancza Swan Star.

- To ostateczny krok do bankructwa. Nie dość że nie będę miała cielaków to jeszcze Cullen zażąda takiego odszkodowania, że nie wypłacę się do końca życia. – Bella nie wiedziała co ma robić, czy płakać czy też krzyczeć. Ponieważ otaczali ją jej pracownicy postanowiła skorzystać z drugiej opcji. – To koniec, cholera jasna to mój koniec.

Nie było dla nikogo tajemnicą, że ranczo Swan Star tonie w długach. Nie zawiniła tutaj Bella, uchodziła za naprawdę dobrego zarządcę. Urodziła się do tej pracy, kochała ją i szanowała. Ale jak to mówią, nawet z pustego Salomon nie naleje, po śmierci ojca odziedziczyła ukochaną ziemie jednak z ogromnymi obciążeniami: mnóstwem niespłaconych kredytów, nachalnymi wierzycielami i syndykami z banku. Mimo jej usilnych prób nie dała rady wyprowadzić wszystkiego na prostą. Walczyła zawzięcie już trzy lata, spłaciła lwią część długów ojca ale spora część jeszcze została, każdy grosz szedł na opłacanie rat w banku i pensje dla nielicznych pracowników. Nie posiadała oszczędności bo i skąd je wziąć, skoro nie udawało jej się nazbierać nawet na nową pralkę, od pół roku prała w starej bali pamiętającej jeszcze czasy jej babci. Dzisiejsza wpadka była gwoździem do trumny, Edward Cullen – właściciel sąsiedniego rancza posiadał najlepsze i najdroższe krowy, przez wybryk jej nieodpowiedzialnych pracowników również on poniesie ogromne straty. Może by i wybaczył jej kolejną dewastację płotu ale nie utratę spermy jego najlepszych byków.

- Szefowo, damy sobie radę. Niech szefowa nie martwi się na zapas, my możemy na razie zrezygnować z naszego wynagrodzenia, spłacimy Cullena i będziemy ciągnąć dalej. – Cichym głosem oznajmił Embry, najmłodszy z grupki chłopaków pracujących dla niej. Koledzy stojący za nim pokiwali na znak aprobaty.

- Dajcie spokój i tak płace wam psie pieniądze. Nie jesteście już młokosami, niedługo będziecie chcieli założyć rodziny, kupić dom a to wymaga pieniędzy. Spójrzmy w prawdzie w oczy, to jest prawdopodobnie koniec Swan Star. – Mimo tragicznej sytuacji na jej ustach pojawił się uśmiech, doceniała poświęcenie tej grupki mężczyzn. Traktowała ich jak własną rodzinę, oprócz nich nie miała nikogo. Chociaż jej matka żyła, nie wiedziała co się z nią dzieje. Opuściła rodzinę wiele lat temu i od tamte pory nie dawała żadnego znaku życia. Isabella kochała ojca, mimo iż nie był idealny. Szczerze powiedziawszy posiadał on więcej wad niż zalet, nie stronił od alkoholu i kochał hazard. Mimo wszystko był dobrym ojcem, kochał córkę całym sercem i nigdy umyślnie jej nie skrzywdził.

- Nie śpieszy się nam do ożenku, szefowo!- zaśmiał się Quil.

- Ma racje, na razie nie mamy nawet narzeczonych więc niech szefowa się nie przejmuje. To nasza wina, że krowy popędziły nie tam gdzie trzeba, bierzemy za to pełną odpowiedzialność. – potwierdziła reszta.

- Nie ma co się oszukiwać chłopaki, nawet bez tego ledwo dajemy sobie radę. Przyszła pora aby wreszcie odpuścić….

- Nieprawda, damy radę. Proszę się nie poddawać!

- Zobaczymy jak to będzie, nie mam zamiaru rezygnować już teraz, jednak chcę abyście byli świadomi, co może nas czekać.

- Nie ma co gdybać, Embry i Quil zajmą się tymi nieszczęsnymi krowami a ja płotem. Niech szefowa się nie przejmuje. – zarządził Sam. W ciągu minuty trójka mężczyzn rozeszła się do swojej pracy w dość optymistycznych nastrojach. Żaden z nich nie brał pod uwagę możliwości bankructwa Rancza.

Isabella Swan uchodziła za twardą sztukę, nigdy nie zachowywała się dziewczęco ani nie była typem małej, bezbronnej kobietki. Od zawsze interesowały ją konie, bydło i wszystko to co związane z prowadzeniem rancza. Nigdy nie umawiała się na randki, jednak wbrew opinii większości mieszkańców Springfield nie było to spowodowane brakiem zainteresowania mężczyznami , a raczej brakiem czasu. Od najmłodszych lat miała obowiązki, już jako ośmiolatka oporządzała bydło a jako jedenastolatka uczestniczyła w spędach. Mimo iż na pierwszy rzut oka wydawała się oschła i irytująca, tak naprawdę w kontaktach damsko-męskich była po prostu chorobliwie nieśmiała. Mężczyźni ją przerażali, mogła się z nimi kłócić, zachowywać jak oni i pracować jak oni, ale fakt że któryś z nich miał by zbliżyć się do niej, zarówno pod względem psychicznym jak i fizycznym, sprawiał że odczuwała prawdziwy strach.

Kiedy wszyscy wzięli się do pracy, Bella postanowiła zrobić porządek w dokumentacji. Nienawidziła tej pracy, spowodowane to było nie tylko jej fatalną sytuacją finansową ale też tym że od zawsze matematyka przyprawiała ją o mdłości. Nie zdążyła dojść jednak do drzwi wejściowych domu, kiedy do jej uszu dobiegł znajomy dźwięk, z daleka umiała usłyszeć ten charakterystyczny tętent koni. W pierwszej chwili pomyślała że to Sam albo Embry zapomnieli czegoś ze stodoły ale im dźwięk był wyraźniejszy tym bardziej nawiedzały ją złe odczucia. Kiedy odwróciła się aby dokładnie przyjrzeć się jeźdźcowi, zamarła. Na czarnym, czystej krwi arabie, szybkim galopem pędził w jej stronę sam Edward Cullen. W ciągu minuty temperatura jej ciała spadła o kilka stopni, na skórze pojawiła się gęsia skórka, opanowały ją dreszcze. Bardzo rzadko miała do czynienia z właścicielem Cullen Chance, zwykle pojawiał się jego zarządca Emmett. Było to jej na rękę, zawsze miała dobre stosunki z najstarszym McCarthym, więc łatwiej było wynegocjować opłatę za zniszczony plot czy kilka beli siana. Ale teraz będzie musiała stanąć twarzą w twarz z tym mężczyzną i z godnością go wysłuchać, była winna całemu zajściu – nie było co do tego wątpliwości. Zdawała sobie sprawę ze strat jakie poniósł Cullen, gotowa była ponieść pełną odpowiedzialność. Nie była jednak w stanie opanować , uczucia strachu, jakie ogarnęło ją od koniuszków palców aż po czubek głowy.

Edward świetnie wyglądał w siodle, z daleka było widać że ma rękę do koni. Im bliżej znajdował się Belli, tym bardziej nie mogła oderwać od niego wzroku. Mimo napięcia potrafiła rozpoznać i docenić dobrego jeźdźca, a tej umiejętności nie można było Cullenowi odmówić. Kiedy wierzchowiec dotarł już przed budynki gospodarcze, jeździec zwolnił a po kilku krokach całkowicie się zatrzymał. Bella próbowała pozbierać się sama w sobie, nie chciała wyjść na zrozpaczoną wariatkę, która nie radzi sobie z własnym życiem i ranczem.

- Witam panno Swan. – Kiedy usłyszała głos Cullena po jej ciele przeszedł dreszcz. Nie wiedziała czym był on jednak spowodowany, strachem czy może porażająco urodą właściciela.

- Dzień dobry panie Cullen.

- Wie pani w jakiej sprawie się tutaj znalazłem?

- Niestety tak. Przed chwilą zostałam poinformowana o dzisiejszym zdarzeniu. Proszę, chodźmy do mojego gabinetu. Będziemy mogli spokojnie porozmawiać.

- Nie jestem pewny panno Swan czy będę w stanie spokojnie mówić na ten temat, ale proszę nie mieć mi tego za złe. Zapewne rozumie pani co to oznacza dla mojego rancza.

- Oczywiście. Nalegam jednak abyśmy weszli do domu, dla mnie to również trudna sytuacja. Pan również zdaje sobie z tego sprawę.

- Tak.

- W taki razie zapraszam do środka. Napije się pan ze mną kawy?

- Panno Swan, nie przyjechałem tutaj na popołudniową herbatkę, sprawa jest poważna. Straty są ogromne, nie chce pani straszyć…

- Panie Cullen, niestety zdaje sobie sprawę z kosztów tego wszystkiego. Jeżeli mam być szczera przeraża mnie to wszystko. Nie wiem jak pan ale ja potrzebuje kofeiny, prawdopodobnie uchlam się jak świnia po pana wyjeździe. – Była potwornie zdenerwowana. Prawdopodobnie nie powinna w ogóle tego mówić ale i tak z trudem panowała nad swoimi emocjami. Doskonale wiedziała co za chwilę nastąpi. I to ją przerażało.

- Panno Swan!

- Wiem, nie powinnam tego mówić. Ale zarówno pan jak i ja wiemy co teraz nastąpi. – postanowiła nie kryć się z jakże bolesna dla niej prawdą.- Nie jest tajemnicą, że ostatnimi czasy z ledwością udaje mi się wszystko utrzymać na powierzchni. Dzisiejsza sytuacja z bydłem jest moim gwoździem do trumny. Chciałaby to wszystko załatwić szybko i możliwie bezboleśnie, mam nadzieje że i tym razem pójdzie mi pan na rękę.

- Co ma pani na myśli? – zapytał oszołomiony jej drżącym głosem Cullen.

- Chciałabym przed zamknięciem rancza i spłatą pana długu sprzedać co się da i zapłacić pracownikom pensje i wypowiedzenia i pomóc im znaleźć nowa pracę. A to trochę potrwa.

- Chce pani sprzedać swoją ziemie?

- Nie mam wyboru panie Cullen. To co się dzisiaj stało będzie mnie drogo kosztować, nie stać mnie aby wyłożyć taką sumę pieniędzy od razu. Jezu, nie stać mnie nawet żeby spłacić to w ratach. – Z trudem hamowała łzy, starała się aby nie pokazać mu jak bardzo ją boli myśl o stracie jedynego miejsca, które mogła nazywać domem. Stała sztywno, nienaturalnie wyprostowana. Dłonie zaciśnięte w pięści trzymała blisko ciała, jakby bała się że może zrobić komuś nimi krzywdę.

Edward był kompletnie zaskoczony. Spodziewał się wymówek, prób obarczenia odpowiedzialnością innych osób, nie był przygotowany na bezwarunkową kapitulacje Isabelli. Wiedział że sytuacja finansowa Swan Star jest trudna, nawet bardzo trudna, ale nie wpadł by na to że aż tak. Zrobiło mu się trochę głupio i od razu wyparowała z niego cała wściekłość. Nadal był zły, ale spłynęła z niego ta dzika furia jaką czuł jeszcze kilka sekund temu. Trudno było mu patrzeć na twarz Belli Swan, na której malowały się wszelkie emocje i zmartwienia. Mimo iż starała się nie okazywać swoich uczuć, nie za bardzo się jej to w tej chwili udawało. Jej postawa sprawiła że odczuwał coś na kształt podziwu, musiał przyznać rację Emmettowi, panna Swan to rzeczywiście odważna kobieta.

- Myślę że się dogadamy panno Swan. Nie ma co spodziewać się najgorszego. Rzeczywiście powinnyśmy wejść do środka i porozmawiać przy kawie.

Bella wzięła głęboki wdech, nie spodziewała się że w tej sytuacji Edward Cullen będzie dla mniej miły. Szczerze mówiąc była pewna krzyków, przekleństw, oskarżeń i gróźb. Syn Masena znany by ze swojego ciętego i dość ostrego języka, choć nigdy w odpowiedziom towarzystwie go nie używał. Odpowiednim, czyli wśród elity Springfield do której z całą pewnością się zaliczał. A ona z całą pewnością nie.

- Nie muszę się łudzić. Od dawna wiedziałam że jeżeli nie stanie się cud będę musiała sprzedać ranczo. A stratowanie pańskiego płotu i niefortunne zapłodnienie moich krów przez pana byki na pewno nie można określić mianem cudu. – Mimo swojej sytuacji nie mogła powstrzymać się od nuty sarkazmu. Zawsze była uważana za cyniczkę.

- Zgadzam się w panią ale mieszka pani w Arizonie od urodzenia, więc zdaje sobie sprawę, że tutaj dzieją się rzeczy niesłychane.

- Jest pan wierzący? – zapytała lekko wkurzona jego dziwnym wywodem. On śmie ją pouczać?

- Nie, i to nie ma nic wspólnego z Bogiem. Chcę tylko zaznaczyć, że nie należy skreślać wszystkiego tylko z powodu jednego niepowodzenia.

- Jednego? – zaśmiała się tym razem histerycznie Bella. – Boże, jakbym chciała aby było to pierwsze niepowodzenia. Panie Cullen, jest mi bardzo miło że próbuje mnie pan pocieszyć, ale to jest zbędne. Nie jestem biedną, zastraszoną i nieporadną dziewczynką. Zdaje sobie sprawę z konsekwencji mojego niedopatrzenia. Może się panu zdawać, że poddaje się, ale tak nie jest. Po prostu moje plany dość znacznie przesuną się w czasie i będę musiała realizować je innymi sposobami.

- A czy mógł bym poznać te pani wielkie plany?- zapytał, próbując przeniknąć jej duszę swoimi zielonymi oczami. Ta kobieta zaczynała go coraz bardziej intrygować. Bez wątpienia była zadziorna jak oset, ostra jak papryka chili i nie potrafiła przyjąć za grosz pomocy z zewnątrz.

- Dlaczego mam się panu zwierzać? I tak już za dużo powiedziałam.

- Wcale nie! Jestem zainteresowany o czym marzy ta pani mała główka.

- Nienawidzę protekcjonalnego zachowania. Nie życzę sobie aby ktoś taki jak ty Cullen śmiał się ze mnie.

- Och, widzę że przechodzimy sobie na ty! – Edward był rozbawiony. Ze smutnej i spanikowanej dziewczyną stała się w jednej chwili prawdziwą tygrysicą. Z jednej strony powinno go to chyba drażnić, ale na razie jedynie go bawiło. – W takim razie, co masz na myśli ktoś taki jak ja Isabello.

- Ty….. – Bella była już naprawdę wściekła. Nienawidziła gdy ktoś nazywał ją pełnym imieniem. Wszyscy zawsze mówili do niej Bella, ostatnia osobą która zwracała się do niej per Isabella była jej wyrodna mamuśka. - …skurwielu.

- To mocne słowa Swan. Musisz się liczyć ze słowami. – Rozbawienie Edwarda powoli mijało. – Może jednak wejdziemy do twojego nieszczęsnego gabinetu i coś ustalimy.

- Dobrze, ale byłabym wdzięczna gdybyś mnie nie prowokował Cullen.

- Bo co Swan? – Jego oczy świeciły niebezpiecznym blaskiem. Nie pamiętał kiedy ostatnio przeżywał taką huśtawkę nastrojów, najpierw był wściekły, potem współczujący, następnie zafascynowany, rozbawiony a teraz znów wściekły. Ta kobieta budziła w nim bardzo wiele sprzecznych emocji. Nie podobało mu się to. Dotąd widział ją zaledwie kilka razy, przez te sześć lat zamieni ze sobą zaledwie kilka słow. Prowadził dość interesujące i rozbudowane życie towarzyskie ale ona nie należała do osób z którymi spotykał się na wystawnych kolacjach i balach charytatywnych. Byli sąsiadami ale wdzieli się może na przełomie tych lat bardzo rzadko. Z tego co się orientował z rozmów między jego pracownikami Bella Swan była o cztery lata od niego młodsza i skończyła tutejsze liceum. Po zdaniu matury wyjechała do Phoenix gdzie skończyła weterynarie na tamtejszym uniwersytecie. Wróciła na rodzinne ranczo aby pomóc ojcu a po jego śmierci zajęła się prowadzeniem rodzinnego interesu, nie angażowała się w towarzyskie życie miasteczka. A teraz ta mała, drobna kobietka próbowała go przestraszyć. Jego! Dobre sobie.
- Nieważne. Wejdźmy w końcu do tego przeklętego domu i spróbujmy porozmawiać. – Mimo że kobieta była w gorącej wodzie kąpana, wiedziała że nie może pozwolić sobie na kolejny taki wyskok z jej strony, jaki przed chwilą usłyszał Cullen. Nie miała nic na swoje usprawiedliwienie, oprócz tego że była przed okresem. Ale tego nie zamierzała mu powiedzieć. Próbowała się więc uspokoić, choć sam Edward jej w ty nie pomagał.

- Wiesz co Swan, jesteś reprezentantką tej grupy swojej płci, której zupełnie nie rozumiem i nie pojmuje, nie mówiąc już o działaniu na nerwach.

- Cieszę się Cullen bardzo. Dawno nie słyszałam z niczyich słów lepszego komplementu. – wysyczała przez zaciśnięte usta i poprowadziła swojego gościa na ganek niewielkiego domu zbudowanego w hiszpańskim stylu.

1 Sezon wycieleń - okres rozrodu bydła.

2 Kapelusze noszone przez mieszkańców stanów południowych USA, szczególnie upodobane przez kowboi

3 Cowboy (ang.) – dosłownie chłopak od krów, osoby zajmujące się hodowlą, wypasem i opieką nad bydłem. Są to głównie krowy mięsne, hodowlą krów mlecznych zajmują się farmerzy.

4 Pustynia znajdująca się na terenie stanu Arizona

5 Największe miasta stanu Arizona.

6 Ojciec (hiszp.), język hiszpański jest bardzo popularnym i powszechnie używanym językiem w południowych stanach USA

7 Rasa bydła mięsnego

8 Rasa bydła mięsnego