Trzask palących się desek i smród zwęglonego ciała były o wiele wyraźniejsze, niż Erik by tego chciał. Dym drażnił jego zmysły, ale pozycja na murze otaczającym stojącą w ogniu posiadłość była zbyt korzystna, żeby ją opuszczać. Znakomicie widział stąd dziedziniec, na który właśnie wbiegł chłopak, duży mięśniak, wyglądający na lubiącego znęcać się nad innymi. Przez jego ramię przerzucona była dziewczyna. Posadził ją na schodach, po czym zasłaniając się rękoma wbiegł z powrotem do płonącego budynku. Erik pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem. Nie wróżył chłopakowi dobrze. Wewnątrz nie pozostał nikt, kogo dałoby się uratować, a zanim się o tym przekona, ogień pochłonie i jego. Cóż, pozostawała dziewczyna, która z niemym przerażeniem wpatrywała się w otwarte drzwi. Mężczyzna wiedział, że była na skraju przytomności, zbyt duża ilość dymu zupełnie ją otumaniła. Ale to dobrze. Tak będzie łatwiej.
Zeskoczył na ziemię miękko jak kot i bezszelestnie podszedł do niej od tyłu. Niemalże się poderwała, gdy położył rękę na jej ramieniu.
- On już stamtąd nie wróci - powiedział, starając się brzmieć współczująco.
- Kim ty jesteś...? - wyszeptała nastolatka, odsuwając się resztką sił.
- Nie bój się. Nie skrzywdzę cię. Wiem, kto jest za to odpowiedzialny. Ty i ja, Raven, jesteśmy tacy sami - drgnęła, kiedy wypowiedział jej imię. - Możemy sobie nawzajem pomóc.
- Ale Cain... Charles... - rzuciła rozpaczliwe spojrzenie na posiadłość.
- Możesz ich pomścić. To nie był przypadkowy pożar, chyba o tym wiesz? Nie był też pierwszym i z pewnością nie będzie ostatni. Ale razem możemy to powstrzymać - kusił, zmuszając ją do patrzenia sobie w oczy.
- Czego chcesz w zamian...? - zapytała słabo, czując, że powoli traci świadomość. Erik wyszczerzył zęby. Raven przez chwilę pomyślała, że przypomina jej rekina.
- Symbolicznej zapłaty, Raven. Największą radością będzie dla mnie twoja zemsta.
Zanim osunęła mu się w ramiona, usłyszał ciche „dobrze" uciekające z ust dziewczyny niczym widmowy motyl.

***

Charles Xavier wiedział, że jest martwy. Aż nazbyt dobrze pamiętał uczucie, kiedy płomienie trawiły jego ciało, piekąc żywcem. Siedząc na wózku, nie miał najmniejszej szansy na wydostanie się na zewnątrz w porę, a nie sądził, że komuś chciałoby się go ratować. Może poza Raven, ale Raven nigdy nie dałaby rady wytaszczyć go z domu.
Ale żyła. Sam nie miał pojęcia, skąd w nim ta pewność, lecz była tam i zdecydował się jej zaufać.
Inna sprawa, że wyczuwał również zagrożenie wiszące nad nią. Zupełnie inne niż niszczący wszystko na swojej drodze ogień, mniej... fizyczne. I chciał natychmiast znaleźć się przy jej boku, aby je zlikwidować.
Co z tego? Wciąż był martwy. Znajdował się w mlecznobiałej przestrzeni, zupełnie sam, widzący zbyt dobrze, słyszący zbyt ostro i czujący zbyt wyraźnie. Bez jakiegokolwiek punktu odniesienia.
I nagle przeszedł go ból, ostry jak błyskawica, który spowodował, że zgiął się w pół i podkulił nogi (od kiedy właściwie mógł nimi znowu ruszać?) pod brodę. Dzwoniło mu w uszach i wiedział, po prostu czuł, że Raven właśnie zrobiła coś niewyobrażalnie głupiego, co miało zaważyć na całym jej życiu i ach, na litość Boską, przecież teraz nie było już dla niej ratunku!
A może był? Ból powoli malał, pozwalając Charlesowi rozluźnić się i oczyścić zmysły. Jego siostra wciąż żyła, a dopóki żyje, można jej pomóc. On może jej pomóc. Jest za nią odpowiedzialny za życia, a również po śmierci. Teraz uświadomił sobie, że nie tylko nogami może poruszać i wolno, z największą ostrożnością rozpostarł parę śnieżnobiałych skrzydeł wyrastających z jego pleców.

***

Raven obudziła się w łóżku. Jej głowa pulsowała tępym bólem i nie miała pojęcia, co się właściwie stało. Pokój wydawał się jej znajomy, ale dopiero po chwili skojarzyła, że znajduje się w posiadłości Xavierów w Londynie. Jak się tu znalazła? Ostatnim, co pamiętała był ogień i jakiś mężczyzna, który...
Zerwała się gwałtownie, kiedy zalały ją wspomnienia ostatniej nocy i natychmiast tego pożałowała. Jej skóra w niektórych miejscach wydawała się płonąć. Syknęła, zaciskając powieki. Czyjeś ręce uspokajająco potarły jej plecy.
- Spokojnie, Raven, jesteś już bezpieczna - otworzyła oczy, by spojrzeć w zatroskaną twarz brata. Brata, który przecież zginął podczas pożaru. Tak powiedział jej tamten mężczyzna...
- Charles, ty żyjesz...? - wyszeptała z niedowierzaniem. Charles posmutniał, wbijając spojrzenie gdzieś w bok.
- Nie do końca, kochanie - wyznał. - Zginąłem wczorajszej nocy. Ale jestem tu. Jestem i będę cię chronił. Coś ty najlepszego zrobiła?
Uniosła głowę. Mimo że wszystko było zamazane, akurat ten fragment pamiętała doskonale. Diabelskie kuszenie. Dotyk rąk na swojej twarzy. Propozycję nie do odrzucenia.
- Zawarłam pakt, Charles - powiedziała cicho, patrząc w ścianę zupełnie nieobecnie. - Zaprzedałam duszę diabłu. Za zemstę.
Charles jęknął, chowając twarz w dłoniach. No tak, teraz wszystko jasne. Czytał o czymś takim, ale nigdy nie przypuszczał, że ktoś naprawdę mógłby... Że to w ogóle możliwe! A teraz, jako anioł stróż, właśnie takie zagrożenie odczuwał najmocniej. Czyżby się mylił? Może rzeczywiście nie było już ratunku dla Raven? Bo jak wydrzeć jej duszę pokrętnej, paskudnej, pragnącej rozlewu krwi...
- Raven, obudziłaś się? - ktoś otworzył drzwi i myśli Charlesa na chwilę stanęły w miejscu, ustępując miejsca burzy sprzecznych uczuć.
Mężczyzna, który wszedł, z pewnością był demonem, o którym mówiła jego siostra. Bestią. Potworem, manipulującym ludźmi, jak mu się podobało - tak mówiły jego anielskie zmysły.
Ale ludzkie zmysły mówiły, że facet był cholernie przystojny.
- Anioł - powiedział tylko przez zaciśnięte zęby i, na litość, czy to był niemiecki akcent? To musiał być niemiecki akcent.
- Anioł? - powtórzyła Raven, spoglądając na Charlesa z niedowierzaniem, po czym rzuciła swemu demonowi spojrzenie spode łba. No tak, w ludzkiej postaci nie było widać jego skrzydeł, tak jak tamten nie miał rogów i ogona. - Tak czy inaczej, zostaw go. To mój brat.
- Ten na wózku - przypomniał sobie Niemiec.
- Ten, który nie pozwoli ci zabrać duszy Raven - odparł anioł, wstając, na co jego siostra wciągnęła głośno powietrze.
- Pozwoli? Mój przyjacielu, ona sama mi pozwoliła - Erik uniósł brwi, ale w jego głosie nie było kpiny. Tylko stwierdzał fakt.
- A ja jestem jej stróżem. Muszę ją chronić przed zagrożeniami, które zrozumie dopiero po czasie - poinformował go Charles, krzyżując ręce na piersi.
- Uważasz, że jest głupia? - demon wydawał się świetnie bawić. Stróż zacisnął pięści.
- Głupia? Raczej nieświadoma, jak człowiek, który wybiera krótszą drogę do domu, nie wiedząc, że idąc nią, wpadnie pod rozpędzony powóz - odparł z powagą, na co Erik wydał z ciebie coś pomiędzy prychnięciem, a śmiechem.
- Ten człowiek jest nieświadomy jedynie, jeśli ktoś mu nie powie, że tak się stanie. A twoja siostra zna konsekwencje - wytknął. Charles już miał się odgryźć, kiedy rozległo się głośnie chrząknięcie. Obaj spojrzeli na wyraźnie obrażoną Raven.
- Zdajecie sobie sprawę, że ja tu jestem? Charles, dokonałam wyboru. Chcę się zemścić. Erik może mi w tym pomóc. Nie traktuj mnie jak dziecka, a jeśli chcecie sobie jeszcze porozmawiać na temat mojej duszy - o której decyduję ja, nawiasem mówiąc - to wyjdźcie na korytarz. I poproście kucharza, żeby przyniósł mi coś do jedzenia - wypaliła, patrząc to na jednego, to na drugiego spode łba.
- Kucharz zginął w pożarze - przypomniał jej Charles. - Ale mogę zrobić ci naleśniki.

***

Kiedy tylko opuścili pokój, żaden z nich nie wspomniał słowem o duszy Raven. Erik z zaciekawieniem przyglądał się młodemu mężczyźnie, do którego, obserwując posiadłość, nie przywiązywał zbytniej uwagi. Charles na wózku średnio by mu się przydał do jego planu zemsty. Teraz jednak okazał się być o wiele ciekawszy, niż demon przypuszczał. Szedł prosto z uniesioną głową, pełen dumy, trochę opryskliwy i arogancki. To było do przewidzenia, w końcu urodził się szlachcicem, a nowo nabyte anielskie zmysły wręcz nakazywały mu traktować byty piekielne z pogardą.
Oczywiście błysk zainteresowania, a nawet aprobaty w jego oczach, kiedy Erik wszedł do pokoju również nie pozostał niezauważony.
- Musimy nająć nową służbę, wszyscy zginęli w pożarze - dopiero po chwili demon zorientował się, że brat Raven mówi do niego. - Skoro masz zamiar zostać, trzeba ci wymyślić jakąś tożsamość. Daleki krewny z Niemiec ci pasuje? Mogłeś przyjechać tutaj w poszukiwaniu żony, bo matka zagroziła, że cię wydziedziczy, jeśli w przeciągu dwóch lat w końcu nie weźmiesz ślubu.
- Brzmi dobrze - zgodził się Erik.
- Doskonale - skinął głową Charles. - Mam nadzieję, że w twoich kompetencjach leży również chronienie Raven?
- Dopóki się nie zemści, owszem - przytaknął demon. - Nie sądzę, żeby to było trudne, kiedy uda nam się osiągnąć chociażby namiastkę porozumienia.
- Tak. I, Eriku, jest jeszcze coś, co powinieneś o nas wiedzieć. O naszej rodzinie. A właściwie to o mnie i o Raven - Charles odwrócił się na pięcie, tak by stać twarzą w twarz z Erikiem, który szedł za nim. - Jesteśmy...
- Mutantami - dokończył Erik, patrząc mu w oczy, nawiasem mówiąc w uderzającym, lodowym odcieniu niebieskiego. - Tak, wiem. Też nim byłem. Za życia, znaczy się.
Anioł na chwilę zaniemówił, a Niemiec wykorzystał ten fakt, żeby mówić dalej.
- Dlatego chciał was zabić. Wciąż chce, skoro udało wam się przetrwać - wyjaśnił krótko.
- Kto? - zapytał cicho Charles, niepewien, czy chce uzyskać odpowiedź. Erik uśmiechnął się i stróż zadrżał, bo w jego oczach nie było ani śladu wesołości tylko coś strasznego, przywodzącego na myśl wyraz oczu dzikiej bestii czającej się do skoku.
- Człowiek, który zamienił moje życie w piekło.

***

Charles całe popołudnie spędził w pokoju siostry, a Erik nie zamierzał im przeszkadzać. Wybrał się do Londynu by poszukać kogoś, kto mógłby służyć w domu Xavierów. Nie chciał nic mówić, ale naleśniki młodego szlachcica były prawie niejadalne. Zebrawszy informacje wrócił, przyrządził kolację dla trzech osób (chociaż on i Charles nie musieli jeść, podejrzewał, że anioł będzie chciał, by Raven nie czuła się samotna), a w końcu przygotował sobie pokój, naprzeciwko pokoju szlachcica. W którejś z szuflad odnalazł starą szachownicę. Wyciągnął ją i zostawił na wierzchu, tak na wszelki wypadek.
Pod wieczór Raven zasnęła, najwidoczniej zmęczona tymi wszystkimi wrażeniami. Erik słyszał kroki Charlesa na schodach, powoli zbliżające się do drzwi, ale nie spodziewał się, że anioł najpierw zapuka do niego. Usłyszawszy „proszę", wślizgnął się do środka i rozejrzał.
- Widzę, że się rozgościłeś - zauważył.
- Nie widzę powodu, dla którego miałbym się nie rozgościć - demon uniósł brwi, rozsiadając się wygodnie na łóżku.
- Nie. Racja - westchnął Charles. Zapadła nieco ciążąca cisza, więc Erik wstał i podszedł do swego biurka, gdzie ułożył notatki ze swojej wizyty w mieście.
- Proszę, mówiłeś, że potrzebujesz służby. Tu masz paru kandydatów, którzy wydali mi się odpowiedni. Wszyscy są mutantami. Myślę, że będą bezpieczniejsi u ciebie niż... - wykonał nieokreślony gest w stronę okna. Anioł wiedział, co ma na myśli. Mutanci, nawet urodzeni w szlacheckich domach, rzadko zagrzewali tam miejsce i zazwyczaj kończyli na ulicach. A tam nikt nie miał łatwego życia. Charles przez chwilę przeglądał kartki, po czym podniósł wzrok na demona.
- Nie musiałeś tego robić - zauważył.
- Nie miałem ciekawszych zajęć - odparł Erik. Anioł skinął głową. Nie przesadzać z wylewnymi uczuciami. Cały czas byli wrogami.
- Zagramy? - zapytał, wskazując na leżącą na biurku szachownicę. W oczach demona pojawił się błysk, jakby tylko na to czekał.
- Powiem ci coś, Charles. Dusza twojej siostry nie jest i nigdy nie była dla mnie priorytetem - rzekł, kładąc ją na stoliku i rozkładając pionki. Charles przysunął sobie krzesło i spojrzał na niego pytająco. - Zawrzyjmy układ. Będziemy grać każdego dnia, aż do jej śmierci. Kto będzie miał więcej zwycięstw na koncie, ten dostanie duszę Raven.
- Zgoda - przytaknął anioł. Nie rozumiał motywów Erika, ale nie zamierzał marudzić. Czuł, że mężczyzna jest z nim szczery. Tyle chciał się jeszcze dowiedzieć, mimo to nie pytał. Zbytnia dociekliwość mogła zrazić każdego.
Zaczęli grać i już po paru chwilach obaj siedzieli zapatrzeni w szachownicę, mocno zastanawiając się nad swoimi kolejnymi ruchami. Charles czuł mimowolną ekscytację, kiedy Erik zapędził go w kozi róg, zbijając jego królową. Rzadko kiedy trafiał na równego przeciwnika. Raven nigdy nie była pasjonatką szachów. Kiedy w końcu udało mu się wygrać, demon zażądał rewanżu, a stróż był bardziej niż chętny, aby mu go dać.
Pierwsze dwie gry przeleciały na milczącym przesuwaniu pionków i cieszeniu się z napotkanego intelektualnego wyzwania. W połowie trzeciej jednak Erik zaczął od czasu do czasu zerkać na skupioną twarz przeciwnika, aż w końcu się odezwał.
- Jaka jest twoja moc? - zapytał, przesuwając swojego skoczka.
- Jestem telepatą - odparł Charles, wzruszając ramionami. - Umiem czytać w myślach.
- To dlatego dwie ostatnie gry były twoje? - demon uniósł brwi, robiąc lekko urażoną minę. - Aniołom nie wypada oszukiwać.
- Nie, nie, nic z tych rzeczy! - zaprzeczył szlachcic, po czym uśmiechnął się smutno. - Po wypadku, w którym straciłem możliwość chodzenia, nie mogłem już więcej tego znieść. Mój lekarz... Jest naukowcem, dał mi eksperymentalny lek, który blokuje moje moce. Co prawda dalej nie chodziłem, ale przynajmniej mogłem spać w nocy.
- Dałeś się dobrowolnie obedrzeć z mocy? - Erik wydawał się oburzony tym pomysłem, ale anioł nie miał mu tego za złe.
- Nie chcesz wiedzieć, co się dzieje w głowach niektórych ludzi - powiedział takim tonem, że Niemiec już więcej nie drążył tego tematu.

***

Zagrali jeszcze trzy razy, zanim grzecznie się pożegnali i Charles poszedł do swojego pokoju. Nie musiał spać, ale cóż innego miał do roboty w nocy? Jego anielska część wyczuwała, że zagrożenie z naprzeciwka się uspokoiło, więc Erik najpewniej też się położył. Ziewnął i przytulił twarz do poduszki. Jutro czekał ich ciężki dzień.
Nie zapytał, jaką moc miał demon za życia, ale szybko okazało się, że nie musiał. Kiedy następnego ranka wszedł do kuchni, tuż przed oczami śmignął mu duży nóż, który wylądował prosto w dłoni Erika.
- Uważaj, Charles, nie mam oczu dookoła głowy - powiedział Niemiec, jak gdyby nigdy nic zajmując się krojeniem chleba na śniadaniowe tosty. Ubrany był w spodnie z wysokim stanem i rozpiętą do połowy koszulę. Nagle anioł stwierdził, że w pomieszczeniu rzeczywiście jest całkiem gorąco.
- Co robisz? - zapytał szybko.
- Bekon, jajka sadzone, tosty... To jecie w tym kraju, prawda? - Erik uniósł brwi, jakby to było oczywiste.
- Nie zawsze! - zaprotestował oburzony Charles i beztrosko usiadłszy na stole, zaczął opisywać demonowi najróżniejsze dania przygotowywane przez angielskich kucharzy. Mężczyzna pozwolił mu na to, jednym uchem słuchając wystrzeliwanych przez stróża informacji, drugim zaś pilnując, żeby skwierczący boczek przypadkiem się nie przypalił. Kiedy nakładał jedzenie na talerze, do pokoju weszła Raven w eleganckiej, raczej wyjściowej sukni i niemalże zapiała z zachwytu, widząc, że tym razem to nie jej brat zdecydował się popełnić posiłek. Charles zamilkł na chwilę, robiąc minę, jakby dziewczyna zupełnie złamała mu serce.
- Zdrada - rzekł z oburzeniem. - Ja się staram, a ty tak po prostu oddajesz swoje śniadanie w ręce mężczyzny, którego znasz od dwudziestu czterech godzin. Tak się nie robi.
- Oddałabym je nawet Hankowi, jeśli to ochroniłoby mnie przed jedzeniem twoich... - zamilkła na chwilę, szukając odpowiedniego słowa. - ...Dań - dokończyła w końcu litościwie. Erik cicho parsknął, nakładając jej bekon.
Kiedy jedli śniadanie w jadalni, powiedział Raven, że razem z Charlesem pójdą szukać kogoś, kto zastąpi utraconą podczas pożaru służbę. Dziewczyna trochę marudziła, ale zdołali ją przekonać, że brudne ulice East Endu to nie miejsce dla damy i że świetnie dadzą sobie radę sami.
Po śniadaniu Charles przytachał ze strychu swój stary wózek. Nie miał ochoty tłumaczyć się z faktu, że nagle cudownie odzyskał władzę w nogach. Zbyt wiele pytań mogło im zaszkodzić. I tak to, że przeżyli musiało być dla innych cholernym cudem. Znaczy, Raven przeżyła.
Nie wybiła nawet dwunasta, a on i Erik siedzieli w powozie kierującym się w stronę najbardziej ponurej i zatęchłej dzielnicy Londynu. Charles patrzył przez okno na coraz bardziej zaniedbane domy, coraz brudniejsze ulice i coraz biedniej wyglądających ludzi. Przygryzł wargę. Gdyby tylko mógł im jakoś pomóc. Pomyślał ile mutantów, które mogłyby wieść normalne, dostatnie życie, musiało chować się w ciemnych uliczkach i zadrżał. Świat nie był sprawiedliwy.
Erik obserwował go uważnie. Zauważył w niebieskich oczach smutek, który zupełnie tam nie pasował. Zajmował miejsce nadziei zazwyczaj zdobiącej twarz Charlesa i demonowi wcale się to nie podobało. Wyciągnął rękę i położył ją na ramieniu szlachcica.
- Nie możesz pomóc im wszystkim - powiedział. Czemu chciał go pocieszać? Byli przeciwnymi bytami, wrogami nawet... Mimo to smutek na twarzy anioła po prostu mu przeszkadzał.
- Wiem - westchnął Charles, posyłając mu pełen wdzięczności uśmiech. Wyglądał na zmęczonego. Po chwili jednak powóz się zatrzymał. Nikt nie lubił zapuszczać się za głęboko w te dzielnice. Erik zarzucił na siebie pelerynę, chcąc ukryć elegancki strój. Anioł, który już miał ją na sobie, tylko naciągnął na głowę kaptur. Po chwili zagłębiali się między budynki. Niemiec pchał przed sobą wózek ze szlachcicem. Rozmawiali przyciszonymi głosami. Według notatek zebranych poprzedniego dnia przez Erika, powinni wkrótce znaleźć się na miejscu. Skręcili za róg i ich oczom ukazał się mały zaułek, zagrodzony drewnianym płotem tak, że między nim a ścianą była szpara wystarczająca jedynie na tyle, by przeszedł przez nią bez problemu jeden człowiek.
W tej szparze bawiły się beztrosko dwie dziewczynki. Pierwsza miała długie, posklejane, niemal czerwone włosy, zaś druga ciemną skórę, z którą kontrastowała jasna czupryna. Na widok podejrzanych obcych przysunęły się bliżej do siebie, łapiąc za ręce. Charles już miał powiedzieć coś uspokajającego, kiedy zza płotu wypadł umięśniony mężczyzna. Jego oczy zabłysły gniewem, a z pięści wysunęły się metalowe szpony.
- Wypierdalać stąd - warknął, jedną ręką odsuwając małe. Erik uniósł brwi, lekko zaciekawiony. Gdyby chciał, mógłby wykrzywić te ostrza tak, by wbiły się w rękę właściciela, ale Charlesowi raczej by się to nie spodobało.
Anioł tymczasem zdjął z głowy kaptur i uśmiechnął się łagodnie.
- Nie jesteśmy tu, żeby wam zrobić krzywdę - zapewnił cicho. - Chcemy wam pomóc. Te dwie dziewczynki są mutantami, prawda?
- Nieprawda, śmieciu. Jestem tylko ja - mężczyzna zacisnął zęby. - Jak macie jakiś interes, to do mnie.
- Chodźcie z nami. Zaopiekujemy się dziewczynkami, będą bezpieczne - zapewnił miękko Charles. Erik spojrzał na niego z zaskoczeniem. Poszukiwali służby, a on chciał adoptować dwójkę dzieciaków? Z drugiej strony facet nie wydawał się gotów na rozstanie z nimi.
- Bezpieczne, tak? Zawsze tak mówią - syknął ten. - Już ja się z takimi spotkałem. Zaciągną cię do swojej eleganckiej posiadłości, zamkną w podziemiach i będą robić testy, jak na jakimś zwierzaku. Będziesz miał szczęście, jeśli od razu rozpłatają ci brzuch, żeby zobaczyć, co masz w środku.
Erik przewrócił oczyma. Okej, Charles zrobił swoje jako przyjazny bogacz, teraz jego kolej. Wyciągnął rękę i mężczyzna z pazurami uniósł się parę metrów nad ziemię.
- Co do... Eriku! Postaw go natychmiast! - zawołał anioł, łapiąc go za rękę.
- Ty wstręty, nadziany paniczyku, jak cię tylko dorwę - pieklił się mutant. Jego podopieczne skuliły się w kącie, zupełnie przerażone.
- Mój przyjaciel złożył ci kulturalną propozycję. Ty i małe idziecie z nami. Pracujesz dla nas jako ochroniarz, czy cokolwiek tam ci się podoba. My zapewniamy wam dach nad głową, jedzenie i raz na jakiś czas wychodne, jeśli Charles będzie na tyle miły, a znając go, to będzie. Nie wydaje mi się, że coś takiego jest gorsze od życia w namiocie z brudnych szmat i żywienia się zdechłymi szczurami. I pamiętaj, że zawsze mogę połamać ci kości tym samym metalem, który je pokrywa. - Erik postawił go na ziemi i otrzepał ręce. - Stoi?
Mężczyzna podniósł się z ziemi, wycierając ręce o brudne spodnie.
- Jeśli od czasu do czasu dorzucicie parę cygar i dobry trunek - odparł, patrząc na nich spode łba. Charles złożył ręce, uśmiechając się promiennie.
- Twój chłoptaś ma dar przekonywania, paniczyku - powiedział mu mutant.

***

Logan nie zbierał swoich rzeczy długo, bo też dużo ich nie było. Jean i Ororo przyglądały się dwóm nieznajomym, którzy mieli zabrać je z ich miejsca zamieszkania. Chociaż ten na wózku wyglądał sympatycznie, jego towarzysz przypominał im groźnego wilka, którego widziały w starej i poplamionej książęce z obrazkami uratowanej przez Logana z jakiegoś śmietnika. Trochę się go bały, ale ich opiekun szedł z nimi, więc na pewno będą bezpieczne.
Charles nie zamierzał jednak skierować swoich kroków do posiadłości. Jeszcze nie skończył poszukiwań.
Ich kolejną zdobyczą byli dwaj bracia. Starszy najpewniej w wieku Raven był pewny siebie i wyszczekany. Drugi zaś... Anioł zadrżał na ten widok. Chłopiec, mały i bardzo wychudzony, miał oczy zawiązane starą, brudną szmatą.
- Czemu to zrobiłeś? - ofuknął jego brata Charles, nachylając się w siedzeniu, by oswobodzić malucha, jednak blondyn odtrącił jego rękę.
- Nie rób tego! Scotty wystrzeliwuje z oczu promienie. Takie czerwone, które mogą zabić każdego, na kogo spojrzy - ostrzegł. Szlachcic wymienił z Erikiem spojrzenia.
- Coś na to poradzimy - zapewnił chłopaka Charles.

***

Trzecim nabytkiem byli piegowaty rudzielec, wydający z siebie wyjątkowo niszczycielski krzyk i wysoki, ciemnoskóry młodzieniec, umiejący się adaptować do każdej sytuacji. Ci długo nie marudzili, szybko przystając na propozycję Charlesa. Szlachcic był zadowolony. Na razie tyle mu wystarczyło. W końcu mógł dać chociaż grupce mutantów lepsze życie.
Widok bogatej posiadłości wywołał ciche okrzyki zachwytu wśród świeżo upieczonej służby. Anioł rzucił Erikowi lekki uśmiech, tylko dlatego, że musiał się z kimś podzielić swoim entuzjazmem. Nie miało to nic wspólnego z rosnącą w jego sercu sympatią do Niemca. Ani odrobinę. Demon tylko pokręcił głową i wniósł jego wózek po schodach, ale Charles mógłby przysiąc, że kąciki jego ust lekko się uniosły.
Trochę się martwił, co powiedzą jego nowi podwładni, kiedy najzwyczajniej w świecie wstanie z wózka i zacznie chodzić po posiadłości, ale przyjęli to o wiele lepiej, niż się spodziewał. Logan tylko uniósł brwi.
- Więc stać cię na więcej, niż pokazujesz. Niegłupio. - powiedział, po czym pozwolił się zagadać Raven, która tłumaczyła mu, co należy robić z poszczególnymi częściami fraka.
Po rozdzieleniu obowiązków i przygotowaniu pokoi, szlachcic zabrał Alexa i jego brata, który nie miał zamiaru puścić małego samego, do laboratorium. Znalazł gdzieś stare binokle i chciał ulepszyć je tak, aby hamowały laserowe promienie strzelające z oczu Scotta. Tak go to zaaferowało, że dopiero Erik, który zszedł na dół ze śniadaniem dla Charlesa i braci, wyrwał go z naukowego transu.
- To jest niesamowite - powiedział mu szlachcic, wskazując łyżką na dziurę w ścianie, którą Scotty wypalił, kiedy kazał mu zademonstrować swoje moce. - A Alex umie to samo, tylko w postaci takich... Okręgów. Musiałbyś zobaczyć, są imponujące! Kiedy skończę te okulary, Scott będzie mógł uczyć się kontrolować swoją moc bez obawy, że kogoś przy tym zrani.
- A próbowałeś dodać czegoś do szkła? - Erik przyciągnął sobie krzesło i przysiadł przy nim. Widząc zaskoczone spojrzenie Charlesa, uniósł ręce w obronnym geście. - Nie znam się na tym za bardzo, nie wiń mnie, jak palnę głupotę.
- Właściwie to nie jest taki zły pomysł - uspokoił go anioł, a Niemiec stwierdził, że jego uśmiech chyba mógłby roztapiać lodowce.
- Szefie, możemy iść na górę? - zapytał marudnie Alex, krzyżując ręce na piersi. Charles natychmiast otrząsnął się, pojmując, że właśnie intensywnie wpatrywał się w twarz Erika przez dobre trzydzieści sekund.
- Oczywiście, idźcie - rzekł z uśmiechem. - Postaram się skończyć to do wieczora.
Blondyn skinął głową i poprowadził brata po schodach do góry. Szlachcic spojrzał na demona pytająco.
- Nie idziesz z nimi?
Erik wzruszył ramionami.
- Mogę iść, jeśli ci przeszkadzam - odparł.
- Nie przeszkadzasz - zapewnił go Charles, co nie do końca było prawdą. O wiele trudniej było mu się skupić, kiedy czuł na sobie uważne spojrzenie mężczyzny.
Siedzieli w ciszy jakąś godzinę, aż nagle drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wpadł młody, nieco chuderlawy mężczyzna w binoklach. Na widok Charlesa wciągnął głęboko powietrze.
- Charles. Na Boga, ty żyjesz. Raven żyje… - wyszeptał, kręcąc z niedowierzaniem głową. Szlachcic uśmiechnął się lekko.
- Zgadza się, przyjacielu. Mieliśmy szczęście przetrwać ten okropny pożar - rzekł, po czym spojrzał na Erika. - Pozwól, że ci przedstawię, Hank. To Herr Erik Lehnsherr, syn przyjaciółki rodziny z Niemiec, przyjechał tu szukać sobie żony. Eriku, to Hank McCoy, mój osobisty lekarz.
- Ten, który wymyślił lekarstwo na moce? - zapytał nieco ostro demon, podając młodzieńcowi rękę.
- Eriku. Hank pomaga mi jak tylko może - skarcił go Charles. Okularnik patrzył na Niemca nerwowo, jakby się go bał, ale zaraz otrząsnął się i zwrócił całą uwagę z powrotem na Xaviera.
- Twoje nogi. Raven mówiła, że możesz chodzić. Muszę cię zbadać, to chyba jakiś cud... - rzekł z entuzjazmem. Anioł tylko pokręcił głową.
- Nie ma takiej potrzeby. Wszystko jest w najlepszym porządku. Nie wiem, jak to się stało, ale chodzę i nie ma się o co martwić. Lepiej zajmij się naszą nową służbą, jestem pewien, że życie na ulicy dało im się we znaki - Hank westchnął, mamrocząc coś o przekładaniu potrzeb innych ponad swoje, ale posłusznie odwrócił się w stronę drzwi.
- Ach, Hank! - zawołał za nim Charles. - Wszyscy jesteśmy tu mutantami, więc nie masz potrzeby ukrywać swojego wyglądu - rzekł miękko. Lekarz uśmiechnął się i po chwili zmienił w dwumetrową bestię o gęstym, niebieskim futrze i wielkich, pazurzastych łapach. Opuścił pokój, schylając głowę, by zmieścić się w drzwiach.

***

- Więc Erik szuka żony?
Raven z zaskoczeniem podniosła głowę, by spojrzeć na Hanka, który przysiadł się do niej tak niepostrzeżenie, jak tylko wielki, niebieski stwór jest w stanie.
- Tak twierdzi - odparła. - A co?
- Ma już kogoś na oku? - lekarz z zakłopotaniem spojrzał na swoje dłonie. Nie był materiałem na męża, co do tego nie było dyskusji. Wyglądał jak wyglądał, a do tego był nieśmiały, nie umiał dogadywać się z ludźmi i połowę życia spędził w laboratorium. Raven jednak nigdy to nie przeszkadzało. Co prawda ona sama w swojej zwyczajnej postaci raczej wyróżniała się z tłumu, więc trudno, żeby narzekała na kolor czy futro przyjaciela, ale cała reszta mogła jej się śmiało wydawać zupełnie nieatrakcyjna. A mimo to traktowała go dobrze... Nie miał co prawda odwagi bardziej się do niej zbliżyć, bo był przekonany, że jej przybrany ojciec liczy na lepiej usytuowanych kandydatów, ale Raven nigdy też się takimi nie interesowała. A teraz nagle w jej domostwie pojawił się przystojny, szarmancki i najpewniej przebogaty Niemiec, który w dodatku chciał znaleźć sobie drugą połówkę. To jakaś katastrofa.
- Dopiero przyjechał, Hank. Nie sądzę, żeby poznał zbyt wiele dam, kiedy pojechał z Charlesem werbować służbę - dziewczyna uniosła brwi.
- Rozumiem... Dobrze się z wami dogaduje? Znaczy, to prawie obcy, do tego z innego kraju, różnica kultur i w ogóle... - brzmiał jak idiota, a jej uważne spojrzenie tylko wprawiało go w zakłopotanie.
- Jest bardzo miły - rzuciła Raven ze złośliwym uśmieszkiem. - Dobrze wychowany. Trochę sztywny, ale kto by nie był?
- Och. No, to znakomicie - przytaknął Hank, chociaż w głębi serca uważał, że jest dokładnie odwrotnie.

***

Wieczorem Charles i Erik znowu grali w szachy. Demon wygrał dwie partie, stróż jedną, a teraz powoli zbliżali się do końca czwartej. Po całym popołudniu spędzonym razem w laboratorium, szlachcic czuł się coraz lepiej w towarzystwie Niemca i nie wiedział, czy ma się tym martwić, czy założyć, że Erik podziela jego uczucia. W końcu był demonem, mógł udawać słodkiego i czarującego, a tak naprawdę po prostu usypiał czujność naiwnego aniołka... Ale po co? Sam przecież powiedział, że chce tylko zemsty, a dusza Raven nie ma dla niego wielkiego znaczenia. Swoją drogą, Niemiec wciąż nie powiedział, kto właściwie jest winien pożarowi w posiadłości i jak mają zamiar go namierzyć... Erik był dla niego jednym, wielkim znakiem zapytania i zaczynał żałować, że nie może chociaż na chwilę zajrzeć do jego głowy. Gdyby było inaczej, mężczyzna pewnie nie wydawałby mu się taki interesujący. Bo niby czemu by miał?
- Twój ruch - ponaglił go demon i Charles prawie podskoczył. Najwyraźniej od dobrych pięciu minut gapił się w szachownicę. Erik obserwował, jak anioł przesuwa swoją wieżę i niemalże wyszczerzył zęby, widząc, jak wielki błąd jego przeciwnik popełnił. Popchnął swojego skoczka i zbił królową szlachcica. Ten głęboko wciągnął powietrze, uświadamiając sobie, jak głupio postąpił.
- Szach - rzekł z zadowoleniem Niemiec, opierając brodę na ręce. - Powinieneś przestać brać to lekarstwo.
- Słucham? - Charles oderwał wzrok od szachownicy, zaskoczony nagłą zmianą tematu.
- To, które blokuje twoje moce, Charles. To marnotrawstwo - pokręcił głową Erik.
- Obawiam się, przyjacielu, że to moja decyzja i mam powody, by ją za każdym razem podejmować - westchnął szlachcic. Naprawdę nie miał ochoty na tą rozmowę.
- Czy twoje powody wystarczą, żeby narażać innych? - warknął zirytowany demon. - Oni zaatakują jeszcze raz, wiesz? Jak tylko dowiedzą się, że żyjecie. Myślisz, że chodziło im o twojego ojca? Nie, to was chcieli dopaść, ciebie i Raven! A gdyby nie twój... Egoizm, poszukiwanie własnej wygody, Charles, to do pożaru nigdy by nie doszło i nie musiałbyś ze mną rozgrywać tych partyjek o duszę swojej siostry.
Charles wstał tak gwałtownie, że krzesło upadło na ziemię z głośnym trzaskiem.
- Moje powody to moja sprawa, Eriku. Uważasz moją moc za taką przydatną a mógłbym przysiąc, że byłbyś pierwszym, który zaprotestuje, jeśli spróbuję ci wejść do głowy. Wierz mi, że moja moc to nie zawsze błogosławieństwo - zmierzył Erika lodowatym wzrokiem, po czym zerknął na szachownicę. - Wygląda na to, że wygrałeś. A teraz wybacz, pójdę już do siebie. Dobranoc.
Drzwi zamknęły trzasnęły głośno, ale Niemiec jeszcze długo nie ruszył się z miejsca. Schował twarz w dłonie ze zmęczonym westchnieniem. Może i wygrał, ale wcale się tak nie czuł.