Dwa Słowa

autorstwa Anni


Sprostowanie: Wszystkie postacie oraz wydarzenia, które poznajecie, należą do J.K. Rowling.

Całkowicie celowo przeniosłam akcję do czasów obecnych. Poza tym starałam się w miarę możliwości trzymać kanonu HP, oczywiście z wyjątkiem śmierci Severusa Snape'a.

Rozdział zbetowany przez Clou


Poniedziałek, 30.03.2015

Zapadł mrok. Za oknem wiał lodowaty wiatr, gnając po niebie ciężkie czarne chmury, które przesłaniała czasami gęstniejąca mgła. Martwą ciszę dookoła przerywało tylko dobiegające z kominka ponure, monotonne wycie.

Cholerny, pieprzony marzec, cholerny rząd z ich pieprzonymi pomysłami… Za chwilę cały czarodziejski świat stoczy się już zupełnie…

Peter Norris zatrząsł się nagle, jakby owionął go zimny podmuch. Odruchowo rzucił okiem na kominek, po czym sięgnął po butelkę whisky i dolał sobie sporą dozę do pustego już kieliszka. Nagłym ruchem opróżnił go i, jakby to dodało mu odwagi, podniósł do oczu gazetę, którą parę chwil temu rzucił na biurko.

Na pierwszej stronie widniało duże zdjęcie Ministra, który uśmiechał się radośnie. Machnął ręką do czekających na niego reporterów i pochylił się w ich kierunku, zaczynając przemawiać. Co mówił – tego oczywiście nie było słychać, ale za to nagłówek w gazecie aż krzyczał za niego: "Od września Ministerstwo otwiera nową magiczną szkołę dla charłaków!". W napisanym z pompą artykule można było przeczytać, że nowa szkoła będzie pomagać charłakom odnaleźć ich czarodziejskie zdolności – uczyć podstaw Zaklęć, Eliksirów, Transmutacji i Wróżbiarstwa. Jaka szkoda, że nie będą ich uczyć latać na miotle… wtedy połamaliby sobie karki i świat byłby z pewnością o wiele lepszy bez nich… Cała nadzieja w tym, że wysadzą tę cholerną szkołę w powietrze, próbując uwarzyć głupi eliksir przeciw czkawce…

– "Przez całe życie marzyłem o tym, żeby ktoś zajął się naszymi prawami, pomógł nam odnaleźć się w społeczeństwie czarodziejów – powiedział naszemu redaktorowi Stephen Shaw, osiemdziesięcioletni charłak. – Moja matka prawie mnie wydziedziczyła, kiedy okazało się, że nie pójdę do Hogwartu."

Severus Snape, dzisiejszy dyrektor tejże szkoły i zarazem wieloletni nauczyciel eliksirów odmówił jakiegokolwiek komentarza. Prawie rok temu dyrektor Snape pokazał nam zupełnie nową twarz, okazując się jednym z bohaterów wojny z Tym, Którego Imienia nie Wolno Wymawiać, a nie zatwardziałym Śmierciożercą i zwolennikiem zasady czystej krwi. Czyżby jednak nie było dymu bez ognia?"

Norris westchnął ciężko i na nowo odepchnął od siebie gazetę. Artykuł zawierał pełno innych wywiadów z rozentuzjazmowanymi czarodziejami i czarodziejkami, spekulacji kto będzie uczył charłaków, jak również program nauczania. Rzucił okiem na butelkę, ale po namyśle postanowił nie pić kolejnego kieliszka. Czas wracać do domu.

Wstał zza biurka, narzucił na siebie ciemną szatę i machnięciem różdżki zgasił świece w lichtarzu. Gabinet pogrążył się w półmroku, rozświetlonym tylko ogniem na kominku. Jego własna sylwetka pojawiła się na ścianie; wielka i przerażająco zdeformowana w świetle drżących płomieni. Przypominała groteskowe starożytne demony. Demony, które przyjdą zabrać ze sobą ten pieprzony świat…

Owinął się połami szaty, wyszedł i łupnął głucho drzwiami.

Jedna z drewnianych belek osunęła się z cichym chrzęstem, krzesząc snop iskier, które zamigotały przez chwilę, ozłacając wnętrze kominka. Płomienie buchnęły mocniej, opromieniając gabinet i zatańczyły na wypolerowanym drewnie biurka i komody i miękkiej skórze foteli. Przyjemne ciepło rozeszło się dookoła, gdy wesoły ogień trzaskał na palenisku, rozjaśniając wszystko dookoła. Wszystko nabrało barw.

.

Wtorek, 31.03

Hermiona podkuliła nogi i odruchowo pogłaskała Krzywołapa, który wskoczył na kanapę i położył się koło niej. Położył to źle powiedziane. Zwalił się ciężko na jej bok. Zachichotała wesoło i zawołała głośno:

– Ron! Widziałeś Proroka?! Wreszcie widać, że Ministerstwo zaczyna myśleć! Mówiłam ci, że wszystko się zmienia, ale mi nie wierzyłeś…

Ron grzebał się w kuchni. Próbował wylewitować szklanki z herbatą, ale jakoś nie bardzo mu to wychodziło.

– Nawet Harry mi uwierzył – dobiegł go głos z salonu i różdżka zadrżała mu w rękach. Można się było domyślić rezultatu: szklanki zachybotały się, po czym poleciały na ziemię, tłukąc się w drobny mak.

– Kurwa mać! – warknął Ron i skrzywił się, kiedy usłyszał, jak Hermiona nabiera głośno powietrza.

Dziewczyna podniosła się z kanapy, nie przejmując się urażonym Krzywołapem. Ron stał bez ruchu, gapiąc się, jak do niego podchodzi. Kiedy była już o krok od niego, nagle spojrzał pod nogi.

– Jakie jest zaklęcie czyszczące? – zapytał nerwowo i cofnął się o krok. – Uważaj, wleziesz w to!

Hermiona machnęła różdżką, mówiąc cichutko "Chłoszczyść" i rozlana herbata nagle znikła. Machnęła jeszcze raz i rozbryzgi na ścianie i szafce też znikły. Kolejny ruch ręką i niewerbalne zaklęcie i szklane okruchy wzbiły się w powietrze i uformowały dwie ładne szklanki.

Wtedy Hermiona zrobiła jeszcze jeden krok i objęła Rona ramieniem.

– Nie masz się co tak złościć, przecież nic się nie stało – powiedziała, uśmiechając się i patrząc mu w oczy.

– Czemu nie możesz po prostu przypomnieć mi zaklęcia?! Tylko sama to sprzątasz?!

– Przepraszam, to tak odruchowo… – nadal nie odrywała wzroku od jego oczu i wreszcie spojrzał na nią. – Nie myślałam, że to aż tak cię zdenerwuje…

Ron uśmiechnął się lekko w odpowiedzi.

– Ok, to nieważne… – wymamrotał niewyraźnie.

Hermiona przytuliła się mocno do niego i oparła głowę na jego ramieniu. Chłopak zawahał się chwilę, po czym wolno uniósł ręce i oparł je lekko na jej plecach. Hermiona przekrzywiła głowę i jej usta znalazły się tuż przy jego uchu. Już miała zacząć go całować, kiedy usłyszała głośne "miał" i Ron odsunął się od niej.

– Och, Krzywołap! – zawołał z uśmiechem i spojrzał na Hermionę. – Wiesz co, on się chyba za tobą stęsknił!

Zdezorientowana popatrzyła na dół, na ocierającego się o nich kota i również się uśmiechnęła.

– Faktycznie, ale ja też się stęskniłam… za tobą… – pochyliła się i pocałowała go lekko.

Ron zamarł na sekundę, po czym odsunął się na nowo. Hermiona spojrzała na niego niepewnie.

– Zmęczony jesteś? – zapytała, odgarniając mu włosy z czoła pieszczotliwym gestem.

– Jestem padnięty! Chyba ostatnie zajęcia mnie dobiły. Wiesz, omawialiśmy różne sposoby osaczania podejrzanych – potwierdził. – I mieliśmy ćwiczenia w terenie… I przy tej pogodzie to była porażka… mówię ci, zupełna! Przemokliśmy do suchej nitki. Aż mi po plecach ciekło! – rozgadał się. Mówiąc to, odwrócił się od niej i podszedł do zlewu. – Nadal chcesz herbaty? To zaparzę nową. Nie przejmuj się, dam sobie radę – nalał wodę do czajnika i postawił na kuchence. Po czym nagle dodał – Ja chyba pójdę już się położyć. Jutro mamy ciężki dzień i wolałbym być w formie…

Dziewczyna stała przez chwilę w miejscu, zaskoczona jego nagłym gadaniem. Musi być naprawdę skonany, skoro tak bredzi – przeszło jej przez głowę, z jakąś czułością. Sięgnęła do szafki na ścianie i wyjęła herbatę, po czym poklepała go po ramieniu.

– Idź się wykąp i zawołaj, jak skończysz. Wezmę szybki prysznic i do ciebie przyjdę… – dorzuciła ze znaczącym uśmiechem.

– Dziękuję, Miona – odparł Ron i poszedł do łazienki.

Hermiona westchnęła i odstawiła czajnik. Nasypała herbaty do szklanki i machnięciem różdżki napełniła ją gorącą wodą. Oparła się plecami o szafkę i popatrzyła na niewielką kuchnię w jej apartamencie. Nic nie było tu nowe – wszystko dostali od jej rodziców oraz od państwa Weasley i wielu znajomych.

Po Bitwie o Hogwart wrócili do Nory, ale na noc zarówno Harry, jak i Hermiona aportowali się na Grimmauld Place. Hermiona jeszcze nie do końca doszła do siebie po tym, jak całowała się z Ronem. Potrzebowała czasu, żeby pójść z tym dalej. Przez miesiąc mieszkała u Harry'ego. Kingsley zaproponował jej stanowisko asystentki Tylera Rockmana w Biurze Badań Naukowych w Ministerstwie Magii, które przyjęła z wielką radością. Mogła wreszcie zacząć żyć jak dorosła. Żyć pełnią życia, a nie kryć się i uciekać jak przerażona, zaszczuta nastolatka, która każdego dnia spodziewała się, że ten dzień może być jej ostatnim.

Popijając niewielkie łyki herbaty, wspominała ostatnie miesiące. Kingsley zmobilizował najlepszych Aurorów do odnalezienia jej rodziców i najlepszych magomedyków do przywrócenia im pamięci. Tak więc przeniosła się na krótko do rodziców, ale wtedy właśnie rozkwitł jej związek z Ronem. Spotykali się, kiedy tylko mogli – kiedy tylko ona kończyła pracę, a on zajęcia w Programie Aurorów, na które dostał się razem z Harrym. Przeniosła się do Nory, ale mimo tego że kochała Weasleyów, nie mogła sobie wyobrazić mieszkania z nimi pod jednym dachem na dłuższą metę. Krępowało ją to, że mogła spać z Ronem bez ślubu – choć nie robili im żadnych wyrzutów z tego powodu. Męczyło ją to, że za każdym razem, jak szli wieczorem do ich pokoju, spojrzenia wszystkich zdawały się mówić, że doskonale wiadomo o co chodzi. Wkurzały ją domyślne uśmieszki przy śniadaniu. Przecież, na miłość boską, nie szli kochać się za każdym razem, kiedy po kolacji wracali na górę! Doszło do tego, że uzgodnili, że nie będą wracać do pokoju razem, żeby nie wzbudzać żadnych uwag… Jednak przelało jej się, kiedy któregoś dnia przy śniadaniu ją zemdliło i pobiegła do toalety, a kiedy wróciła, wszyscy mieli na twarzach radosne uśmiechy i posypały się komentarze. Pamiętała dokładnie, że to był pierwszy raz, kiedy wrzasnęła "Mam dość waszych poronionych domysłów!" i wyszła, trzaskając drzwiami, co oczywiście tylko dolało oliwy do ognia. Wiadomo, humorki ciążowe, hormony...

Tego dnia prosto z ministerstwa Hermiona poszła do swoich rodziców i wypłakała im się w rękaw. Helen Granger natychmiast zrozumiała o co chodzi i w ciągu zaledwie tygodnia znalazła i wynajęła im niewielkie mieszkanko w Londynie. Naturalnie w mugolskiej części, bo przecież nie miała znajomości wśród czarodziejów, ale to się nie liczyło. Nareszcie byli sami, na swoim, mogli robić co i kiedy chcieli! Za jakiś czas, kiedy Ron zacznie pracować i będą mogli odłożyć trochę pieniędzy, znajdą jakiś domek w czarodziejskim świecie…

Ron wszedł szybko do łazienki, odkręcił kran i zrzucił z siebie ubranie w iście ekspresowym tempie. Kiedy wszedł pod prysznic, woda nie była jeszcze gorąca, ale zanim się zamoczył, zdążyła się nagrzać. Zakręcił kran, wmasował szampon we włosy, namydlił się i odkręcił go na nowo. Spłukując się, powoli zaczął się rozluźniać. Napięcie spływało z niego falami, jak mydło ze strugami wody. Stał tak chwilę dłużej, żeby się zrelaksować. W końcu zakręcił wodę, wyszedł na dywanik przed prysznicem i wytarł się porządnie grubym, miękkim ręcznikiem. Założył oczywiście brązową piżamę i szybko umył zęby. Może jak się pospieszy to zdąży zasnąć zanim Hermiona przyjdzie? Nie przesadzaj! odezwał się cichy głosik w jego głowie.

Wychodząc z łazienki, zawołał głośno "Skończyłem!" i poszedł szybkim krokiem do pokoju. Nie włączając światła, po ciemku podszedł do łóżka i rzucił się na poduszkę.

Hermiona nie traciła czasu w łazience. Szybko weszła do pokoju, zamknęła delikatnie drzwi, żeby Krzywołap nie przyszedł spać z nimi i wśliznęła się pod kołdrę. Kładąc głowę na poduszce, zamarła, zorientowawszy się, że Ron leży na boku, plecami do niej i oddycha głęboko. Przytuliła się do niego i położyła rękę na jego boku, po czym zsunęła ją na jego brzuch. Ron drgnął, przytrzymał jej dłoń swoją i wolno się obrócił.

– Jesteś aż tak zmęczony? – szepnęła mu do ucha.

– Och, jakoś przeżyję – odparł, co ją trochę zaskoczyło, ale postanowiła obrócić to w żart.

– Podobno nie ma nic lepszego na sen jak dobry seks…

Zaczął wolno ją rozbierać, ale nagle zesztywniał.

– Możesz dziś…? – zapytał nerwowo.

– Przecież wiesz, że zaklęcie antykoncepcyjne działa dobrze – Hermiona była coraz bardziej zdziwiona. Jakoś zawsze to ona musiała o tym pamiętać.

– Wiem, ale…

Kochali się spokojnie i miarowo. Ron zaciskał oczy i starał się skupić na zapachu szamponu i kiedy w końcu doszedł, Hermiona była już odprężona i uśmiechnięta. Przechylił się na swoją stronę łóżka i zamykając oczy, cmoknął ją w czoło.

– Dobranoc…

.

Środa, 1.04

Siadając przy stole nauczycielskim, Snape wziął do ręki wczorajszego Proroka. Jakoś do tej pory nie miał czasu go przeczytać. Przesunął wzrokiem po zdjęciu Ministra i zaczął czytać. Kiedy doszedł do fragmentu o tym, jak odmówił odpowiedzi reporterowi, skrzywił się. „Prawie rok temu dyrektor Snape pokazał nam zupełnie nową twarz, okazując się jednym z bohaterów wojny z Tym, Którego Imienia nie Wolno Wymawiać, a nie zatwardziałym Śmierciożercą i zwolennikiem zasady czystej krwi. Czyżby jednak nie było dymu bez ognia?"

Cholera. Zaraz znowu się zacznie wyciąganie na wierzch całej mojej historii... Jakby artykułami o mnie nie mogli wytapetować już całego Ministerstwa!

– Dzień dobry, Severusie – usłyszał głos Minerwy i skinął jej w odpowiedzi. – Co znowu tam nawypisywali? – zapytała czarownica, odsuwając krzesło i siadając koło niego.

Radosny gwar uczniów w Wielkiej Sali był na tyle głośny, że mogliby sobie spokojnie porozmawiać, ale Snape nie lubił pogawędek w takim miejscu. Być może było to już „skrzywienie zawodowe" wynikające z dwudziestu lat szpiegowania.

– Nic takiego – uciął. – Dzień dobry, Horacy – dorzucił, odpowiadając Slughornowi, który w eleganckiej szacie siadał dwa krzesła dalej z miną, jakby miał świat u stóp.

Minerwa sięgnęła po gazetę.

– Pozwolisz? – i zaczęła czytać.

Westchnęła w duchu na komentarz o Snapie. Żeby zajęli się czymś innym i dali mu spokój... Od czasu, kiedy Harry Potter wyjawił fragmenty wspomnień Snape'a i przedstawił światu jego prawdziwą rolę, starsza kobieta miała wrażenie, że jej świat stanął na głowie. Pewnie czuli się tak wszyscy nauczyciele... i najprawdopodobniej większa część czarodziejskiej społeczności.

Przez chwilę nie wiedziała, czemu Dumbledore pozwolił na proces Severusa, ale kiedy w ciągu paru dni wysłuchiwała zeznań jego i wielu innych świadków, ZROZUMIAŁA. Chwilami płakała ze wstydu za to, jak traktowała tego człowieka, który poświęcił swoje życie po to, żeby uratować świat czarodziejów. Odmawiając sobie prawa do przyjaźni, miał dookoła tylko wrogów. Przez całe lata ryzykował życiem, wiedząc, że każdy dzień może być tym, kiedy Voldemort obwieści mu, że przejrzał jego podwójną grę i go zabije. Robił, co tylko mógł, żeby ochronić ludzi, którzy go nienawidzili, przez co wystawiał się na wymyślne tortury. Pogardzany, odrzucany przez innych, przybrał maskę obojętności. Nauczył się ukrywać uczucia, wiedząc, że jeśli pokaże, że mu na czymś, na kimś zależy, straci to bezpowrotnie.

Przygotowując wspomnienia dla Harry'ego, musiał wiedzieć, że nadchodzi koniec. Nie miała najmniejszego pojęcia, ile musiało go to kosztować. Wiedziała tylko tyle, że ona nie byłaby w stanie się na to zdobyć.

Błagając Voldemorta we Wrzeszczącej Chacie, by pozwolił mu pójść poszukać Pottera, nie błagał o własne życie, ale o to, by zdołał chłopakowi przekazać fiolkę ze wspomnieniami. Wywiązać się z ostatniego zadania, po którym mógł już umrzeć i pójść dalej.

Zdała sobie sprawę z tego, że musiał wiedzieć, że tej wojny nie przeżyje. Nie chcąc atakować w czasie walki tych po stronie Światła, skazywał się na śmierć z rąk „swoich" Śmierciożerców. Równocześnie z odejściem Dumbledore'a znikła jedyna osoba, która wiedziała, kim jest naprawdę. Wszyscy po stronie Zakonu byli przekonani, że jest zdrajcą i mordercą i każdy z nich tylko marzył, żeby stanąć przed nim z różdżką w ręku.

Tej nocy dwóch ludzi szło do Zakazanego Lasu, powtarzając w duchu „Zaraz umrę"...

Nie tylko ona płakała na sali. Wiele czarownic ocierało oczy chusteczkami, a czarodzieje odwracali wzrok i zagryzali wargi. Jak można się było spodziewać, ton artykułów na jego temat szybko się zmienił. Zamiast oskarżeń i cynicznych komentarzy pojawiło się współczucie dla tego człowieka, a potem lawina uznania i hołdu. Severus został oczyszczony ze wszystkich zarzutów i ogłoszony bohaterem wojennym.

Tego dnia prawie uciekł z sali sądowej i ukrył się w już praktycznie odbudowanym Hogwarcie. Kiedy Minerwa poszła do jego komnat, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku, zobaczyła tego mężczyznę klęczącego obok fotela przy kominku i szlochającego jak dziecko. Wyszła na palcach i jak najciszej zamknęła za sobą drzwi. Przyszło jej do głowy, że właśnie tak zamknęły się drzwi jednego rozdziału w życiu Severusa...

Otrząsnęła się ze wspomnień, doczytała artykuł do końca i postanowiła go trochę rozweselić.

– Jestem absolutnie pewna, że zgłoszą się do ciebie z propozycją uczenia eliksirów.

Snape odsunął od siebie talerz, na którym były jeszcze resztki white puddingu i sięgnął po kawę. Minerwa, nie lubiąc obfitego śniadania, nalała sobie owsianki.

– Tylko jeśli im życie niemiłe – odparł.

– W takim razie powinni zatrudnić Lockharta. Już sobie wyobrażam lekcje z nim... Warzyliby tylko amortencję, bo do całej reszty eliksirów lubicie wrzucać różne paskudztwa, które pobrudziłyby jego fiołkową szatę i skalały powietrze niemiłym zapachem. – Minerwa zobaczyła w czarnych oczach wyraz rozbawienia, więc ciągnęła. – Swoją drogą ja też się zastanawiam, czemu im potężniejszy eliksir, tym bardziej obrzydliwe składniki. – zacisnęła usta i uczniom musiało wydawać się, że właśnie się rozzłościła.

Snape nasypał sobie trochę cukru i wzruszył ramionami.

– Już widzę amortencję w jego wydaniu... Co do składników, naprawdę chcesz, żebym ci o tym opowiedział? Gwarantuję, że zaczniesz omijać skrzydło szpitalne szerokim łukiem.

– Dobrze, już dobrze, daruj sobie! – kolejny wyraz rozbawienia i lekkie wygięcie kącika ust oznaczało, że znów się jej udało. – Poważnie to co myślisz o tym projekcie?

Snape odchylił się na krześle i upił trochę kawy.

– Prawdziwym charłakom żadna szkoła nie pomoże. Nie mają żadnych czarodziejskich umiejętności i się ich nie nauczą. Może tylko wróżbiarstwo im się uda, bo do tłuczenia szklanek i rozsypywania fusów nie trzeba umieć machać różdżką. Ale pomiędzy charłakami trafiają się tacy, którzy mają ... bardzo ograniczone zdolności magiczne. Nigdy nie osiągną takiego poziomu, żeby trafić do Hogwartu, ale dobrze, jeśli będą mogli nauczyć się podstaw, paru zaklęć. To z pewnością pomoże im się zintegrować ze społecznością czarodziejów. Sądzę, że... – zawahał się. – Ministerstwo zamierza skoncentrować się właśnie na tego typu ludziach, a Prorok, jak zwykle, poprzeinaczał fakty. Mają do tego wybitne zdolności – dodał, szyderczo wydymając wargi.

.

Czwartek, 2.04

Zapowiadał się cudowny dzień. Słońce dopiero co wzeszło, po bezchmurnym niebieskim niebie przemykały nisko jaskółki, zwiastując kolejny deszcz, ale nie warto było o tym myśleć. Póki co, przez otwarte okno w kuchni słychać było świergot ptaków, pohukiwanie gołębi na dachu i szum samochodów dochodzący z pobliskiej ulicy. Wiosna przyszła nadzwyczaj wcześnie tego roku – w powietrzu czuć było jakiś słodkawy zapach kwiatów – chyba forsycji. Oddychanie sprawiało przedziwną radość.

Ron szybko jadł śniadanie. Tost trochę się przysmalił, więc musiał pochylić się nad stołem, żeby okruszki nie sypały się na podłogę. Prawie poparzył sobie usta gorącym bekonem, a jajko rozmazało mu się po talerzu. Nie mógł zebrać go spieczonym pieczywem, więc na koniec po prostu wylizał talerz. Zerkając na zegarek, wstał gwałtownie, złapał w drugą rękę szklankę z sokiem pomarańczowym i pijąc duszkiem, podszedł do zlewu. Dopijając sok, wstawił cichutko talerz i postawił obok szklankę. Kiedy się odwrócił, jego wzrok padł na stół, na którym leżały jeszcze sztućce. Cholera, zapomniałby! Jeden krok i był już przy stole, zebrał je i odłożył delikatnie do zlewu. Nerwowo rzucił okiem na zegarek jeszcze raz – już po siódmej! Sięgnął po różdżkę leżącą na stole... i wypuścił gwałtownie powietrze na widok wchodzącej do kuchni Hermiony.

– Yyy... Miona, muszę lecieć, spóźnię się – chrząknął, spowalniając jednak trochę ruchy.

Hermiona ziewnęła, uśmiechnęła się radosnym, porannym uśmiechem i odgarnęła niesforne włosy na plecy.

– Dzień dobry, kochanie... ale z ciebie dziś ranny ptaszek... – podeszła i podniosła ku niemu twarz, czekając na buziaka.

Ron musnął ustami jej policzek, ominął ją, złapał torbę i podszedł do drzwi.

– Wiem, ale biegnę do... biblioteki. Mam jedną rzecz do sprawdzenia...

– Bibliotekę otwierają u was o siódmej rano? – Hermiona aż otworzyła szerzej oczy, ale Rona już nie było, został tylko przyjemny zapach jego wody po goleniu. W tym samym momencie dobiegł z salonu trzask aportacji i tyle go widziała.

Przeciągając się, podeszła do Krzywołapa, który spał na torbie po zakupach leżącej na podłodze. Czemu koty kładą się w takich idiotycznych miejscach? przyszło jej do głowy, kiedy ukucnęła przy futrzaku i pogłaskała go za uszami. Kot rozmruczał się z zadowolenia i przekrzywił głowę.

– Wiesz co, jesteś ostatnio większym pieszczochem niż Ron – powiedziała cicho. – Ten zamienił się w kujona... Dwa miesiące do egzaminów, a ten już zrywa się bladym świtem i ryje... nie wiem, czy nie odbiło mu bardziej niż mi...

Wstała i zaczęła krzątać się po mieszkaniu. Nie musiała spieszyć się do pracy, bo miała bezpośrednie połączenie przez sieć Fiuu, więc spokojnie poszła się umyć, ubrać, a potem usiadła do śniadania, przy okazji robiąc bardzo delikatny makijaż.

Tymczasem ryjący Kujon aportował się w ogrodzie przed budynkiem szkoły. Poprawił szybko swoją szatę, przykrył dłonią usta, chuchnął mocno i nabrał powietrza, sprawdzając swój oddech. Mierzwiąc włosy, podszedł energicznym krokiem do olbrzymich drzwi i pociągnął do siebie. Uchyliły się z cichym skrzypieniem, ukazując duży, jasny hol z szerokimi, półkolistymi schodami wiodącymi po obu stronach na piętro.

Wszędzie jeszcze było cicho i jego kroki odbijały się głośnym echem, kiedy wbiegał po dwa stopnie na pierwsze piętro. Na górze skręcił w lewo i poszedł w kierunku dużej sali położonej na końcu korytarza. Tam w południe wszyscy studenci mogli kupić sobie coś na obiad, usiąść przy stołach i zjeść.

I tam, za kontuarem, stała ponętna blondynka, która odwróciła się na dźwięk otwieranych drzwi i zawołała radośnie "Ron!"

Wyszła w jego kierunku i Ron, idąc do niej, nie mógł oderwać od niej rozanielonego wzroku. Dziś miała na sobie krótką czarną spódniczkę, która ukazywała zgrabne nogi „aż po samą szyję" i dopasowaną bluzkę w krwistoczerwonym kolorze, wspaniale podkreślającą obfity biust. Długie, proste blond włosy opadały na plecy.

Ron porwał ją w ramiona i wpił się w jej wargi, całując gorączkowo na powitanie.

– Angelique... – wyszeptał, kiedy odsunął się, żeby nabrać powietrza.

Nie pozwoliła mu powiedzieć nic więcej i przez chwilę całowali się szaleńczo, gwałtownie, starając się przylgnąć jedno do drugiego jeszcze mocniej. Kiedy jedna z jego dłoni zjechała z jej pośladków niżej i podciągnęła w górę spódniczkę, Angelique odsunęła się lekko.

– Ron, nie tu... nie teraz... Pani Gordon zaraz przyjdzie... – przecząc sobie samej, zaczęła pocierać nogą o jego łydkę.

– Wyglądasz tak, że mam ochotę wziąć cię, choćby ta sala była już pełna – wydyszał urywanym głosem, ale posłusznie uniósł ręce do góry.

– Po co tak wcześnie przyszedłeś? – zapytała, biorąc go za rękę i ciągnąc w kierunku niewielkiego pomieszczenia za kontuarem, które służyło jako niewielki składzik zapasów jedzenia i picia.

– Nie mogłem spać – zełgał, choć wcale nie tak bardzo. Zasypiając, miał w głowie tylko ją i budził się parę razy w nocy z niespokojnego snu, żeby sprawdzić czy już może wstać i wyrwać się z domu.

– Pomożesz mi przenieść butelki za kontuar?

– Jasne, kwiatuszku – zatrzasnął za sobą drzwi i pchnął ją lekko na ścianę. – Ale skoro ci pomogę, to zrobimy to dwa razy szybciej, więc mamy trochę czasu...– zaczął ją całować.

Dopiero po dłuższej chwili odsunęła go od siebie, zapinając bluzkę drżącymi rękoma, a on cofnął się i poprawił swoją szatę. Oboje ciężko oddychali.

Ron otworzył ostrożnie drzwi i rzucił okiem, czy nikogo nie ma w sali. Nadal byli sami, więc otworzył je zupełnie.

– Co mam... przenieść?

Angelique odrzuciła do tyłu włosy i wskazała parę skrzynek stojących po prawej stronie od drzwi. Ron machnął różdżką i wylewitował je wolno, jedną po drugiej, za kontuar. Dziewczyna spoglądała na niego w niemym podziwie, co najwyraźniej mu schlebiało, bo policzki zaczerwieniły mu się lekko. Czy też raczej jeszcze bardziej, biorąc pod uwagę, że jeszcze nie doszli zupełnie do siebie po pieszczotach.

– Jesteś... jesteś niesamowity! Jak ci się udaje przenosić takie ciężkie rzeczy?!

– No wiesz... po roku ścigania Czarnego Pana wyrobiłem sobie rękę – odparł chełpliwie. Specjalnie nie wymówił imienia, żeby nie psuć atmosfery.

Angelique otworzyła pierwszą skrzynkę i zaczęła wyjmować butelki z piwem kremowym, wodą i sokami i ustawiać je na półkach pod ladą. Ron stał z boku i podziwiał jej krągłości.

Po chwili usłyszeli łoskot drzwi wejściowych do budynku. Angelique przysunęła się gwałtownie do Rona i całując go w szyję, wyszeptała:

– Przyjdziesz po mnie w południe? I pójdziemy do ciebie?

– Jak zwykle...

– Jesteś pewien, że... jej nie będzie?

Ron pokiwał głową, czując jak przyspiesza mu serce. Wiedział, że igra z ogniem, ale w tej chwili czuł, że załatwiłby rogogona węgierskiego gołymi rękami. Szybko przeszedł na drugą stronę kontuaru i usiadł przy pierwszym stole. Niespiesznie wyciągnął książkę z Przepisów dotyczących Osób Niematerialnych i zaczął udawać, że się uczy.

Po paru chwilach zaczęli przychodzić pierwsi studenci. Niektórzy mieli zwyczaj wpadać na śniadanie jeszcze przed rozpoczęciem zajęć, inni przychodzili, żeby przywitać się z kumplami. Zrobił się ruch i zamieszanie, zaczęło być gwarno. Ron skorzystał z okazji, zebrał swoje rzeczy i zniknął. Zszedł do holu, wypełnionego innymi studentami i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu Harry'ego.

– Ron! Tutaj! – usłyszał wołanie swojego przyjaciela, przebijające się w ogólnym hałasie. Spojrzał na górę i zobaczył Harry'ego stojącego na piętrze. Musiał wejść na górę z prawej strony, kiedy Ron schodził w dół po lewej.

Pomachał mu ręką i wszedł na górę.

– Cześć, chłopie. Jak się masz? – klepnął Harry'ego mocno w ramię.

– W porządku. A ty?

Ron kiwnął głową i ruszyli powoli w kierunku klasy, w której mieli mieć pierwsze zajęcia. Lawirując między uczniami i nauczycielami, kontynuowali rozmowę, przerywając ją czasem, żeby przywitać się z tym czy owym.

– Jak ma się Ginny? Udała wam się randka w Hogsmeade?

– Jasne! Co prawda było zimno – Harry aż zatrząsł się na wspomnienie – ale za to nie padało. Więc połaziliśmy sobie po sklepach, poszliśmy do Pani Puddifoot i potem pochodziliśmy trochę po lesie i zbieraliśmy jakieś kwiatki.

Ron zaśmiał się, machnęli ręką starszemu o rok Stephanowi, najlepszemu z całego drugiego roku i przywitali grzecznie z ich profesorem z Technik Tropienia.

– Ciężko sobie wyobrazić wielkiego Harry'ego Pottera, który zbiera kwiatki... – parsknął śmiechem.

– I to do tego tylko niebieskie i białe, bo innych nie chciała. I wiesz co, kazała mi podarować je Stworkowi! – Harry zachichotał na wspomnienie miny skrzata. To przypomniało mu coś innego. – A jak ma się Hermiona?

Ron poczuł się, jakby oblano go kubłem zimnej wody.

– Dobrze – postarał się nadać swojemu głosowi radosny ton. – Siedzi od rana do wieczora w Ministerstwie i w zasadzie nie wraca do domu. Pracują teraz nad jakimś programem leczniczym, czy coś w tym guście, wszystko ma być gotowe na rozpoczęcie następnego roku szkolnego i mają urwanie głowy.

– To dlatego się dziś prawie spóźniłeś? – zwolnili, podchodząc do klasy i Harry postawił na ziemi skórzaną teczkę z książkami, rolkami pergaminu i piórem.

– Spóźniłem się...? – Ron oparł się o ścianę i pozorując kucanie, pochylił głowę.

– No wiesz, jak wszedłeś do szkoły, to była już prawie ósma...

– Ach... jakoś tak wyszło...

– Odrabiamy zaległości? – Harry spojrzał domyślnie na przyjaciela. – Jak nie można wieczorem, to można...

– Się macie!– usłyszeli dudniący głos Jamesa, co uchroniło Rona od udzielenia odpowiedzi.

James miał już prawie 28 lat. Po wielu próbach udało mu się dostać do Programu Szkolenia Aurorów i w ten sposób wylądował w tej samej grupie co Ron i Harry. Jak można się było spodziewać, Harry natychmiast zaprzyjaźnił się z nim. Może chodziło o imię, może po prostu o swobodny sposób bycia, o zwariowane pomysły... w każdym razie zakumplowali się natychmiast.

James rąbnął ich porządnie po plecach tak, że Harry niemal stracił równowagę i zaczął dopytywać o esej z ochrony otoczenia, który mieli na dziś napisać.

.

Dzisiejszy poranek należało z pewnością uznać za zmarnowany. Norris w zasadzie tylko przekładał pisma z boku na bok. Dziś rano wpadł do niego David Lawford, jego najbliższy przyjaciel i podrzucił mu rolkę pergaminu, jednocześnie pokazując mu na migi, że ma nic nie mówić. Gadał przy tym jakieś idiotyzmy, po czym zebrał się nagle i wyszedł. Od tego czasu Norris przeczytał to cholerne pismo z pięć razy, za każdym razem z większym obrzydzeniem. Na pewno nie był to Prima Aprilis.

.

Ministerstwo Magii, Londyn, pierwszy kwietnia 2015

Departament Wiedzy i Zdolności Magicznych

Kancelaria Wydziału Programu Nauczania – Douglas Jimm

.

Status 2 – obieg . (zgodnie z Rozporządzeniem z 8 sierpnia 1985 roku o ochronie informacji, art. 5.1 z póź .)

.

Dotyczy: Projekt Pomocy w Wyrównaniu Zdolności Magicznych

.

Projekt Pomocy w Wyrównaniu Zdolności Magicznych, zwany dalej PPWZM, zakwalifikowany został przez Ministra Magii Kingsleya Shacklebolta jako Projekt Priorytetowy w myśl rozumienia przepisów o Projektach Priorytetowych.

W związku z powyższym faktem Minister powołał do życia w trybie natychmiastowym Komitet Wykonawczy, którego celem jest jak najszybsza realizacja projektu. Alokacja środków dedykowanych w dniu dzisiejszym nie wpływa na sytuację pozostałych spraw prowadzonych przez Departament Wiedzy i Zdolności Magicznych.

W przypadku niemożliwości realizacji pozostałych czynności istnieje potrzeba ustanowienia szczególnej drogi odwoławczej wobec czynności, które w żaden sposób nie mogą wpłynąć na sytuację prawną podmiotów czynności.

Stanowisko Ministra przedstawione we wniosku o powołanie Komitetu Wykonawczego uznać należy za prawidłowe w stanie faktycznym...

.

Potarł skronie, czując coraz mocniejszy ból głowy. Co za brednie. Rzucił pergamin na biurko i wstał, z trudem odsuwając aksamitny fotel po grubym dywanie. Podszedł do drzwi i otworzył je gwałtownie. Jego sekretarka siedząca na wprost aż podskoczyła.

– Flynn – warknął do niej. – Niech pani przyniesie mi eliksir przeciwbólowy. Albo smocze łuski. Szybko – dorzucił i wrócił do swojego gabinetu.

Wchodząc, zastanowił się, co ma dziś zrobić. Dochodziło południe. A może by tak namówić Davida na lunch i dowiedzieć się czegoś więcej? Ale to dopiero, jak ta zdzira przyniesie mi to, co jej kazałem.

Minuty ciągnęły się powoli. Jakaś przedwcześnie obudzona mucha łaziła niemrawo po podłodze przy oknie. Przez chwilę przypatrywał się jej, a potem postawił na niej but i starannie rozgniótł.

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Usiadł wygodnie, wziął do ręki jakiś pergamin i pióro, żeby sprawiać wrażenie ciężko pracującego.

– Wejść!

Pani Flynn otworzyła drzwi i weszła niepewnie do środka. W prawej ręce trzymała niewielką fiolkę z mętnym płynem.

– W ambulatorium powiedzieli, że to zadziała szybciej niż smocze łuski – podała mu ją nerwowo.

Bez słowa wyrwał jej fiolkę z ręki, odkorkował i wypił do końca. Skrzywił się, czując niezbyt przyjemny, mdławy smak.

– Potrzebuje pan czegoś jeszcze, panie Norris? – zapytała.

– Nie – odparł, po czym, widząc, że nie zareagowała natychmiast, dodał. – Wracaj do roboty, nie potrzebuję cię.

Pani Flynn nie czekała ani chwili dłużej. Wyszła szybko z gabinetu i zamknęła za sobą drzwi.

Norris pospiesznie podszedł do kominka i wrzucił szczyptę proszku Fiuu w płomienie. Klękając na marmurowej podłodze, powiedział niezbyt głośno, tak, żeby ta jędza nic nie słyszała:

– Gabinet Davida Lawforda – i włożył głowę w zielone płomienie.

Kiedy otworzył oczy, zobaczył przed sobą ogromne biurko, zawalone stertami dokumentów. Zwoje pergaminów, pióra, trochę rozlanego atramentu... a za biurkiem siedział pochylony David. Wyglądał na zmęczonego. Przetarł oczy i spojrzał w stronę kominka.

– Peter! Jak miło, że się wreszcie odezwałeś! Już myślałem, że tu umrę z nudów! – powiedział z nieukrywanym sarkazmem.

– Odezwałbym się wcześniej, ale miałem urwanie głowy – Norris zerknął w lewo, żeby sprawdzić, czy drzwi do sekretariatu Davida są otwarte, czy nie. Były otwarte.

– Co nowego?

– Nie masz ochoty na obiad?

Lawford popatrzył nieprzytomnym wzrokiem na zegarek i pokiwał głową.

– Spotkamy się w Atrium, przy Fontannie, dobra? Daj mi tylko tu skończyć...

Norris skinął głową i wycofał się do swojego gabinetu. Otrzepał szatę i wyszedł, nie zaszczycając swojej sekretarki choćby jednym spojrzeniem.

Czekał tylko chwilę. W tym czasie wymienił pozdrowienia z paroma czarodziejami, których znał i zlekceważył paru innych, za którymi nie przepadał. Lawford wysiadł w końcu z windy i podszedł do niego.

– Gdzie idziemy? Aportujemy się gdzieś na Pokątną? Odkryłem ostatnio całkiem fajną knajpkę, mówię ci, wino aż się leje i kelnerki słodkie jak Kirke!

– Nie, to ja ci pokażę dobre miejsce – Norris potrząsnął przecząco głową i ruszył w kierunku toalet, którymi mogli wyjść do mugolskiego Londynu.

Idąc, nic do siebie nie mówili. Norris przetransmutował ich ubrania na bardziej odpowiednie tam, gdzie się wybierali i schowali różdżki. Dopiero po wyjściu na ulicę i dyskretnym wmieszaniu się między ludzi Norris wyjaśnił:

– Chciałem porozmawiać o tym papierku, który mi rano podrzuciłeś.

– I uznałeś, że lepiej będzie zrobić to z dala od naszego świata – dokończył za niego Lawford.

– Nigdy nie wiadomo, gdzie się kto pojawi. Wiesz, kogo ostatnio widziałem u golarza? Dolores Umbridge...Teraz będę się spodziewał wszystkiego! – Norris fuknął z niezadowoleniem i przystanął, żeby zorientować się, gdzie są.

Stali nieopodal skrzyżowania z jakimś wielkim budynkiem, z którego wylewał się tłum ludzi objuczonych torbami. Zaraz obok był niewielki dom, którego parter został wymalowany na żółto–czerwony kolor, a nad wejściem widniał wielki znak M. Przed wejściem stał panel ze zdjęciem bułki z mięsem i warzywami w środku. Lawford przystanął nagle.

– Merlinie! Powiedz mi, że to nie tu idziemy! Ja wiem, co to jest! Tego gówna jeść nie będę!

Norris zaśmiał się.

– Jasne, że nie. Ale po tym poznaję, gdzie mam iść. Chodź, nie panikuj. Po tym żarciu nieuchronnie wylądowalibyśmy w Św. Mungu!

Przeszli parę przecznic i weszli do niewielkiego lokalu o wdzięcznej nazwie „The Foyer at Claridge's". Kelner natychmiast podszedł do nich i potwierdziwszy, że potrzebują stolik na dwie osoby, wskazał jeden niedaleko okna. Norris pokazał palcem inny, w samym kącie, oddzielony od innych niewielkim parawanem.

– Wolelibyśmy tamten, jeśli pan pozwoli...

Kelner skinął głową i poprowadził ich do końca sali. Poczekał, aż usiądą i podał menu.

– Czy panowie życzą sobie czegoś przed wybraniem posiłku?

– Jack Daniels. Dwa razy poprosimy – odparł natychmiast Norris, kelner skinął głową i zniknął.

– Ale ty jesteś grzeczny... – Lawford zaczął się rozglądać dookoła. Był już parę razy w świecie mugoli, więc nie zaczął wydawać okrzyków na widok kaloryfera, kinkietów na ścianie czy słysząc jakąś cichą rytmiczną muzykę, której zupełnie nie znał, a która wydawała się spływać z sufitu. Widać było, że zaskoczyło go co innego. – Jeśli pan pozwoli, poproszę... Czegoś takiego to już dawno nie słyszałem... Nawet dla naszego kochanego Ministra nie masz tyle cierpliwości...

– Przestań truć, bo mi obrzydzisz jedzenie. Jak widać trochę zdolności aktorskich na coś się przydaje. Swoją drogą miał być tymczasowy, a już rok siedzi na stołku i nie zanosi się, żeby się od niego odczepił...

– Bo zawsze prowizorka wytrzymuje najwięcej, jeszcze tego nie zrozumiałeś? Pamiętasz ten drewniany domek, który stoi u nas w ogrodzie? Ten, którym się tak zachwycała twoja córka? To ci powiem, że kazałem go zbudować parę lat temu, tymczasowo, żeby nasz ogrodnik mógł trzymać tam swoje narzędzia... No, ale my to gadu gadu... To jak, widziałeś Dolores u golarza? Przyszła się ogolić? Jakoś nie zauważyłem, żeby miała wąsy i brodę, ale może właśnie dlatego, że tam bywa... – Lawford zaśmiał się ze swojego niewybrednego żartu.

– Przyszła do golarza, nie wiem, co od niego chciała, ale w każdym razie zniknęli na chwilę na zapleczu, a potem ona wyszła, nawet na mnie nie spojrzawszy.

– Szybki numerek? – dowcip był jeszcze mniej wybredny.

– Z nią? Już lepsze te jej koty.

Zamilkli na chwilę, kiedy kelner przyniósł Jacka Danielsa. Po chwili powrócili do rozmowy.

– Ale masz rację, im dalej od naszego... świata – wymamrotał trochę ciszej Lawford, otwierając menu – tym lepiej. Nie wiadomo co Weasley jeszcze może wymyślić. Po cholernych Uszach–Jak –Im–Tam przyszła kolej na Długie Języki, czy jak to cholerstwo zwą... Merlin wie, co będzie następne...

– Wiesz co, skoncentruj się na menu, bo jak tak dalej pójdzie, to będziemy jeść ten obiad dopiero jutro – Norris zamknął swoje i spojrzał niecierpliwie na swojego przyjaciela.

Lawford pokiwał głową i zaczął oglądać proponowane dania.

– Co to ma być...? Dania robione na życzenie, nie odgrzewamy w MIKROFALÓWCE?... Befsztyk na GRILLU...? Skrzydełka à la KFC...? Czy oni mogliby pisać po angielsku?!

W końcu zamówili comber z dzika w marynacie z czerwonego wina i powrócili do rozmowy.

– Nasz świat schodzi na psy. Mówię ci. Popatrz, co się dzieje – Norris zamaszyście ukroił mięso.

Lawford przełknął gwałtownie, czując, że musi koniecznie poprzeć przyjaciela, który był wyraźnie bardzo podminowany.

– Masz świętą rację. Ten cholerny projekt spadł nam jak z sufitu. Widziałeś tę górę papierów na moim biurku? No więc to jest teraz priorytet. I wszyscy na ten temat piszą, odpisują na pisma innych, każą odpowiedzieć na ich pisma na wczoraj i przysyłają pisemne ponaglenia. Założę się, że jak wrócę, to nie uda mi się otworzyć drzwi, bo moja sekretarka pewnie w tym czasie zawali mnie kolejnymi funtami pergaminu...

– Ale ja nie mówię tylko i wyłącznie o tym projekcie! Zobacz, co oni wymyślili w ciągu paru ostatnich miesięcy! Powstał projekt ustawy o rozwodach. Na Merlina, małżeństwa czarodziejów są nierozerwalne! Cały czarodziejski świat wie, że kiedy zawiera się małżeństwo, to robi się to na całe życie! To jak... Wieczysta Przysięga! Wszyscy czystej krwi o tym wiedzą. Mam nadzieję, że to nie przejdzie! Potem wyskoczyła ta Granger z propozycją ochrony innych istot magicznych i pieprzyła coś o zniewolonych skrzatach domowych! Jakiś dupek od Leana... – kiedy Lawford zrobił pytającą minę, Norris dodał – wiesz, no tego z Nadzoru nad Goblinami – uśmiechnął się złośliwie, używając nieoficjalnej nazwy Departamentu Finansów – zaproponował, żeby powstał specjalny bank dla szlam...

– O tym nie słyszałem...

– Chodzi o to, że szlamy nie mają skarbca w Gringocie. Mogą wymienić sobie tam pieniądze mugoli, ale nigdy nie będą miały skarbca. Więc pomysł polega na tym, że powstanie bank, w którym szlamy mogą mieć swoją kryptę i składać tam pieniądze – czy to mugolskie, czy nasze. I czarodzieje będą mogli również przenieść się do tego banku. To się ponoć nazywa „zdrowa konkurencja". Coś tam pieprzyli o procentach i kredytach... Davy! Do cholery, czarodzieje mają jeden bank! Gringotta! – Norris walnął pięścią w stół i powściągnął się trochę, bo parę osób odwróciło się od sąsiednich stolików i spojrzało na nich. – Nie potrzeba nam tego! Po co zmieniać to, co działa od setek lat! Po co?! Dla samych zmian?!

Lawford przełknął ostatni kawałek mięsa i pieczonych ziemniaków i wytarł usta.

– Wiesz co... wyraźnie widać, że te wszystkie zmiany wynikają z pojawienia się większej ilości czarodziejów mugolskiego pochodzenia... – powiedział wolno, jakby go olśniło. – Jest ich więcej, coraz więcej. Nie znają naszej historii, nie znają naszych obyczajów... Wkraczają w nasz świat, biorąc to, co im się podoba i starają się przystosować resztę do ich mugolskich upodobań...

– Cholerne szlamy... Czasami żałuję, że Czarny Pan przegrał – Norris również skończył jeść, choć na talerzu zostało jeszcze trochę. Stracił apetyt po zgrabnym podsumowaniu Lawforda. – Gdyby wygrał, to w tej chwili świat wyglądałby zupełnie inaczej!

Jego przyjaciel wzdrygnął się lekko. Wolał nie myśleć o tym, jak wyglądałby w tej chwili świat.

– Może można ich trochę przyblokować...? Wiesz, te zwariowane pomysły...

Norris popatrzył na przyjaciela w zamyśleniu. Po czym wolno pokiwał głową. Po wyrazie jego twarzy widać było, że coś mu się kluje...

– Co robisz w tę sobotę wieczorem? Jeśli zaprosimy was z Helen na kolację, to przyjdziesz?

– No jasne, że tak!

.

Sobota, 4.04

Kolacja była bardzo wystawna. Norris zaprosił na nią również kilka innych osób. Wspólnym mianownikiem było naturalnie pochodzenie – wszyscy byli czystej krwii. Każdy z nich miał podobne poglądy. I każdy z nich miał pewne wpływy w świecie czarodziejów.

Przez godzinę wszyscy, z kieliszkami wybornego szampana i czerwonego wina rozmawiali ze sobą w sali balowej. Panie, ubrane w strojne suknie, jakby starały się olśnić wszystkich dookoła, szczebiotały radośnie. Panowie prawili im komplementy, przez chwilę uczestniczyli w plotkach i pogaduszkach, po czym zajmowali się bardziej interesującą rozmową między sobą. Maluchy pobiegły do ogrodu. Pod okiem niani Roberta i Claudii bawiły się w chowanego i próbowały złapać pawie. Trójka starszych stała przez chwilę grzecznie koło rodziców, ale potem na sygnał dany przez piętnastoletniego Daniela, starszego syna Norrisa, zniknęła w przylegającym do sali saloniku. Rozsiedli się na kanapach, aksamitnych poduszkach i perskim dywanie i ciągnęli rozmowy przerwane w Hogwarcie.

Później wszyscy przeszli do stołu, na ucztę. Kiedy już najedli się do syta, Norris podniósł się i skłonił wytwornie.

– Jak bardzo nie cieszyłoby nas towarzystwo pięknych dam, to jednak jako panowie, mamy pewne męskie sprawy do przedyskutowania. Z góry błagam o wybaczenie za to, że opuścimy was na chwilę...

Anna, jego żona, uśmiechnęła się pogodnie i skinęła głową. Pozostałe panie zaśmiały się.

– Idźcie, idźcie. Będziemy mogły sobie wreszcie poplotkować na wasz temat! Przejdźcie do gabinetu, żeby nikt i nic wam nie przeszkadzało.

Norris poprowadził wszystkich korytarzem, wpuścił do przytulnego pomieszczenia, w którym ogień huczał w kominku, i starannie zamknął za sobą drzwi.

Kiedy już wszyscy rozsiedli się wygodnie na fotelach (Norris musiał transmutować krzesło stojące obok bogato zdobionego biurka), każdy z wyjątkiem Stone'a nalał sobie drinka, Norris wyjaśnił im w paru słowach istotę Projektu PWZM i jego rozmowę z Lawfordem. Na koniec niemal zacytował jego refleksję o tym, że wszystko wynika z coraz większej ilości półkrwi i mugolskiego pochodzenia czarodziejów.

– ... widzicie, jak to jest. Kończą Hogwart. Potem duża część idzie na jakiś mugolski uniwersytet. A potem wracają z głowami pełnymi ichnich bzdur i próbują zbawić nasz świat!

Przez prawie minutę panowało milczenie. Wesoła atmosfera, którą wnieśli z Sali Jadalnej, wyparowała, szybko zastąpiona przez przygnębienie.

– Fakt, że za chwilę nie poznamy naszego prawa – pierwszy odezwał się Alain Stone, który pracował w Głównym Biurze Sieci Fiuu. Dopiero słowa Norrisa otworzyły mu oczy, wcześniej jakoś te zmiany przechodziły mu przed nosem, niezauważone.

– I to jak ładnie, po cichu to zrobili... Jakby w tle – potwierdził jego opinię Teddy Smith, jeden z bardziej wybitnych Aurorów. Po błyskotliwej karierze Smith miał nominację na stanowisko Szefa Biura Aurorów w kieszeni. Gavain Robards, aktualny szef, który odchodził z przyczyn zdrowotnych, zaproponował go jako swojego następcę i teraz Smith czekał już tylko na oficjalne ogłoszenie. Jako Auror tropił Śmierciożerców i był całkowicie przeciw Voldemortowi, ale wyznawał filozofię: nie każdy czystej krwi jest Śmierciożercą. Co równocześnie oznaczało, że nie każdy z Zakonu był „tym dobrym". Smith był zatwardziałym konserwatystą, respektującym w całości zasady wpojone mu przez ojca. W związku z tym wydarzenia, o których mówił Norris, budziły w nim głęboki niesmak.

– Naprawdę sądzisz, że mugolaki mają jakiś... nie wiem, jak to powiedzieć... głębszy plan? Jak zapanować nad światem czarodziejów? – Paul Benson wychylił do dna Ognistą Whisky. Benson miał za to szmergla na tle spisków. Widział je wszędzie. W Sekcji Koordynacji i Wymiany Osobowo–Rzeczowej, w Brytyjskim Przedstawicielstwie ICW, czyli Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów miał opinię nawiedzonego. Nie tylko zresztą tam. Jean Jacques Legrand, jego „confrere" w Paryżu starał się unikać kontaktów z nim jak ognia po tym, jak wyszedł na głupka, idąc tropem paru podejrzanych, których Benson kazał mu śledzić. „Tu pouvais pas passer pour un con car t'en es déjà un." (Nie mogłeś wyjść na głupka, bo już nim jesteś.) – odpowiedział mu szczerze Benson i od tego czasu ich współpraca szła jak po grudzie.

– Nie, nie sądzę. Myślę, że po prostu to się tak zbiegło w czasie – odparł Norris.

– Jak gacie w praniu – nie opanował się Nigel Watkins i dostał za to pełne potępienia spojrzenie całej reszty. Ale nic sobie z tego nie zrobił. Watkins był zwariowanym naukowcem, badaczem. Jego całym światem było laboratorium na Wydziale Badań Naukowych w Departamencie Współpracy ze Św. Mungiem znajdujące się w Klinice. Na codzień miał do czynienia z Uzdrowicielami, pacjentami i ich bardziej zwariowanymi pomysłami, szczególnie z tymi z czwartego piętra, z Urazów Pozaklęciowych. Potrafił godzinami rozmawiać z Lockhartem i miał do niego anielską cierpliwość. Niektórzy uważali pewnie, że musiał nieźle oberwać jakimś zaklęciem, jak był mały.

– Ja też nie sądzę, żeby się jakoś świadomie, specjalnie zorganizowali – poparł go Lawford. – Ale efekt jest, jaki jest.

– I nie wiadomo, czy w przyszłości nie zdadzą sobie z tego sprawy i się nie zorganizują – dorzucił, jak można się było spodziewać, Benson.

– I, co gorsze, mogą takich pomysłów mieć jeszcze pełno – Tyler Rockman, najstarszy z nich wszystkich, miał największe doświadczenie. Przez całe życie pracował w Ministerstwie, na różnych stanowiskach i w związku z tym miał u wszystkich wielki posłuch. Obecnie był Szefem Biura Badań Naukowych i zarazem szefem Nigela Watkinsa. – Wierzcie mi, coś o tym wiem...

– Z doświadczenia osobistego – roześmiał się Stone.

– Co masz na myśli? – Benson zmarszczył czoło i popatrzył podejrzliwie na Rockmana.

– Ma bardzo fajną asystentkę. Nazywa się Hermiona Granger. Ta od skrzatów domowych.

Rockman pokiwał głową, a Benson zaklął.

– Cholera jasna...!

– James, a ty co o tym myślisz? – zagadnął Scotta Lawford.

Scott był sekretarzem w Urzędzie Łączności z Goblinami. Kiedy usłyszał o pomyśle otwarcia nowego banku, przez kilka dni był nękany przez zaniepokojone gobliny i nie wiedział, co im odpowiedzieć. Po tygodniu „sprawa rozeszła się po kościach", ale Scott wiedział, że za chwilę wypłynie na wierzch na nowo. Warren, jego szef, nie miał żadnych wskazówek, jakby też czekał, aż zamieszanie przycichnie.

– Zastanawiam się po prostu, co z tym można zrobić. Czy można powstrzymać to szaleństwo.

Cała reszta zareagowała natychmiast. Przez prawie pół godziny dyskutowali o różnych opcjach, przedstawiali różne pomysły. Norris widział, że dobrze wybrał. Każdy z nich ma swoje powody i przekonania, żeby przeciwstawić się, cytując Jamesa, „temu szaleństwu". I każdy z nich może się jakoś przydać. Większość ma dojścia z racji stanowiska, ale mają też znajomych i liczne kontakty. Jest szansa na to, że coś osiągniemy!

– Granger można by się pozbyć... – rzucił w przestrzeń Scott.

Norris przyjrzał mu się z zainteresowaniem, ale zaprotestował Rockman.

– Granger wcale nie jest tak łatwo się pozbyć, jak myślicie. Ona nie jest głupia – poprawił się na fotelu i machnął pustym kieliszkiem w kierunku skrzata domowego. – Wiecie, o co mi chodzi. Nie chcę uchodzić za zwolennika mugolaków, ale są mugolaki i mugolaki. Niektórzy mają mierne czarodziejskie zdolności, załapali się do Hogwartu psim swędem. Ale magia niektórych innych jest naprawdę potężna. Granger jest u mnie prawie od roku i wiem, co mówię, bo widzę, jak pracuje. Mój syn, który skończył Hogwart dwa lata temu, mówił mi, że bez niej Potter i Weasley tkwiliby nadal na pierwszym roku. Po procesie Snape'a wiemy, że gdyby nie ona i jej znajomość magii, to Śmierciożercy dopadliby tych dwóch już pierwszego dnia tej ich misji. A jak nie, to następnego zgubiliby się sami w lesie. Gdyby nie jej pomoc, Snape miałby swój PORTRET w gabinecie dyrektora, a nie jego STANOWISKO. Ma dużo roboty, ale ani razu się nie spóźniła, wszystko jest na czas i zrobione perfekcyjnie – upił spory łyk wspaniałej Ognistej Whisky. – Jedna Granger robi to, co kiedyś robiły moje dwie sekretarki, które ciągle się spóźniały.

– Jeśli ta twoja panna się zorientuje, a skoro jest domyślna to to zrobi, to koniec naszego planu – pokręcił głową Smith. Po kolejnej kolejce Ognistej Whisky jego policzki nabrały kolorów. Siedział najbliżej kominka, więc zaczęło mu być gorąco. Rozluźnił szatę, ale nalał sobie kolejny kieliszek.

– Zgodzę się z Tylerem. Usunięcie Granger nie przeszłoby bez echa. Ludzie zaczęliby gadać, zadawać pytania i gwarantuję, że nasz drogi pan minister osobiście zająłby się śledztwem. – poparł Rockmana Stone i pociągnął ze swojej piersiówki. Nadzorując czasem niektóre połączenia przez sieć Fiuu, nasłuchał się i naoglądał różnych dziwnych rzeczy.

– To co, mamy dać sobie spokój z powodu jednej młodej kobiety?! – Norris nie wyglądał na uszczęśliwionego.

– Może można to jakoś obejść... – Lawford skinął głową pozostałym i wszyscy, jak jeden mąż, pochylili się w fotelach. – Tyler, możesz ją jakoś zająć? Tak, żeby nie miała czasu wtykać nosa w nieswoje sprawy?

– Co masz na myśli, mówiąc „zająć"? Uwierz mi, jest zajęta! – Rockman prychnął oburzony. – Nie mam zwyczaju pozwalać mojemu personelowi nudzić się w czasie pracy!

– Nie złość się, nie o to mi chodziło. Jest zajęta – zajmij ją jeszcze bardziej. Dosłownie zawal ją robotą.

– Z tego, co słyszałem, to pracoholiczka. Przychodzi rano, wychodzi późno wieczorem – wtrącił Watkins. Sam był pracoholikiem i fakt, że ktoś mógłby kiedyś pracować więcej niż on, brał jako osobistą zniewagę.

– To dowal jej jeszcze więcej roboty, żeby po prostu przestała wychodzić. Daj jej jakiś awans, żeby ją zmotywować, wtedy nie będzie nic podejrzewać. I zrobi wszystko, co może i jeszcze więcej, żeby ci pokazać, że da radę.

– To się nazywa motywacja personelu – zachichotał Tyler. – Ale masz rację, to się może udać! Jest jeszcze na tyle naiwna, że nie będzie nic podejrzewać. A ty, Nigel, nie bądź zazdrosny! Chyba że chcesz, żebym ci też dowalił... – przybrał rozmarzony ton głosu.

– Bernie, ten, który pilotuje PRZPEC, ile mu zostało jeszcze lat pracy? – Lawford miał chyba dziś wieczór jakieś natchnienie.

– Za długo, żebyśmy mogli czekać – padła spokojna odpowiedź.

– Pozbędziesz się go. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz – zdecydował Norris, rozumiejąc przyjaciela bez słów. – Udowodnij, że źle pracuje, popełnia błędy i nie może już więcej kierować tym projektem.

– Mam go odsunąć? I dać na jego miejsce Granger?

Norris nie odpuścił.

– Nie „odsuń", ale „pozbądź się go". Wywal z Ministerstwa. Jeśli będzie nadal pracować, jeszcze zacznie węszyć...

– Dobrze, już dobrze! – Rockman podniósł ręce, żeby ich uciszyć. – Zrozumiałem, pozbędę się go!

– Masz na to czas do końca przyszłego tygodnia – Norris potrafił być czasem czarujący, ale kiedy chciał, był z niego kawał sukinsyna.

– Wracając do Granger, jej statut jako cywilnego pracownika Ministerstwa się nie zmieni? – chciał wiedzieć Scott.

– Nie wiem, pojęcia nie mam. Zapytam Ewarta...

– Uważaj, dyskretnie...

– Co najwyżej nie będziesz musiał płacić jej za nadgodziny – Norris obrócił głowę w stronę kąta, w którym stał jego skrzat. – Gnypek, kominek!

– Ty mnie masz za kretyna? Myślisz, że teraz jej płacę? – roześmiał się Rockman. – W każdym razie, jeśli się nam uda, długiej kariery jej nie wróżę.

Wszyscy wybuchnęli radosnym śmiechem. Ale jeszcze nie czas było stukać się kieliszkami. Norris wstał i podszedł do kominka. Wszyscy ucichli i popatrzyli na niego.

– Snape. Co o nim sądzicie? Wciągamy go w to, czy nie?

Przez chwilę słychać było tylko stukot szczap drewna dorzucanych do kominka i syk płomieni, które objęły jakąś wilgotną jeszcze belkę. Trochę szarego dymu uniosło się w górę, ale nie za wiele. W każdym razie dym do Norrisa nie dotarł, co nie przeszkodziło mu warknąć na skrzata z niezadowoleniem.

– Mógłby się przydać. Ale nie wiadomo czy jest po naszej stronie, czy nie – Lawford wzruszył ramionami i rozparł się wygodnie w fotelu.

– Co masz na myśli? W Proroku pisali, że posłał reportera w cztery diabły.

– Nie sądzę, James. Co najwyżej grzecznie powiedział, że nie udzieli odpowiedzi na pytanie. Prorok jak zwykle przesadza, gdyby choć skrzywił się, to pewnie przeczytałbyś, że reporter został potraktowany klątwą i wyrzucony brutalnie za drzwi – sam Stone nie czytał Proroka, ale jego żona znała chyba wszystkie artykuły na pamięć. Może, żeby zabłysnąć przed mężem, który przynosił od czasu do czasu ciekawe perełki z podsłuchów.

– Nie wiemy tak naprawdę, po której on jest stronie. Po której BYŁ stronie – Smith zadawał sobie to pytanie tysiące razy.

– Wykazał, że był po stronie Dumbledore'a i Zakonu Feniksa i został uniewinniony – powiedział ktoś i Smith nawet nie zorientował się kto.

– Wykazać można wszystko.

– To on tak mówił. I świadkowie...! – poparł Smitha Benson.

– Wierzysz w to? Jest mistrzem oklumencji. Udało mu się oszukać i wodzić za nos Czarnego Pana. Poza tym jest cholernie inteligentny – nie dałby rady grać na dwie strony przez tyle lat, gdyby nie był geniuszem. Oczywiście, że udało mu się wytłumaczyć wszystko, co zrobił, mówiąc, że przecież to tak miało wyglądać. Może to prawda, a może nie. Może jest jak kurek na dachu i obraca się zawsze w tą stronę, w którą wieje wiatr? – naciskał dalej Smith.

Rozmowa zaczęła przypominać szybką partię szachów między Smithem i Scottem.

– Myślisz, że wszyscy dali się nabrać? – Scott.

– Zawsze ponoć faworyzował Ślizgonów i nie cierpiał Gryfonów – Smith.

– Wyszło na to, że to była przykrywka – Scott.

– Albo i nie... – Smith

– Przestańcie, chłopcy... Spróbuję napuścić na niego Jimma – uciął Lawford. – Że niby do programu nauczania będzie potrzeba jego pomocy. Przy okazji pogadają sobie i może Jimmowi uda się wybadać, w co gra nasz drogi dyrektor.

Ciągle stojąc przy kominku, Norris pozwolił im chwilę gadać. Kiedy w środę pytał Davida czy przyjdzie na kolację, miał bardzo mglisty pomysł na to, jak można przystopować zachodzące właśnie zmiany. Sądził, że pogadają, ponarzekają i ulżą sobie w ten sposób. I może, ale to może, wymyślą jakiś sposób na to, jak ośmieszyć paru kolegów z Ministerstwa i skłonić ich do porzucenia tych chorych pomysłów. Zupełnie nieoczekiwanie spotkanie przerodziło się w coś innego... Zawiązali spisek. Zaczęli opracowywać strategię. Nie mieli jeszcze konkretnego planu, tylko garść luźnych pomysłów, nie wiedzieli kiedy i jak wprowadzić je w życie, ale stanowczo, była to raczej narada wojenna niż kolacja w gronie starych znajomych.

Plan. No właśnie, trzeba będzie opracować dokładny plan. Sam się tym zajmę.

Kiedy odchrząknął, wszyscy zamilkli i spojrzeli na niego z oczekiwaniem. Napięcie stało się nagle namacalne. Każdy poczuł, że rozmowa dobiega końca.

– Może podsumujmy. Naszym celem jest wprowadzenie supremacji czystej krwi czarodziejów i ostateczne wyeliminowanie czarodziejów półkrwi i mugolskiego pochodzenia. Będziemy ograniczać przyjęcia do Hogwartu tylko dla tych czystej krwi. W tym być może pomoże nam Snape. Musimy przejąć władzę w Ministerstwie. Trzeba zastąpić szefów strategicznych dla nas Departamentów i Sekcji naszymi. Czarodziejami czystej krwi. Czy to jasne? – przesuwając wzrokiem po nich, popatrzył każdemu prosto w oczy.

– Peter, trzeba się zastanowić, co zrobić z tymi czarodziejami, którzy nie dostaną się do Hogwartu... – odważył się wtrącić Scott.

Norris potrząsnął głową.

– Jeszcze przez parę lat niektórzy będą się szkolić, ale już niedługo...

– Co masz na myśli? Z każdym rokiem rodzi się coraz więcej półkrwi...

– Tak jak powiedziałem, niedługo... Zinfiltrujemy Św. Munga i już niedługo przestaną się rodzić... Moja w tym głowa!

– Minister może nam stanąć na przeszkodzie...

Ogarnęła go nagle złość. Żadnych obiekcji! Żadnych problemów! Popatrzył na nich z okropnym grymasem na twarzy.

– To go zabijemy...

Po chwili ciszy spojrzał znacząco na obecnych, podwinął rękaw i uniósł różdżkę.

– Proponuję złożyć Wieczystą Przysięgę, że nic, o czym dziś mówiliśmy i jeszcze będziemy mówić, nie wydostanie się z poza naszego kręgu. Będę naszym Gwarantem. Davy, mogę cię prosić o bycie Odbiorcą Przysięgi?

Lawford skinął potakująco głową i wyciągnął rękę. Rockman przyłożył na niej swoją. Pozostali uczynili to samo. Norris stanął trochę z boku, ujął pewnie różdżkę i rozpoczął rytuał Wieczystej Przysięgi...

.

Wtorek, 7.04

Wychodząc we wtorek wieczorem do domu, Hermiona miała wrażenie, jakby był już conajmniej piątek. Nie dlatego, że czuła nadchodzący weekend, nie! Co najwyżej o nim marzyła. Najprościej w świecie padała ze zmęczenia. Panu Rockmanowi wypadł jakiś nagły wyjazd w środę i kazał jej przygotować pełno raportów, przejrzeć sprawy, którymi miała się zająć podczas jego nieobecności (cztery godzinne narady, na których miała być równocześnie asystentką, jak i prowadzącą). Do tego powiedział jej wyraźnie, żeby nie korzystała z pomocy Berniego. Nie miała pojęcia czemu, ale posłuchała. Zresztą nie miała innego wyjścia. Jej szef był bardzo wymagający i nie zaakceptowałby, gdyby postąpiła wbrew jego poleceniom.

Wchodząc do salonu przez kominek, prawie wpadła na Krzywołapa. Czemu on zawsze musi mi włazić pod nogi... któregoś dnia się o niego zabiję – pomyślała i rzuciła swoją torbę na kanapę.

Ron siedział przy stole, który przysunął pod ścianę. Obłożył się pergaminami, książkami, atramentem i piórami, na podłodze leżała jego torba. Czytał w skupieniu i na jej powitanie pokiwał tylko głową. Nie miała jak podejść, żeby go pocałować, więc westchnęła i poszła do kuchni.

On pewnie też nie lubi, jak mu się przeszkadza w nauce – przypomniała sobie jej batalie z innymi Gryfonami, którzy nie pozwalali jej się skupić w Pokoju Wspólnym. Muszą ich nieźle męczyć, skoro cały czas się uczy. Ciekawe, czy Harry też tak zakuwa na Grimmauld Place. Swoją drogą obaj są chyba najlepszymi na roku, bo przecież cały weekend Ron spędził u Harry'ego na ćwiczeniach praktycznych... Uśmiechnęła się pod nosem, wyobrażając sobie, że mogli zaangażować do pomocy Stworka i polować na niego po całym domu. Po Bitwie o Hogwart Harry podziękował skrzatowi za pomoc, pogratulował odwagi i wyjaśnił, że w ten sposób Stworek przyczynił się do zrealizowania polecenia pana Regulusa. Chodziło o zniszczenie Czarnego Pana i Stworek bohatersko przyczynił się do tego, walcząc przy boku innych w Hogwarcie. Mowa była może trochę zbyt pompatyczna, ale Stworek rozpłakał się dokładnie jak wtedy, kiedy dostał od Harry'ego medalion Regulusa. Chłopak wyjaśnił mu też, czemu nie mogli wrócić na strudel z wątróbką, a potem poprosił skrzata o opowiedzenie, co działo się po ich odejściu. Hermiona rozpływała się z radości na widok szczęścia w olbrzymich oczach Stworka. Układ między Stworkiem a Harrym i Ginny polepszył się jeszcze bardziej, szczególnie, że Ginny, chcąc dostać się do Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, bardzo interesowały jego historie. Skoro Stworek potrafił zdradzić Syriusza i pójść do „Panny Cyzi", bo była dla niego miła, teraz z pewnością zaprzedał duszę „Pannie Inny".

Krzątając się w kuchni i starając się nie hałasować, przygotowała kolację. Przygotowanie posiłków zawsze ją śmieszyło, bo w połowie używała magii, a w połowie „technik mugolskich". Hermiona już od dawna doszła do wniosku, że nie zawsze magia jest lepsza, czasami rozwiązania mugolskie są o wiele prostsze. Wolała opiekacz do tostów, bo tak przynajmniej pieczywo się jej nie przypalało, ale zmywanie naczyń było zdecydowanie lepsze w magicznej wersji. Z tego powodu w kuchni i w salonie, od strony ulicy, w oknach zawsze były zaciągnięte zasłony, bo widok noży, siekających mięso albo talerzy, które myły się same, wzbudziłby pewnie nadmierne zainteresowanie wśród sąsiadów z budynku naprzeciw.

Wszyscy przykleiliby się do okien i dom pewnie przewaliłby się na naszą stronę... Czy to nie tak można poszerzyć sobie horyzonty? I może właśnie z tego powodu wieża w Pizie była krzywa? – zaczarowała gulasz, żeby mieszał się sam na mugolskiej kuchence gazowej.

– Ron, kolacja gotowa – powiedziała nieśmiało, zaglądając do salonu.

Ron miał trochę nieprzytomny wyraz twarzy. Biedak...

– Zjem później. Ale ty wyglądasz na głodną, więc nie czekaj na mnie.

– Dobrze. Zostawię ci pokrojony chleb i gulasz w garnku. Jakby wystygł, możesz zagrzać go w mikrofalówce – Ron nie opanował praktycznie żadnych zaklęć gospodarczych, więc mikrofalówka była bezcenna.

– Dobra, dzięki – burknął i zatonął w książce.

Krzywołap oczywiście plątał się dziewczynie pod nogami. Hermiona usiadła na krześle przy malutkim stoliku w kuchni i zaczęła jeść, dzieląc się trochę z kotem.

– Żebraku! Gdyby ktoś cię tak zobaczył, to powiedziałby, że my cię tu głodzimy! – wyszeptała, żeby nie przeszkadzać Ronowi. – Żresz jak świnia, poważnie! – podała kotu kolejny kawałek i zajęła się swoim talerzem.

Po paru chwilach...

– Aah! Przestań mnie drapać po nodze! – aż podskoczyła, popychając talerz, który stuknął w szklankę i trochę herbaty rozlało się na stół.

– Do jasnej cholery, czy już w spokoju uczyć się tu nie można?! – dobiegł ją głos z salonu i rąbnięcie czymś twardym w stół.

Hermiona była zmęczona, zdenerwowana i nagle ją to rozzłościło. To ona robi wszystko, żeby mu nie przeszkadzać, a on, przy pierwszej okazji, krzyczy?! Kiedy na początku jej pracy przychodziła ledwo żywa i marzyła tylko o tym, żeby paść i spać, Ron zachowywał się jak słoń w składzie porcelany!

Wstała od stołu i podeszła do drzwi do salonu.

– Ron, przestań zachowywać się jak rozgrymaszony Minister Magii! Chciałabym ci przypomnieć, że ja też tu mieszkam i mam takie samo prawo jeść, chodzić i rozmawiać jak ty.

Ron zamarł na chwilę i wytrzeszczył na nią oczy.

– Nie mówię, że masz nie jeść! Ale należy mi się odrobina spokoju! Muszę się uczyć!

– No a co ja robię od jakiegoś czasu?! Nie zauważyłeś, że robię wszystko, co tylko można, żebyś miał spokój i ciszę?! Że zgadzam się na to, że w weekendy uczysz się u Harry'ego, bo tak dla ciebie najlepiej?!

– Nie ty mi będziesz wypominać, że prawie się nie widujemy! Kto przesiaduje bez przerwy w pracy?!

– Co ma piernik do wiatraka... Nie narzekam, że się nie widujemy, tylko właśnie próbuję ci pokazać, jak liczy się dla mnie twoja szkoła... – mimo złości Hermiona poczuła się trochę zdezorientowana.

– Mogłaś rzucić Muffliato! – chłopak zerwał się na równe nogi.

– Próbowałam być cicho! Ale nie sądziłam, że Krzywołap mnie podrapie! Skoro ci tak przeszkadzam, to czemu ty nie rzuciłeś Quietus?!

– Powinienem rzucić Silencio i miałbym z tobą święty spokój!

– Ron, istnieje różnica między otoczeniem się ciszą, a odebraniem głosu komuś innemu!

– Nie będziesz mnie pouczać! Musisz zawsze się tak mądrzyć?! Mam to wszystko w dupie! Będę robił, co mi się podoba! – Ron złapał różdżkę i machnął nią w kierunku Hermiony. Wyleciały z niej czerwone iskry i dziewczyna odruchowo odskoczyła na bok.

Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Ron poszedł szybkim krokiem do malutkiego pokoiku, który nazywali pokojem gościnnym. Zatrzymał się w progu i nie obracając się, rzucił „Idę spać!" po czym wszedł i trzasnął drzwiami.

– Chcesz spać ... sam...? – wyszeptała zszokowana Hermiona.

Łzy napłynęły jej do oczu, ale postanowiła nie płakać. Otarła je lekko rękawem, przygryzła usta i westchnęła ciężko, starając się opanować.

Co się dzieje... Boże, co się dzieje... Coś jest chyba nie w porządku... – usiadła na krześle i oparła głowę na rękach. Ze mną? Z Ronem? Z nami? Ale czemu...?!

Po chwili bezmyślnego patrzenia na szafki zaczęła myśleć o ostatnich tygodniach... miesiącach...

Może faktycznie wszystko zaczeło się pogarszać, kiedy zaczęłam za późno wracać do domu? To on musiał robić zakupy... i zajmować się Krzywołapem... Czy tak zachowują się wszystkie pracujące żony?

Odechciało się jej jeść. Podniosła się wolno i jak w transie poszła zgarnąć resztkę mięsa do garnka, owinęła pokrojony chleb w ścierkę i schowała go do szafki. Potem poszła do łazienki, nadal zamyślona.

Może on ma rację i trochę przesadzam z pracą? Ale przecież to nie moja wina, że mam tyle do zrobienia... zaprzeczył jej jakiś głosik w głowie. Kiedy zaczęło się psuć? Parę tygodni, parę miesięcy temu? Przeze mnie?

Myjąc się pod prysznicem, starała się przypomnieć ostatnie parę miesięcy i szukała winy po swojej stronie, ale ten sam cichy głosik mówił jej, że to nie do końca jest tak.

Właśnie, że zwolniłaś od paru miesięcy. Właśnie dlatego, że to on zaczął być przeciążony nauką i trzeba się było zająć domem...

W końcu wyszła spod prysznica, machnęła różdżką, osuszając szybę, przebrała się w jedwabną koszulkę nocną, umyła zęby i poszła do pokoju. Kładąc się, obróciła się odruchowo na lewy bok, tak, żeby móc wtulić się w Rona, ale tym razem łóżko po jego stronie było zimne i puste. Wzięła więc w ramiona jego poduszkę i wtulając w nią twarz, nabrała powietrza. Poczuła jego zapach i trochę się uspokoiła. Jutro wszystko wróci do normy pomyślała jeszcze i, zmęczona, mimo wszystko zasnęła.

Niestety „jutro" nic nie wróciło do normy. Kiedy wstała, Rona już nie było. W łazience leżały porozwalane jego ubrania z wczoraj, więc podniosła je i wrzuciła do kosza na brudną bieliznę. Szyba pod prysznicem była cała mokra. Zrezygnowana mruknęła Siccation Adidam i kropelki wody znikły natychmiast.

.

Piątek, 10.04

Hermiona otrzepała swoją pelerynę, wyskakując z kominka w Atrium. Była już prawie połowa kwietnia, ale rano było jeszcze zimno, więc ciągle ją nosiła, choćby tylko w drodze do jej biura.

Zrobiła tylko jeden krok, robiąc miejsce następnej osobie, która mogła w każdej chwili wyjść za nią i aż przystanęła zdumiona. W powietrzu śmigało pełno mniejszych i większych ptaków. Robiły pełno zamieszania, pikując z góry na czarodziejów, którzy rozpierzchali się gwałtownie na boki. Niektóre kąpały się w Fontannie Magicznego Braterstwa, by po chwili otrzepać skrzydła i wzbić się w powietrze. Parę ptaków wbiło się boleśnie w piersi i brzuchy wychodzących z kominków. Świergot mieszał się z wrzaskami czarodziejów ze Służb Porządkowych, którzy próbowali zawrócić przybywających do pracy urzędników. I z krzykami tychże ostatnich.

Przechodzący obok niej starszy czarodziej o smagłej cerze, szpakowatych gęstych włosach i równie szpakowatej bródce odskoczył nagle na bok, pośliznął się na ubrudzonej odchodami drewnianej posadzce i klapnął efektownie na tyłek. Upadając, upuścił teczkę i parę pergaminów wyleciało na ziemię. Kolejne stado ptaków z głośnym furkotem przeleciało zaraz obok i rolki pergaminów odturlały się aż pod ścianę.

Hermiona podbiegła do siedzącego na ziemi mężczyzny.

– Proszę mnie chwycić za ramię – pochyliła się i spróbowała mu pomóc się podnieść.

Starszy pan spojrzał na nią z wdzięcznością, złapał mocno i jakoś udało mu się stanąć na nogach.

– Dziękuję... – powiedział, patrząc na nią parę sekund dłużej, ale natychmiast zaczął rozglądać się za pergaminami, które właśnie zaczęły drzeć na strzępy dwa duże, zielono upierzone ptaki. – Sio! Zostawcie to! – krzyknął.

Ale zanim zdążył postąpić w ich kierunku, Hermiona machnęła różdżką, wołając „Accio pergamin!" i rolki posłusznie śmignęły w jej kierunku, płosząc ptaszyska.

Dziewczyna oddała je starszemu panu, który uśmiechnął się, szybko schował do teczki i zapiął ją starannie.

– Panna Granger, jak mniemam – ukłonił się, patrząc na nią z zainteresowaniem.

– No cóż... tak – odparła zaskoczona. – Skąd pan wie? – po czym natychmiast się poprawiła. – A z kim mam przyjemność?

– Charles Patil – podał jej rękę. – Jestem dziadkiem Parvati i Padmy...

W tym momencie ktoś wreszcie wpadł na pomysł użyć Sonorus, bo ponad ogólnym hałasem rozległ się trochę niepewny głos.

– Proszę państwa, mamy mały... wypadek... Ministerstwo zostało... W Ministerstwie jest pełno ptaków. W tej chwili podjęcie pracy jest absolutnie niemożliwe, więc prosimy nie próbować dostać się na poszczególne Poziomy... Wszyscy będą musieli opuścić budynek. Prosimy udać się do toalet, skąd zostaną uruchomione dodatkowe połączenia na zewnątrz.

Nie można było powiedzieć, żeby to przemówienie jakoś specjalnie uspokoiło zamieszanie panujące w holu, ale po chwili czarodzieje skierowali się, nadal chaotycznie, w kierunku toalet. Hermiona też tam ruszyła, odruchowo przypominając sobie, kiedy pierwszy i ostatni raz musiała z nich „korzystać". Prawie dwa lata temu, gdy wyruszyli z Harrym i Ronem do Ministerstwa w poszukiwaniu horkruksa.

– Ale bajzel – powiedział ktoś obok, przechodząc dość szybko.

Dziewczyna obejrzała się na starszego pana, który był tuż za nią. Zwolniła, żeby zrównał się z nią. Ten natychmiast podjął przerwaną rozmowę.

– Wnuczki całe lata opowiadały mi o pani i pokazywały pełno zdjęć. Już nie mówiąc o tym, że po zakończeniu wojny było ich pełno w Proroku Codziennym.

– I tak natychmiast mnie pan poznał? – zapytała z niedowierzaniem.

– Uratowała pani życie moim wnuczkom. Nie wie pani nawet, jak jestem jej za to wdzięczny...

Hermiona potrząsnęła głową, uśmiechając się radośnie.

– Proszę nie przesadzać... W tym zamieszaniu może to one uratowały mnie? – I żeby zmienić wątek, zagadnęła go. – I pan tu pracuje?

– Można powiedzieć, że jeszcze tak. Niebawem odchodzę na emeryturę.

– W jakim Departamencie?

– Transportu Magicznego. Wie pani, świstokliki, miotły, teleportacja... Ja zajmuję się świstoklikami.

Rozmawiając, doszli do toalet. Przed wejściem stała już duża grupa czarodziejów, więc stanęli w kolejce. Pan Patil ukłonił się Hermionie jeszcze raz.

– Proszę mi wybaczyć, pójdę się przywitać... – i podszedł do stojącego trochę dalej innego starszego pana.

Dziewczyna spojrzała w ich kierunku, skinęła głową, odpowiadając na nieme powitanie, po czym obróciła się z powrotem.

– Mówię ci, gorzej niż wtedy, kiedy jeszcze używaliśmy sów! – usłyszała rozmowy innych.

– Pewnie, zasrały wszystko. Całą wodę w Fontannie trzeba będzie wymieniać!

– Zasrane, upierzone, nie wiem jak oni to posprzątają...

– Mam nadzieję, że powiększą te toalety, bo inaczej nigdy się stąd nie wydostaniemy...

– A mi naprawdę chce się sikać...

Hermiona parsknęła śmiechem na tę ostatnią wypowiedź i natychmiast postanowiła się opanować. Nagle ktoś przedarł się przez tłum i podszedł do niej.

– Pan Rockman! Dzień dobry! – zawołała na widok starszego, nobliwie wyglądającego czarodzieja, który stanął przed nią.

– Dzień dobry, Hermiono – odparł ten. – Ale się narobiło... Posłuchaj mnie, moja droga. W biurze na górze jest jeszcze gorzej. Nie wiem, kiedy to sprzątną. Nie wracaj po południu do pracy. Weź sobie wolne. Tyle się napracowałaś, że zasłużyłaś na odpoczynek.

– Bardzo dziękuję, panie Rockman! To bardzo miło z pana strony!

– Ależ to drobiazg! Miłego dnia i do zobaczenia w poniedziałek.

– Nawzajem! Do widzenia.

Poczuła się nagle dziwnie radosna. Wspaniały dzień! Ktoś miał genialny pomysł z tymi ptakami...! Będę mieć dłuższy weekend... Może uda mi się wpaść do rodziców... która jest, już w pół do dziewiątej?! Jeśli szybko stąd wyjdę, to zdążę przed otwarciem gabinetu. Potem zrobię zakupy, jakiś świetny obiad... Straciła trochę animuszu na wspomnienie ostatnich, nielicznych rozmów z Ronem, ale potem na nowo zalała ją fala nadziei. To właśnie jest szansa na naprawienie sytuacji! Dobry obiad, będę w domu... będziemy mogli wreszcie pobyć trochę razem...

Snując plany na to, co ugotuje i jak się ubierze, żeby ładnie wyglądać, ciesząc się na ten wieczór, Hermiona była tak pogrążona w myślach, że nie zwróciła nawet uwagi na to, jak wyszła z budynku.

Do gabinetu dentystycznego nie było daleko, ale gdy doszła na miejsce, była już prawie dziewiąta. Niestety nie miała za wiele czasu na pogaduszki z rodzicami, którzy już przebierali się w fartuchy i przygotowywali na przyjęcie pierwszych pacjentów. Obiecała wpaść do nich w niedzielę i poszła robić zakupy. Połaziła sobie po sklepach z ciuchami i kupiła ładną sukienkę. Zawsze miała ze sobą mugolskie pieniądze, więc mogła sobie zaszaleć. W innym sklepie znalazła buty na obcasie, pasujące jak ulał do sukienki, więc też je kupiła.

Jedzenie postanowiła kupić dopiero pod domem, żeby nie musieć chodzić za daleko z ciężkimi siatkami.

Opamiętała się, kiedy zobaczyła, że zaczynają zamykać niektóre sklepy. To już południe?! To śmigamy do domu!

Niektórzy mijający ją ludzie rzucali zaciekawione spojrzenia na jej pelerynę, ale ponieważ cała reszta ubioru nie bardzo różniła się od mugolskiego, nie wzbudzało to sensacji. Tylko raz jakiś chłopiec, stojący na przejściu dla pieszych, złapał swoją mamę za rękę i zapytał, patrząc na Hermionę: „Mamo, czy tu kręcą filmem?"

– Nie mówi się „kręcą filmem" ale „kręcą film", Freddy – napomniała go kobieta, obracając się i ukazując Hermionie ładnie zaokrąglony brzuszek.

Dziewczyna uśmiechnęła się pogodnie do malca i mamy i mrugnęła.

– Jesteście w ukrytej kamerze...!

I roześmiała się na głos, widząc, jak kobieta rozgląda się dookoła. Spojrzała jeszcze raz na jej wystający brzuch i ruszyła do przodu.

Może za parę lat... kiedy Ron skończy Szkołę Aurorów i dostanie fajną pracę, będziemy i my mogli o tym pomyśleć... choć wcześniej chyba przydałoby się pobrać...

Po przejściu paru ulic wsiadła do mugolskiego metra i szybko dojechała do domu. W otwartym jeszcze sklepie kupiła chleb, warzywa, mleko i mięso i poszła już prosto do bloku, w którym mieszkali.

Stając przed drzwiami, rozejrzała się szybko na boki i wyciągnęła różdżkę. Nie miała pojęcia, gdzie w torebce są jej klucze, a Alohomora działała bezbłędnie i na zwykłe, niemagiczne zamki do drzwi.

Weszła i postawiła na ziemi torbę i siatki. Obróciła się, żeby zamknąć za sobą drzwi i jej wzrok padł na coś kolorowego, leżącego na podłodze koło kanapy. Coś jasnobłękitnego...

Nie miała żadnych ubrań w tym kolorze, Ron też nie. Hmmm? Zamknąwszy drzwi, podeszła i podniosła to coś, co okazało się być jedwabną chustą.

Nadal nie rozumiejąc, wyprostowała się i w tym momencie usłyszała jakiś zduszony jęk dobiegający z ... sypialni? Kolejny, jeszcze głośniejszy. Czując, że coś jej umyka, ominęła kanapę i natknęła się na leżące na ziemi spodnie. Znajome, męskie spodnie...

Ktoś jęknął jeszcze raz i w tym momencie Hermiona zrozumiała. Nagła świadomość poraziła ją i uderzyła tępo gdzieś w brzuch, wyciskając powietrze z płóc. Serce zaczęło jej nagle walić w piersi jak oszalałe, w gardle poczuła rosnącą gulę i aż zaczęła się dławić, próbując ją przełknąć. W chwili przerażenia mignęło jej w głowie, żeby może nie iść dalej. Jeśli nie pójdzie, to nie zobaczy i wtedy to nie będzie prawda... Ale nie, musiała zobaczyć! Musiała wiedzieć!

Drżącą ręką dotknęła delikatnie klamki i otworzyła drzwi...

W łóżku... w ICH łóżku! leżała całkowicie naga kobieta, której nie znała. Długie blond włosy rozsypały się po poduszce. Pomiędzy jej rozchylonymi nogami leżał Ron. Miał na sobie jeszcze rozpiętą koszulę i skarpetki, ale nic poza tym. Oboje mieli zamknięte oczy i miarowe jęczenie blondynki i stękanie Rona zupełnie zagłuszyło otwieranie drzwi.

Hermionie zakręciło się w głowie. Przerażenie, horror, złość zmieszały się w niej tak gwałtownie, że zapomniała, że ma oddychać. Po parunastu sekundach poczuła, że się dusi i nabrała powietrza ze zdławionym krzykiem.

To sprawiło, że para w łóżku raptownie otworzyła oczy i spojrzała w jej kierunku.

Hermiona nie zwracała uwagi na blondynkę. Szeroko otwartymi oczami patrzyła prosto na Rona, który aż otworzył usta i tak zamarł.

Nie miała pojęcia, ile czasu tak trwali. Sekundy, minuty...? Trzęsącą się strasznie dłonią zakryła sobie usta i wypuściła powietrze, co jakby otrzeźwiło Rona. Uklęknął na piętach, odsłaniając zarówno swoją dumnie naprężoną męskość, jak i całe ciało blondynki, która odruchowo uniosła nogę, żeby się zakryć.

– Her.. miona... – wyjąkał. Hermiona złapała się framugi drzwi, żeby nie upaść. – Ja... ci... wszystko...

Dopowiedziała sobie w myślach brakujące słowo i w tym momencie zalała ją furia.

– Ty dupku... – nie poznała zupełnie swojego zdławionego głosu. – Wytłumaczysz mi?!

Ron w panice owinął się połami koszuli, a blondynka daremnie próbowała przykryć piersi dłońmi.

– Nie chcę cię nigdy więcej widzieć, rozumiesz?! – krzyknęła Hermiona i poczuła, jak z krzykiem odchodzi część jej paniki. – Spieprzaj stąd i nigdy więcej nie wracaj!

To ją tak osłabiło, że na nowo pokój zatańczył jej przed oczami. Obrzuciła pijanym spojrzeniem blondynkę i zataczając się, wybiegła z domu.

Miała w głowie jedną myśl. Uciec stąd. Prawie upadła na poręcz na klatce i przyszło jej do głowy jedno, jedyne miejsce, gdzie mogła uciec. Miejsce, w którym półtora roku temu Ron ich zostawił. Nie patrząc zupełnie, czy dookoła nie ma sąsiadów, obróciła się na pięcie i deportowała się.

.

Wtorek, 14.04

Rockman wezwał do siebie Hermionę tuż po powrocie z lunchu. Kiedy weszła do niego do gabinetu, uśmiechnął się po ojcowsku i pokazał jej gestem, żeby zamknęła drzwi, po czym wstał i usiadł na jednym z foteli przy stoliku stojącym koło okna.

– Siadaj, moja miła – zachęcił ją i sięgając po gorący czajniczek z herbatą, nalał trochę do małej, filigranowej filiżanki. – O ile pamiętam, to słodzisz jedną kostkę, tak?

– Dziękuję bardzo, panie Rockman – zażenowana, usiadła na brzegu fotela. Jej szef nalewał jej herbaty!

Rockman odczekał chwilę, upijając herbatę drobnymi łyczkami. Pozwolił jej delektować się napojem, udając, że przygląda się obrazom na ścianie. Chciał zasiać w niej niepewność i wiedział, że doskonale mu idzie. Dopiero po chwili spojrzał na nią i odstawił herbatę.

– Hermiono, chciałbym porozmawiać z tobą na temat twojej pracy... – powiedział poważnie.

Dziewczyna trochę zesztywniała. Ręce lekko jej drżały i jej filiżanka zastukała dźwięcznie o spodeczek.

– Tak, proszę pana?

– Pracujesz dla mnie od... prawie ośmiu miesięcy. W tym czasie dawałem ci wiele rzeczy do zrobienia. Niektóre mniej skomplikowane, niektóre bardziej. Większością z nich... można powiedzieć, że nie należało się dzielić – odchrząknął. Jej ciemnobrązowe oczy były szeroko otwarte i utkwione w jego oczach. – Chciałbym wiedzieć, czy mój sposób zarządzania personelem ci odpowiada. Czy to, co mówię, jest jasne, czy nie jestem zbyt wymagający...

Zamilkł i dopiero po chwili Hermiona zrozumiała, że czeka na jej odpowiedź. Przygryzła lekko dolną wargę, spłoszona. Musiała coś zawalić, coś źle zrobić. Być może był niezadowolony ze sposobu, w jaki go zastępowała...

– Bardzo lubię z panem pracować, panie Rockman. Naprawdę. Czy... czy jest coś, co źle zrobiłam... że pan mnie wezwał?

– Ależ nie, oczywiście, że nie! Chcę tylko wiedzieć, co sądzisz o pracy ze mną. Widzisz, jeśli nie będę słuchał mojego personelu, próbował was zrozumieć i dostosować sposobu, w jaki współpracujemy, z pewnością będę się mijał z waszymi oczekiwaniami. I w ten sposób nie będę osiągał rezultatów, jakich ode mnie oczekuje Minister Shacklebolt.

On jest genialny! Po prostu genialny! I pomyśleć, że trafiłam właśnie do niego bez picia Feliksa...!

– Troszkę się bałam, że ostatnio pana zawiodłam – uśmiechnęła się zakłopotana. – Ale jeśli wszystko panu pasuje, to dobrze.

– Cieszę się, ale zadałem ci parę pytań. Prosiłbym o odpowiedź.

– Na ogół wszystko jest dla mnie jasne. Jeśli nie, to wie pan doskonale, że zawsze pytam...

– Och tak, moi koledzy nazywają to dręczeniem pytaniami – zaśmiał się, kiwając głową. Tak faktycznie to niektórzy nazywali ją Panną NIE–ZAWSZE–Wiem–To–Wszystko.

Uśmiechnęła się lekko.

– Lepiej pytać niż źle zrobić... Tak sądzę. Wracając do pańskich pytań, bardzo odpowiada mi pański styl. Jest pan wymagający, ale też bardzo... opiekuńczy – podniosła znacząco filiżankę z herbatą, uśmiechając się jeszcze mocniej.

Oj, trzeba ją trochę przyhamować, bo za bardzo się rozluźniła...

– Przez przypadek nie jestem... za bardzo wymagający...? Wiem, że chodzą o mnie takie słuchy...

Hermiona spięła się na nowo. Bardzo dobrze, o to właśnie chodziło... pomyślał z zadowoleniem Rockman.

– Panie Rockman, nigdy nie przyszłoby mi do głowy rozmawiać na pański temat! Czasem faktycznie... mam dużo pracy, ale sprawia mi to satysfakcję, więc... nie widzę problemu.

Kiwnął głową.

– Wspaniale. Mam dla ciebie propozycję. Chciałbym, żebyś została szefową Projektu Restrukturyzacji Zaopatrzenia Placówek Edukacji Czarodziejskiej.

Widział, jakie zrobił na niej wrażenie. Nabrała powietrza, otworzyła oczy jeszcze szerzej i nie wiedziała, co powiedzieć. O to właśnie chodziło. Na pewno mi nie odmówi. Rockman często stosował tę strategię. Lubił uchodzić za dobrego, ale trochę przerażającego wujka. Nie pozwalał swojemu personelowi za bardzo się z nim spoufalić, ale jednocześnie chciał, żeby go uwielbiali. Wtedy mógł zawalić ich każdą ilością roboty, nie musiał uciekać się do darcia na nich, kiedy popełniali błąd i mógł im wmówić wszystko, co chciał. Oglądając reakcję panny Granger, widział dokładnie to, co chciał zobaczyć. Radość i pewność, że nie wolno jej powiedzieć NIE.

– P-panie Rockman... To ... oczywiście wspaniała propozycja, ale... ale co z Berniem?! Przecież to on zajmuje się tym projektem...

Pokiwał głową z lekkim niesmakiem.

– Od dawna mam pewien problem z Berniem. Dlatego właśnie chciałem, żebyś nie prosiła go o pomoc. Na ostatniej konferencji z ICW okazało się, że nasze dane są błędne. Musiałem się sporo tłumaczyć Ministrowi, który otrzymał dość nieprzychylną ocenę naszego Departamentu. Dlatego zacząłem sprawdzać niektóre z nich i prawie wszystkie były złe. Nie mogę pozwolić na taki stan rzeczy. Bernie zostanie przeniesiony do Wydziału Zaludnienia, tam jest jakaś dziewczyna w ciąży i trzeba będzie ją zastąpić. Już rozmawiałem z Darrelem – uniósł władczo rękę, by nie pozwolić jej na żaden komentarz. W rzeczywistości Bernie został już odprawiony, ale w grzeczny sposób, żeby nie robił zamieszania. Tego jednak nikt nie miał wiedzieć.

– Uprzedzam, że praca przy projekcie nie jest lekka. I nie będę tolerował żadnych, powtarzam, żadnych uchybień. Wiem, że ciężko jest przejąć po kimś pracę i mieć taką presję, ale Minister ma prawo być z nas zadowolony. Będzie ci trudno, ale wierzę, że dasz sobie radę.

Usiadł głębiej w fotelu, dając jej w ten sposób znać, że ma prawo się odezwać.

– Ja... jestem bardzo zaszczycona... i wdzięczna za taką propozycję... I, proszę mi wybaczyć, że prawie panu przerwałam, ale chciałam powiedzieć, że to bardzo ... wspaniałomyślne z pana strony, że zatroszczył się pan o Berniego.

Grzeczna dziewczynka... żebyś wiedziała, jak za jakiś czas zatroszczymy się o ciebie... przemknęło mu przez myśl, ale na głos powiedział:

– Cieszę się, że to doceniasz. Staram się troszczyć o was wszystkich. Wspaniale. Bardzo ci dziękuję. Wszystkie pergaminy Berniego dostaniesz jutro. Postaraj się skończyć dziś, co masz do zrobienia jako asystentka, bo jutro rano przyjdzie ktoś na twoje miejsce i będziesz musiała ją szybko wciągnąć. Wieczorem zdasz mi raport z tego, jak idzie przejmowanie Projektu. Teraz możesz odejść – dodał wspaniałomyślnie.

Jego asystentka... była asystentka podniosła się z fotela. Uścisnął jej rękę. Był co najmniej zadowolony. Panna Granger cały czas reagowała jak w szkole. Posłuszna profesorom, posłuszna swojemu szefowi. Trzeba było z tego korzystać póki można. Tym bardziej, że długo to nie potrwa.

Westchnął lekko. Naprawdę była dobra. Cóż, trudno, nie ma ludzi niezastąpionych...

Hermiona była oszołomiona. Bardzo się cieszyła na tę propozycję. Nie bała się ilości pracy – jeśli do tej pory Bernie dawał sobie z tym radę, to jej pójdzie to śpiewająco. Obawiała się tylko trochę tego, że faktycznie będzie kontrolowana z jakości jej pracy, a w obecnym stanie... Cóż, można było powiedzieć, że z powodu rozejścia się z Ronem nie była w mistrzowskiej formie. W ciągu dnia dużo pracowała, ale kiedy wracała do pustego domu, oczekiwany odpoczynek i sen nie przychodziły. Następnego dnia wstawała jeszcze bardziej zmęczona i było jej jeszcze trudniej skoncentrować się na tym, co robiła.

Siadając za swoim... jeszcze swoim biurkiem, pomyślała, że właśnie może nadarzała się okazja, żeby ten zaklęty krąg zmęczenia się skończył. Trafiło jej się właśnie coś pozytywnego, co powinno zetrzeć efekt piątkowego odkrycia... Zapomnij o tym dupku i zajmij się tym, co ci się właśnie trafiło.

Jak to mówiła jej mama, raz na wozie, raz pod wozem. Ona właśnie znalazła się na górze i postanowiła pławić się w radości.

Doprawdy, nie miała pojęcia, że będzie się tym cieszyła tylko jeden, jedyny dzień...

.

Środa, 15.04

Ponieważ nie było już w domu Rona, mogła wstać bardzo wcześnie i przyjść do pracy już na piątą rano, żeby skończyć przygotowywać dokumenty dla nowej asystentki. Wszystkie pergaminy były teraz poukładane tematycznie na biurku. Wzorem mugolskich post–itów, w magiczny sposób przyczepiła do nich niewielkie, kolorowe karteczki z opisami. Przy pilniejszych sprawach, kiedy zbliżał się termin oddania jakiegoś raportu czy pisma, karteczka zaczynała wibrować.

Kiedy odkładała ostatnią, długą na pięć stóp rolkę pergaminu, było już trochę po ósmej i do biura wszedł Rockman, prowadząc pod rękę jakąś jasnowłosą czarownicę. Hermiona nerwowo reagowała na blondynki, szczególnie te o błękitnych oczach, ale natychmiast stwierdziła, że to nie ta sama, którą zastała w swoim łóżku w towarzystwie jej chłopaka. BYŁEGO chłopaka! poprawiła się natychmiast.

– Dzień dobry, Hermiono – Rockman posłał jej bardzo ojcowskie spojrzenie. – Oto Aylin Black, która przejmie twoje stanowisko. Aylin, poznaj Hermionę Granger.

Aylin była wysoką blondynką. Ubrana była w różową szatę, która przypominała Hermionie Umbridge. Blond włosy związała w duży, elegancki kok na czubku głowy. Zamiast podać na powitanie rękę, złapała się za usta i zawołała.

– Hermiona Granger? TA Hermiona Granger?!

Hermiona natychmiast pomyślała A ile jest Hermion Granger..?!, ale potaknęła grzecznie i wyciągnęła do niej rękę. Aylin podała jej swoją i kiedy Hermiona cofnęła dłoń, od spodu zobaczyła parę śladów różowej szminki. Opanowała chęć otarcia jej o szatę.

– Bardzo mi miło, Aylin. I dzień dobry, panie Rockman.

– Przekazując wszystkie sprawy Aylin, zacznij od analizy połączenia pestek Myristica i pyłem ze sjenitu. Będzie mi to potrzebne na jedenastą.

Hermiona uśmiechnęła się. Była z siebie dumna. Gruba rolka pergaminu leżała na samym brzegu z czerwoną karteczką, która wibrowała już cicho.

– Oczywiście, panie Rockman – sięgnęła po nią i podała ją Aylin. – Tak właśnie myślałam!

Rockman sprawiał wrażenie, jakby zderzył się z pędzącym olbrzymem. Napomknął tylko raz, tydzień temu, że dziś idzie do Św. Munga z Lisą Walker z sekcji Zaklęć spotkać się z tamtejszym działem badawczym, a ona to zapamiętała?! Szybko starł z twarzy wyraz zaskoczenia, podziękował skinieniem głowy, obrócił się i wyszedł.

Przekazywanie stanowiska szło jak po grudzie. Aylin była z pewnością bardzo piękna, ale zdaniem Hermiony, jej uroda szła w parze z głupotą. Kobieta była mężatką i chwilami Hermiona miała ochotę zapytać, czy jej panieńskie nazwisko nie brzmi Crabbe albo Goyle.

Po wyjaśnieniu pięciu najważniejszych projektów okazało się, że Aylin zapomniała już, o co chodziło w dwóch pierwszych.

Głupsza niż ustawa przewiduje... Jak ona się tu dostała?! Skonfundowała kogoś, czy jak?

Po lunchu przeszła do biura Berniego, gdzie otworzyła szafę, która wyglądała na niewielką, ale chyba potraktowano ją zaklęciem zwiększającym, bo w środku mógłby schować się hipogryf. Przeglądając pierwsze z brzegu pergaminy, zapragnęła nagle mieć Zmieniacz Czasu.

Herbata, nalana tuż po obiedzie, stygła już parę razy. Za każdym razem, kiedy Hermiona przypominała sobie, że chce jej się pić, mruczała Aestus, żeby ją ogrzać, po czym postanawiała poczekać chwilkę aż ostygnie... Wieczorem rozbolała ją głowa.

Po przekopaniu się przez zawartość szafy przyszła kolej na sprawdzenie, co jest w szufladach biurka. Hermiona usiadła na podłodze w kącie między ścianą i biurkiem. Gwałtowny ruch wywołał ostry ból głowy, więc starając się go opanować, oparła się o ścianę. Usłyszała jakieś głosy, więc otworzyła oczy, zaskoczona, bo nie pamiętała, żeby je zamykała. Już chciała się podnieść, kiedy...

– No i jak ma się twoja mała szlama? Złapała przynętę?

– Żebyś wiedział jak ochoczo! Nie każdemu trafia się awans po paru miesiącach pracy... Przejrzała wszystkie akta Berniego i to ją chyba wykończyło – głos pana Rockmana brzmiał o wiele mniej ojcowsko.

Hermiona zamarła. CO?!...

– Żeby jej szlag nie trafił za szybko, Tyler...

– To byłoby przedwczesne, Peter. Nie bój się, gwarantuję ci, że dożyje do końca naszej małej zabawy.

– Poszła już?

O Boże...

Rozległ się nagły stukot, szuranie i Hermiona w panice ścisnęła różdżkę i rzuciła na siebie niewerbalnie zaklęcie kameleona. Uczucie stróżek lodowatej wody spływającej z głowy po całym jej ciele minęło akurat w momencie, gdy usłyszała zbliżające się kroki. Spojrzała na siebie i zobaczyła tylko szary dywan i drewnianą klepkę.

Ktoś, zapewne Rockman, wszedł do jej biura. Lampy gazowe paliły się łagodnym blaskiem. Hermiona dorzuciła jeszcze na siebie Silencio i powolutku skuliła się. Mężczyzna podszedł aż do okna i faktycznie, to był Rockman. Rozejrzał się wolno po całym biurze, popatrzył poprzez nią na biurko i jakby się zawahał przy odsuniętym krześle. Hermiona bała się na niego patrzeć, ale też bała się zamknąć oczy, więc tylko przymknęła je i spoglądała na niego spod rzęs. Na wszelki wypadek wstrzymała oddech, żeby zupełnie się nie ruszać.

Po chwili Rockman obrócił się i wrócił do swojego gabinetu.

– Wcale się nie dziwię. Wyglądała kiepsko, kiedy dwie godziny temu kończyliśmy.

Dwie godziny temu?!

– Będzie trzeba opieprzyć sprzątaczki. Drzwi otwarte, lampy nie zgaszone... Będziemy płacić galeony! Zdecydowanie wolę skrzaty domowe. Te przynajmniej by się ukarały. Nie sądzę, żeby sprzątaczki to zrobiły.

Chwilę panowała cisza, coś zaszurało i znów przemówił ten drugi mężczyzna.

– Davy rozmawiał z Jimmem i podsunął mu pomysł pomocy Hogwartu w Projekcie PWZM. Uwierzysz, że sam wpadł na pomysł rozmowy ze Snape'em?!

Rozległ się rubaszny śmiech.

– Co teraz?

– Musimy działać szybko. Jeśli Snape faktycznie był po stronie Czarnego Pana, to nam w tym pomoże.

– A co z półkrwi?

– Ta sama zasada. Choć najważniejsze jest pozbyć się szlam. Za parę lat muszą zniknąć z naszego świata zupełnie.

– Rozmawiałem już z Nigelem na temat zaklęć i eliksirów abortio i antykoncepcyjnych.

– To jest absolutny priorytet. Ale będziesz musiał jakoś wpłynąć na Dicsa...

– W ostateczności zostaje nam Imperius.

– Wpierw musimy się pozbyć paru szefów departamentów i wydziałów.

– Nie mamy nikogo w DPPC

– Smith się tym zajmie.

– Scott wpadnie do mnie jutro. Lepiej byłoby, żeby następną naradę zorganizował on. Może wyglądać podejrzanie, jak wszyscy będziemy widywać się tylko w Norris Manoir. A przecież nie możemy się spotykać w mugolskim świecie...

– Masz rację, mój drogi. Dobrze, późno już. Czas się zbierać. Ucałuj ode mnie naszą drogą Aylin. Ach, właśnie, co o niej myślisz?

– Jest głupia jak but z lewej nogi.

– Kazałem jej trochę grać.

– No to ma niezłe zdolności aktorskie..., ale chyba o to chodziło, prawda?

– Pamiętaj, Granger ma wytrzymać do końca! Nieważne, w jakim stanie.

– Powiedziałem ci już, żebyś się nie martwił. Ja też już idę, tylko tu trochę uprzątnę. Poczekasz na mnie przy Fontannie?

Rozległo się cichutkie skrzypienie otwieranych, a następnie zamykanych drzwi. Potem stukoty przesuwanych rolek pergaminów, szelest szaty wlokącej się po parkiecie... zgasły lampy, drzwi otworzyły się po raz kolejny, zamknęły i zaległa cisza.

Hermiona siedziała w stanie bliskim histerii. Nie zrozumiała do końca podsłuchanej rozmowy, ale wyraźnie czuła, że było źle, bardzo źle!

Merlinie, pan Rockman?! To naprawdę był on?! O mój Boże...! Jak to możliwe...! Przecież zawsze był taki dobry, taki opiekuńczy...! No jasne, że się o ciebie troszczył! Po to, żebyś przeżyła do końca tego czegoś...! A ten drugi? Kim był ten drugi? Peter... Peter... Ach, Peter Norris, bo mówili o Norris Manoir! Był też jakiś Stone i Smith... Boże, i mówili o Snapie! Coś od niego chcą... O co chodziło z tymi zaklęciami...? Co oni w ogóle chcą od szlam i półkrwi...? Co oni chcą od ciebie!?

Opanowało ją dzikie, szalone pragnienie ucieczki, ale zanim poderwała się, przeszył ją nagły strach i przykuł z powrotem do podłogi.

Nie ruszaj się! Jeszcze nie! A co, jeśli pan Rockman tylko udawał, że wyszedł?! Albo Norris?! Co, jeśli któryś z nich czeka obok, żeby sprawdzić czy naprawdę ciebie nie ma?! Nie ruszaj się, nie oddychaj, nie patrz!

Musiała czekać. Jeszcze trochę. Żeby być pewną, że tam obok nikt się na nią nie czai, że nikt nie wróci... inaczej nie dotrwa do końca...!

Czas wlókł się, odmierzany uderzeniami serca, które trzepotało się rozpaczliwie w jej piersi, niczym schwytany w potrzasku ptak. Zasłyszane słowa dzwoniły w jej umyśle, obijając się o siebie, wirując jak oszalałe coraz szybciej i gwałtowniej, ale przerażenie i szok zdusiły w niej krzyk.

Czekaj jeszcze trochę. Póki czekasz, nikt cię nie widzi i jesteś bezpieczna. Nikt cię nie zabije. Nie ruszaj się. Nie oddychaj. Nie myśl.

Mijały minuty i z wolna zaczęła widzieć podłogę w bladym świetle księżyca wpadającym przez okno. Zaczęła dostrzegać kształty mebli i ścianę. Z wolna serce zaczęło się uspokajać i mogła nabrać głębiej powietrza.

Nie miała pojęcia, ile tak siedziała. Dopiero po bardzo długim czasie odważyła się poruszyć. Na trzęsących się rękach delikatnie przeniosła się na czworaka i nadal mając na sobie zaklęcie kameleona i Silencio, wolno wysunęła głowę zza biurka, wypatrując ukrytych nóg, rąbka peleryny czy wysłuchując cudzego oddechu. Nic. Nie ma nikogo. Dopiero po chwili odważyła się wstać. Na palcach, przy ścianie, ruszyła w kierunku drzwi i wtedy przypomniała sobie, że przecież ma ze sobą torbę.

Rozejrzała się dookoła i nagle zrozumiała, czemu Rockman zastygł nieruchomo przy jej biurku. Jej torba leżała na odsuniętym krześle...

O cholera jasna...

Kiedy wyskoczyła z kominka w swoim salonie, było tuż po pierwszej w nocy. Chwiejnie poszła do kuchni zrobić sobie herbaty, a potem ciężko osunęła się na kanapę. Krzywołap przyszedł natychmiast i położył się jej na kolanach. Zaczęła go odruchowo głaskać i kot się rozmruczał. To faktycznie niezła terapia...

Musiała przemyśleć całą sprawę.

Wychodząc z biura, miała jakiś przebłysk zdrowego rozsądku, bo zostawiła torbę na krześle. Choć podejrzewała, że nie chodziło tu o zdrowy rozsądek, ale o palące pragnienie ucieczki, które po prostu eksplodowało w niej, gdy uwierzyła w końcu, że nikt na nią nie czekał.

No więc będzie udawać, że zapomniała zabrać torbę. Musi przyjść trochę później, żeby parę osób zwróciło na to uwagę. Wytłumaczy się długą naradą z Rockmanem. Ale jednocześnie nie wolno jej się spóźnić. Nie spóźniła się nigdy w życiu i jutro nic nie mogło różnić się od normalności.

Musi być zadowolona i radosna. Po paru ostatnich dniach może wyglądać na zmęczoną, ale nie przerażoną! Żadnych nerwowych reakcji. Nie było jej tam, nic nie słyszała, nadal uwielbia swojego szefa i jest najszczęśliwszą czarownicą na świecie. Jakby jej źle szło, może wyjaśnić to zerwaniem z Ronem.

To był plan na jutro. Plan na trochę dalszą przyszłość był trochę bardziej skomplikowany.

Potrzebuję kogoś do pomocy. Sama nie dam sobie rady... To może być jedna, góra dwie osoby. Ale kto...

Ron odpadał w przedbiegach. Nie wiedząc, co powiedział swoim rodzicom, nie wiedziała jak ułożą się jej stosunki z Weasleyami – więc z żalem skreśliła, przynajmniej wstępnie, pana Weasleya. Percy podobnie. Poza tym nigdy nie wiadomo jak zareaguje ze swoim świrem na tle przełożonych... Jej rodziców w ogóle nie było co brać pod uwagę.

Harry... Może. Wiedziała, że może zawsze na niego liczyć, ale on zwracał na siebie zbytnią uwagę. Poza tym, co tu dużo mówić, nie miał za wiele doświadczenia. Ona zresztą też! Rok szukania horkruksów sporo ich nauczył, ale sama musiała przyznać, że mieli więcej szczęścia niż rozumu. Potrzebowała kogoś, kto miał doświadczenie. Cholera, przydałby się tu taki James Bond westchnęła z żalem i nagle zamarła.

W czasie procesu Snape'a nie raz porównywała jego rolę do słynnego agenta z jednego z jej ulubionych seriali. Był podwójnym agentem przez dwadzieścia lat i udało mu się oszukać samego Voldemorta... Miał doświadczenie, wiedzę, zdolności i na pewno instynkt! Znał pewnie część z tych ludzi, o których mówili Rockman i Norris! No i przecież coś od niego chcieli! Oni mogli mieć wątpliwości, po czyjej stronie stał, ale ona nie miała żadnych! Snape! Potrzebuje do pomocy Snape'a!

I tu nagle uszło z niej powietrze, jak z przekłutego balonu. No właśnie, to był Snape. Profesor, który przez sześć lat gnębił ją i doprowadzał do łez i szewskiej pasji. Nie sądziła, żeby teraz nagle stał się milutki i grzeczny jak baranek, zaofiarował swoją pomoc i znów ryzykował życiem...

Parę chwil biła się z myślami, rozdarta między przekonaniem, że Snape był najlepszą osobą, która mogłaby jej pomóc i strachem przed proszeniem go o cokolwiek. W końcu zdecydowała. Spróbuje mimo wszystko, w najgorszym razie Snape jej odmówi i tyle. Przecież jej nie ugryzie. Zrobi to jak najszybciej. W tę sobotę. Po jego odmowie pójdzie do Harry'ego.

Zostało jej jeszcze najgorsze – przypomnieć sobie całą podsłuchaną rozmowę i próbować zrozumieć o co chodzi. To jednak odłożyła na bok. Musiała trochę odpocząć, inaczej jutrzejszy dzień będzie koszmarem.

Położyła się do łóżka, skuliła, owijając kołdrą i przez długie godziny nie mogła zasnąć. Przez głowę przemykały mniej lub bardziej przekonujące argumenty dla Snape'a i mieszały się ze strzępkami rozmowy Rockmana i Norrisa i wizjami jej śmierci podsuwanymi przez rozgorączkowaną wyobraźnię.

W końcu wymęczony organizm poddał się i zapadła w bardzo niespokojny, nerwowy sen.

.

Czwartek, 16.04

Miała wrażenie, że dopiero co zamknęła oczy, kiedy włączyło się radio w jej mugolskim budziku. Wchodząc do biura, dosłownie wpadła na Rockmana, co bardzo odpowiadało jej planom. Obdarzyła go wdzięcznym uśmiechem. Chcesz gry aktorskiej... to będziesz ją miał!

W południe wybrała się na Pokątną. Nie było w tym nic dziwnego, pełno ludzi szło tam na lunch, szczególnie że pogoda zrobiła się przepiękna. Ale zamiast jeść, Hermiona poszła na Czarodziejską Pocztę Główną.

Nigdy jeszcze tu nie przychodziła, więc wchodząc do wielkiego pomieszczenia, rozejrzała się z zainteresowaniem.

Na wprost wejścia, wzdłuż całej ściany ciągnął się szeroki kontuar z okienkami, do których stało w kolejce parę czarodziejów i czarownic. Podchodząc bliżej, zorientowała się, że tak naprawdę ścianę stanowiły mniejsze i większe klatki, w których siedziały przeróżne sowy. W pierwszej po lewej, największej, siedziało sporo zwykłych Płomykówek. Obok były dwie mniejsze, jedna na dole, druga na górze – w jednej było dużo niebieskich, zielonych i białych, w drugiej zobaczyła czerwone. Koło klatki stała kratka z napisem "Eliksir przyspieszenia – dwie krople na funta", w której tkwiło kilka fiolek.

Trzepot skrzydeł, furkoty i skrzeczenie ptaków mieszały się z rozmowami ludzi i zwykłym dla takich miejsc zamieszaniem.

Wzdłuż okien stało kilka stolików z krzesłami o rachitycznych nóżkach dla interesantów. Szyld nad pierwszym głosił: Reducto – pomoc przy zmniejszaniu przesyłek. Siedział przy nim znudzony czarodziej w ciemnoniebieskiej szacie w nieforemne białe placki. Nie przymierzając, wyglądał podobnie jak podłoga w Ministerstwie parę dni temu.

Na ścianie naprzeciwko było pełno reklam napisanych magicznym atramentem w różnych kolorach:

.

– Dwustronna sowa – zawsze gotowa!*

Już od 10 sykli. (za pierwszą godzinę oczekiwania, każda następna – 15 sykli)

* Możliwe tylko do 48 godzin

.

– Boisz się, że twoja sowa zostanie napadnięta? Ubezpiecz ją! Cennik na życzenie.

.

– Sowy do Europy: Francja, Belgia, Holandia.

(Od 1000 mil obowiązkowa sowa zamienna. Sprawdź listę Sowiarni Przestankowych! Ceny do sprawdzenia na Czarodziejskiej Poczcie Głównej w Londynie i w naszych placówkach w Liverpoole, Dublinie, Glasgow i Hogsmeade.

.

– Czarna sowa NIE przynosi pecha! – ptak na zdjęciu wyglądał trochę przerażająco, łypiąc wielkimi bursztynowymi oczami i co jakiś czas rozpinając skrzydła do lotu.

.

– Chcesz mieć pewność, że twoja sowa dotarła do celu? Skorzystaj z naszej najnowszej usługi – sowy powrotnej! Po dostarczeniu przesyłki wróci do ciebie z potwierdzeniem dostawy. Opłata PO otrzymaniu potwierdzenia!

.

Hermionę zainteresowała zwłaszcza sowa dwustronna. Przez cały ranek męczyła się nad tym, jak Snape ma przesłać wiadomość JEJ. To było niewątpliwie rozwiązanie problemu!

Kończąc obsługiwać kogoś przed nią, starsza czarownica obróciła się w stronę klatek.

– Jedna niebieska zwykła do Brighton! – zawołała, a kiedy żadna z sów nie zareagowała, dorzuciła. – Jedna niebieska mówię! Jak się nie ruszycie, to nie dam wam myszy!

Jedna z sów wyfrunęła jej na rękę, wzięła w dziób kopertę i odfrunęła przez wielkie okno w dachu. Czarownica obróciła się na powrót do interesantów.

– Och, dzień dobry, panno Granger – uśmiechnęła się promiennie.

– Dzień dobry – odparła Hermiona. I to by było na tyle, jeśli chodzi o anonimowość...

– Chciałabym wysłać sowę do Hogwartu. Dwustronną, jak najszybciej.

– Odpowiedź ma być dostarczona do pani osobiście?

– Tak. A można sprecyzować miejsce dostarczenia odpowiedzi?

– Oczywiście. To jest wliczone w cenę.

– Wspaniale – Hermiona sięgnęła do torby i wyjęła grubą portmonetkę, w której trzymała mugolskie i czarodziejskie pieniądze.

– Chce pani nasz formularz? – spytała czarownica, nie widząc żadnego listu. – Mały, duży?

– Mały poproszę.

Hermiona stuknęła różdżką i na niewielkim kawałku pergaminu natychmiast pojawiły się słowa wiadomości, którą chciała wysłać do Snape'a. Zdecydowała się schować swoją dumę do kieszeni i napisać do niego bardzo grzeczny list, żeby nie posłał jej w cztery diabły jeszcze PRZED spotkaniem.

.

Panie Dyrektorze Snape,

.

Chciałabym bardzo prosić o krótkie, prywatne spotkanie w ważnej sprawie. Jeśli to możliwe, w najbliższą sobotę.

Prosiłabym o zachowanie dyskrecji.

Bardzo gorąco dziękuję,

Z wyrazami szacunku,

Hermiona Granger

.

P.S. Sowa jest powrotna, będzie czekała na Pańską odpowiedź. Jeszcze raz Panu dziękuję.

.

– Jedna czerwona osobista dwustronna! Bardzo pilna do Hogwartu! – Czarownica wyciągnęła rękę i natychmiast wylądowała na niej piękna, czerwona sowa. Podając jej fiolkę z eliksirem, poinstruowała ją. – Cztery krople. Gdzie dostarczyć odpowiedź? – nawet nie spojrzała na Hermionę.

– 98, Chalton Street, mieszkanie numer 15.

– Ma być naprawdę szybko, pannie Granger się spieszy! – wyrzuciła rękę do góry i sowa wystrzeliła natychmiast do okna w dachu.

Szlag...! Jasne, weź i ogłoś to w Proroku!

– Galeon, dwanaście sykli i osiem knutów. Dopłaci pani bezpośrednio sowie po dostarczeniu odpowiedzi.

– Dziękuję bardzo...

.

Sobota, 18.04

Prosto po śniadaniu Snape wrócił do gabinetu dyrektora. Powiadomił już Filcha, że koło dziesiątej powinna pojawić się Granger, tak więc teraz mógł spokojnie zająć się swoją pracą. Ale zamiast tego zaczął się zastanawiać, po co Hermiona Granger prosiła go o spotkanie.

Chciała, żeby odpłacił się jej za uratowanie życia? Doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby nie jej pomysł podania mu łez feniksa, już by nie żył. To zaleczyło rany zadane mu przez Nagini. Potem mogli już zająć się nim Uzdrowiciele w Św. Mungu. Za uratowanie życia i dobrego imienia – dodał, bo pamiętał dobrze, że była jednym ze świadków obrony na jego procesie. A może chodzi jej o naukę? Ale nie, niemożliwe, żeby chciała wrócić do szkoły. Mogłaby chcieć skończyć szkołę w poprzednim roku, ale teraz? Przecież miała już pracę, dopiero co dostała awans, nie odsunęłaby tego na bok po to, żeby zdać OWUTEMY.

Przeszedł do swoich komnat i podszedł do okna, żeby popatrzeć na błonia. Słońce, z rzadka tylko przesłonięte małymi chmurkami, oświetlało ciepło trawę, drzewa i gromadę uczniów, którzy wylegli na dwór. Nawet przez zamknięte okno słychać było ich wesołe okrzyki. Dalej w tle widać było Zakazany Las. Jakaś spóźniona sowa przeleciała niezbyt daleko od okna i zniknęła za rogiem zamku, lecąc pewnie do sowiarni.

Snape zmusił się do powrotu do gabinetu i usiadł za biurkiem.

– Nie chcesz mi powiedzieć, że będziesz pracował, Severusie – usłyszał głos Dumbledore'a.

Spojrzał na jego portret i wzruszył ramionami.

– Czyżbyś ty nie pracował w soboty? Zawsze miałem wrażenie, że byłeś ustawicznie zajęty.

– Wiem, ale ja miałem na głowie jeszcze ciebie, Toma Riddle'a, Harry'ego i cały Zakon – poprzedni dyrektor poprawił sobie szaty. – Ty masz tylko szkołę.

Snape prawie zgrzytnął ze złości zębami.

– Zrobiłeś swoje, więc teraz daj mi spokój. Może inni czarodzieje, na innych portretach w zamku, będą mieli większą ochotę do słuchania twoich komentarzy.

– Widzę, że jesteś w bardzo dobrym humorze. Czyżby to bliska wizyta panny Granger tak na ciebie wpłynęła?

Skąd ten przeklęty starzec o tym wie?

– Byłbym ci niezmiernie zobowiązany, gdybyś się nie wtrącał w naszą rozmowę. – Snape nie dostrzegł żadnego znaku potwierdzenia, więc dodał. – Nalegam!

– Obiecuje, Severusie. Będę udawał, że śpię!

Snape kiwną głową, myśląc równocześnie Lepiej, żebyś naprawdę spał!

Tuż przed dziesiątą usłyszał pukanie do drzwi. Zawołał głośno „Proszę" i drzwi otwarły się i ukazał się w nich Filch. Pod nogami kręciła się Pani Norris.

– Panie dyrektorze, przyszła panna Granger.

– Niech wejdzie.

Filch cofnął się o krok i przepuścił przed sobą młodą kobietę, która weszła do środka, mówiąc cicho, nie wiadomo czy do Snape'a, czy do Filcha, „Dziękuję bardzo".

Snape spojrzał na nią i aż odłożył pióro. Nie śledził specjalnie w Proroku wiadomości o Złotej Trójcy, ale wiedział, że życie układało się jej jak po maśle. Po zakończeniu wojny została okrzyknięta Bohaterką Wojenną i odznaczona Orderem Merlina Pierwszej Klasy. Tak jak on zresztą, tylko, że on miał prawie dwadzieścia lat więcej. Odnalazła swoich rodziców. Była wreszcie z Weasleyem, czego spodziewał się już od początku ich piątego roku. Pracowała w Ministerstwie i widać szło jej doskonale, bo dopiero co dostała awans. W jej wieku zostać szefową prestiżowego projektu... co tam, nikt jeszcze nie osiągnął tak wiele w tak młodym wieku!

Powinna wyglądać kwitnąco, jak ktoś, kto ma świat u stóp. A tymczasem wyglądała, jakby ten świat zawalił się jej na głowę. Cienie pod oczami, blada, napięta twarz, zaciśnięte usta i sprawiająca wrażenie, że ledwo trzyma się na nogach. Wyglądało na to, że musiała to być jakaś naprawdę ważna sprawa...

Hermiona podeszła wolno do biurka, patrząc na Snape'a. Jej wrażenie było zgoła odmienne. Snape wyglądał o wiele lepiej, niż kiedy widziała go ostatnim razem. Nie był tak strasznie blady, choć daleko było do powiedzenia, że był opalony. Wydawał się być wypoczęty i rozluźniony. Długie, ciut za ramiona włosy nie wisiały mu tłustymi strąkami, ale wyglądały zupełnie normalnie. Wyraźnie było widać, że życie zmieniło się na lepsze.

Oboje przyglądali się sobie przez parę chwil, jak dwoje ludzi, którzy kiedyś się znali i stracili z oczu na jakiś czas. Dłużej niż zwykle patrzy się na siebie nawzajem, ale nie trąciło to jeszcze impertynencją.

– Dzień dobry, panie profesorze... – Hermiona zatrzymała się przed biurkiem Snape'a i podała mu rękę. – Panie dyrektorze – poprawiła się.

Wstał i odpowiedział na powitanie lekkim uściskiem dłoni.

– Witam, panno Granger. Proszę usiąść – wskazał jej wygodne krzesło. – Czemu mam zawdzięczać pani wizytę?

– Po pierwsze bardzo dziękuję, że zechciał mnie pan przyjąć – usiadła na samym brzegu, składając ręce na podołku i splatając nerwowo palce. Rozglądając się, zawadziła wzrokiem o portret Dumbledore'a, który dotrzymywał obietnicy i spał w najlepsze. – Po drugie gratuluję nominacji... to znaczy... – westchnęła zakłopotana – tej z zeszłego roku... I Orderu Merlina.

Skinął głową, opierając się o fotel i zakładając ręce. Chyba nie będzie się tak jąkać cały czas...

– Dziękuję. I nawzajem.

Pokiwała głową i zawahała się, jakby nie wiedziała, co powiedzieć. Zza biurka widział, że musiała sobie wyginać palce.

– Z tego, co pisał Prorok, wynika, że otrzymała pani ostatnio nowe stanowisko – Snape postanowił jej pomóc. Przede wszystkim dlatego, że nie chciał spędzić z nią w gabinecie całej reszty swojego życia, czekając, aż wyduka, co ma do wydukania. – To... bardzo obiecujące.

Hermiona podniosła głowę, przygryzła dolną wargę, spojrzała mu w oczy nerwowo i westchnęła jeszcze raz.

– No właśnie nie... to jest zupełnie inaczej. Mam... mam z tym pewien problem...

Chyba się przesłyszał! Nie przyszła chyba tu opowiadać mu o problemach swojego życia?!

– Panno Granger, umówmy się, że nie mam do pani dyspozycji całego dnia – powiedział trochę zjadliwie. – Jeśli chce pani o czymś porozmawiać, to proszę bardzo. W przeciwnym razie...

Przynajmniej pod tym względem nie zmienił się za bardzo, cholerny nietoperz... przemknęło jej przez myśl, ale zdawała sobie sprawę, że ma rację. Nie przyszła tu wzdychać i podziwiać ścian.

– Nie bardzo wiem jak zacząć... Może po prostu opowiem panu, co się stało...

Masz pięć minut, kobieto. Snape skinął głową z ni to aprobatą, ni dezaprobatą. Hermiona zaczęła mu opowiadać. Po dziesięciu zorientował się, że siedzi pochylony w jej stronę i słucha uważnie.

– ... nie wiem, kto dokładnie w to wszystko jest zamieszany, prócz tych, o których słyszałam. Mogę się tylko domyślać, że jest ich więcej – zakończyła, patrząc na niego i szukając jakiejś reakcji.

To, co mówiła, potwierdziło jego mgliste przypuszczenia, że Douglas przyszedł po coś innego, niż tylko prosić go o pomoc w ich Projekcie PWZM. Już w czasie jego wizyty miał wrażenie, że coś tu nie pasuje, ale dopiero teraz zobaczył ogrom tego wszystkiego. I coś mu mówiło, że to zaledwie czubek góry lodowej.

Ale nie zamierzał się w to wplątywać. Mógł co najwyżej dać jej parę rad.

– Ładnie tobą zagrali. Nie wydawało ci się dziwne, że ten... Bernie zrobił tyle błędów?

– Absolutnie nie! Bernie... pracuje trochę na odwal się. Już parę razy wyłapałam jego błędy w różnych raportach, więc je poprawiałam przed daniem ostatecznej wersji Rockmanowi. Ale nie chciałam mu nic mówić, bo... on pracuje tam już od dawna i nie chciałam, żeby myślał, że uważam się za ... mądrzejszą niż on...

Za pannę Wiem–To–Wszystko... dorzucił w myślach Snape.

– Jesteś pewna, że nikt cię nie widział tamtej nocy?

– Nawet nie drgnęłam. Nie mogli mnie ani zobaczyć, ani usłyszeć...

– Nie mówię tylko o tej podsłuchanej rozmowie. Kiedy wychodziłaś później z Ministerstwa.

Hermiona próbowała sobie przypomnieć ten wieczór.

– Nie zdjęłam z siebie kameleona. Nikogo nie było już na moim piętrze… ani w windzie... a potem w Atrium... było pusto... i poszłam do pierwszego kominka. Mam połączenie Fiuu z domem – dodała.

– Uważaj, mogą sprawdzić kto, skąd i dokąd się przemieszcza. Nie wiem, jak długo wstecz. Ale póki o nic cię nie podejrzewają, nie powinni grzebać w rejestrach.

Zbladła jak kreda.

O cholera, o cholera jasna... Ta cholerna torba...

– Mogą ... w REJESTRACH? Merlinie, nie sądziłam, że mają jakieś REJESTRY...

– Dam ci radę. Od tej chwili musisz stać się równie paranoiczna, jak był Moody.

Snape zauważył jej bladość, ale zignorował to.

– Dziwne godziny pracy... aż tyle masz do zrobienia?

– Och, tak... Narada naradę pogania. Na każdej dostaję coś nowego. Kiedy kończy się ostatnia, mam tyle czasu, żeby pójść do łazienki, zanim nie muszę iść zaprezentować, co UDAŁO mi się zrobić z tego, co mi dali na pierwszej.

– Może on to robi specjalnie... żeby cię zająć.

– Żebym nie miała czasu zająć się niczym innym?

– Dokładnie... Swoją drogą, co na to pan Weasley?

Z tego, co wiedział, Weasley załapał się z Potterem na Program Szkolenia Aurorów, mógłby dowiedzieć się więcej o Rejestrach, którymi zajmował się personel Wydziału Bezpieczeństwa i jakoś jej pomóc. Jej reakcja zaskoczyła go. Coś błysnęło w jej oczach, nagle spięła się i nabrała gwałtownie powietrza.

– Nie przyszłam tu rozmawiać o panu Weasleyu!

– Granger, jeśli nie zaczniesz się zachowywać, to będziesz mogła zamknąć drzwi z drugiej strony – warknął na nią natychmiast.

– Przepraszam... po prostu nie... – pokręciła głową, plącząc się. I dokończyła płaczliwym głosem. – Nie ma sensu o tym rozmawiać. Już nie – dorzuciła szeptem, ale Snape miał wyjątkowy słuch, więc nie uszło to jego uwadze.

Uznał, że dowiedział się wystarczająco dużo. Nie miał najmniejszej ochoty na rozmówki o jej prywatnym życiu. Czas było dać jej do zrozumienia, że rozmowa się kończy. Poza tym wiedział, że stary drań na portrecie tylko udaje, że śpi i będzie musiał wysłuchać potem jego długiej przemowy na ten temat.

– No cóż... to bardzo ciekawe... Ale nie bardzo rozumiem, czemu przyszłaś z tym do mnie.

– Po pierwsze, oni też przyjdą do pana. Chcieliby, żeby pan do nich dołączył, ale... nie są pewni, po której jest pan stronie – jej głos zadrżał lekko przy ostatnich słowach, ale nie spuściła wzroku. – Rockman mówił, że to będzie niby rozmowa o współpracy Hogwartu przy PPWZM...

– Dokładnie wczoraj przyjąłem Jimma Douglasa w tej sprawie. Powiedziałem, że nie zamierzam w żaden sposób się angażować.

– Po drugie... myślałam... sądziłam, że będzie to pana interesowało, bo...

Snape uniósł jedną brew.

– Bo... co?

– Przecież oni mówią o supremacji czarodziejów czystej krwi! A pan spędził pół życia, walcząc właśnie z takimi nonsensami...! – powiedziała gwałtownie Hermiona i zamarła, czekając na jego reakcję.

– Dobrze powiedziane, panno Granger. Spędziłem pół życia i wystarczy.

Dziewczyna miała wrażenie, że ktoś uwiesił jej kolejny kamień u szyi. Ale nie chciała się poddać, nie bez walki.

– Przecież to niewiele różni się od idei Śmierciożerców! Od Vold... Sam pan wie kogo! Nie może pan tak po prostu...

– Dość! Powiem ci, czego TY nie możesz. Nie możesz przychodzić tu i mówić mi, co powinienem, a czego nie powinienem robić. Nie możesz oczekiwać, że z powodu zwariowanych pomysłów jakiegoś zwariowanego czarodzieja zaangażuję się w jakąś zwariowaną akcję ratunkową, którą z pewnością już wymyśliłaś. Dotarło to do ciebie, czy mam powtórzyć?

Hermiona poczuła się tak, jakby ktoś ją uderzył w twarz. Co prawda przygotowywała się na ewentualność, że Snape nie będzie zainteresowany tematem, ale właśnie dotarło do niej, że jednak bardzo na niego liczyła. I właśnie widziała, jak jej nadzieja umarła.

– Przepraszam – wyszeptała i przygryzła dolną wargę. – Prze... praszam bardzo... W takim razie chciałam... tylko poprosić pana... o pomoc.

Snape nie drgnął, czekał, aż wykrztusi o co jej chodzi.

– Nie ma pan przez przypadek... eliksiru wielosokowego?

– Po co ci eliksir?

Na nowo odważyła się spojrzeć mu w oczy. Była zupełnie wytrącona z równowagi, ale gdzieś tam kryło się zdecydowanie. Musiała już sobie obmyślić jakiś plan i teraz po prostu starała się go zrealizować. Cholerna gryfońska odwaga...

– Chcę przeszukać gabinet Rockmana, może znajdę coś więcej...

– Możesz znów rzucić zaklęcie kameleona, możesz pożyczyć niewidkę od Pottera... Po co ci eliksir? – powtórzył.

– Bo ostatnio w Ministerstwie ludzie ciągle zostają później w pracy... i gdyby tak ktoś zobaczył lewitujące pergaminy, to by go to zastanowiło. Albo otwierające się same drzwi. Więc myślałam, żeby przebrać się za sprzątaczkę... Ciągle jakieś widuję, jak ścierają kurze, opróżniają śmietniki... nikogo to nie dziwi. Poza tym wszyscy wszędzie mnie poznają, nawet sowy do pana nie mogłam wysłać bez komentarzy na Czarodziejskiej Poczcie Głównej.

Cóż, wyjaśnienie ujdzie w tłoku.

– Więc zamierzasz się w to wplątać?

Hermiona wzruszyła ramionami i poprawiła się na krześle.

– Można powiedzieć, że nawet jakbym nie chciała, to nie mam innego wyjścia... Z tego, co mówili, to jak im się uda, to mnie zabiją.

Snape ukrył grymas. Wiedział jak to jest żyć z wyrokiem śmierci.

– Czemu sobie sama nie uwarzysz? Przecież potrafisz...

Hermiona wytrzymała jego spojrzenie, wiedząc, że oboje myślą w tej chwili o tym samym – o nieszczęsnej skórce boomslanga.

– Potrafię, ale na to nie mam czasu...

Snape przesunął długim, wąskim palcem po wargach, zastanawiając się chwilę. Jeśli da jej eliksir, tym samym dla tamtych stanie się uczestnikiem tego całego jej planu, jakikolwiek by nie był. Jednocześnie cały czas brzmiały mu w uszach jej słowa „jak im się uda, to mnie zabiją". Nie mógł tak po prostu jej odprawić. W końcu kiwnął głową.

– Wielosokowy mam, mogę ci trochę dać. Ale musisz być bardzo ostrożna...

– Wiem, panie profesorze – powiedziała z lekkim ożywieniem. – Już o tym myślałam. Pewnie zwracają uwagę na to, co robię, więc już wymyśliłam sobie powód mojej wizyty w Hogwarcie. Żeby nie mogli się do pana przyczepić. Powiem, że chciałabym zdać w przyszłym roku OWUTEMY, ale nie uczęszczając do szkoły, tylko po prostu idąc na egzaminy. I przyszłam dziś przedyskutować warunki...

– Dobry pomysł – przyznał Snape z cieniem uznania w głosie.

Ona wcale nie jest taka głupia. W zasadzie to nigdy nie była GŁUPIA, nie jeśli chodzi o poziom inteligencji. Jej głupota polegała na tym, że zadawała się z Potterem i Weasleyem.

Hermiona aż rozchyliła usta ze zdziwienia. Czego jak czego, ale pochwały po Snapie się nie spodziewała.

– Przejdziemy do lochów i dam ci fiolkę z eliksirem. Przy okazji przydałoby się, gdybyś zobaczyła się z profesor McGonagall. Dla twoich... przyjaciół byłoby podejrzane, gdybyś nie poszła zobaczyć Opiekunki swojego domu i przedyskutować z nią twojego pomysłu.

– Ale tak naprawdę... to znaczy chce pan, żebym powiedziała profesor McGonagall o OWUTEMACH?!

– Chyba jednak przeceniłem twoją inteligencję – sapnął Snape, wstając zza biurka – Czy ja mówię, że masz z nią rozmawiać o OWUTEMACH? Masz się z nią zobaczyć. Nic nie mów, po co tu przyszłaś, sam się tym zajmę. Czy to już wszystko, o czym chciałaś porozmawiać?

Hermiona uznała to za zaproszenie do opuszczenia gabinetu. Podnosząc się ze swojego krzesła, rzuciła jeszcze okiem na śpiącego Dumbledore'a i potrząsnęła głową. W sumie nie było aż tak źle...

Snape pokazał jej gestem, że ma wyjść pierwsza, po czym machnął różdżką bez słowa i wyrósł przed nim jego patronus – piękna, błyszcząca łania, która zachwyciła dziewczynę.

– Minerwo, bądź w twoim gabinecie, panna Granger chce się z tobą przywitać – powiedział wyraźnie i wykonał różdżką krótki gest. Łania natychmiast pogalopowała długim korytarzem i po chwili znikła za rogiem.

– Ona jest przepiękna... – wyrwało się Hermionie.

Ale nie dostała żadnej odpowiedzi. Jej profesor obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku lochów tak szybko, że ledwo za nim nadążała. Jego długa szata powiewała gwałtownie, ale w tej chwili nie miała ochoty nazwać go „nietoperzem". W końcu da jej przecież eliksir...

Po drodze nie spotkali żadnego ucznia. Hermiona pół szła, pół biegła i wzruszenie aż ściskało jej gardło. To było niesamowite, wrócić tu choćby na chwilę. Do tego miejsca, które kiedyś traktowała jak dom. Bo to był jej dom, przez sześć długich lat. Nagle złe wspomnienia znikły i pamiętała tylko te cudowne chwile, które spędziła tu ze swoimi przyjaciółmi... z Harrym i Ronem...

Na wspomnienie o Ronie wzruszenie gwałtownie jej przeszło. Może i dobrze, bo właśnie weszli do lochów i Snape pokazał jej, żeby została w miejscu, podszedł szybko do jakiejś szafki i nagle dwie buteleczki poleciały mu prosto w ręce. Sięgając po nie, pomyślała, że głupio wyglądałaby z rozanieloną miną.

– Dziękuję bardzo, panie profes... panie dyrektorze.

– Jakoś nie miałem okazji być twoim dyrektorem, więc nie musisz się poprawiać. Profesor wystarczy. Ta większa to wielosokowy, ta mniejsza to eliksir na uspokojenie. Przyda ci się... Jeszcze chwila, a będziesz przypominać inferiusa – skrzywił się. Nie chodziło mu o jej zdrowie, czy urodę, ale przede wszystkim o to, że wyglądem mogła wzbudzić podejrzenia. Ktoś, kto robił taką oszałamiającą karierę, powinien wyglądać zdecydowanie lepiej. – Chcę przestrzec cię jeszcze raz. Znam mniej więcej środowisko Rockmana czy Norrisa. Musisz być bardzo ostrożna. Jeśli się czegoś dowiesz... daj mi znać. A teraz możesz iść do profesor McGonagall.

– Jeszcze raz bardzo panu dziękuję. Obiecuję, będę bardzo ostrożna. Nie chcę pana narażać. Ale tak jak mówiłam, wiem, że tak czy inaczej będą chcieli mnie zabić...

– Jeśli panią złapią, panno Granger, W KOŃCU będzie pani błagała, żeby panią zabili... I nie myślę tylko o Crucio. Życzę miłego dnia – powiedział ponuro Snape.

Wyciągnął do niej rękę na pożegnanie i zauważył, jak trzęsie się jej dłoń. Uścisnął ją i odszedł.

.

Poniedziałek, 20.04

W poniedziałek Norris i Lawford znów wybrali się na krótką przechadzkę po świecie mugoli. Lawford miał niejasne przeczucie, że jego przyjaciel znalazł rozwiązanie problemu ze Snape'm.

Jimm Douglas powiedział mu w piątek po południu, że rozmawiał rano z dyrektorem Hogwartu i ten odrzucił propozycję pomocy przy PPWZM, ale równocześnie Douglas odniósł wrażenie, że Snape wcale nie jest temu jakoś specjalnie przeciwny.

Lawford opowiedział wszystko swoim kumplom na sobotniej kolacji u Scotta. Zrozumieli, że żadna oficjalna rozmowa pod jakimkolwiek pretekstem nie da im nigdy pewności, czy Snape jest po ich stronie.

Deszcz dopiero przestał padać i chodniki były jeszcze mokre. Obaj mężczyźni szli wolno, rozmawiając cicho.

– Sprawa jest jasna. Trzeba go po prostu zmusić do współpracy – powiedział Norris.

– Jak chcesz to zrobić? Zdaje się, że facet jest dość... odporny na negocjacje.

– Mam gdzieś jego odporność. Zrobi, co się mu każe, nie będzie miał innego wyjścia.

– To się nazywa szantaż, mój drogi Peterze – odparł Lawford, zręcznie omijając kałużę. – Ale jak chcesz to zrobić?

– Każ Nigelowi przynieść wielosokowego ze Św. Munga. Na jutro rano. Teddy będzie musiał się odmienić na noc, żeby zabić jakiegoś mugola.

– Rozumiem, że Teddy przemieni się w Snape'a. Jak, masz coś od niego?

– Jeszcze nie, ale będę miał. Tak myślę, że nadszedł czas na porządne posprzątanie komnat dyrektora...

– Peter, jakbyś mógł sprecyzować...

– Wyślę Gnypka do Hogwartu, niech się rozejrzy. Wystarczy choćby jeden włos.

– No dobrze... A czemu w nocy? I niby jak to ma nam pomóc?

– W nocy, bo na noc Snape na pewno nie będzie miał alibii. I nie bój się, bardzo nam to pomoże. Stuli pysk i będzie tańczył, jak mu zagramy – Norris zatrzymał się i spojrzał na Lawforda tak zimnym, twardym spojrzeniem, że jego przyjaciel poczuł dreszcze. – Za użycie Niewybaczalnych trafia się do Azkabanu, prawda? A Aurorzy będą mieli wspomnienia świadków na to, że nasz kochany pan dyrektor się nimi bawił...

.

Środa, 22.04

Hermiona zdecydowała przeszukać gabinet Rockmana i Norrisa, przemieniając się w panią Brown, sprzątaczkę z jej Poziomu. Co prawda jako pani Brown nie miała prawa znajdować się na Poziomie Drugim, ale nie znała tamtych sprzątaczek, a bała się kręcić tam wieczorami, żeby nie ściągnąć na siebie uwagi. No i szczerze mówiąc, miała nadzieję znaleźć wystarczająco dużo informacji w gabinecie Rockmana, żeby nie musieć iść do Norrisa...

W razie gdyby ktoś ją przyuważył o tak późnej porze, miała powiedzieć, że zgubiła gdzieś zegarek i teraz go szuka. To był najbardziej wiarygodny pretekst, który przyszedł jej do głowy.

Żeby zrealizować swój plan, musiała czekać aż do środy. Po pierwsze dopiero we wtorek udało się jej skubnąć trochę włosów pani Brown, a po drugie Rockman wybierał się właśnie w środę na posiedzenie ICW do Paryża. W ten sposób przynajmniej jeden gabinet stał dla niej otworem.

Przez cały dzień miała problemy ze skupieniem się na najprostszych sprawach. Gdy o trzeciej po południu Rockman pożegnał się z nią i z Aylin, westchnęła ciężko. Klamka zapadła. Nie ma odwrotu. Zrób to dzisiaj.

I chciała tego, i bała się. Z upływem kolejnych godzin zaczęło docierać do niej, jak naiwna, dziurawa była jej historyjka o zagubionym zegarku. Co, jeśli to sama pani Brown na nią wpadnie? Co, jeśli zobaczy ją ktoś, kto zna prawdziwą panią Brown? Skąd ma wiedzieć, jak do tego kogoś się odezwać, jak zareagować? Co, jeśli ten ktoś widział, jak sprzątaczka wychodziła z pracy? A jeśli jutro jej o tym powie? Co, jeśli...

Wątpliwości przygniatały ją coraz bardziej i w którymś momencie dzisiejsza sytuacja skojarzyła się jej z ich dziecinnym planem wkradnięcia się do Ministerstwa w poszukiwaniu horkruksa.

Wtedy nic tak naprawdę nie poszło zgodnie z planem i cudem uszli z życiem. A dziś?

Wtedy też się bali, ale jednak zdecydowali się to zrobić. A dziś?

Ponownie przypomniała sobie wychodzącego Rockmana i do żołądka wpadł kolejny kamień, przygniatając ją jeszcze bardziej. Klamka zapadła. Zrób to dzisiaj.

Ponieważ Snape poradził jej naśladować paranoicznego Moody'ego, więc koło siódmej wieczorem ostentacyjnie wróciła przez kominek do domu. I gdy znalazła się w ciepłym, przytulnym i nade wszystko bezpiecznym mieszkaniu, coś w niej nagle zapragnęło, żeby już tam zostać i z największym trudem zmusiła się do otwarcia drzwi i wyjścia w zapadający mrok. Wróciła metrem do Ministerstwa i schowała się w tym samym miejscu, co półtora roku temu z Harrym i Ronem. W tym samym, ale zupełnie innym. Ciemny, ponury zaułek wcale nie przypominał tego, który pamiętała z tamtego czasu. Był zimny i obskurny, jak jakiś smętny cień dementorów i nade wszystko ziała z niego pustka. Wtedy miała koło siebie dwóch przyjaciół, była z kimś, na kogo mogła liczyć. Dziś była sama i świadomość samotności zakłuła ją dotkliwie.

By nie poddać się ogarniającym ją wątpliwościom, czym prędzej przetransmutowała swoje ubranie i wypiła parę łyków eliksiru. Kolejny krok do przodu, kolejny gest ku realizacji jej szalonego planu. Niestety lęk podążał za nią i nie mogła go oszukać, przemieniając się w starszą, szczuplutką, siwowłosą panią.

Nie mogła wejść do Ministerstwa jako sprzątaczka, bo ktoś mógłby się zdziwić, widząc ją. Poza tym wiedziała, że koło ósmej sprzątaczki powinny skończyć pracę i mogłaby wpaść na nieszczęsną kobietę, więc rzuciła na siebie bardzo silne zaklęcie kameleona i zjechała budką telefoniczną do Atrium.

Dochodziła ósma i o tej porze Atrium było puste i pogrążone w półmroku rozświetlanym tylko ogniem płonącym w kominkach, światłem wind i nielicznymi płonącymi pochodniami.

Rzuciła ostatnie, tęskne spojrzenie na budkę wyjeżdżającą na powierzchnię, do świata, gdzie normalni, nienapiętnowani ludzie żyli zwyczajnym, spokojnym życiem i zamknęła oczy. Gdy je otworzyła, budka znikła i wraz z nią znikła ostatnia oaza bezpieczeństwa.

Na jej poziomie również było pusto, ale podchodząc do drzwi gabinetu Rockmana, usłyszała dobiegające ze środka odgłosy przesuwania czegoś, stuknięcia i ciche podśpiewywanie. Pani Brown lubiła sobie pośpiewać piosenki Celestyny Warbeck.

Po kwadransie sprzątaczka wyszła i poszła prosto do windy, ciągnąc za sobą wózek pełen środków czystości i magiczny odkurzacz. Hermiona zaczęła liczyć i im bardziej zbliżała się do dziesięciu, tym bardziej zwalniała, chcąc ukraść w ten sposób choćby i sekundę fałszywego poczucia bezpieczeństwa.

Gdy w jej otępiałym umyśle przebrzmiało echo odliczania, rzuciła niewerbalne Finite Incantatem i spojrzała na ziemię. Dostrzegła nogi pani Brown. Kolejny krok do przodu...

W biurze Rockmana panowała cisza. Zamknęła ostrożnie drzwi, podeszła na palcach do biurka i szepnęła Homenum Revelio Moneo – odmianę zaklęcia ujawniającego ludzką obecność, które ostrzegało przed pojawieniem się kogoś. Opanowała chęć użycia Lumos i zapaliła lampy gazowe. Gdyby zaklęcie nie zadziałało i ktoś wszedł do środka, bardziej by się zdziwił na widok sprzątaczki używającej różdżki do oświetlania gabinetu niż przekładającej coś na biurku przy świetle lamp.

.

Pani Brown zostawiła swój wózek w pomieszczeniu dla sprzątaczek i gdy weszła się przebrać do szatni obok, wpadła na Matyldę, koleżankę z Poziomu Pierwszego, która zakładała już buty.

– Jeszcze tu jesteś? – spytała zdziwiona na jej widok, stawiając nogę na ławę, żeby zawiązać długie sznurowadła.

Pani Brown sięgnęła szybko po torbę ze swoimi butami.

– Myślałam, że dziś już nie skończę! Jak to jest, że im bardziej ci się spieszy, tym więcej masz do sprzątnięcia?

Matylda wzruszyła ramionami i poprawiła pelerynę.

– Nie wiem czemu oni wszyscy muszą tak świnić. Idziesz już? To poczekam na ciebie... – nałożyła czapkę i przejrzała się w niemagicznym lustrze.

– Już lecę!

Złapała pelerynę i uśmiechnęła się do Matyldy.

– No już, uciekamy stąd! Dziś idę do wnuków – dorzuciła, jakby to wyjaśniało wszystko.

I istotnie, Matylda roześmiała się i pokiwała głową. Kto by się nie spieszył, mając taką perspektywę!

Tuż koło toalet usłyszały ciche poskrzypywanie kółek od wózka sprzątaczek i zza rogu wyłoniły się Iris i Doris, dwie bliźniaczki, z wyjątkowo ponurymi minami.

– A wy co tu robicie? – zdziwiła się Matylda, przystając na chwilę.

– Tym od eksperymentalnych cosik wybuchło i ufajdali całe biuro. Mówię wam, gorzej niż smocze łajno! – westchnęła Iris, ocierając pot z czoła.

– Tylko nie zajeżdża gównem – dorzuciła Doris.

– Teraz lecim na Drugi, Doris mi pomoże oblecieć choćby piorunem, bo jutro będzie krzyk.

– Wy też dopiero wychodzicie?

Obie sprzątaczki kiwnęły głowami i Doris popatrzyła na panią Brown.

– A ty z gołym łbem leziesz?

Pani Brown zerknęła na torby w obu rękach i nie zauważyła siatki z parasolką, którą zawsze nosiła ze sobą na wszelki wypadek.

– O Merlinie, musiałam ją gdzieś zostawić!

.

Zanim Hermiona zaczęła grzebać po biurku Rockmana, popatrzyła na nie uważnie, starając się zapamiętać położenie różnych przedmiotów. Potem drżącymi dłońmi zaczęła przeglądać teczki, luźno leżące papiery, rolki pergaminów, zamierając przy każdym najlżejszym nawet dźwięku, nabierając gwałtownie powietrza i wbijając wzrok w zamknięte drzwi. Wiedziała, że jej zaklęcie powinno ostrzec ją w porę przed czyjąś wizytą, ale przestraszony umysł nie przyjmował tego do wiadomości. Trwała tak przez chwilę, bojąc się odetchnąć i dopiero po jakimś czasie wracała do szukania. Co chwila ocierała o spódnicę lodowate, spocone dłonie.

Czas mijał bezlitośnie, odmierzany kolejnymi rolkami pergaminów i plikami dokumentów.

Po biurku przyszła kolej na otwarte szuflady. Tych zamkniętych nie chciała ruszać, nie wiedząc, czy nie ma tam żadnych zaklęć zabezpieczających. Pani Brown z pewnością zostałaby zabrana na przesłuchanie, gdyby jakieś naruszyła.

Nagle coś stuknęło cichutko.

Hermiona zamarła na sekundę, w ślepej panice nie wiedząc co robić: uciekać, odrzucić trzymaną w ręku rolkę pergaminu i się chować, czy raczej udawać panią Brown... Potem błyskawicznie rzuciła na siebie Kameleona, wepchnęła pergamin do szuflady i pchnęła ją gwałtownie. Głośne puknięcie zabrzmiało dla niej niczym huk armatni.

.

– Chodź, dziś nie pada, nie potrzebujesz czapki – Matylda pociągnęła panią Brown za rękę. – Ponoć ci się spieszyło.

Starsza kobieta kiwnęła ochoczo głową.

– Masz rację. Iris, Doris, jakbyście gdzieś widziały taką czerwoną parasolkę, to zostawcie ją w szatni – poprosiła bliźniaczki. – Do widzenia!

– Powodzenia, dziewczyny! – dorzuciła Matylda.

Gdy obie znikły w toaletach, Iris popchnęła przed siebie wózek.

– Chodźmy już, Doris. Zróbmy Drugie szybciorem.

– Tylko proszę, naprawdę szybciorem. Tyle, żeby nie mogli się jutro do ciebie dowalić – prychnęła Doris i ruszyła za siostrą.

.

Hermiona nie wiedziała, ile tak stała, zamarła w bezruchu, wpatrując się nieruchomym wzrokiem w klamkę u drzwi. Nie śmiała drgnąć nawet o cal czy choć nabrać głębiej powietrza, jakby to miało sprawić, że klamka poruszy się delikatnie, drzwi się uchylą i ten nieznany ktoś wejdzie do środka... Jakby nieprzełknięcie dziwnej guli w gardle mogło go powstrzymać...

Minęła minuta, potem dwie i nic się nie działo, dookoła panowała martwa cisza, w której słyszała tylko głuche walenie swojego serca.

Dopiero po kolejnej zrozumiała, że to nie zaklęcie i nikt nie nadchodzi. I po następnej uwierzyła. Pewnie musiał to być jakiś dokument, który osunął się w trakcie grzebania w szufladzie i stuknął o drewnianą ściankę czy spód.

Zdjęła z siebie kameleona i zaczęła na nowo przeglądać dokumenty, starając się ich nie podrzeć przy rozwijaniu, tak bardzo trzęsły się jej ręce.

Po kwadransie odłożyła ostatni i westchnęła ciężko. Nie znalazła nic. Absolutnie nic. Cholera jasna... Więc musisz iść do Norrisa...

Serce stanęło na chwilę, a potem szarpnęło się gwałtownie. Mogła o tym myśleć, mogła to planować, ale tak naprawdę do tej pory nie dopuszczała do siebie tej ewentualności.

O Norrisie nie wiedziała za dużo. Kiedyś był Niewymownym, a od wielu lat był kimś w rodzaju szarej eminencji i miał swój gabinet na Poziomie Drugim. Była tam parę razy, kiedy zaglądała do Biura Aurorów i wiedziała, że cały zachodni róg budynku był zarezerwowany dla zagadkowo brzmiącego Wydziału Bardzo Ważnych Członków Sekcji M I Trx .

Hermiona przytrzymała się kurczowo fotela Rockmana i spróbowała wziąć parę głębokich wdechów.

Planowała włamać się do chronionego gabinetu na Poziomie Drugim. Ryzyko było jeszcze większe. Igrała z Aurorami i ich wewnętrznym systemem bezpieczeństwa, którego zupełnie nie znała. Pani Brown nie miała tam prawa wstępu. Nie udało się jej wymyśleć żadnego wytłumaczenia na wypadek, gdyby ją złapali. Jeszcze w południe miała jakieś głupie pomysły, ale w tej chwili czuła tylko zupełną pustkę w głowie.

To szaleństwo. Jeszcze możesz się wycofać. Wyjść stąd i wrócić do domu... I wszystko będzie w porządku.

Ta myśl wstrząsnęła nią tak mocno, że aż się zachłysnęła. NIC nie będzie w porządku! Zabiją cię tak czy inaczej! Jeśli teraz cię dorwą, trafisz TYLKO do Azkabanu i może kiedyś z niego wyjdziesz. Jeśli stąd odejdziesz, to za jakiś czas po prostu cię zabiją...

Jakie miała wyjście? Uciec do mugoli? Wyrzec się czarodziejskiego świata, zapewne na zawsze? No i do tego pozostawał jeszcze Snape. Coś od niego chcieli.

Snape. Boże, jak on musiał się bać, kiedy szedł do... Czarnego Pana!

Nie chciała wymówić... czy nawet pomyśleć jego imienia. Nagle ją przeraziło. Coś tak złego musiało, po prostu musiało przynieść jej pecha tej nocy! Ale przypomnienie Snape'a sprawiło, że błysnęła w niej odrobina odwagi. Dalekiej, odległej, ale jednak odwagi. I nadziei.

Jeśli jemu udawało się to przez dwadzieścia lat, to ja mogę to zrobić jeden, jedyny raz. MUSZĘ to zrobić.

Na wszelki wypadek napiła się jeszcze trochę eliksiru wielosokowego, rzuciła na siebie tak mocne zaklęcie kameleona i Silencio, że moc magii aż nią zatrzęsła i wyszła z gabinetu Rockmana, gasząc światło.

Wszystko będzie dobrze. O tej porze sprzątaczek już nie powinno być, możesz ewentualnie wpaść na strażnika patrolującego korytarze...

Ściągnęła windę, która podzwaniając i postękując, zawiozła ją na Poziom Drugi. Kobiecy głos obwieszczający przybycie na wybrane piętro, który zazwyczaj wydawał się jej być cichy, tym razem niemal ją ogłuszył i panika zalała ją na nowo.

– ... z Urzędem Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów i Służbami Administracyjnymi Wizengamotu, Departament Edukacji Magicznej, z Wydziałem Programu Nauczania...

Przestań, zamknij się! Bądź CICHO, błagam!

Ozdobna krata zasunęła się ze zgrzytem, ale winda została na miejscu. Korytarz wiodący do zachodniej części był oświetlony lampami, ale Hermiona, mimo szeroko otwartych oczu, nie widziała ich. Miała wrażenie, że z każdym krokiem oddalała się od światła i zagłębiała w gęsty, lepki mrok, na końcu którego czaił się jeszcze większy lęk. Kiedy stanęła przed drzwiami wiodącymi do gabinetu Norrisa, po plecach ściekła jej stróżka zimnego potu.

Homenum revelio nie wykryło nic. Ostrożnie nacisnęła klamkę i spróbowała otworzyć drzwi, Ku jej zdziwieniu z cichym skrzypnięciem, od którego zjeżyły się wszystkie włoski na jej karku, drzwi uchyliły się na tyle, że mogłaby przez nie przejść.

Rzuciła Homenum revelio moneo, wśliznęła się do gabinetu i zamknęła za sobą drzwi. I spowiła ją ciemność.

I co teraz? Merlinie, co teraz? Nie miała pojęcia, czy nie ma tu żadnych zaklęć wykrywających używanie magii, żadnych alarmów... Ale stanie w ciemności na nic się nie zda!

Zacisnęła zęby, przycisnęła do piersi różdżkę i rzuciła niewerbalne Lumos i całe jej ciało zamarło, oczekując czegoś, co musiało nastąpić... ale nic się nie wydarzyło. W drżącym świetle dojrzała zarys pustego biurka i piknęła w niej radość, która na widok szuflad zbladła równie szybko, jak się pojawiła. Przełknęła głośno ślinę i zahaczywszy koniuszek małego palca o uchwyt pierwszej od góry, pociągnęła najdelikatniej jak potrafiła... ale ta ani drgnęła. Kolej na następną... Boże, jak dobrze... Boże, jak dobrze... kołatało się za każdym razem w jej nieprzytomnym umyśle.

Nic tu nie ma. Uciekaj. Uciekaj, póki możesz...

Wbrew sobie rozejrzała się i w półmroku dostrzegła pod ścianą coś na podobieństwo komody, na której stały jakieś przedmioty, majaczące niewyraźnie w bladym świetle różdżki.

Uciekaj stąd. Głosik w jej głowie stawał się coraz bardziej natarczywy, ale zrobiła dwa kroki do przodu i z mroku wyłoniła się jakaś wielka, gruba księga, nieruchomy srebrny instrument, podobny do tego, co kiedyś miał w gabinecie Dumbledore i duże czarodziejskie zdjęcie.

Były na nim dwie osoby. Jedną z nich był Norris, drugą David Lawford. Obaj stali blisko siebie i Lawford obejmował Norrisa prawą ręką przez ramię. Uśmiechali się radośnie.

Podeszła jeszcze bliżej i na dole zdjęcia odczytała napis „Bratu we krwi – oddany Davy".

Patrzyła parę sekund na zdjęcie, kiedy raptem z korytarza doszedł ją jakiś dźwięk! UCIEKAJ! Głosik w jej głowie po prostu wydarł się, wyduszając jej powietrze z płuc i równocześnie pojawił się inny. JAK!? GDZIE?!

Miotnęła się dookoła w panice, szukając jakiejś kryjówki, jakiegoś miejsca, gdzie mogłaby się zaszyć, ale widziała tylko falującą ciemność, nie wiedziała, gdzie biec, co zrobić, jak się stąd wydostać! Złapała się za usta, tłumiąc krzyk i w tym momencie drzwi się otworzyły i różdżka wyleciała jej z ręki na puszysty dywan i otoczyła ją zbawienna czerń.

Ale tylko na sekundę. W następnej weszła sprzątaczka, zapalając lampy i wciągnęła za sobą wózek zastawiony butelkami, magiczny zasysacz kurzu i doszedł ją zapach płynu do polerowania drewna.

Stała tak oniemiała po środku gabinetu, z otwartymi ustami, wytrzeszczonymi oczami i w głowie pulsowała jej tylko jedna, idiotyczna myśl. Ten sam płyn, co pani, używa Brown... ten sam płyn...

Sprzątaczka spojrzała na biurko, omijając ją wzrokiem i wtedy w jej głowie wybuchło zrozumienie. Ona mnie nie widzi! Kameleon...! Kameleon i Silencio!

– Kochana, chodź tu, jak możesz – zawołała kobieta głośno w kierunku otwartych drzwi.

Konieczność natychmiastowej ucieczki aż zawyła gdzieś w niej, odbierając zdolność logicznego myślenia i Hermiona nie zdołała się już jej dłużej opierać. Czym prędzej, prawie na oślep przemknęła między wózkiem a sprzątaczką, dopadła otwartych drzwi i runęła do korytarza... zatrzymując się na przeciwległej ścianie na widok nadchodzącej kobiety.

Osunęła się wolno na ziemię, dławiąc się i dusząc i świat zawirował jej przed oczami.

– Tylko niczego nie rusznij, oni tu mają szmergiela. Odkurz i przetrzyj biurko, a ja wezmnę tamtą szafkę pod...

Hermiona ledwo dosłyszała ostatnie słowa. Kiedy tylko ta druga kobieta weszła do gabinetu Norrisa, nie czekała już na nic, ale puściła się biegiem w kierunku windy. Byle dalej, byle uciec...

Serce waliło jej nadal jak oszalałe, ale tym razem z dzikiej, oszałamiającej ulgi. Weszła i wyszła i przeżyła...!

Nacisnęła przycisk wzywający windę i obejrzała się przez ramię, na pusty korytarz. Po raz pierwszy pustkę przywitała radością.

Ale coś kazało się jej zatrzymać, poczekać. Jakieś ulotne wrażenie, którego nie umiała sprecyzować, jakby przeszła koło tego czegoś i nie zwróciła na to żadnej uwagi, mimo tego, że to coś było ważne.

Zmusiła się do tego, by na nowo się skoncentrować. Co to mogło być...

Słyszała już odgłosy nadjeżdżającej windy, które przeszkadzały jej się skupić, więc zacisnęła oczy i wróciła myślami do tyłu.

Przez zamknięte powieki przebiło się światło padające ze zwalniającej kabiny i równocześnie nagle, znikąd spłynęło na nią zrozumienie.

David Lawford! Davy! Jego brat krwi! To o nim mówił Norris wtedy do Rockmana... Coś o Davym i o Snapie...!

David Lawford znany był jako dobry wujaszek, który olewał wszelkie zasady bezpieczeństwa. Na jego biurku zawsze walało się pełno papierów, drzwi ciągle zostawiał otwarte na oścież. Kiedyś był nawet za to ciągany przez Aurorów z Wydziału Bezpieczeństwa.

Jeśli oni są braćmi krwi i Lawford jest w to wmieszany, to zapewne jest prawą ręką Norrisa. Więc może u niego coś się znajdzie...

Winda zatrzymała się i krata odsunęła się ze zgrzytem, zapraszając ją do znajomego, przyjaznego wnętrza, kuszącego spokojem i otuchą.

Jednocześnie coś w niej nie pozwoliło jej zrobić kroku do przodu. Przeświadczenie, że dzisiejsza noc nie może się tak skończyć, że musi iść dalej i szukać i nie poddawać się.

Patrzyła na mokrą jeszcze podłogę windy i oczami wyobraźni widziała jakiś inny gabinet, pełen tego, co chciała dziś znaleźć.

Pomysł przeszukania kolejnego gabinetu wydał się jej nagle o wiele mniej przerażający, niż się spodziewała. Dopiero co wyszła z paszczy lwa, więc wszystko inne wydawało się być o wiele mniej niebezpieczne.

Zgrzyt zasuwanej kraty zabrzmiał jak decyzja i jakaś część jej duszy ucieszyła się, że to nie ona musiała ją podjąć. Ona musiała tylko obrócić się i pójść w przeciwnym kierunku niż Biuro Aurorów i gabinet Norrisa. W tę drugą, bezpieczniejszą stronę.

Homenum revelio nie wykryło niczyjej obecności. Po raz trzeci Hermiona rzuciła Homenum revelio moneo i zapaliła różdżką światło. Jeśli wróci sprzątaczka, pomyśli, że zapomniała je zgasić,

Gabinet Lawforda faktycznie tonął w papierach. Podeszła szybko do biurka i zaczęła przeglądać jeden po drugim, nie ruszając ich z kupki, tylko kartkując. Znała mniej więcej projekty w Wydziale Nauczania, więc jeden rzut oka wystarczał, by stwierdzić czy dokument jest podejrzany, czy nie.

Skończyła szybko z pierwszą stertą i jej wzrok padł na czysty arkusz pergaminu obok. Obróciła go, żeby sprawdzić, co jest z drugiej strony i na widok paru pierwszych słów prawie podskoczyła.

.

Do ustawy o powstrzymaniu naboru mugolaków do Hogwartu. Sprób. rozszerzyć na półkrwi

.

- Zakaz naboru od września

- Powód – brak miejsc w Hogwarcie, Zaludnienie ostrzega o gwałt. wzroście urodzin czar. czystej krwi i półkrwi

- Nowa szkoła – lokalizacja?

- Niby projekt integracji mugolaków ze społecznością czarodziejów. + historii magii i zasad i moralności czarodziejów

.

Pod spodem widniało jedno słowo przekreślone dwa razy

Snape!

.

Rozumiała każde słowo po kolei, ale sens do niej nie trafiał i musiała przeczytać notatkę jeszcze parę razy, żeby wreszcie zrozumieć, o co w niej chodziło. I przede wszystkim uwierzyć.

Znalazła to, czego szukała, miała w ręku żywy dowód na to, że Norris knuł coś przeciw czarodziejom mugolskiego pochodzenia!

Chciała więcej dowodów, więcej szczegółów! Rozejrzała się gorączkowo w poszukiwaniu innych notatek i jej wzrok padł na niewielką szkatułkę stojącą na brzegu biurka. Poza nią wszędzie leżały tylko dokumenty, więc przyciągała wzrok jak magnes.

Wieczko było zamknięte. Hermiona przygryzła usta, próbując sobie przypomnieć w pośpiechu zaklęcia ujawniające zabezpieczenia... ale było ich tak wiele, że w tak krótkim czasie, jaki jej został, miała znikomą szansę trafić akurat na to właściwe, już nie mówiąc, że znała ich raptem kilkanaście.

Merlinie, co robić?! Zostawić tę szkatułkę zamkniętą? Co by było, gdybyś uruchomiła jakieś zabezpieczenia...?

Zaraz, Lawford i zabezpieczenia? Też coś...

Choć może bał się Norrisa i jednak jakieś założył...?

Stała chwilę, krzywiąc się, rozdarta między szalonym pragnieniem sprawdzenia, co jest w środku, nieprzemożnym przekonaniem, że COŚ tam musiało być i przerażeniem. Musiała znaleźć jakiś sposób! Nie mogła stąd wyjść bez sprawdzenia! Skoro dotarła aż tu, musiała iść dalej!

Szkatułka stała na brzegu biurka i ktoś przez nieuwagę mógłby ją strącić na ziemię. Więc ja też ją strącę. Jak się otworzy to dobrze, a jak nie...

Nie dopowiedziała w myślach reszty, tylko zerknęła krótko na drzwi i popchnęła szkatułkę końcem różdżki...

Nic się nie stało. Szkatułka bezgłośnie upadła na dywan, wieczko otworzyło się i wyturlała się z niej szklana fiolka z białawą, wirującą substancją.

Hermiona wypuściła głośno wstrzymywany oddech i pochyliła się nad fiolką. Na pasku papieru dookoła zobaczyła trzy litery. ...APE...

Snape? Czyżby... O Merlinie...

Doskonale wiedziała co to jest. Patrzyła na fiolkę na dywanie, ale przed oczami miała zupełnie inną. Tę, do której Harry zebrał wspomnienia zalanego krwią, umierającego na brudnej podłodze Snape'a.

Popchnęła lekko fiolkę przed sobą, odsłaniając resztę napisu. Całość złożyła się w jedno słowo. SNAPE.

Muszę coś zrobić! Nie mogę tak po prostu wyjść! Boże, muszę coś zrobić...! Boże, pomóż mi...

Potoczyła błędnym wzrokiem dookoła i na szafce pod oknem zobaczyła myślodsiewnię. Nie była pewna, czy dokładnie o to prosiła, ale... Ale tak. Obejrzyj ją. Szybko!

Jednym zdecydowanym ruchem zablokowała drzwi, postawiła szkatułkę na biurku i podeszła z fiolką do myślodsiewni. Odpychając od siebie jakiekolwiek myśli, wlała do misy wspomnienie, pochyliła się nisko nad wirującą substancją, rzuciła Mufliato, zgasiła światło i na oślep zniżyła głowę. Poczuła na końcu nosa coś chłodnego i...

Kiedy stanęła na czymś twardym, otworzyła oczy. Była w jakimś mugolskim mieście. Musiało być bardzo późno, Może nawet była to noc, bo latarnie paliły się na ulicach. Większość sklepów była pozamykana. Stała na chodniku. Koło niej przejechał jakiś samochód z otwartymi oknami – przez chwilę słychać było rap, ale po chwili rytmiczne dudnienie ucichło, kiedy auto skręciło w prawo.

W zasadzie na ulicy było cicho. Przez otwarte okno z mieszkania na parterze dobiegał śmiech i jakiś znajomy głos aktora, którego nie umiała sobie przypomnieć. Miała wrażenie, że leciała jakaś komedia. Z daleka słychać było przejeżdżający skuter i cichy, monotonny szum samochodów.

Koło siebie zobaczyła starszego pana, który rozejrzał się na boki, po czym przeszedł na drugą stronę jezdni. Poszła wraz z nim.

Nagle zza zakrętu wyszedł jakiś mężczyzna. Jego sylwetka wydała się jej znajoma. Idąc za starszym panem, zbliżała się do niego i kiedy światło latarni padło mu na twarz, rozpoznała go. To był profesor Snape.

Snape w mugolskim miasteczku? Co on tu robi?!

Wiedziała, że jest w czyimś wspomnieniu i ani jego właściciel, ani Snape nie mogą jej zobaczyć, ale czuła się trochę niepewnie.

Mijając ich, Snape potrącił brutalnie starszego pana i poszedł dalej. Widać było, że ma różdżkę w ręku i Hermiona pomyślała, że oberwie mu się za używanie czarów przy mugolach.

– Nie może pan choć trochę uważać?! – zawołał staruszek, zataczając się na maskę stojącego obok auta.

Na szczęście nie upadł na ziemię, więc jakoś udało mu się podnieść. Obrócił się za Snape'em, grożąc mu ręką i wołając:

– Ani odrobiny szacunku teraz nie macie! Cholerna młodzież...

Snape skręcił w kierunku najbliższego wejścia na klatkę schodową, machnął różdżką i czerwony promień uderzył w drzwi z taką siłą, że niemal wyrwał je z zawiasów.

Starszy pan zamilkł nagle, ale po chwili ruszył gwałtownie za Snape'em.

– Jeszcze demolować mu się zachciało! Czekaj ty jeden, wezwie się policję i będziesz inaczej śpiewał!

Zanim doszli do klatki schodowej, przez otwarte okno dobiegł jakiś łomot i kobiecy krzyk. Po chwili dołączył do niego również dziecięcy. Bojąc się tego, co może zobaczyć, Hermiona podbiegła do okna i zamarła.

W mieszkaniu stał Snape, teraz doskonale widoczny w świetle lampy. Stojąca koło telewizora kobieta złapała się za głowę i znów krzyknęła. Z pomieszczenia obok wypadł jej mąż i zamarł. Przez pisk dzieci usłyszała, jak mężczyzna mówi przestraszonym głosem „Co pan... co pan robi w naszym domu?! Proszę wyjść!"

Snape zaśmiał się gardłowo, po czym machnął różdżką w kierunku chłopca stojącego pod ścianą. Nie słyszała słów, ale natychmiast poznała zielony promień, który ugodził malca, przewracając go na ziemię.

Kobieta z krzykiem padła na kolana przy martwym dziecku, pozostałe maluchy zaczęły na nowo piszczeć, a mężczyzna rzucił się na Snape'a i spróbował go powstrzymać. Ten jednak odepchnął go mocno na ścianę i zanim mężczyzna zdołał się podnieść, rzucił w niego Avadą, po czym odwrócił się ku skulonym, wtulonym w siebie dzieciom na kanapie. Te wpatrywały się w niego wielkimi, przerażonymi oczyma, mniejszy z kciukiem w pucołowatej buzi.

– Uciekajcie! Uciekajcie stąd! – zawołała nagle ich matka.

Jedno z dzieci zerwało się biegiem ku drzwiom, ale Snape był szybszy. Wykrzywił twarz w strasznym grymasie, obnażając zaciśnięte zęby i posłał w nie zielony promień. Jednocześnie kopniakiem odrzucił kobietę próbującą złapać najmniejszego chłopca.

– Nie! Nie! Błagam, proszę, nie!

Jeszcze jeden zielony promień wystrzelił z jego różdżki i przeraźliwy dziecięcy pisk zamilkł.

Nadal szczerząc zęby, Snape pozwolił przez chwilę kobiecie przyglądać się porozrzucanym dookoła zwłokom jej dzieci i męża. Ta nie krzyczała już, tylko wyła głośno jak okaleczone zwierzę. Po chwili znów rozbłysł zielony promień, jej płacz umilkł i Hermiona usłyszała łoskot padającego na ziemię ciała.

Snape chwilę wpatrywał się w leżące na ziemi zwłoki, po czym okręcił się na pięcie i deportował z głośnym pyknięciem.

Nagle cały świat pociemniał i coś pociągnęło mocno Hermionę do tyłu. Poddała się temu zupełnie.

.

Czuła ból, przejmujący ból, tkwiący gdzieś w niej i napierający na nią zewsząd dookoła. Gdzie by się nie ruszyła, cokolwiek by nie zrobiła, był wszędzie, był wszystkim. Był nią całą. Chciała zerwać się i uciec stamtąd, ale nie dawała rady. Ból rzucił nią o ziemię i przykuł do niej, nie pozwalając się jej ruszyć.

Coś jęczało głucho koło niej. Rozwarła szeroko oczy i spróbowała to dostrzec, ale widziała tylko pustą czerń dookoła. Mogła tylko próbować to coś uspokoić, bujając się gwałtownie do przodu i do tyłu, kołysząc jak matka kołysze dziecko, żeby usnęło. Coraz wolniej. Coraz delikatniej... Coraz ciszej.

I udało się jej. Jęki urwały się i odeszły gdzieś w ciemność. I czuła już tylko dreszcze wstrząsające jeszcze całym jej ciałem i łzy spływające bezgłośnie po policzkach.

Powoli rozluźniła się i osunęła do przodu. Czoło dotknęło czegoś miękkiego.

To była najbardziej przerażająca rzecz, jaką w życiu widziała. Przeżyła Bitwę o Hogwart i widziała umierających przyjaciół i znajomych, widziała konającego Snape'a, sama była torturowana u Malfoyów, pamiętała martwego Zgredka, ich wyprawa po horkruksy była pasmem koszmarów..., ale to, co właśnie zobaczyła, było zdecydowanie gorsze. Brutalny mord małych, niewinnych dzieci i ich rodziców, fakt, że można się było napawać radością, widząc przejmujący ból w oczach młodej matki... to ją całkowicie przerosło.

Nagle przypomniała sobie inną kobietę – „Nie Harry! Błagam, nie Harry!" i łkanie wstrząsnęło nią na nowo.

Po długiej, bardzo długiej chwili udało się jej uspokoić. Podniosła głowę i rozejrzała się po aksamitnej czerni.

Zrozumienie przyszło z dotykiem grubego dywanu.

Gabinet Lawforda... jestem w gabinecie Lawforda... O Merlinie, trzeba stąd uciekać!

Macając na oślep, odnalazła różdżkę i szepnęła Lumos. W słabym, drżącym świetle dostrzegła krzesło i podparła się o nie, żeby wstać. Świat zawirował jej przed oczami, ale jakoś udało się jej utrzymać na trzęsących się nogach.

Strach nadal szalał w niej, była niemal pewna, że lada chwila z ciemności wynurzy się ręka okryta czarną peleryną i pośle ku niej zielony promień... wtedy, kiedy będzie stać tyłem do niej...

Rozejrzała się gwałtownie dookoła, ale blade światło ukazało tylko myślodsiewnię i stojące dalej biurko.

Myślodsiewnia! Opróżnij myślodsiewnię. Odłóż fiolkę. I uciekaj! Na miłość boską, UCIEKAJ STĄD!

Trzęsącą się strasznie ręką odkorkowała fiolkę i zaklęciem przeniosła do niej wspomnienie. Przez paręnaście sekund nie mogła włożyć koreczka i sfrustrowana rozpłakała się na nowo.

Ale w końcu udało się. Zatoczyła się jak pijana w kierunku biurka, popchnęła fiolkę koło szkatułki i rzuciła się ku drzwiom. W głowie kołatała się już tylko jedna, jedyna myśl. Żeby uciec stąd jak najszybciej.

Fiolka stuknęła leciutko o szkatułkę, odbiła się od niej i odturlała trochę w drugą stronę. Prawie już nieruchomiała, kiedy pod spodem skończył się pergamin. Minimalna pochyłość i poruszająca się jeszcze w środku biaława substancja wystarczyły, żeby fiolka sturlała się gwałtowniej. Zatrzymała się dopiero po środku biurka, opierając się lekko o kupkę dokumentów.

Ale w końcu udało się. Zatoczyła się jak pijana w kierunku biurka, popchnęła fiolkę koło szkatułki i rzuciła się ku drzwiom. W głowie kołatała się już tylko jedna, jedyna myśl. Żeby uciec stąd jak najszybciej.

Fiolka stuknęła leciutko o szkatułkę, odbiła się od niej i odturlała trochę w drugą stronę. Prawie już nieruchomiała, kiedy pod spodem skończył się pergamin. Minimalna pochyłość i poruszająca się jeszcze w środku biaława substancja wystarczyły, żeby fiolka sturlała się gwałtowniej. Zatrzymała się dopiero po środku biurka, opierając się lekko o kupkę dokumentów.