Życie przy Baker Street 221B płynęło swoim rytmem. Sherlock i John siedzieli przy stole w kuchni nad parującymi kubkami kawy. John mówił coś do Sherlocka, prawdopodobnie opisywał my ostatnią akcję w szpitalu i to, jak wspaniale udało mu się zszyć nogę jednego z pacjentów. Sam Sherlock zajęty był studiowaniem gazety, w której widział zdjęcie siebie i Moriartiego. Od razu wiedział, że artykuł pisała ta wredna dziennikarka, której odmówił wywiadu. Jakim prawem wybrała akurat TO zdjęcie? Wyszedł na nim okropnie, a Moriarty wyglądał jak typowy świr. Przynajmniej ten nie miał się już o co martwić… Jego wielki powrót nie przeszedł bez echa i cały London… Co ja mówię! Cała Anglia a nawet cały świat mówił o socjopatycznym detektywie, który mało, że sfingował swoją śmierć, to jeszcze powrócił na łono prawych za pomocą jednej kartki papieru. Wystarczyła doba, by Sherlock ze zmarłego kryminalisty i świra zmienił się w żywego detektywa ale nadal świra. Gazety rozpisywały się na ten temat. Jak to możliwe, że przeciętnym anglikom nie nudzi się czytanie wciąż o tym samym od ponad pół roku?! Tym bardziej, że było tyle wyjątkowo zaskakujących spraw, które Sherlock oczywiście wspaniale rozwikłał i które powinny znaleźć się na pierwszych stronach gazet!
Poranek mijał wyjątkowo spokojnie. Nic nie zapowiadało nadchodzących wydarzeń. Nikt też nie spodziewał się tego, co nastąpi. Było to dość dziwne, pamiętając o rozmieszczonych wszędzie szklanych oczach, które śledziły ruch każdego, kto postanowił przekroczyć próg mieszkania pani Hudson oraz podsłuchach i podstawionych obserwatorach. Nic z tych rzeczy nie pomogło ustrzec się przed nadchodzącą małą katastrofą, a raczej przed niosącą przez kogoś małą katastrofą. Sherlock nie dostał też żadnego esemesa od Mycrofta, który uprzedziłby go i dał mu czas na reakcję. Sam Mycroft prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy z tego, co niedługo czeka jego brata. Typowa sielska atmosfera przy Baker Street. Jedynym minusem rozpoczynającego się dnia, był brak odpowiednio trudnej sprawy dla Sherlocka. Jednak był to dopiero drugi dzień jego abstynencji od rozwikływania zagadek, więc nie był aż tak marudny, jak tego spodziewał się John. Jego opowieść o operacji jaką przeprowadził w nocy przerwał dzwonek do drzwi. John spojrzał na Sherlocka.
- Pani Hudson otworzy… - Mruknął znad gazety.
- Pani Hudson jest na ślubie swojej siostrzenicy. Wczoraj się z nami żegnała i wróci za tydzień. A jeżeli to klient? – John próbował zmusić Sherlocka do ruszenia się z krzesła.
- Sam otwórz i sprawdź. Za krótki dzwonek. Pewnie nie ma już nikogo pod drzwiami.
John spojrzał na Sherlocka jakby miał mu przyłożyć i niechętnie wstał. Wychodząc z kuchni wyrwał z rąk przyjaciela gazetę, zmiął ją w kulę i wrzucił do zlewu. Sherlock nie przejęty zajął się piciem kawy, a John zszedł po schodach i otworzył drzwi frontowe. Tak, jak przewidział Holmes, nikogo nie było już przed wejściem. John prawdopodobnie zamknąłby już drzwi i wrócił do kuchni, gdyby nie kwilenie. Dźwięk dochodził tuż z przed jego stóp, a dokładnie z różowego kocyka, który wyglądał jak owalny pakunek. John schylił się i podniósł owy pakunek. Poczuł delikatny ruch pod ręką, a gdy odwinął róg koca spojrzały na niego duże zielone oczy.
- Sherlock? Sherlock… - John wchodził po schodach z ogromnym zdziwieniem i niedowierzeniem. Wszedł do kuchni i podstawił pakunek tuż przed oczy Holmesa. – Co to jest?
- Dziecko. 4 tygodnie. Różowy kocyk, co oznacza, że matka się o niego troszczyła. Ładny kaftanik, wygląda na stosunkowo drogi. O! I jest też list. W dodatku zaadresowany do mnie. Czy właśnie to znalazłeś przed drzwiami? – Sherlock przeszukiwał kocyk i wyciągnął spod zwiniętej pieluszki białą kopertę z wypisanymi inicjałami „S.H." – Pochyłe pismo. Ręka jej zadrżała gdy robiła zakrętas przy literze s. Zwykła koperta, brak żadnego szczególnego znaku… Chociaż! Ta litera H wygląda wyjątkowo znajomo…
- Sherlock? Może przestałbyś analizować kopertę i przeczytał w końcu ten cholerny list? Dziecko za chwilę może zrobić się głodne, a my nic nie mamy. Mało tego dobrze by było wiedzieć dlaczego akurat nam je podrzucono i kim jest ta osoba. – John stał przy blacie trzymając kwilące dziecko i patrzył na Sherlocka z lekką irytacją. Sam Sherlock nawet nie zwrócił uwagi na Johna ale posłusznie otworzył list i zaczął czytać na głos.
Drogi Sherlocku Holmesie.
Zostawiam Panu ten prezent i liczę na przechowanie go dla mnie przez jakiś czas. Szczególnie przez wzgląd na dawne czasy. Gdy będę mogła z pewnością odbiorę ją od Pana i podziękuję w odpowiedni sposób. Dziewczynka nie ma jeszcze imienia i liczę na to, że Pan sam je dla niej wybierze. Proszę to dla mnie zrobić.
Pańska dozgonnie wdzięczna przyjaciółka
W pomieszczeniu zapadła cisza. Sherlock skupił się na analizowaniu każdego słowa i próbie przypomnienia sobie, kto w taki sposób zapisuje literę H. Watson w końcu nie wytrzymał:
- Wzgląd na dawne czasy? Sherlock? Mógłbyś mi to jakoś wytłumaczyć?
- Prawdopodobnie dawna znajoma. Próbuję właśnie odcyfrować kim była. – Sherlock nie poruszony nadal studiował list.
- Sherlock! Co tu się dzieje? Czy ty jesteś ojcem tego dziecka? Kim jest jego matka? I dlaczego do cholery ja nic nie wiem? – John patrzył na Sherlocka ze złością.
- To mało prawdopodobne. Nie przypominam sobie sytuacji, przez którą miałbym zostać ojcem. Jadę do laboratorium. – Holmes wstał i zaczął nakładać płaszcz.
- Że co?! A ja mam tu zostać sam z dzieckiem?! W dodatku TWOIM dzieckiem!
- John… Mówiłem już, że nie jest to moje dziecko.
- To TY miałeś się nim zająć! Cholera! Sherlock! Od dwóch tygodni jesteśmy razem, miałeś mi o wszystkim mówić. I co? Znajduję twoje dziecko na wycieraczce… Znów coś przede mną zataiłeś! Jak ja mam ci ufać? – John spoglądał na Sherlocka spode łba. Wtedy Sherlock podszedł do Johna złapał go za ramiona i spojrzał na niego. Patrzyli sobie w oczy przez dłuższą chwilę.
- Teraz mi wierzysz?
- Tak… - Odparł John i spojrzał na różowe zawiniątko. – A co z nią zrobimy?
- Sprawdzę w laboratorium odciski palców na liście i kilka inny rzeczy. Wrócę jak najszybciej.
- A ja mam się sam męczyć? Znowu mi to robisz… - John westchnął ciężko i zabrał dziecko do pokoju. Położył je na kanapie i spojrzał na Sherlocka. – Jak będziesz wracał kup pieluchy, mleko i butelkę. Pośpiesz się, bo jak zacznie płakać przed twoim powrotem, to cię zamorduję.
Sherlock skinął nieznacznie głową i wyszedł z domu. Czuł dziwne pieczenie w okolicach serca. Nie był chory, nie było to też wyjątkowo bolesne ale przeszkadzało. Nie wiedział skąd się to wzięło i dlaczego akurat teraz go zaatakowało. Sherlock nie zdawał sobie sprawy, że nawet drobne kłamstwa kierowane dla najbliższej osoby mogą być wyjątkowo nieprzyjemne. Miał już podejrzenia, co do matki dziecka. Nie chciał tego mówić przy Johnie, jeszcze nie. Znał jego reakcję na tę osobę i wolał odłożyć to w czasie. Teraz ponownie skupił się na analizie listu i poszukiwaniu zaginionej litery H. Olśnienie przyszło, gdy siedział już w taksówce. Zamiast do laboratorium zamówił kurs wprost do noclegowni w centrum Londynu.
