Lamir

Autor: Zilidya D. Ragon

Beta: MichiruK (do 8), Leeni (od 9)

Ostrzeżenia: Angst, snarry +15, insynuowany lemon, non-canon, creature fik, śmierć bohaterów.

Historia wyidealizowana, wręcz bajkowa.

Akcja po piątym tomie, odbiega od oryginału.

Część I

Harry czekał. Nic innego mu nie pozostało. Nawet gdyby chciał, nie miał już sił, by się ruszyć. Już dawno pokochał ciemność komórki, kojarząc ją z ciszą bez wyzwisk, nieprzytomnością bez bólu zadanych ran.

Wczoraj wuj znów „uczył" go posłuszeństwa. Dudley nie byłby sobą, gdyby odpuścił sobie znęcanie nad kuzynem. Tym razem za cel obrali sobie jego nogi.

Harry nie chciał wspominać, co musiał przeżywać przez dłużące się straszliwie dwie godziny. Pewnie zabawa dwójki sadystów trwałaby dłużej, ale w końcu po prostu im się znudziło i tylko wrzucili go do komórki pod schodami.

Teraz Harry czekał. Wiedział, że to nie koniec. Nie wyszedł rano, jak miał nakazane, by wykonać swoje obowiązki, ale nie miał jak. Rany na stopach i udach były tak dotkliwe, że nawet nie przykrywał się kocem, by ich nie urazić.

Miał wiele blizn. O niektórych nawet nie wiedział, skąd się wzięły. Do dnia dzisiejszego zaczęły się układać w misterne wzory, jakby drwiąc z jego cierpienia, jakie musiał przeżyć, gdy je otrzymywał. Wzory jego przekleństwa, jak sam je nazywał. Trzask otwieranego zamka przeraził go tak bardzo, że zaczął w panice szybciej oddychać. Otwarcie drzwi oślepiło jego przyzwyczajone do mroku oczy.

— Wyłaź, Potter!

Głos dobiegł z boku, ale nie należał on do wuja.

Potem niewiele pamiętał.

Severus Snape nienawidził pewnych rzeczy. Między innymi Gryfonów w każdym wieku. Niestety prawie wszyscy, którzy go otaczali, pochodzili właśnie z tego Domu. Że też na niego musiało paść to zadanie. Tłumaczenia Albusa wcale, ani trochę mu się nie podobały. Nie chciał ich przyjąć do wiadomości.

Jakby wierzył, że Złoty Chłopiec może być w kłopotach u własnego wujostwa. Też coś? Pewnie wyleguje się na trawce i popija sok.

Na Privet Drive numer cztery wylegiwał się chłopak, ale nic a nic nie był podobny do Pottera. Grubas niczym orka, gdy tylko go zobaczył, umknął do domu. Jak z taką posturą udało mu się tego dokonać tak szybko, pozostało tajemnicą.

Severus jeszcze nie podszedł do budynku, a już wyczuł coś znajomego. Niestety nie kojarzyło mu się to z niczym przyjemnym.

Bachor zostawił otwarte drzwi, więc skorzystał. Tu na jego drodze stanął kolejny waleń.

— Czego?!

Snape zmierzył mężczyznę wzrokiem zarezerwowanym dla Longbottoma i, o dziwo, nie podziałało. Rzadkość, ale jak widać, zdarza się.

— Przyszedłem zobaczyć się z Harrym Potterem.

— Kim pan jest?

— Kimś, kto chce zobaczyć chłopca — odparł chłodno Snape, wkraczając w głąb domu.

Znów to poczuł i to o wiele wyraźniej, a to oznaczało, że źródło jest gdzieś blisko.

— Gdzie jest Potter? — zapytał ponownie.

— Tam, gdzie jego miejsce — burknął mężczyzna, opierając się o ścianę i wskazując głową boczną stronę schodów. — Dostał karę za nieposłuszeństwo.

— Żadna nowość. — Severus uśmiechnął się zwycięsko. — W szkole zachowuje się okropnie. Odpowiadam za większość jego kar.

— Tak to pewnie już jest z tymi dziwolągami. Według mnie trzeba trzymać je krótko. Dobrze, że nawet w tej jego szkole są normalni ludzie — stwierdził wuj.

Mistrz eliksirów zmrużył oczy. Wychodziło na to, że opiekun Pottera wziął go za mugola uczącego w Hogwarcie. Przypuszczalnie dlatego, że był ubrany w zwyczajne ubranie, a nie szatę. Jednak najbardziej nie spodobał mu się sens całości wypowiedzi mężczyzny.

— Jaką karę otrzymał Potter?

— Nic specjalnego. — Mężczyzna wzruszył ramionami. — Nie uznaję wychowywania bezstresowego, a szczególnie jeśli chodzi o tego dzieciaka.

Vernon odsunął się od ściany i otworzył drzwi komórki.

— Wyłaź, Potter! — zawołał Snape, nie mając nawet zamiaru się zbliżać.

Odczucie, które dotąd go gnębiło, nabrało teraz intensywności. Zmarszczył brwi, gdy je nagle skojarzył.

Lochy.

Lochy we dworze Czarnego Pana.

Chłopak nie wychodził.

— Znów stroi fochy — rzucił Dursley i już miał zamiar wyciągnąć chłopca, gdy dostał zaklęciem w plecy.

Petrificus Totalus. — Snape wypowiedział inkantację przez zęby, hamując się przed użyciem dużo gorszego czaru.

Do odczucia dołączyły teraz też zapachy, które utwierdziły Severusa w podejrzeniach. Zaschnięta, i nie tylko, krew, pot niemytego ciała, fekalia.

Stanął przed uchylonymi drzwiczkami, aż bojąc się spojrzeć do środka. Nawet jeśli wściekał się na chłopca z wiadomego powodu, to takiego życia mu nie życzył. Wziął głęboki oddech i otworzył szerzej drzwiczki.

OOO

Wszystko go bolało. Nawet oddech go palił. Załkał cicho, gdy przy kolejnym oddechu coś szarpnęło go klatce piersiowej, powodując jeszcze więcej cierpienia. Zwinął się w kłębek, choć przypłacił to kolejną falą bólu, ale wolał tak leżeć, wiedząc, że nikt go wtedy nie uderzy w brzuch. Jak przez mgłę dotarło do niego, że ktoś się kłóci. Nie miał ochoty otwierać oczu, ale krzyczące osoby musiały być blisko. Może ktoś w salonie albo pod oknem w kuchni?

— Jak mogłeś złamać wszystkie bariery?

— Musiałem. Chłopak tam umierał!

— To nie był powód, by...

— Czy ty siebie słyszysz, Albusie? Głupie pole ochronne jest dla ciebie ważniejsze od dziecka?

— Tamci mugole są teraz w niebezpieczeństwie.

— Dla mnie mogą zdechnąć nawet na torturach u Czarnego Pana. A wręcz życzę im tego.

— Severusie! — Czyjś głoś oburzenia przypominał Harry'emu dyrektora.

Ale przecież Dumbledore nie mógł być w jego domu. Tym bardziej Snape. Musi mieć majaki z powodu ran.

Snape pożegnał chłodno dyrektora i zablokował kominek. Całkowicie i dla wszystkich. Miał dosyć wysłuchiwania idiotyzmów. Zniszczenie barier było najprostszym sposobem, by przenieść zmasakrowanego chłopca bez zbytniego ruszania go. A najlepiej było go przenieść na tym czymś, co musiało być łóżkiem Gryfona. Tyle, jeśli chodziło o jego wyobrażenie wielkiego łoża Pottera.

Jak on mógł być taki ślepy? Dzieciak nie był niski, on po prostu nie rósł, bo nie odżywiał się prawidłowo. Dziwne zachowania były spowodowane traktowaniem, nie buńczucznością czy chęcią ściągnięcia na siebie uwagi innych. Teraz zaczynał rozumieć, czemu chłopak trzymał się tylko z określonymi osobami. To byli jedyni ludzie, którzy nie chcieli go skrzywdzić i okazywali mu ciepło.

Teraz musi naprawić jakoś kilka swoich błędów. I to ogromnych błędów, spowodowanych tym, że akurat potomek tego Jamesa jest...

Na razie to nie jest ważne. Ma jeszcze czas, a chłopak nie bardzo, jeśli mu nie pomoże.

Wszedł do sypialni, w której pojawił się z rannym. Potter patrzył na niego nieprzytomnie i mężczyzna mógł po samym tym spojrzeniu stwierdzić, że ma wysoką gorączkę.

— Profesor Snape? — wychrypiał ciężko chłopak.

— Tak, Potter. To ja.

— Jak pan zmieścił się w mojej komórce? Zgredek znów coś kombinował? Pewnie stara się mnie chronić? Ciekawe przed czym teraz?

Chłodna dłoń dotknęła czoła Harry'ego, uciszając go.

— Majaczysz, Potter. Masz gorączkę. I nie jesteśmy w twojej komórce — odparł spokojnie, nie widząc sensu dogryzać i tak niezbyt kojarzącemu fakty choremu.

— To dobrze. Wuj Vernon wściekłby się. Pewnie znów użyłby łańcuchów...

Snape spiął się.

— Co masz na myśli?

Jednak nie otrzymał odpowiedzi. Chłopak zasnął wyczerpany. Jego oddech nie podobał się profesorowi. Początkowo myślał, że Potter nosi ślady tylko pobicia, ale gdy powietrze w płucach chłopaka zaczęło świszczeć, rzucił zaklęcie diagnozujące. Wyniki go przeraziły i to nie na żarty. Natychmiast przyzwał trójkę skrzatów. Jednemu podał listę eliksirów do przyniesienia. Kolejnemu nakazał przygotowanie kąpieli, a trzeciemu łóżka i opatrunków.

Nie mógł usunąć ubrań zaklęciem, bo pozrywałby strupy z zasklepionych ran. Powycinał nożyczkami materiał w miejscach, gdzie nie stykał się on ze skórą. Resztę pomoże mu usunąć woda, bez kaleczenia chłopca jeszcze bardziej. Wziął go na ręce. Potter był przeraźliwie chudy.

Ci mugole zniszczyli dzieciaka w sześć tygodni! Kolejny rok szkolny raczej nie zacznie się dla niego pierwszego września.

Powoli zanurzył rannego w ciepłej wodzie zmieszanej z kilkoma eliksirami odkażającymi. Ciało nagle się spięło, a z ust chłopca wyrwał się jęk.

— Chcę cię tylko umyć, Potter. Leż spokojnie.

Zielone oczy pozbawione okularów nie mogły się za bardzo skupić.

— Czy to sen?

— Nie bardzo.

— Pan mnie kąpie?

— Na to wygląda.

Harry uśmiechnął się słabo, potem zaczął się śmiać, by na koniec zacząć płakać.

Severus po prostu cały czas go mył. Delikatnie obmywał gąbką każdą ranę i pozwalał chłopcu płakać.

— Będziesz w stanie chwilę siedzieć, czy mam użyć zaklęcia?

Potter pociągnął nosem, uspokajając się w miarę.

— Nie wiem. Nie mam siły na nic.

— Rozumiem.

Lewitował go tak długo, aż umył go całego.

— Jeśli musisz się załatwić, zrób to teraz, będę mógł od razu cię umyć, byś nie dostał odparzeń. Następnym razem pomogą ci skrzaty, jeśli będziesz chciał. Sam raczej nie skorzystasz z toalety zbyt szybko.

Woda już prawie cała zeszła do odpływu i kolejna czerwona smuga była wyraźnie widoczna.

— To chyba nie za dobrze? — spytał Harry, widząc to.

— Nie, ale poradzimy sobie z tym. To nerki.

— Przepraszam — szepnął nagle Gryfon, zadziwiając tym Snape'a.

— Za co?

— Pewnie ma pan lepsze zajęcia, niż zajmowanie się mną?

— Durny Potter! — warknął na niego mężczyzna.

— To fakt — szepnął jeszcze Harry i zasnął, zanim zdążyli opuścić łazienkę.

Nerki były teraz najmniejszym problemem. Potter poza obiciem dorobił się zapalenia płuc, kilkunastu ran otwartych na całym ciele. Dodatkowo był zagłodzony i wyczerpany, co nie sprzyja gojeniu się ran.

Severus zabrał się metodycznie do pracy. Wlał kilka łyżek eliksiru wzmacniającego i przeciwgorączkowego w usta chłopca. Musiał już mocno zasnąć, skoro te zabiegi nie wybudziły go na nowo. Kolejnym etapem było założenie opatrunków na nogi i stopy. Tak jak mówił, chodzenie raczej nie wchodziło w grę. Kilka ran znajdowało się też na piersi i plecach, a nawet rękach. Cud, że chłopak nie wykrwawił się na śmierć już wcześniej. Przypuszczał, że jeszcze tydzień i szedłby raczej odbierać zwłoki, a nie żywego Pottera.

Na koniec rzucił jeszcze zaklęcie monitorujące i przykrył chłopaka kocem. Teraz wszystko zależało od jego siły. Musiał chcieć przeżyć.