A/N: myśl która zrodziła mi się w głowie patrząc jak bardzo ubogi jest zasób wiedźmińskich fanfików na FFnecie. Może nie jest to nic odkrywczego ale zawsze jest coś do przeczytania.
Disclaimer: Wszystkie postacie i cała wiedźminlandia należy do ASa i CDPRed. Jedyne co jest w tym wypadku moje to wątpliwe umiejętności.
Przesłuchanie
your-biohazardous-friend
Wargi Vernona skrzywiły się z obrzydzenia. Po obławie na miejsce spotkania temerskich handlarzy z Scoia'tel, Niebieskie Pasy przywlekli jednego z kupców, przyłapanego na gorącym uczynku.
Przesłuchiwany mężczyzna był krępy i gruby niczym prosię. Jego małe, na wpół przerażone, paciorkowate oczka prawie ginęły pod zwałami czerwonych, nabrzmiałych od tłuszczu połaci skóry.
Kupiec śmierdział. Strach i pot mieszały się z drogimi pachnidłami, które bogaci Temerczycy wylewali na siebie kubłami by zamaskować zapach śmierdzącego pieniądza. Ta obrzydliwa mieszanka zdawała się wręcz parować z każdego centymetra skóry mężczyzny. W małej, dusznej celi przesłuchań owe wapory wyciskał kapitanowi łzy z oczu, jak cebula którą Roche pomagał kroić matce jako dziecko.
To krótkie, mgliste wspomnienie małego mieszkanka w dzielnicy handlowej dało nikłe odczucie, że kapitan Niebieskich Pasów skądś zna owego kupca, wiercącego się teraz na stołku jakby siedział na jeżu.
- Więc zacznijmy jeszcze raz – Roche odparł, upijając łyk piwa. Na widok przechylanego kufla, kupiec oblizał wyschnięte wargi. – ale tym razem bez krętactw. Jak długo kolaborujecie z Wiewiórkami?
Zanim kupiec zdążył odpowiedzieć, drzwi do celi rozwarły się. Ves bezceremonialnie weszła do „celi zwierzeń".
- Kapitanie Roche – Kobieta zaczęła sucho – król chce się z wami widzieć.
Roche kiwnął głową. Blondynka wyszła prężnym krokiem, zatrzaskując za sobą ciężkie dębowe drzwi.
Oczy kupca rozwarły się do granic możliwości.
- Roche? Vernon Roche? – kupiec wybełkotał na wpół ze zdziwieniem, na wpół z nadzieją, przyjacielski uśmiech zakwitł na jego czerwonej twarzy. – to ja Hugo! Byliśmy sąsiadami w dzielnicy kupieckiej! Bawiliśmy się razem jako dzieciaki.
Vernon upił łyk z kufla przyglądając się dokładniej mężczyźnie.
Hugo? TEN Hugo?
.
PLASK!
Gruda błota trafiła nastoletniego chłopaka prosto w kark. Zimna, śmierdząca breja rozbryzgała się na krótkie czarne włosy chłopaka a reszta mazi z wolna ściekała po plecach pod wyświechtaną koszulą.
- Te KURWI SYNU! – krępawy chłopak o tłustych niczym golonka ramionach, ni to schylając, ni to klękając, sięgnął po następną grudę śmierdzącej mazi, uważając przy tym, by nie pobrudzić gustownego błękitnego kostiumu. – czyżby twoja matka znowu miała GOŚCI?
.
- przypominam sobie – Vernon uśmiechnął się szpetnie, splatając ręce – pamiętam jakby to działo się wczoraj… Hugo.
Uśmiech kupca znikł z jego twarzy szybciej niż się pojawił.
Wszelakie komentarze, słowa uznania i konstruktywnej krytyki są mile widziane.
